Smak żelaza wypełnił mu usta. Krew ściekała po muskularnych ramionach. Dookoła zaś było pełno przeciwników. Grzmot był w swoim żywiole. Tak jak za dawnych lat mógł siekać i rozkoszować się śmiercią, swoją mając w głębokim poważaniu. Tylko, że teraz był odpowiedzialny nie tylko za siebie. Krasnolud padł opierając się o framugę ze sztyletem nadal tkwiącym w jego plecach. Zdradziecki goblin szczerzył się paskudnie nad nieruchomymi zwłokami. Komuś takiemu należy się chwalebna śmierć w boju, a nie szczęźnięcie pod drzwiami ze zdradzieckim ostrzem w ciele. Oczy barbarzyńcy zaszły mgłą i to bynajmniej nie z powodu ran. Ogarniał go bitewny szał.
-
OLAF! RAG! – wrzasnął tak, że aż tynk posypał się ze świątyni.
Cisnął tarczą w najbliższego orka, licząc że chociaż na chwilę go to otumani, jednocześnie wyszarpując zza pasa magiczną miksturę. Korek z trzaskiem wyskoczył ze swojego miejsca, a magiczny płyn wypełnił gardziel. Czując jak wracają mu siły zaszarżował na goblina chcąc zmiażdżyć mu malutki łebek. Następnie wyszarpnął drugi topór przytroczony do uda i skrzyżował obie bronie przed sobą przyjmując pozycję obronną nad leżącym krasnoludem. Z dwiema dwuręcznymi brońmi dzierżonymi w dłoniach i miną szaleńca wyglądał przerażająco.
-
Chodzcie tutaj, zielone skurwysyny! Posmakujcie Grzmotu ORKO-TŁUKA!
__________________
you will never walk alone