Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2017, 23:26   #148
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Niesamowite, cudowne, piękne, niespotykane wcześniej w takim zabarwieniu uczucie ogarnęło cyrkowca kiedy na nowo pojawił się, zrodził, zmaterializował na klepowisku otoczonym głazami. Przez długą chwilę uśmiech nie schodził z jego ust ale potem przyszło opamiętanie.
Nie wiedział gdzie jest, czy nic mu, nie zagraża.

Jemu

- Trikia - wypowiedział słowa rozglądając się w drobnej panice. Strach i obawa przed utratą jego towarzyszki zakłuło jego duszę.

Na szczęście to uczucie nie trwało długo ponieważ Trikia pojawiła się nagle przed nim i pomimo próby utrzymania się w powietrzu poprzez gwałtowne machani skrzydełkami, koniec końców wylądowała w otwartych dłoniach Wachlarza.

- Triki? Nic Ci nie jest? - rzucił do dziewczyny a potem nagle bez ostrzeżenia obrócił głowę i skierował wzrok na postać siedzącą na skale. Postać, którą zobaczył kiedy w panice szukał wokół siebie Sylfidy a którą wówczas jego zmysły zlekceważyły albo lepiej by rzec uznały za mało istotną wobec braku latającej dziewczyny a którą teraz wrzuciły na pierwszy plan jako zagrożenie. Wieloświatowiec świdrował siwowłosego starca w milczeniu nasłuchując oznak życia Triki.

A starzec siedział spokojnie obserwując Tobiasa.

Póki siwowłosy się nie ruszał, nie stanowił zagrożenia. Tobias zerkał na niego od czasu do czasu ale skupił całą swoją uwagę na Triki.

- Dziewczyno co jest z Tobą? Dzwoneczku!? - tej ostatniej nazwy użył specjalnie licząc, że dziewczyna go słyszy i zaraz go ofuka po swojemu. Jak to czyniła do tej pory.

Nie ofukala. Leżała bezwładnie na jego dłoni niczym zerwany przez wichurę liść. Nawet nie potrafił stwierdzić, czy żyje.

Przykładał ucho do jej małego ciałka leżącego na jego dłoni by usłyszeć czy oddycha, by poczuć mały ruch powietrza, który powie mu czy dziewczyna nadal żyje.

- Nie martw się - mówił cicho do jej ciałka - wyjdziesz z tego. Obiecuję Ci.

Tak jak obiecywałeś Pani Liści i Traw co?” - zła myśl wlazła do jego głowy powodując narastającą powoli panikę.

- Gdzie jestem? - rzucił do siwowłosego - macie tutaj lekarza? Kogoś kto zna się na zdrowiu? - poprawił się przypominając sobie, że tutaj nigdy mogli nie słyszeć słowa “lekarz” - Moja mała przyjaciółka potrzebuje pomocy.

Mężczyzna wstał powoli z wyraźnym trudem. Spoglądał z góry na gości.

- Jestem Hoer Nar Hoer. Trafiłeś do Kręgu Ziemi na pograniczu Ludu Nar. A ty jak się zwiesz?

- Mam wiele imion i żadne nie jest do końca mi przypisane. Jestem Tobiasem i zarazem nim nie jestem. Tutaj zwą mnie Wachlarzem. Przybyłem wesprzeć lud Nar w wojnie jaka się zbliża - zerkał z obawą co chwilę na swoją dłoń - Potrzebuję pomocy. Nie wiem czy ona przeżyła wędrówkę.

- Więc jesteś głupcem - zarechotał starzec. - Wejdź do mnie, zaprowadzę cię do naszego wodza. On stwierdzi, czy jesteś tym, za kogo się podajesz. Na miejscu ktoś rzuci okiem na tego przerośniętego komara. To sylfida tak? Jedna z roju z Jesiennego Lasu? Czy z Wiosennego Lasu?

Kolejny przesympatyczny typ mający przerośnięte ego

- Zwij sobie mnie jak chcesz Starcze - zakrył delikatnie drugą dłonią Trikię w geście ochronnym - Zastanawia mnie jednak Twoja rola w tym miejscu skoro musisz się kogoś pytać by potwierdził Ci słowa tego, który przybył przez tą bramę. I tak to Sylfida, i nie jest już ważne z jakiego lasu przybyła bo ten las już nie istnieje bez Pani Liści i Traw - wybił się i skoczył w górę chcąc wylądować niedaleko Hoera Nar Hoera.

Skok, jak zawsze był dokładny. Starzec zmrużył oczy wyraźnie zaskoczony. Szybko jednak opanował emocje.

- Faktycznie. Możeś i jeden z nich. Ten skurwysyn Var Nar Var zawsze dopina swego. Na to wygląda. Widzisz - wskazał ręką wstęgę dymu unoszącą się nad następnym, odległym o kilka mil wzniesieniem. - Tam jest nasz dom. Tam się kieruj. Potrzeba ci czegoś?

- Wytrzymaj jeszcze troszkę Trikia - szepnął do “koszyczka” utworzonego z dłoni - Dziękuję - zwrócił się do starca - Mi nic nie trzeba ale jej potrzebna jest pomoc. Znasz się na leczeniu? Nie wiem w jakim jest stanie - popatrzył w oczy Hoera.

- Przykro mi, wędrowcze - starzec faktycznie chyba czuł żal. - Lud Nar potrafi zabijać, nie uzdrawiać. Jeśli szukasz uzdrowicieli, poszukujesz w złym miejscu. Jeżeli wojowników, idziesz w dobrą stronę. Nie szukaj jednak pośród nas litości. To nieznane nam uczucia. Wielu już nie pamięta czym jest litość. A ci, co ją okazują nie są godni bycia Nar.

- Tak. Słyszałem o Was. Ludzie popiołów. Nieśmiertelni w smutku. Ostatni bastion ochronny przed Maską. Nie wiem czy smucić się czy radować. Bywaj Hoerze Nar Hoer obyś zaznał jeszcze radości.

Wachlarz odszedł od siwowłosego na kilkanaście kroków. Zatrzymał się. Chciał biec, by jak najszybciej znaleźć się w miejscu w jakim wskazał mu starzec ale nie ruszył się. Podjął inną decyzję.

Delikatnie położył dziewczynę na ziemi i kucnął przy niej wsłuchując się w jej oddech. Musiał wiedzieć czy dziewczyna żyje.

Po dłuższej chwili wydawało mu się że słyszy bicie drobniutkiego serduszka, jednak nie był tego całkowicie pewnym.

- Dalej dalej Dzwoneczku. Obudź się proszę - delikatnie jak tylko mógł palcem wskazującym muskał policzki dziewczyny. Chciał ją obudzić jeżeli spała bądź była nieprzytomna. Kiedyś na polecenie cyrku w którym pracował przeszedł szkolenie w zakresie udzielania pierwszej pomocy, wszak wykonywał zawód, który do końca nie jest bezpieczny. Niestety Trikia to nie była normalnej dla niego wielkości kobieta i bał się, że ewentualna resuscytacja może bardziej zaszkodzić niż pomóc. Zresztą, żeby ją wykonać Trikia musiałaby nie oddychać.

Tak, to powinien najpierw ustalić.

- Hej Horze! - krzyknął do mężczyzny - masz może lusterka albo nóż?

Mężczyzna wyciągnął broń. Paskudnie wyglądające, czarne jak noc ostrze wykonane chyba z kutego na zimno żelaza. Nie było gładkie. Nie spełniłoby roli, którą planował dla niego Tobias.

- Łatwiej skręcić jej kark - starzec rzucił broń w stronę Greya. Ostrze zgrabnie wbiło się w spłachetkę gleby dwa kroki od niego. - Ale nóż też będzie dobry. I nie nazywaj mnie Horem, bo Wachlarz czy nie Wachlarz, kolejne ostrze poleci w ciebie. Mam na imię Hoer Nar Hoer!

Nic nie odpowiedział na groźby mężczyzny. Nawet zbytnio się nimi nie przejął. Wziął nóż i spojrzał na niego.

- Ten się nie nada? Z czego to jest zrobione? - usiadł zrezygnowany i przetarł ręką twarz. Czuł się w środku pusto. Nawet nie wiedział czy jest zrozpaczony czy wkurzony. Był raczej bezsilny.
Chciał zobaczyć na na ostrzu noża pojawi się para gdyby dziewczyna oddychała ale ten przekazany mu przez członka ludu Nar był zrobiony z czegoś innego i do tej czynności był bezużyteczny.

Oddał broń jej właścicielowi, ponownie delikatnie podniósł Trikię z ziemi i poniósł ją w kierunku wskazanym mu przez Hoera Nar Hoer.
Ta pustka w głowie zaczynała go irytować. Przebywał tutaj dość krótko a jakże intensywnie. Jak wiele istnień zostało zabranych przez niego. Tylko dlatego, że się pojawił. Bo ciężko nazwać to odrodzeniem.

Koło się toczy.

Róża krwawi.

Szedł najpierw w dół po zboczu, potem doliną, czując coraz wyraźniej zapach spalenizny. Dymną woń unoszącą się w chłodnym, górskim powietrzu. Będąc gdzieś w połowie drogi zauważył czterech mężczyzn schodzących mu na spotkanie. To byli prawdziwi atleci. Długowłosi, dzicy, potężnie umięśnieni niczym masywniejsze wcielenie Arnolda Schwarzeneggera w “Conanie Barbarzyńcy”. Każdy z nich niósł ogromny topór lub miecz niedbale przerzucone na ramieniu. Szli powoli wyraźnie zaintrygowani jego pojawieniem się w tej śmierdzącej spalenizną dolinie.
Kiedy był już bliżej jeden z nich wyszedł przed resztę wyraźnie przyspieszając kroku. Ciemne włosy mężczyzny podtrzymywała żelazna obręcz. Twarz miał dziką i poznaczoną bliznami, a kiedy podszedł bliżej Tobias zauważył, że oczy barbarzyńcy są zimne i szare, jak wygasłe popioły. Mężczyzna zatrzymał się wyraźnie oczekując, aż Tobias odezwie się pierwszy.

- Jestem Tobias zwany Wachlarzem. Przybyłem poprzez bramę by spotkać się z waszym władcą - odezwał się pierwszy zgodnie z wolą mięśniaka - potrzebuje też kogoś kto byłby biegły w sztuce medycznej, choć zgodnie ze słowami waszego strażnika nikogo takiego tutaj nie znajdę.

- Tak mi się zdawało, że znam tę krzywą buźkę! - zarechotał wojownik i doskoczył do Tobiasa chwytając go w iście duszący ale serdeczny uścisk.
Mężczyzna śmierdział starym potem, popiołem, brudem ale uścisk był czymś zaskakująco miłym. Nie trwał też na tyle długo, by stał się niezręcznym.
- No! Trafiłeś w końcu do nas. Długośmy czekali. Nie ty pierwszy i pewnie nie ostatni. Szykuje się wojna!
Entuzjazmu w głosie barbarzyńcy starczyłoby dla małej armii.
- Zajebiście, prawda?!

Przy uścisku Wachlarz uważał by nic nie stało się Triki, która chronił w swoich dłoniach. Potem odchylił dłoń by zobaczyć czy nic się nie stało.

- Zajebiście - uśmiechnął się blado - Kto jeszcze przybył? - szukał w pamięci tego wielkoluda. Musiał go znać. Może walczył u jego boku? Może…

Ta cholerna pustka w głowie

- Ponoć Me’Ghan ze Wzgórza, wiedźma jedna. Cahr Nar Cahr poszedł z nią na wzgórza. Pewnie nadganiają jej nieobecność - olbrzym zarechotał niedwuznacznie. - Jest jeszcze Enoch Ognisty. Zajebiście! Ten koleś rozwalił po drodze z legion Szarpaczy i Łowcę Maski. Zawsze miał temperament, kutas pierdolony.

- Taaaa - przytaknął, chociaż nie wiedział czy faktycznie Pan Ognisty miał temperament, i ponownie spojrzał na nieprzytomną lub martwą Trikię

A ja co mam? Zwiastowanie śmierci i smutku? Ja tylko uciekałem… Pan Tchórz. Kurwa mać

- Czyli tylko dwójka. Poza mną? - spojrzał na swojego rozmówcę.

- Wiemy, że są inni. Wędrują z naszymi. A. I ważna sprawa. Jóns zaatakował Lud Niri. Wcześniej był skurwysynem, ale teraz po prostu stał się skurwysynem którego trzeba zajebać. Dobrze gadam? - Nie czekał na odpowiedź. - A co tam trzymasz w łapie? - zaciekawił się olbrzym.

- To jest Trikia - odsłonił dłoń - Jedyna ocalała Sylfida do Pani Liści i Traw. Po przejściu przez bramę nie odzyskała przytomności. Nie wiem czy żyje jeszcze…. - zwiesił głos - Nie wiem jak jej pomóc…

- Spalić? - zaproponował z rozbrajającą szczerością. - Jest za daleko od swoich włości. Bez latających siostrzyczek. To dlatego osłabła. Będzie jeszcze gorzej. Ale kto wie. Może Me’Ghan będzie potrafiła pomóc. Zna się na różnych sztuczkach. Nie to co my. My to umiemy łby rozjebywać w sposób spektakaturakalny czy jakoś tak, chuj z tym.

- Z chęcią spotkam się jak najszybciej z Me’Ghan. Trikia nie ma już siostrzyczek i włości chłopie. W tym rzecz…. Czy Kent od Ostrzy się pojawił? - zmienił nagle temat.

- Nie. Nie wiadomo gdzie się … no kurwa… brakuje mi słowa. W każdym razie żaden z chłopaków wysłanych przez Var Nar Vara go nie widział. Graw Nar Graw mówił, że widział Celine Czystą Falę, ale rozeszli się. Wybrała drogę do Księżycowej Pani czy coś w ten deseń. Nie wiem dokładnie. Mnie nie dopuszcza się do największych tajemnic. I chuj z tym. Nie zależy mi. Ale przybyło więcej. Mnożą się pogłoski. Duchy wyją jak pojebane. Wiedźmy pudrują gęby i malują usta. Każdy chce coś uszczknąć w nowej wojnie. Gdy już kutas Maska upadnie … - zamyślił się na moment. - Kutas czy pizda? W sumie nie wiem. Kurde. Głupio tak wyzywać nie wiedząc, czy to baba czy chłop. A może babochłop. No nieistotne. O czym to ja napierdalałem… -
Wyraźnie się zagubił w swoim potoku słów.

- O tym, że jak Maska upadnie to będzie wielu chcących nażreć się ze stołu Luminy. Czy jakoś tak.. A Var Nar Var do wszystkich wysyłał swoich ludzi? - Tobias ciekaw był, czy i do niego wysłał jakieś wsparcie czy może Wachlarz jest mu zagadką i nie do końca chciałby mieć go za towarzysza.

- Rozesłał ludzi wszędzie, gdzie tylko mógł. Łazili, szukali znaków, wędrowali po miejscach które były najsilniej związane z Wieloświatowcami. Z pół setki chłopa i dziewuch szwędało się jak jakieś cioły po całym Dominium. Kiedy tylko poszła wieść że Róża znów krwawi. Jak widać coś w końcu z tego łażenia jest. No i Siewcy wyczuli Kryształy. A Kryształy to Dziesiątka. Chociaż tego akurat wolałbym uniknąć. Jebanej w dupę owcy, luminy. - splunął na ziemię wyraźnie wściekły.

- Tak - powiedział krótko. Nawet nie był zły na to, że nikt go z ludzi Pana ludu Nar nie znalazł, bo pewnie Wachlarz, jako ten będący w wielu miejscach naraz nie miał związanego ze sobą miejsca. Zresztą było to teraz nieważne.

- A co tam u Ciebie? Ile to już czasu minęło odkąd widzieliśmy się po raz ostatni? - Cyrkowiec nie pamiętał nawet imienia “kulturysty” a nie chciał się przyznawać do tego, że ma luki w pamięci. Jeszcze nie - Opowiadaj prowadząc mnie do Me’Ghan.

- Minęło z tysiąc lat. Gdzieś tak będzie chociaż wiesz, po rytuale nasza pamięć, ona nie działa najlepiej. Wiele zapominam. Wiele się zaciera. Może to i lepiej. Czasami chce się nie pamiętać. Ale mamy Przysięgę. A ona musi zostać spełniona. Były kolejne wojny. Czasami bardzo okrutne, ale żadna tak jak ta z Dominatorem. Var Nar Var wie najlepiej, jak to jest. Tak więc nie powiem ci zbyt wiel, bo i co tutaj do powiedzenia. Trzymamy Maskę na dystans. On jakoś nas też. I tylko od czasu do czasu robi się ostrzej. Wtedy leje się więcej krwi i więcej istot umiera. Taki już los. My jednak nie umieramy. I będziemy żyć póki Maska będzie żywy i będzie rządził. Ale to już niedługo. Na szczęście.

Pozostała trójka wojowników milczała. Wyraźnie trzymali się z lekkim dystansem. Najwyraźniej Wachlarz odrobinę ich onieśmielał. Albo najwyższy z nich znała Tobiasa lepiej …

Wizja uderzyła nagle.

Tobias ujrzał potężnego wojownika, jak cały we krwi, z odrąbaną lewą ręką, drugą uzbrojoną w miecz okłada dziwaczne stwory. Rozrąbywał czaszki z których buchała spieniona posoka. Ciął półnagie ciała o skórze równie brudnej jak jego sama. Z zaciśniętymi zębami, nie zważając na lejącą się z niego krew walczył w zimnym zapamiętaniu. Wokół walczyli inni. Setki, tysiące a może nawet i więcej ludzi, dziwnych stworów, mitycznych stworzeń. I był tam on sam. Ze sztyletami w dłoniach dźgał wrogów z morderczą precyzją nożownika. Zwinny i szybki pozostawiał za sobą pokot trupów.

Ciarki przeszły mu po plecach. Nie wiedział czy to z powodu smutku na to co zobaczył czy z radości pozostawionych za sobą wrogów.

- Prowadź mnie do Me’Ghan. Nie ma co tracić czasu przyjacielu - użył tego słowa chodź nie czuł tych emocji do olbrzyma jakie ono za sobą niosło. Przynajmniej jeszcze nie teraz - Maska zaatakuje szybciej niż później. Ja bym tak zrobił kiedy byłbym na jej miejscu. Nie dałbym czasu na zjednoczenie się dziesiątki.

- Dziesiątka nie będzie zjednoczona. To pewne. Simeon się o to postara - mężczyzna położył ciężką łapę na ramieniu Tobiasa. Solidny uścisk miał chyba być podziękowaniem za przyjaciela.

Głowę miał tak ciężką, że w tej chwili zapomniał wszystko. Jóns, Simeon, Księżycowa Pani. Kto należał do dziesiątki, kto zdradził. Wszystko to na niego siadło jak kruki i wrony na padlinę. I cholernie martwił się o Trikię. Jego brak pamięci, informacje jakimi został obrzucany odkąd przybył, które wiedział że były ważne ale które tak mało mu mówiły…

- Me’Ghan. Trikia. Proszę - rzucił ponownie unosząc do góry dłoń z leżaca na niej Sylfidą. Teraz zależało mu najbardziej na tym by zachować Trikię przy życiu.

Nieznany mu przyjaciel potrząsnął głową i ruszyli dalej, ku wzgórzu o poszarpanym, postrzępionym szczycie.
 
Sam_u_raju jest offline