Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2017, 01:21   #562
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
post wspólny Czarnej, Lemiego, Zombi i Mg :)


Nico rozejrzała się. Szanse na wypatrzenie snajpera były znikome, ale pocieszała się że znajduje się raczej na końcu listy do odstrzału, kątem oka oceniła odległość do balustrady i głębokość rzeki.

Spieprzyła, teraz San Marino widziała to bardzo wyraźnie. Nie powinna poprzedniej nocy przechodzić przez granicę i sięgać do Świata Popiołu. Wtedy Yorda wciąż trzymałby się na własnych nogach, a układ jaki próbowano zawrzeć poprzedniej nocy. To była jej wina, że zamiast rozwiązania, Nowojorczycy przywieźli kolejne komplikacje. Stała na moście, zaciskając pięści i patrząc spode łba na gadającego trepa. Bez pancerza i broni czułą się goła i bezbronna. Wystawiona na atak, ale trudno.
- Runnerzy strzelali do mundurów. Mundury strzelały do Runnerów. Pagony przeciwko skórom. Ilu zabiliście przez ostatnie dni? Wasz kapitan... Jastrząb - powiedziała chrapliwie, niskim i zimnym głosem - Nie tylko on ucierpiał przy... przekazywaniu słów zza granicy. Musiał je otrzymać, Rose prosiła. Nie umarł, zapłaciłam połowę ceny, a to że tu stoję... Mówcy nie należą do świata Żywych, co nie znaczy że nie odczuwamy bólu. Na pewno twoi ludzie zdali ci raport, opowiadali co widzieli. Masz wąty i pretensje, miej je do Mówcy. I tylko do niego - klepnęła się w pierś, robiąc krok do przodu - Wasi lekarze są bezsilni, patrzą i nie widzą. Nie wiedzą co robić, jak pomóc w malignie. Dla was kontakt z Duchami jest cięższy, nie przywykliście. Jastrząb majaczy? Wciąż może być zawieszony między światami. W okolicy jest tylko jeden Mówca - przekrzywiła kark pod kątem prostym aż chrupnęło w szyi - Który i tak ma do was iść, o ile przywieźliście księdza. Nawet nie dla mówcy, ale dla nich - machnęła na szefa i Plamę - Są rzeczy ważniejsze niż waśnie i wojna. Światło w mroku... Dalton dobrze mówi. Możemy się nienawidzić, walczyć i wykrwawiać, ale wtedy Żelazna Bestia wygra. Wpierw tu, potem dalej. Z ludźmi w skórach można się porozumieć. Z kutrami tego nie zrobisz.

Sytuacja na moście z jawnej niechęci, przeszła w otwartą wrogość i udowadnianie przeciwnikowi, że nie jest się bezbronnym. Z jednej strony na sygnał czekała artyleria, z drugiej skryty gdzieś wśród Ruin snajper. Oni zaś tkwili nadal pośrodku betonowej konstrukcji, wśród ciągnących się w nerwową nieskończoność sekund. Savage stała nieruchomo przy Guido, trzymając go za rękę i głaszcząc kciukiem uspokajająco po wierzchu dłoni. Spiął się ledwo Richardson zaczął mówić o niej, ale to były tylko słowa. Nie mogły zrobić krzywdy w przeciwieństwie do ołowiu.
- Dzień dobry kapitanie, cieszę się że mimo koszmarnej nocy udało się panu przeżyć w miarę cało - odezwała się ledwo zapadła cisza. Przywołała na twarz ciepły uśmiech i postąpiwszy do przodu, stanęła obok ojca. W białej sukience i z kwiatami odcinała się kontrastowo na tle czarnych skórzanych kurtek za plecami i mundurów moro przed i obok siebie. Do tego stojąc przy Tonym mikra budowa tym bardziej się uwidaczniała. - Proszę nie chować urazy, na każdym z nas spoczywają pewne zobowiązania. Poza tym... nic nigdy nie jest tak proste jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Gdybym chciała źle dla pana, albo któregoś z pańskich ludzi, przedwczoraj w nocy migałabym się od udzielenia wam pomocy zamiast nalegać na dopilnowanie, aby nie musiał się pan borykać z powikłaniami po wypadku... chociaż nasze zapasy medyczne są wybitnie na wyczerpaniu - przez piegowatą twarz przemknął cień zmęczenia, w oczach zabłysnął i zgasł smutek. Dziewczyna szybko jednak wzięła się w garść, wracając do uprzejmej maski w komplecie z takim samym tonem - Panowie Rewers i Dalton mają rację. San Marino również. Na chwilę obecną mamy zbieżny cel w postaci kutrów zagrażającym nam wszystkim, a skoro jesteśmy tu i każda ze stron już wie, że nie jest bez wsparcia, skorzystajmy ze względnego zawieszenia broni. Jesteśmy ludźmi, potrafimy się ze sobą porozumiewać. Nie musimy stawiać na przemoc i walkę, uszczuplając własne siły. Mamy za sobą parę dni morderczych zmagań na Wyspie i w okolicy. Spróbujmy wypracować kompromis zadowalający obie strony. Pierwszy, najtrudniejszy krok już uczyniono - przeniosła uwagę na Guido i znów na Richardsona - Stoimy tu i rozmawiamy, mimo... perturbacji oraz całego bagażu wojennego wiszącego nam nad karkami. Wciąż mamy szansę aby dojść do konsensusu bez potrzeby przelewania ludzkiej krwi.
Nico zerknęła na balustradę. Wyglądała całkiem solidnie. Choć przed tymi wybuchami albo postrzałem nie była pewna czy by jakoś specjalnie chroniła. Za to była niedaleko. Parę kroków. Właściwie nikt chyba nie zwracał na nią uwagi gdy żarły się ze sobą te wszystkie ważniaki z różnych stronnictw zebranych tu na chebańskim moście. Strzelca nie widziała. A właściwie widziała w kilku oknach po stronie runnerowego brzegu kilka sylwetek w skórzanych kurtkach. Ale nie miała najmniejszego pojęcia czy to strzelał ktoś od nich czy nie. Do skoku przez balustradę brakowało jej w razie potrzeby kilka susów. Niby nie dużo. Ale raczej gdyby to ona miała oberwać pewnie nie miałaby szansy zrobić tych kilku susów.

Po tym co powiedziały obydwie panny młode a chwilę wcześniej dwaj negocjatorzy nie związani bezpośrednio ani z jedną ani z drugą stroną zapanowała chwila ciszy. Dwaj główni oponenci trawili usłyszane słowa, szanse, możliwości, pewnie szacowali szczerość usłyszanych zdań i kalkulowali następny ruch. Zarówno grupka na środku mostu jak i obie strony po obu stronach rzeki zamarły w nerwowym oczekiwaniu. Sytuacja była napięta. Nawet natychmiastowa śmierć przywódcy czy nawet obu, nie musiała zapobiec otwarciu ognia. Obydwaj jednak milczeli ważąc następne słowa a póki milczeniu śmierć również zamarła z uniesioną do góry kosą. Kolejne oddechy mijały a ani eksplozje ani strzały snajpera nie peszyły ciszy. Zdawał się słyszeć charakterystyczny syk wydobywającego się wystrzelonego pocisku czerwonego dymu. Zaskrzeczała jakaś mewa. Zabrzęczał któryś z plastikowych insektów. Ale ludzie zdawali się milczeć jak zaklęci.

- Ty już tam nie czaruj. - odezwał się wreszcie kapitan Nowojorczyków obdarzając ubraną na biało Alice nieprzychylnym spojrzeniem. - Jedna z drugą. - dodał machnięciem zdrowej ręki obdarzając podobnym spojrzeniem i drugą pannę młodą.

- Może skupmy się na rozwiązaniach panie kapitanie. - zaproponował łagodnie dowódca Pazurów próbując od razu zażegnać kolejny wybuch iskry zapalnej. - Co pan proponuje? - zapytał pobandażowanego oficera NYA. Ten skrzywił się i oparł zdrową rękę o biodro. Spojrzał najpierw na górującego nad wszystkimi łysego najemnika. Wyglądał jakby zastanawiał się czy też mu coś odpowiedzieć i jak. Ale chyba zrezygnował bo znowu zawiesił wzrok na szefie Runnerów. Guido zrobił wyczekujący wymach dłońmi by dać znać, że też czeka na ofertę kapitana.

- Z tymi łódkami nie tak prędko. Jaką w ogóle mamy gwarancję, że ktoś z nich w ogóle się po nie ruszy? Że gdy my poślemy naszych chłopców do walki z tym zagrożeniem oni nie uderzą na nas? - zapytał wskazując palcem na gangera oddalonego o parę kroków chociaż mówił jakby zwracał się do dowódcy Pazurów.

- Ciekawe skąd taki pomysł. A może stąd, że to wy planujecie na nas uderzyć jak my pojedziemy na te kutry co? - Guido od razu uderzył w bliźniaczy ton patrząc nadal nieprzychylnie na nowojorskiego oficera. Ten prychnął i pokręcił obandażowaną głową.

- My uderzymy na te pływające zagrożenie. Ale chcemy mieć jakąś gwarancję. Zabezpieczenie. Że na czas tej akcji oni nas nie zaatakują. Ani tutaj ani przy tych kutrach. - Nowojorczyk znów wskazywał Detroitczyka palcem i gdyby stali twarzą w twarz pewnie dźgał by go tym palcem w pierś.

- To proste. Deathrace. - Guido prychnął także i wargi wydął mu ironiczny, bezczelny uśmieszek. Nowojorczyk uniósł brwi chyba nie bardzo rozumiejąc do czego pije mafiozo. - Ogłoszę Deathrace. Na czas Deathrace jest zawieszenie broni. nawet na takie cioty jak wy. Więc póki będziecie też brać udział w Deathrace nic wam z naszej strony się nie stanie. Teraz ty żołnierzyku. Gdzie wasza gwarancja? - szef Runnerów wydawał się być spokojny o pomysł z Deathrace. Alice choć nigdy nie brała w nim udziału ani nawet nie była świadkiem słyszała tą tradycję z ulic Detroit. San Marino też obiło się o uszy w czasie podróży z Leninem i Tweety. Deathrace. Taki detroicki wkład w walkę z robotami. Choć w iście ligowym wykonaniu. Karawana rajdowców ruszała prosto przed siebie jak na każdym innym Wyścigu. Ścigali się aż dostrzegli pierwszą maszynę Molocha. Wówczas zwycięzcą zostawał ten kto wpakował swoje auto w trzewia robota. Choć zasady dyskretnie przemilczały motyw czy musi byc wewnątrz pojazdu w chwili zderzenia. Póki trwał Deathrace panowało swoiste zawieszenie broni nawet między takimi tradycyjnymi wrogami jak Runnerzy i kolorowi z Camino. Gdyby Guido ogłosił ten Deathrace to były spore szanse, że Runnerzy posłuchają bo Guido miał taki pomysł, i posłuchają bo tak każe tradycja z ich miasta. Właściwie jak Death Race to nawet mogło im się to spodobać. Jak każdy Wyścig ludziom z Det. Nieznaną jednak była w tym równaniu postawa Nowojorczyków.

- Nie uderzymy na was podczas tego wyścigu jeśli wy nie uderzycie na nas pierwsi. - odpowiedział po chwili zastanowienia Nowojorczyk. Guido cmoknął i pokręcił z niezadowoleniem głową.

- To może jako wyraz dobrej woli zróbmy jakiś krok na przód? Może ten kapelan? Przyjdzie, porozmawiamy, zobaczymy wszyscy jak to jest. W końcu chodzi o ślub. Żadne wojskowe tajemnice czy ustępstwa. Ile to zajmie? Kwadrans? Tyle chyba wszyscy wytrzymamy. - Rewers widząc reakcję mafioza wtrącił się znowu nim nastąpił kolejny wybuch niezadowolenie. Czarnowłosy ganger zmrużył oczy patrząc wilkiem i na niego i na pobandażowanego oficera. Wreszcie spojrzał na czerwonowłosą kobietę ubrana na biało.

- Dobra. Pokażcie w ogóle, że macie tutaj tego klechę. Jak tu przyjdzie i zrobi swoje to pogadamy. Jak nie to nie mamy o czym gadać. Załatwimy te kutry a potem was. - odezwał się zniecierpliwionym głosem mafiozo. Widać było, że miał ochotę powiedzieć coś innego i w innym stylu. Ale wizja jaką nakreślił Rewers przekonała go chociaż do tego by dać szansę tej drugiej stronie.

- Dobrze. Niech będzie. Kapelan. Kapelan tu jest. Ale sprawy sakramentów to jego sprawa, a nie wojskowa. - zgodził się w końcu Nowojorczyk i atmosfera choć odrobinę zdawała się zelżeć. Odwrócił się w stronę swojego brzegu i wykonał przyzywający ruch dłonią. Drzwi od wojskowej terenówki otworzyły się i wysiadł z nich jakiś wojskowy. Miał jednak do przejścia dobre kilkadziesiąt metrów więc całe mostowe towarzystwo czekało na jego przybycie.

Kapłan się zbliżał, a San Marino cofała, aż znalazła się obok Petera. Stanęła z nim ramię w ramię, skubiąc nerwowo koniec ozdobionego kwiatami warkocza. Jednak przyszedł, przywieźli go, przez co alternatywa z Daltonem i łodzią nie była potrzebna.
- Kuuurwaaa - mruknęła cicho żeby tylko Pazur słyszał - To już, zaraz. Już tu idzie… jesteś tego pewny? Chcesz… jeszcze możesz zrezygnować - patrzyła jakby chcąc się upewnić, czy facet jej nie spieprzy sprzed ołtarza, zostawiając za sobą chmurę kurzu. W całej szarpaninie nerwów brakowało jej broni. I Pancerza. Dawnych ciuchów i kości. Ledwo sięgająca połowy uda biała szmatka… wyglądała ładnie i nic poza tym.

Jeden mały kompromis, krok do przodu. Niewielki i chwiejny, lecz jednak prowadził ich na prostą. Zaczynanie tematu dalszych negocjacji, pytanie o cel przybycia Armii na Wyspę - na podobne pytania wciąż było za wcześnie. Niestabilna sytuacja wciąż należała do tych nerwowych, zaś dwa spolaryzowane obozy, wydawać się mogło, czekały na zapalna iskrę po której wybuchu nie pozostanie nikt żywy. Tak się jednak nie stało. Zamiast chwytać za broń, dwaj dowódcy zawarli szkielet przymierza, tymczasowego lecz i tak było to więcej niż mieli jeszcze trzy minuty temu. Wtedy między nimi panowała wroga obserwacja, palce drgały na spustach. Teraz wspólnie spoglądali na kierującego się w stronę mostu kapelana. Z tej odległości nie wyróżniał się niczym szczególnym, przynajmniej w spektrum postrzegania świata przez Alice. Nosił mundur, poruszał się ze sztywnością ruchów znamionującą kogoś nawykłego do wojskowego drylu. Na więcej szczegółów musiała poczekać aż zbliży się na odległość pozwalającą na dokładniejszą analizę. Ruda głowa pękała od pytań, czających się na końcu języka i gotowych do opuszczenia nadpobudliwych ust, powaga chwili wymagała jednakże opanowania. Kolejne sekundy uciekały, wojskowy duchowny zbliżał się do ich pozycji. Lekarka westchnęła i już miała zrobić krok do tyłu, gdy nagle wiedziona dziecinnym, infantylnym impulsem, sięgnęła do trzymanego bukietu. Wyciągnęła delikatnie jeden z białych kwiatów na cienkiej, smukłej łodyżce. Ujęła go delikatnie, jakby był ozdobą z kruchego szkła i odkładając na bok konwenanse, wyciągnęła go do Richardsona.

- Zabieraj to. - odpowiedział oschle oficer NYA widząc wyciągnięty z bukietu kwiat w piegowatej dłoni. Nadal patrzył na rudowłosego Runnera w bieli z taką samą niechęcią jak i przed chwilą.

Człowiek w mundurze zbliżał się nieubłaganie. Gdy Emily spytała Petera o zdanie ten spojrzał na niż z enigmatycznym spojrzeniem i chwilę się nie odzywał. Wyglądało jakby szukał czegoś na dnie jej oczu. A potem ją pocałował. Długo i delikatnie. Gdy skończył znów szukał czegoś na dnie jej oczu ale tym razem się uśmiechnął. I mrugnął jej oczkiem. Dłoń zaś złapała jej dłoń i tak razem czekali na przybycie kapelana. Ten faktycznie przybył.

Z bliska wydawał się starszym, zasuszonym mężczyzną o surowym obliczu. Był w mundurze i nawet miał kaburę u boku. Właściwie wyglądał jak każdy inny nowojorski żołnierz choć był pierwszym o tak zaawansowanym wieku. Dopiero z bliska, pod kołnierzem można było dostrzec biel koloratki mówiącej o jego funkcji. Zatrzymał się obok kapitana Richardsona i spojrzał na niego pytająco. Ten bez słowa wskazał dłonią na grupkę Runnerów. Dwie kobiety ubrane na biało i trzymający je za dłonie mężczyźni dość wymownie wskazywały kto jest adresatem kapłańskiej posługi. Kapłan skinął głową i zrobił te kilka kroków naprzód. W efekcie czego znalazł się prawie dokładnie między szeryfem Daltonem a dowódcą Pazurów. Zarówno Guido jak i Peter też zrobili ten krok i drugi do przodu więc znaleźli się z kapłanem prawie twarzą w twarz.

- Niech będzie pochwalony. - zaczął kapelan w ramach przywitania. Zerkał czujnym wzrokiem po kolei oglądając każdą z czterech stojących przed nim osób.

- No cześć. - kiwnął głową w odpowiedzi szef Runnerów.

- Na wieki, wieków amen. - opowiedział krótko Pazur.

Czyli nie było odwrotu. Nożowniczka kiwnęła sztywno głową kapłanowi, trzymając rękę najemnika jakoś tak w mocnym, nerwowym uścisku. Nie uciekał, stał obok. Niby kiedyś już to robiła, ale teraz pojawił się dziwny stres. Parę słów, kilka minut i ruszą każdy w swoją stronę. Peter na kutry, ona do Nowojorów i nie wiadomo czy jeszcze się zobaczą. Ale byli tu, zgromadzili się w konkretnym celu. Zostało powiedzieć Słowa.

Słysząc standardowo beztroski zblazowany ton Kłaczka, Savage zazgrzytała zębami w duchu. Jak zwykle musiał się wykazać radosną nonszalancją, nie wychodząc z roli choćby na jeden oddech. Szturchnęła go dyskretnie w żebra, mając cichą nadzieję na odrobinę rozsądku i szacunku. Tylko troszkę, wszak to nie bolało.
- Na wieki wieków - odpowiedziała podobnie do Nixa, a pogodna mina nie schodziła jej z twarzy. Nie wydawała się zbita z tropu ani speszona odpowiedzią kapitana, zamiast tego skupiała uwagę na kapelanie - Dziękujemy, że ojciec zechciał się pofatygować mimo dość… napiętej sytuacji między naszymi organizacjami. Jesteśmy naprawdę niewymiernie zobowiązani i wdzięczni za poświęcony czas, prosimy się nie obawiać. Z naszej strony nie spotka ojca najmniejsza przykrość. - ukłoniła lekko rudy kark.

Kapelan skinął głową w odpowiedzi ale wcześniej czarnowłosy pan młody zaliczył surowe spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Dobrze. A więc to wy chcecie zawrzeć związek małżeński, tak? - zapytał kapłan patrząc znowu na cztery stojące przed nim osoby. Widząc potwierdzenie od całej czwórki kontynuował. - Dobrze. Czy ty jesteś Guido? - zapytał patrząc wprost na szefa gangu.

- No pewnie. - uśmiechnął się ganger uśmiechem pełnym zadowolenia. Zerknął na stojącą obok pannę młodą wciąż się szczerząc i znowu wzrok powędrował mu na kapelana.

- I czy to ty byłeś tutaj kilka miesięcy temu w zimie? - zapytał dalej kapłan patrząc na gangera. Ten przestał się uśmiechać i zmarszczył brwi.

- Co to ma do rzeczy? Rób swoje i się rozejdziemy w pokoju. - Runner posłał Nowojorczykowi swoje firmowo podejrzliwe spojrzenie.

- Więc to ty i twoja banda zrujnowaliście tu zimą dom boży. I doprowadziliście do śmierci tutejszego kapłana. - wycedził z wolna kapelan patrząc na człowieka w skórzanej kurtce.

- No nie. Nie do końca. - Guido momentalnie się zjeżył i w oczach zaczęły mu błąkać niebezpieczne ogniki. - Jeszcze stoi. Ta tutaj mi przeszkodziła dokończyć robotę. Ale jak słyszałeś, że go zrujnowałem to daj mi czas do wieczora i dokończę robotę. - szef Runnerów wskazał na stojącą obok kobietę w bieli zniżając głos tak bardzo, że już prawie warczał na kapelana. - Rób swoje dziadku. A będzie nam wszystkim lżej. - Runner patrzył wilczo na starszego mężczyznę w wojskowym uniformie z koloratką pod szyją.

- O nie. Nie będziemy tak rozmawiać. I nie mogę udzielić sakramentu burzycielowi domów bożych i mordercy sług bożych. - kapelan pomachał palcem na znak odmowy. Guido w efekcie zacisnął pięści i sapnął w wściekłości. - Ty jesteś tym oficerem Pazurów? - kapelan od razu przeszedł do następnej pary pytając Nixa. Ten kiwnął potakująco głową. - U was w takim razie nie widzę przeszkód. Jeśli chcecie zawrzeć związek małżeński to zapraszam. - kapłan wykonał zapraszający ruch ręką do siebie. Nix spojrzał pytająco na Emily. Nadal wydawał się być zdeterminowany zawrzeć ten związek małżeński z nią. Mimo, że stojącego obok Guido ewidentnie właśnie szlag trafiał.

Oczywiście nie mogło pójść prosto i przyjemnie, nie w powojennym świecie gdzie co drugi człowiek miał na sumieniu ciężkie grzechy, a pojęcie sprawiedliwej kary wymykało się niegdyś znanym definicjom. Lekarka przymknęła oczy i odliczywszy do dziesięciu, uchyliła powieki, przyjmując uprzejmą minę.
- Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. - puściła rękę Runnera i przeszła te trzy kroki do kapelana - A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. - westchnęła z goryczą, przez krótką chwilę uciekając spojrzeniem w stronę rzeki. - Jesteśmy tylko ludźmi, ojcze - ściszyła głos, wracając uwagą do duchownego - Krnąbrnymi, pełnymi gniewu i strachu. Daleko nam do ideałów, a żyjąc tutaj i teraz… ojciec sam najlepiej wie jakie podejście ma dziś społeczeństwo do zwrotów pokroju człowieczeństwo, dobroć, bezinteresowność. Zapomniane, wymarłe archaizmy, spisane na pożółkłych stronach ksiąg do których prawie nikt nie zagląda. Mało kto bierze przykład z dobrego samarytanina. Otacza nas pożoga, zamordyzm. Proch i kurz Pustkowi, odciskajacy piętno na wszystkim i wszystkich. Szał, wojna i przemoc, sznury zardzewiałych aut wzdłuż martwych autostrad. Morze kości… ludzie stają przeciwko sobie w walce o przetrwanie… zapominają czym jest dobro, brak im światła. Zamykają głęboko w sobie całą gamę emocji i marzeń, mogących zostać wykorzystanymi przeciwko nim. Nie znajdzie się teraz ludzi o czystym, nieskażonym grzechem sumieniu. - zrobiła przerwę, potrzebną na zaczerpniecie oddechu i podjęła temat - Ale wciąż pozostajemy ludźmi, z całym spektrum cech dodatnich i ujemnych. Każdy zasługuje na drugą szansę, możliwość… próbę zmiany. Nie będzie ona spektakularna i natychmiastowa - zielone oczy wpatrywały się w oczy żołnierza, głos przeszedł na szept - Nie oznacza to jednak, że człowieka należy przekreślić, gdy tli się w nim iskierka dobra. Jest tam, ukryta głęboko pod zbroją ze skórzanej kurtki i ołowiu. On jeszcze… ma szansę, zrozumieć. Zawrócić z drogi jakiej nie wybrał, ale została mu narzucona realiami miejsca i czasu w których dorastał. Ojciec pamięta świat sprzed wojny, zna też ten po jej wybuchu. Teraz… jest ciężej. Bóg kocha wszystkie swoje dzieci, również te zbłąkane. Im więcej w kimś ciemności, tym bardziej powinno się go kochać. Pokazać… alternatywę. Dać szansę. Nie przekreślać patrząc na pryzmat przeszłości. Nie jest złem, zło nie potrafiłoby pokochać kogoś poza samym sobą. Poza tym - zamrugała, odganiając wilgoć z kącików oczu - Ojciec wie gdzie i na co ruszają. Nikt nie da gwarancji… może widzę go ostatni raz. Proszę… pomóc ten jeden raz zrobić wszystko tak, jak być powinno. Nie zrażać, tylko… pokazać, że w sercu Pana znajdzie się miejsce dla każdego. Zrozumie, w końcu do niego dotrze… o ile przeżyje. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.

-Z każdą chwilą lepsze - Mruknęła Nico do Daltona, chwilowo sytuacja wyglądała na spokojną więc na chwilę oddaliła od siebie myśli o szybkim wskoczeniu do rzeki, Z drugiej strony sytuacja była zabawna W końcu odezwała się głośniej
-Ale czy przed przystąpieniem do sakramentu nie trzeba wykazać skruchy, żalu za grzechy i chęci poprawy? - Spytała

Nożowniczka obróciła się do zastępczyni szeryfa i zarechotała szyderczo, kręcąc z niedowierzaniem głową. Robiło się groteskowo.
- To Słowa Żywego dla Żywego, nie spowiedź i przyjecie kapłańskich święceń. Skrucha, żal za grzechy? Chęć poprawy? Jebło ci na dekiel i pomerdało pod kopułą? A co my kurwa na zbawicieli idziemy? Zamierzamy od dziś nosić znak krzyża, pomagać sierotom i ułomom, zmieniać świat i żyć w zgodzie ze wszystkimi Żywymi? Może jeszcze rozdajmy majątek, złóżmy broń i przywdziejmy pokutne wory? Broń najlepiej oddajmy wam - prychnęła rozbawiona, przekrzywiając kark w drugą stronę. Wydęła wargi i sparodiowała ton drugiej kobiety - Ale czy przystąpieniem do sakramentu nie trzeba mieć chrztu, komunii i odbębnić nauk przedmałżeńskich? Pośrodku wojny, gdy mordowaliśmy się wczoraj i będziemy mordować jutro? To nie wiosenny poranek na spokojnym zadupiu Zasranych Stanów, a pole bitwy. Z tym mordercą sług bożych to też na wyrost - teraz gapiła sie na kapłana - Jestem Mówcą i Runnerem. Skąd wiesz co leży na moim sumieniu? Nie zmienia to faktu że tu stoję i chcę coś zmienić nie dla siebie. Dla niego - machnęła głową na Pazura, potem na Guido i Plamę - A on dla niej. Macie swój dobry początek.

-Nie ja tu zaczęłam cytować dobrą księgę - odpowiedziała Nicolette - Ale jak się powiedziało A trzeba powiedzieć B, nie można sobie wyciągać pasujących kawałków.

- Kapłanem też nie jesteś, ani nikim zainteresowanym bądź godnym zabierania głosu. - San Marino wzruszyła ramionami - Może byś go miała, gdyby nie karabin i łamanie siódmego przykazania. Każdego z nas czeka po drugiej stronie kara od najsprawiedliwszego z sędziów. Ostatniego namaszczenia też odmówisz, nie? Dlatego tak was nie lubię, Żywi. Wpierdalacie się jak sprawa was nie dotyczy i ślecie gromy z nieba, jak was samych sumienie boli, albo go nie macie - splunęła przez barierkę - I racja, lepiej nie cytuj dobrej księgi, nie nadajesz się. Ale są tacy którzy mają do tego prawo - zazezowała na rudą gangerkę - Skruchy, żalu i chęci poprawy mamy pod dostatkiem. Starczy za całe to pieprzone miasto.

-Siódmego? - Nico uniosła brew szczerze zaskoczona.

San Marino nie raczyła odpowiedzieć. Stała w miejscu i nie zbliżała się do kapłana, zamiast tego opuściła łeb i gapiła się na niego czujnie spod byka. Mieli Daltona w zapasie. Dwie przysięgi albo żadna. Gdyby się wpierdoliła szefowi w kolejkę nigdy by jej tego nie wybaczył i dał bardzo boleśnie odczuć. Jak nie jej to Peterowi. Albo obojgu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline