Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2017, 16:32   #565
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Z podziękowaniami dla Grave ;)





15 maj 2040 roku; Okolice Barstow; Kalifornia

Wieczór nadchodził wielkimi krokami. Co prawda słońce stało wciąż wysoko na niebie, zalewając płaski, spękany krajobraz Pustkowi falą męczącego żaru, a niebo miało barwę jasnego, sprawnego lazuru, skłaniało się już jednak widocznie ku zachodniej linii horyzontu, majaczącej w rozedrganym powietrzu na podobieństwo kolejnego mirażu. Upał wysysał życie i siły z istot organicznych, zaś brak wiatru potęgował wrażenie zamknięcia w dusznej, gorącej klatce piekarnika, który czyjaś złośliwa ręka ustawiła na funkcję grillowania. Pozostawanie na otwartym terenie stanowiło katorgę - nieprzystosowana do podobnych warunków skóra szybko się zaczerwieniała, by po dłuższej chwili przejść w stan poparzenia słonecznego pierwszego stopnia. Bąble pełne osocza, zwłaszcza na dłoniach, pękały przy najmniejszym poruszeniu fundując właścicielowi, prócz bólu, problem natury higienicznej. Jak uchronić się przed zanieczyszczeniem ran przez wszechobecny brud?
Tym bardziej, gdy dookoła roztaczał się wybitnie pustynny, dziki krajobraz płaskiej, spieczonej słońcem patelni, upstrzonej gdzieniegdzie pobielałymi gruzowiskami dawno zawalonych domów. Miasto wśród piasku… a raczej jego smętne pozostałości. Skorodowane, sypiące się truchło, noszące raptem ślad dawnej świetności.
Podczas gdy pozostała część oddziału z Richardem na czele zajmowała się skrupulatnie zabezpieczeniem i przygotowaniem terenu pod nocny obóz, Savage skorzystała z okazji aby się oddalić. Zniknąć im z oczu, choć wrażenie owe było złudne - gdziekolwiek się nie ruszyła, czuła na sobie czujne spojrzenia wartowników. Nie mogli pozwolić jej się zgubić, ani zawieruszyć. Każdy z nich doskonale zdawał sobie sprawę z jej słabości, braku przystosowania i problematycznym statusie. Mogła chodzić wolno, lecz gdziekolwiek się ruszyła, w ślad za nią ciągnęła się niewidzialna, cienka smycz. Nie przeszkadzali jej jednak, pozwolili na samotny spacer i pozbieranie myśli, a miała o czym myśleć.
Drobne czerwone plamki szpecące przód koszuli w kolorze moro, krzyczały za każdym razem, gdy dziewczyna na nie spojrzała. Przez ostatnie trzy godziny zdążyły wyschnąć, lecz dziewczyna nie potrafiła pozbyć się kręcącego w nosie, mdląco-metalicznego zapachu. Patrzyły na nią z wyrzutem. Nieme, wymowne ślady pozostałości drugiej istoty myślącej, pozbawionej życia… przed Richa. Strzelił do stojącego przed Alice mężczyzny, trafił prosto w oczodół, zabijając nim nieszczęśnik zdał sobie pewno sprawę z obrotu sytuacji. Jego życie zgasło, siła kinetyczna pocisku rozorała tkanki miękkie, wyrywając czerwoną, ziejąca resztkami kości i szarej gąbki mózgu jamę. Drugie, potworne usta, zastygłe w agonalnym, jakże nienawistnym krzyku.

Czemu Spinner to zrobił? Przecież tamten jeszcze nie sięgnął po broń. Wysłuchał jej, nie atakował. Wciąż istniała szansa, aby się porozumieć.
- Kiedy człowiek zabije tygrysa, nazywa to sportem, ale jeśli tygrys zabija człowieka, nazywa się to okrucieństwem. - mruknęła, siadając pod drzewem. Stało samotne pośrodku pustego pola. Powykręcane i uschnięte, chwiało się w lekkich podmuchach wiatru, trzeszcząc przy tym zasuszonym próchnem, lecz mimo pozornej martwoty, tu i ówdzie wypuściło parę drobnych, nieśmiałych listków, dając znać o ciągłej, nieprzerwanej walce w niekończącym się boju. O przetrwanie, o jutro. Rozsądne podejście, wymagane i logiczne.
Nieważne jakie przeciwności losu czaiły się na człowieka i szarpały jego ciałem, wciąż należało iść do przodu z nadzieją na poprawę. Każda, nawet najgorsza burza kiedyś się kończyła, a spomiędzy ciemnych chmur wyglądało słońce. Ruda potylica oparła się o chropowaty pień.
- Acacia Mill… rodzina bobowatych, podrodzina mimozowych – w głowie lekarki automatycznie pojawiła się specyfikacja. Mówiła pod nosem, korzystając z chwili samotności i spokoju, gdy nikt nie słuchał - Występują w strefie tropikalnej i subtropikalnej całego świata, głównie w międzyzwrotnikowej Afryce, szczególnie Etiopii, Somalii, Kongo i RPA oraz Australii i Tasmanii. W Azji najliczniejsze w Indiach i na Półwyspie Indochińskim. Na półkuli zachodniej północna granica zasięgu przebiega przez Teksas i Nowy Meksyk. Według innej klasyfikacji mimozowate stanowią osobną rodzinę, a rodzaj obejmuje około sześciuset gatunków. Akacje stanowią często składnik flory stepów i sawann. Potocznie, i błędnie, mianem "akacji" określa się robinię akacjową wywodzącą się z Ameryki Północnej. Gromada Magnoliophyta Cronquist, podgromada Magnoliophytina...
Czas przelatywał jej przez palce, podobny drobinkom krzemu wdzierających się dosłownie wszędzie, łącznie z ustami, nosem i oczami. W pewnej chwili cień w którym zasiadła pod drzewem pogłębił się, nabierając ciemniejszych tonów. Kształtem zaś przypominał człowieka. Lekarka zamknęła oczy i pochyliwszy głowę, milczała uparcie, otoczona przez bezpieczny mrok. Kolejna ułuda - w dzisiejszych czasach nigdzie nie dało się czuć bezpiecznie.
- Czy coś się stało? - zmusiła struny głosowe do wydobycia paru prostych dźwięków, układających się w uprzejme pytanie. Nie patrzyła na oponenta, zatopiona w czerni zamkniętych powiek. Nie słyszała aby ktoś podchodził, lecz akurat to nie było niczym dziwnym. Percepcja pół ślepego i głuchego kreta nie pozwalała odnotować kroków kogoś, kto całe życie spędził na tej napromieniowanej, powojennej patelni, chłonąc pył i kurz Pustkowi razem z radioaktywnym powietrzem.

- Nic - usłyszała dobrze sobie znany głos. Coś mignęło jej przed twarzą, poczuła też poruszenie powietrza, jakie temu ruchowi towarzyszyło. - Pomyślałem, że ci się przyda - dodał, wciąż tworząc ciemniejszą plamę cienia, która zdawała się ją otaczać całkiem jak jakiś ochronny kokon.

Zacisnęła mocniej powieki, plecy z automatu wyprostowały się sztywno do idealnego pionu. Spodziewała się go, ba!, wręcz oczekiwała, jako elementu niosącego reprymendę, stawiającego do pionu i z uporem wartym lepszej sprawy, zaczynającego omawianie genezę problemu od samego początku. W tym przypominał pana Rewersa. Przez drobne ciało przeszedł dreszcz niechęci, potęgowanej wyrzutami sumienia do spółki z kalejdoskopem niezrozumienia i czystego odium, choć górujący nad nią mężczyzna w niczym na nie nie zasłużył. Westchnąwszy ciężko, otworzyła oczy, wlepiając wzrok w manierkę, znajdującą się tuż na wyciągniecie ręki. Ozdabiał ją wojskowy wzór zielonych plamek kamuflażu. Istniało spore prawdopodobieństwo, iż ma specjalną nazwę, lecz dla niewielkiego rudzielca pozostawał wzorem plam...i tyle.
- Dziękuję ci serdecznie, ale nie jestem spragniona. Zachowaj ją proszę na później, nie wiadomo czy studnia na podwórku do czegoś się nadaje. W podobnym klimacie niezwykle łatwo o narażenie się na dość nieprzyjemne reperkusje, spowodowane wysoką temperaturą, poczynając od udaru słonecznego, poprzez poparzenia słoneczne, a na odwodnieniu skończywszy - odpowiedziała, przenosząc wzrok na majaczącą w oddali linię horyzontu. Robiła wszystko, byle nie patrzeć w bok. - Odwodnienie to stan chorobowy, który jest wynikiem utraty wody i elektrolitów przez organizm. Te ostatnie są niezbędne do jego prawidłowego funkcjonowania, dlatego skutkiem odwodnienia jest zachwianie jego równowagi wodno-elektrolitowej. W związku z tym to bardzo niebezpieczny stan, szczególnie u dzieci, gdyż u nich utrata płynów w organizmie następuje znacznie szybciej niż u dorosłych. - mówiła cicho, wciąż zapatrzona w dal i tylko blade ręce skubały nerwowo rękaw koszuli. - Początkowo pojawiają się: wzmożone pragnienie, rzadsze oddawanie moczu, a jeśli już go oddajemy, to jest w kolorze ciemnożółtym. Suchość śluzówek jamy ustnej i języka, wzdęty brzuch, brak apetytu, senność, choć czasami pobudzenie. U niemowląt można zauważyć zapadające się ciemiączko i gałki oczne. Jeśli nie dojdzie do uzupełnienia wody w organizmie, w dalszej kolejności pojawiają się: przyspieszona akcja serca, utrata elastyczności skóry… tak zwana skóra plastelinowata. Zmniejszenie pocenia, gorączka, zmniejszenie napięcia gałek ocznych. Następnie dochodzi do hipotonii ortostatycznej, pojawienia się drgawek i finalnie utraty przytomności. W zależności od rodzaju zaburzeń równowagi wodno-elektrolitowej, wyróżnia się trzy rodzaje odwodnienia: hipertoniczne, zwane też hiperosmolarnym – charakteryzujące się większą utratą wody niż elektrolitów; hipotoniczne, bądź hipoosmolarne – cechujące się przewagą utarty elektrolitów; oraz izotoniczne… izoosmolarne, spowodowane utratą takiej samej ilości wody i elektrolitów. Do odwodnienia dochodzi najczęściej podczas upałów. Wówczas do utraty wody dochodzi wyniku pocenia się, które jest niezbędne do schłodzenia organizmu. Człowiek w czasie upałów może stracić nawet ponad dziesięć litrów wody. Warto wiedzieć, że na upały najbardziej wrażliwe są osoby starsze i te ze sporą nadwagą, małe dzieci, niepełnosprawni, a także przyjmujące środki moczopędne. U nich ryzyko odwodnienia organizmu jest największe. Co mniej oczywiste, do odwodnienia może dojść również w czasie zimy. Podczas mrozów dochodzi do znacznej utraty wody na skutek intensywnego oddawania ciepła z parą wodną podczas oddychania. - wzięła głęboki wdech, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz w porę zatrzasnęła język za zębami.

Pazur wysłuchał jej cierpliwie, cały czas stojąc tam gdzie stanął i najwyraźniej nie zamierzając odpuścić. Stał z karabinem przerzuconym nonszalancko przez ramię na tle rozpalonego nieba, uśmiechając się szeroko.
- Pij - nakazał, gdy się wreszcie zamknęła. - Bo się jeszcze odwodnisz - dodał, a w jego głosie dało się wyłapać nutki rozbawienia. Dalej też robił za jej prywatny, ludzki parasol, ani myśląc zrobić w tył zwrot i łaskawie się oddalić.
- Reszta sobie poradzi, a jak nie to będziesz miała zajęcie.

- Wolałabym uniknąć epidemii niemocy, zresztą przecież… - zawahała się, sięgając po bukłak. Ujęła go w obie dłonie, kręcąc powoli wokół własnej osi - To wy jesteście wyspecjalizowanymi do działań w terenie jednostkami, o przeszkoleniu wojskowym, a także wiedzy na temat przetrwania w warunkach stricte ekstremalnych - mówiła głucho, walcząc z podchodzącą pod przełyk gulą. Przełknęła ją, spychając w rejony umożliwiające komunikację werbalną.
- Ciężko zorganizować optymalny harmonogram działania prewencyjnego, gdy brakuje… wszystkiego. - westchnęła, jednak resztę przemyśleń zachowała dla siebie. Nie miała prawa narzekać, zawsze mogła trafić gorzej.
Chyba sam fakt, że wzięła manierkę zadowolił strzelca, bo wyprostował się, przeciągnął i przez chwilę w milczeniu przyglądał krajobrazowi. Jego względna monotonia, szybko jednak musiała go zmęczyć bo skorzystał z okazji i oparł się o pień drzewa. Wciąż nad nią górował tyle tylko, że teraz nie dawał już tego dodatkowego cienia.
- Może tak przestaniesz już pieprzyć i się napijesz? - podsumował jej rozważania, wciąż tym samym, lekko rozbawionym głosem. - Świat się nie zawali z powodu paru łyków, a tobie dobrze to zrobi. Posłuchaj jednego z tych wyspecjalizowanych i tak dalej…
Wyraźnie nie traktował jej słów poważnie, chociaż za mało w jego tonie było uszczypliwości by potraktować je jako przedrzeźnianie. Chyba po prostu chciał dla niej dobrze, wbrew uciążliwemu oporowi.

Wydawał się taki… normalny, jakby nic się nie stało. Proza codzienności, rutyna i marazm odliczanych kolejnymi zachodami słońca dni. Idealny stan constans. Przeszedł nad wydarzeniami minionych godzin do porządku dziennego? Alice obawiała się poznać odpowiedź, choć z drugiej strony niezwykle jej pragnęła. Odpowiedzi, wyjaśnień… tylko czemu tak trudno szło obrócenie głowy celem spojrzenia prosto na cel niepokoju? Analizowała w głowie jego gesty, ruchy, odtwarzała zasłyszane słowa, próbując poukładać w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Niestety clue jej umykało, a może bała się je dostrzec? Dla kupienia paru cennych sekund przytknęła manierkę do ust, biorąc niewielki łyk. Oczy stanęły jej w słup, oddech się urwał, zaś skóra twarzy kolorem dorównała masie piegów. Ostry posmak alkoholu, z domieszką czegoś ziołowego oraz nikłą nutą syntetycznego pojemnika. I piachu, nie wolno było zapominać o piachu. Przełknęła z trudem, by rozkasłać się chwilę później. Przez parę uderzeń serca walczyła z drapiącym gardłem, stabilizując oddech i ocierając łzy.
- Mocne - wychrypiała, zakręcając buteleczkę i oddając ją właścicielowi. Dopiero teraz na niego spojrzała, przelotnie bo przelotnie, lecz wystarczyło aby się speszyła. Należała do ostatnich osób na Ziemi, uprawnionych do wydawania sądów. Zamiast krzyczeć i atakować pretensjami, podeszła do sprawy inaczej.
- Częstujesz nieletnią alkoholem, nie sądzisz że to odrobinę niestosowne?

- Nie - padła krótka odpowiedź po której szyjka manierki zetknęła się z jego ustami na dość długą chwilę. - Szczególnie gdy nieletnia tego potrzebuje. Bo potrzebuje - spojrzał na nią uważnie, jakby chciał samym tylko wzrokiem zbadać jej obecny stan. Coś mu się chyba nie spodobało bo gdy straciła z nim kontakt wzrokowy to usłyszała zmielone w ustach przekleństwo, które przepite zostało kolejnym łykiem.
- No to dajesz młoda, wywal to z siebie - zaproponował, ponownie pochylając się nad nią i machając jej zachęcająco manierką przed nosem.

Odsunęła ją delikatnie, kręcąc przecząco głową. Alkohol nie pomagał, przytępiał raptem zmysły, fundując miraż złudnej siły. Rozwiązywał pozornie problemy, uodparniał na niedogodności. Pozwalał przeżyć te parę godzin, nim został rozłożony procesami metabolicznymi i finalnie wydalony z organizmu.
- Obawiam się, że nie jest to rozsądne… i tak nie damy rady cofnąć czasu. Wymazać błędów - podwinęła kolana pod brodę, otaczając je ramionami. Wzrok wbiła w piach, skupiając go na dorodnych ziarenkach. Sam się prosił, po cholerę tu przyszedł?
- Nikt nie daje nam prawa do osądzania kto jest godny by żyć, a kto winien opuścić nasz świat. Nie jesteśmy Mojrami, nie sprawujemy pieczy nad ludzkim losem. Życie jest sacrum samo w sobie. Darem otrzymanym od Wszechmogącego - zaczęła gorzko, wiedząc jak to brzmi w zestawieniu ze współczesnymi realiami - Każdy ma prawo do życia, nie w naszej gestii leży jego odbieranie. Powinniśmy… szukać alternatyw, patrzeć na rozwiązania zamiast sięgać po przemoc - ona prowadzi donikąd. Sprawia jedynie, że jest nas coraz mniej, a populację i tak ostro przetrzebiły ostatnie dwie dekady. Tak niewielu nas zostało, zamiast ze sobą walczyć winniśmy się jednoczyć. Wspierać, nie zabijać. - podniosła oczy, spoglądając na towarzysza zza firany rudych włosów - Czemu nie pozwoliłeś chociaż spróbować? Nie musiał umierać, żaden z nich. Bali się, wystarczyło ich uspokoić… ale nie permanentnie. Tak nie można, to niehumanitarne.

- Bo twoje życie jest dla mnie cenniejsze niż tamtych - odpowiedział z brutalną szczerością. - Bo czasami, wbrew temu co mówisz, nie da się inaczej. Bo w ten sposób minimalizujemy straty wśród naszych. Wybierz sobie któryś powód. Mogę ci podać jeszcze kilka i każdy jak najbardziej uzasadniony. Tylko nie wiem po co, skoro i tak je wszystkie znasz. Twoje sposoby może i są dobre, w niektórych sytuacjach, jak się je dobrze obmyśli i da z nich wyciągnąć coś dobrego. Tylko to trzeba myśleć, mała, a nie działać z impulsu. Trzeba zadbać przede wszystkim o bezpieczeństwo swoje i grupy, zanim się wryjesz innym przed maski.
Urwał, pociągnął łyk i otarł grzbietem dłoni usta. Gdy odsunął rękę, te układały się mu w lekki półuśmiech.
- W końcu się nauczysz, ale najpierw trzeba cię będzie podszkolić w dbaniu o siebie.

- Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy. - odpowiedź wyszła dziewczynie wyjątkowo smutna i choć na usta cisnęły się mniej kulturalne określenia, postawiła na opanowanie - Działanie pod wpływem impulsu… jak w takim razie nazwiesz strzał w głowę kogoś, kto nawet nie sięgnął po broń? Nikt nie jest wart tego, aby przez niego podnosić rękę na drugiego człowieka. Nie ma jednostek nadrzędnych, wywodzimy się z jednego gatunku. Mamy swoje cele, marzenia i lęki. Ktoś na nas czeka, ktoś inny się martwi. Niesiemy ze sobą bagaż koneksji, zobowiązań. Auditur et altera pars… niechaj będzie wysłuchana i druga strona - przez piegowatą twarz przeszedł skurcz, usta zacisnęły się w wąską kreskę. Potrzebowała dobrych trzech oddechów, aby podjąć wątek - Niezmiernie mi miło, abstrahując od całokształtu zdarzenia, dziękuję za te słowa. Rozumiem, że się martwisz… jednak zawsze istnieje inna droga, wystarczy chcieć ją dostrzec. Zadać sobie ten trud, spróbować zrozumieć. Czasem dopiero sekcja zwłok wykazuje, że ktoś miał skrzydła - sapnęła przez nos, skubanie rękawa przybrało na sile - Jestem lekarzem, składałam przysięgę. Degradacja społeczna z niej nie zwalnia.

- Może i zwalnia, a może nie, nie mnie o tym decydować. Nikt też ci zabijać nie każe. Chcesz to strzelaj w kolana - stwierdził, wzruszając przy tym ramionami. - Musisz jednak wiedzieć jak to robić, nawet jak nie masz zamiaru korzystać z tej wiedzy. O truciznach też się pewnie uczyłaś, a przecież ich nie stosujesz. To samo… prawie - dodał, tym razem naprawdę się uśmiechając. Znowu się nad nią pochylił, tym razem nie próbując wcisnąć jej manierki, a kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Czasem trzeba robić coś, co się z nami nie zgadza, żeby oszczędzić tego wyboru innym. Łatwe to nie jest, ale w takim świecie teraz żyjemy. Żadne z nas go sobie nie wybrało. Nie znaczy to jednak, że jedno drugiemu ma stale życie utrudniać. Poćwiczysz trochę, nabierzesz wprawy, reszta się uspokoi i będzie mogła skupić na swojej robocie, dzięki czemu może pociągną dłużej.
Zakończył to dzielenie się wiedzą życiową, jednak dłoni nie cofnął, a nawet przykucnął przez co jego bliskość stała się wręcz namacalna. Mogła poczuć zapach jego skóry, potu, smaru którego użył przy czyszczeniu broni i tej lekko ziołowej woni, której smak poczuła gdy palący płyn dostał się do jej ust.

Wbrew powadze sytuacji oddech lekarki przyspieszył, spłycając się do szybkiego czerpania tlenu przez rozszerzone nozdrza. Nie zgadzała się z tym co mówił, ale ciężko szło jej dobrać odpowiednie argumenty, mając go tuż przed sobą. Marnował czas na próby tłumaczenia, chociaż chyba oboje wiedzieli jak mało owocne będą. Nie tracił jednak nadziei i uporu, mówił jakby mu zależało. Tak właśnie było, tego Alice nie mogła mu zarzucić.
- Zakres moich obowiązków obejmuje niesienie pomocy, nie doprowadzanie pacjentów do stanu, gdy owa pomoc jest konieczna. Inny… przedział kompetencji - pokręciła głową, powtarzając pro forma to samo co za pierwszym razem przy propozycji szkolenia bojowego. Nie lubiła broni, nie znosiła jej wręcz. Kolejny zgrzyt.
- Mogę jednak prosić o manierkę, Rich? - westchnęła zrezygnowana, nakrywając jego dłoń swoją. Zacisnęła na niej palce, dziwiąc się jak chropowata się wydawała. Skóra kogoś przywykłego do ciężkiej, fizycznej pracy. Przejechała spojrzeniem wzdłuż obleczonego mundurowa bluzą ramienia aż do barku i wyżej - tam gdzie ogorzała od słońca oraz wiatru twarz, z parą żywych, błyszczących oczu, skierowanych prosto na te zielone i niepewne.

Najemnik uśmiechnął się do niej przyjaźnie, czule nawet, chyba że ją wzrok mylił. Manierka ponownie znalazła się w zasięgu jej dłoni, chociaż aby ją odebrać musiała użyć drugiej, bo ta, którą nakryła jego własną, została pochwycona w pewny acz nie bolesny uchwyt, a następnie obrócona wierzchem do góry. Kciuk, jakby żył swoim własnym życiem, zaczął powoli masować wnętrze nadgarstka, ruchem na równi pobudzającym co rozluźniającym.
- Czasami nie mamy wyboru, musimy sięgnąć poza nasze kompetencje - odpowiedział, powtarzając się ale chyba chciał jej to wtłoczyć w głowę na tyle mocno i uparcie, żeby o tym nie miała szansy zapomnieć. Przyglądał się jej przy tym z uwagą i troską. Autentyczną, a przynajmniej na taką wyglądała.

Brzmiało prosto, logicznie. Potwierdzenie owej teorii Savage widziała na co dzień, ledwo otworzyła oczy i podniosła odrętwiałe ciało do pionu… tylko czemu gdzieś w głębi trzewi kiełkował gorący sprzeciw, rozlewający się dławiącymi falami po całym organizmie? Wędrował krwiobiegiem od serca aż do pojedynczych komórek palców, zmuszając drobne dłonie do zaciśnięcia się w pieści. Co stało się z ich światem, że zatracił on wiedzę na temat zwrotów uznawanych niegdyś za powszechne? Życzliwość, zaufanie, współczucie - dziś, na szerszą skale, nie miały one prawa bytu. Wyparła je groza, zamordyzm i okrucieństwo. Totalitarny wirus, roznoszony przez ołowiane kule… a przecież dopóki człowiek nie obejmie współczuciem wszystkich żywych stworzeń, dopóty on sam nie będzie mógł żyć w pokoju. Rozbieżność ideologii, a jak wiadomo jej pojęcie operuje głównie psychologią interesu.
- “Usiłowałem rozproszyć czar - ciężki, niemy czar dziczy - który zdawał się przyciągać Kurtza do bezlitosnej piersi, budząc w nim zapomniane i brutalne instynkty, pojąc go wspomnieniami zaspokojonych, potwornych namiętności. Byłem przekonany, że to go jedynie gnało ku skrajowi lasu, ku puszczy, w stronę blasku ognisk, dudnienia bębnów, niesamowitych zaklęć; tylko to znęciło jego pozbawioną hamulców duszę poza granice dozwolonych dążeń” - westchnęła, uśmiechając się blado mimo burzy szalejącej pod rudą kopułą. Dotyk najemnika koił nerwy, rozniecając w okolicach splotu słonecznego lekarki ciepły, jasny płomyk. Siedząc w cieniu pokręconego drzewa, z widokiem na płaską równinę upstrzoną plamami skalnych odprysków oraz drobnych porostów… z kimś takim jak on u boku - akceptacja głoszonych przezeń rewelacji wydawała się oczywista, wymagana wręcz. Nic nigdy nie było niestety aż tak proste.
- Ciemna strona każdego człowieka. Każdy z nas ma dwa oblicza duszy: ciemną i jasną… a co, jeśli jesteśmy jak Kurtz i Marlov? Tylko nie mam pewności co do prawidłowej, jednostkowej identyfikacji - Spoglądała w zadumie na złączone ręce, z których ta większa parę godzin wcześniej zabiła człowieka. Uśmiech się zważył, między piegami rozgościła się czarna melancholia - Istnieje pewna książka, pewnie jej nie czytałeś, nieważne. Nosi tytuł “Jądro Ciemności”, Marlov i Kurtz są jej bohaterami. Ten drugi to najbardziej utalentowany agent towarzystwa handlowego. Osobiście w powieści pojawia się na krótką chwilę, lecz opinie o nim, które Marlow słyszy, stanowią katalizator powieści. Dla czytelnika, tak jak i dla głównego bohatera, długo oczekiwane spotkanie z Kurtzem jest rozczarowujące. Jednakże w tej postaci, najważniejsze jest to, co sobą reprezentuje, niż to, co robi, czy jak wygląda. Jako symbol ma niezwykle ważne i bogate znaczenie. Można go nazwać „mikrokosmosem”, ponieważ zawiera w sobie wszystkie cechy, które stanowiły o porażce białego człowieka w Afryce: wyposażony w najlepszy sprzęt oraz głoszący filantropijne idee ucieka się do zabijania, aby okraść tubylców z kości słoniowej. Czytelnik widzi go, gdy jest już w ostatnim stadium śmiertelnej choroby, jedynie donośny głoś mógł świadczyć o jego dawnej świetności. - sięgnęła po manierkę, odkręcając ją powoli. Gorący, suchy podmuch wiatru poruszył zeschłymi liśćmi ponad głowami dwójki ludzi, wzbudzając klekoczące, suche echo. Zupełnie jakby siedzieli pod baldachimem starych kości, choć podobne skojarzenia dało się złożyć na karb pobudzonej wspomnieniami jaźni. Okoliczności przyrody pospołu z wysoką temperaturą jednoznacznie przywodziły na myśl rozpalone stepy Afryki. Wystarczyło tylko przymknąć oczy.
- Jeżeli uznamy, że Marlow reprezentuje wartości związane z pracą, to Kurtz jest jego przeciwieństwem. Postać ta znacznie więcej mówi, niż działa. Główny bohater zawsze wyobrażał sobie agenta jako głos. Gdy wreszcie się spotkali okazało się, iż miał rację, ponieważ potrafił on jedynie pięknie mówić. Dzięki swojej elokwencji zyskiwał sobie zwolenników, na przykład Rosjanina, księgowego, czy narzeczoną. Jak zauważył jego kolega - dziennikarz, Kurtz „Byłby został wspaniałym przywódcą skrajnej partii”. Jeżeli potrafił uwodzić jednostki słowami, to z pewnością poradziłby sobie z masami. - podniosła naczynko do ust i upiwszy niewielki łyk, kontynuowała tym samym zamyślonym tonem - Ideały Kurtza okazały się być fałszywe, gdy uczynił z siebie bóstwo w buszu. Aura kłamstwa wydawała się otaczać bohatera. Uległ jej nawet Marlow. Jednak Kurtz posiada pewną cechę, która pomimo jego degeneracji, plasuje go ponad wieloma białymi w Afryce. Jest świadomy, że został opętany przez zło. Dlatego właśnie Marlow, którego męczył wybór między koszmarami, opowiedział się po jego stronie. - zamilkła tym razem na dobre pół minuty, racząc się niespiesznie kolejnym łykiem alkoholu. Prawie się przy tym nie krzywiła, po pierwszym szoku krtań przyzwyczaiła się do ilości procentów, porcje również do dużych nie należały.
- Wracając do meritum - odkaszlnęła, wzdrygając się wyraźnie. Znowu się rozgadała, tracąc na parę minut kontakt z planetą Ziemia. Posłała słuchaczowi przepraszające i pełne skruchy spojrzenie. Temat z pewnością niezbyt go interesował, gdyż nie zawierał w sobie specyfikacji broni… ani niczego teraz przydatnego. Zamierzchły, zakurzony i zapomniany przez powojenny świat archaizm na dziś - literatura piękna. Niesłusznie odstawiony na bok. Wszystko jednakże dało się naprawić, jeśli stosowało się metodę małych kroczków… ale to potem.
- Rozumiem twój punkt widzenia, nie jestem jednak w stanie przyjąć go jako własnego, przepraszam. - przyznała cicho, odstawiając manierkę na rozgrzany piach - Wiesz… wkrótce wyrośniemy także z wojen, które są w gruncie rzeczy pojedynkami narodów. Gwałt rodzi tylko nowe gwałty ze strony człowieka, na którym został popełniony. Miłość natomiast rodzi miłość - przy ostatnim zdaniu głos jej złagodniał, powróciło do niego życie, a zielone oczy wypełniła mieszaka troski z życzliwością, gdy wolną ręką sięgnęła ku twarzy Pazura - Zawsze istnieją alternatywy.

Spinner słuchał jej z uwagą, chociaż fakt, nie wyglądało na to by jej słowa znajdowały żyzny grunt w jego umyśle. No, przynajmniej dopóki nie zaczęła mówić w miarę normalnie. Ot, dawne dzieje, książki i powoli niemal całkiem zapomniany świat, nie interesowały go na tyle by poświęcać temu zagadnieniu cenny czas. Gdy jednak sprawy schodziły na czasy obecne…
- Niekiedy - poprawił ją, chwytając jej dłoń i przenosząc ją w kierunku swoich ust. [/i]- Niekiedy istnieją alternatywy [/i]- dokończył, słowa wypowiadając do wnętrza jej dłoni, zanim jego usta dotknęły delikatnej skóry. Oczy zaś… Te spoglądały na nią niemal bez przerwy. Śledząc jej reakcje, zmiany w mimice twarzy, postawie, szybkości z jaką wtłaczała w siebie powietrze. Słowa o miłości nabrały nagle zdecydowanie cielesnego wydźwięku, którego płomień lśnił w jego oczach.

Blade do tej pory policzki automatycznie pokryły czerwone plamy, intensywnością dorównujące masie piegów. Po części winą dało się obarczyć alkohol, lecz lwią część winy ponosiła pułapka spojrzenia, przed którym nie dało się uciec, ani schować. Skuteczni przyszpilało do podłoża, przewiercając na wylot i budząc poruszenie wgłębi trzewi. Czy jej się wydawało, czy wystarczyło parę sekund, by nabawiła się nagłej arytmii i tachykardii?
- Kwestia determinacji - zająknęła się, przygryzając wargę. Nie spuściła jednak wzroku, odpowiadając na nieme wyzwanie. Pochyliła się też w kierunku mężczyzny. Dorosłego mężczyzny, przy którym musiałaby się złożyć z drugą sobą, aby w zestawieniu z nim wyrównać szalę wagi, o wzroście nie wspominając. Nieśmiała myśl zadrapała w tył czaszki, wywołując drażniące swędzenie. Chyba była na niego o coś… nie, nie zła. Rozgoryczona. Prawdopodobnie… ale skupienie się na wrażych detalach stawało się wyjątkowo trudne.
- Semantyka - dodała bardziej opanowanym głosem, pozwalając sobie na szeroki uśmiech i podkreślenie wypowiedzi uniesieniem lewej brwi ku górze.
- Masz takie miękkie usta... - westchnęła i nim ugryzła się w język, palnęła pierwszą rzecz jaka przyszła jej na myśl. Rumieniec nabrał głębi i teraz dorównywał kolorem rudej czuprynie.

Wilczy niemal uśmiech wykrzywił te miękkie usta, gdy wychyliły nieco poza krawędź dłoni. Niezbyt silne, ale za to stanowcze pociągnięcie zachwiało jej równowagą, przyciągając do jego ciała.
- Miękkie, mówisz - uczepił się akurat tego ostatniego zdania, serwując jej pokaz uzębienia z odległości znacznie bliższej niż wcześniej. Pochylił się też tak, że mogła sobie dokładnie obejrzeć każdą jaśniejszą plamkę w jego piwnych oczach, obecnie wpatrzonych w nią z czymś, co sprawiało, że oddech sam z siebie przyspieszał. Wystarczyłoby żeby przesunęła głowę jeszcze trochę w jego stronę, żeby ją uniosła, a owe miękkie usta miałaby tuż przy swoich.

Kontrast między kolorem skóry a szkliwa przykuwał uwagę, nie dało się też nie czuć subtelnych, ziołowych nut w oddechu, owiewającym twarz - bodźce tym intensywniejsze, że widziane z odległości nie przekraczającej szerokości dłoni… i mówiła niewyraźnie? Przecież wydawało się jej zrozumiałe. Albo przyczepił się dla samej radochy ciągnięcia tematu jej wtopy, zakrawającej o jawne przekroczenie granic socjalnych pomiędzy członkami tego samego oddziału - sensowne, gdyby Alice należała do Pazurów, a nie robiła za wątpliwej jakości element dekoracyjny, przyczepiony do dwumetrowego łysola nazwiskiem Rewers.
- Teraz będziesz poddawał zabiegom chirurgicznym każde wypowiedziane przeze mnie zdanie? Życia ci nie starczy - parsknęła, walcząc z narastającym rozkojarzeniem. Spoglądała w te piwne ślepia spode łba, lecz nie przysunęła się bliżej.
- Richard posłuchaj - zaczęła szeptem, odzyskując panowanie nad większa częścią podsystemów odpowiedzialnych za racjonalność - Niezmiernie cię lubię i… uwielbiam przebywać w twoim towarzystwie… ale w obecnej chwili znajdujemy się na terenie otwartym… na widoku i wychodzenia poza sztywne ramy relacji z góry narzuconych przez regulamin jedynie przysporzy ci kłopotów - odetchnęła powoli, równie powoli prostując plecy, choć przez twarz przemknął jej szary cień.

- Tak, tak - mruknął, wcale się nie cofając. - W obecnej chwili - dodał, uparcie chyba zamierzając dalej ciągnąć to powtarzanie jej słów. W przeciwieństwie jednak do niej, w jego ustach słowa te zabrzmiały bardziej jak obietnica niż ostrzeżenie, którym było w jej wydaniu. Nacisk na “obecnej” nie pozwalał owej obietnicy zignorować.
- Też cię lubię, mała - odchylił się nieco i dał jej prztyczka w nos, śmiejąc się i zabierając jej manierkę. - Chyba już dość wypiłaś jak na jeden raz - puścił jej oczko, a następnie przyssał do resztek ziołowego tworu, który jeszcze w manierce pozostał.
- Pora żebyś się nauczyła czegoś nowego - oświadczył z wyrazem twarzy, który upodobnił go do wilka. - Weźmiemy pierwszą wartę.

- Pierwszą wartę? - tym razem to ona powtórzyła jego słowa, mrugając z zaskoczenia. Do tej pory wykluczano ją z tego dość uciążliwego obowiązku, pozwalając się wyspać i prawdopodobnie nie chcąc zostawiać obozu pod okiem kogoś, kto spostrzegawczością w terenie mógł konkurować ze zużytą oponą jeepa, zaś pojedynek ten należałby do wyjątkowo zaciętych. Przy kwestii darzenia odwzajemnioną sympatią uśmiechnęła się żywiej. Czyli nie męczyła go, ani nie irytowała… mimo wszelkich aktywności wykonanych przez ostatnie parę miesięcy - pocieszająca konkluzja.
- Będziesz na tyle uprzejmy, by podzielić się konkretami na temat planowanego szkolenia? - spytała, przekrzywiając nieznacznie kark w lewą stronę. Może jeśli w końcu nauczy się czegoś przydatnego, Tony przestanie się tak martwić i pozwoli wreszcie na spacery bez obstawy… to również byłoby miłe. Lubiła jego podkomendnych, lecz czasem wolałaby pobyć sama, poukładać i poszeregować zdobywane dane. Obecność cieni za plecami utrudniała ów proces.

- Powinno się ją dać załatwić - potwierdził, nie tracąc optymizmu, chociaż owe załatwianie do łatwych raczej należeć nie miało. - A szkolenie polegać będzie na zabawie tym - uderzył lekko dłonią w kaburę przy pasie. - Będzie dobrze, niczym się nie martw. Na początek nauczysz się jak go trzymać, celować, przyzwyczaisz do jego wagi. Zobaczysz, to nic trudnego - zapewnił, odsuwając się i ponownie przyjmując swoją pozycję przy pniu. - Nie będziesz strzelać jak nie chcesz. Czasem starcza sam widok broni, czasem można jej użyć do ogłuszenia przeciwnika. Pokażę ci też co zrobić, żeby takiego rozbroić. Jak sama widzisz, nigdzie nawet wzmianki o zabijaniu - dodał, wyciągając dłoń w jej stronę i mierzwiąc jej włosy.

- Mam kogoś… zastraszać? Albo robić mu krzywdę poprzez nabicie siniaka? - prychnęła, przymykając jedno oko, gdy czochrał ją po czuprynie. Nie wydawała się zachwycona pomysłem, wręcz przeciwnie.
- Nie lubię broni - przyznała wreszcie, a drobne ramiona opadły w wyrazie czystej awersji. Wzięła głęboki wdech, policzyła do pięciu i wypuściwszy powietrze przez nos, dopowiedziała - Rozumiem aspekt taktyczny, doceniam także troskę oraz… zainteresowanie. Dziękuję, że chcesz poświęcić swój czas - kiwnęła nieznacznie głową. Nawet w sytuacjach kłopotliwych kultura winna stać na pierwszym miejscu.

- Potraktuj to jako pośrednie wyjście. Drobny kompromis, który nikomu nie zaszkodzi, a może zaowocować wiedzą, dzięki której ocalisz swoje, a może i życie innych. Tego w końcu chcesz, prawda? Ratować życie, dbać o nie, pielęgnować. W ten sposób upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu. A skoro aż tak ci to ciężko przetrawić to możemy zacząć od noży, zanim przejdziemy do broni palnej. Zawsze to coś… - Zakończył ten swój mini monolog, cofając dłoń i omiatając okolicę czujnym spojrzeniem. Nie wyglądał na zniechęconego jej ciągłymi “ale” i odmowami. Raczej na faceta, który stara się wybrać najlepsze miejsce dla swoich planów. Takiego co to wie, że batalia jeszcze nie została wygrana, ale liczy na to, że strona przeciwna pójdzie w końcu po rozum do głowy i wywiesi białą flagę.

- Życie jest sztuką kompromisów, czyż nie tak? - spytała retorycznie, raczej nie oczekując odpowiedzi. Wstała powoli na równe nogi, otrzepując nadmiar piasku który niczym niechciany balast, przylgnął do ubrania rudzielca, nie chcąc odpuścić po dobroci. Zupełnie jak wysoki mężczyzna, stojący tuż obok. Gdzieś pod sercem zakołatał niepokój odnośnie rodzaju szkolenia, oraz poszerzania umiejętności. Nie miała siły na kolejną pogadankę na temat pacyfizmu, nie teraz. Ani nie… liczyła po cichu, że pamiętał co przed paroma chwilami powiedziała.
- Dobrze… w takim razie pozwolisz, że teraz się oddalę i postaram… sprawdzę co z pozostałymi, a potem jestem do twojej pełnej dyspozycji.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline