Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2017, 17:03   #260
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe spróbował się opanować. Głęboki wdech. Wydech. Wdech. Chwila przerwy. Wydech. Troll był trupem, a raczej będzie nim za minutę. Pół minuty. Nie mógł dla niego nic zrobić. Natomiast młoda Joelle miała jeszcze sporo życia przed sobą. Zielarz zerwał się na nogi, chwycił dziewczynę za rękę i siłą pociągnął ją w stronę piekarni, korzystając z pomocy Blackleafa. Nie było łatwo przekonać ją, żeby zostawiła swojego przyjaciela, jednak jakoś ją do tego nakłonił. Jak? Nie pamiętał, działał w skrajnym stresie i sytuacja dawno go już przerosła. Czuł się jak po przęśli wymieszanej ze sprowadzonym z daleka miłorzębie - dziwnie. Równocześnie nieśmiertelnie i wszechmocnie oraz jakby miał zaraz umrzeć i jakby nie miało to żadnego znaczenia.

Potem nastąpił sprint do domu, gdzie złapał torbę z narzędziami, do której zgarnął z półek co się dało. Zapomniał oczywiście wziąć broni. Mnichowi na odchodne rzucił, że świetnie daje sobie radę i niech dalej ludzi pilnuje. Kiedy zielarz przybiegł pod karczmę, Armand leżał nieruchomo na placu otoczony kilkoma gapiami. Ich lampy skąpo oświetlały miejsce zgonu trolla. Ludzie się rozstąpili przed znachorem odsłaniając zastygłe ciało. Kowal oczy miał nieruchomo wlepione w niebo, a usta otwarte.
Rumor z gospody i wrzaski oraz szczęk oręża świadczył o tym, że walka tam trwała w najlepsze.

- Na wszystkich bogów! - Energicznie w tłum wkroczył Jean Lopup Marchal - Co tu się wyrabia?! Czy wyście postradali zmysły?!

Nikt jednak nie odpowiedział krasnoludowi. Mieszkańcy stali jak oniemieli wpatrując się w trupa. Nie zareagowali nawet, gdy smuga ognia rozbiła się o futrynę drzwi wejściowych do “Kocura”.

- Słyszycie mnie?! - Wydarł się ponownie kupiec, ale tym razem w kierunku gospody.

- Ja cię słyszę! Nie drzyj się tak! Gdzie moi synowie? - W tłum wymaszerowała Anna Murielle, a z nią pozostałych dwóch jej synów. Półork Tokkuba i półogr Thimruk. Kobieta wiedziała po co przyszła i nie było warto wchodzić jej w drogę.

- W karczmie “szeryfowie” - Rodolphe ponownie wypluł te słowa - mordują kogo popadnie. Trzeba ich powstrzymać! Zabili Armanda i wysadzili pół karczmy. Był tam kapłan i ta panienka Chloe…

Trzeba było zagrać na emocjach.

- Jak jest jeszcze kto ranny, przyprowadźcie go tutaj, postaram się go opatrzyć. Samemu słabuję, mnie także poturbowali!

Kobieta zlustrowała byłego mera, ale niespecjalnie przejęła się jego słowami. Charakterystycznym krokiem osoby o znacznej tuszy ruszyła ku karczmie. Nie doszła jednak do drzwi, których futrynę zdobiły teraz pojedyncze jęzory ognia. Ze środka wyszli sfatygowanie szeryfowie prowadząc Diego i Gauthiera. Ci znowu nieśli Patrica, który szorował buciorami o ziemię. Z miejsca widać było że ranny mocno. Hector, Thomas i Trumpett natomiast, dźwigali Gliniaca. Ogr nafaszerowany był odłamkami jak kaczy kuper śrutem. Anna zmarszczyła się na ten widok.

- Chłopcy! - Krzyknęła do wychodzących synów - A gdzie wasi bracia?

Półskrzat podbiegł do matki bo i tak nie wiele miał do działania przy dźwiganiu rannych.

- Zabrali ich mamuś. Ten książulek, jego gosposia i ten dziwoląg, martwiak.

Marius znowu nie był w humorze, a kilka ran broczyło krwią i plamiło mu mundur.

- Co za bajzel. - Pokręcił głową podchodząc do Jeana Lopup’a Marchal’a. - Musimy się przygotować. Martwiak wlazł do podziemi. Nie wiemy jak zareaguje Gniazdo, a pan Szepczący Webly nie jest Alexandrem Buiborem.

- Jak mogliście do tego dopuścić - Krasnolud wyciągnął drżącą ręką cygaro i zapalił. Nachylił się i coś razem szeptali przez chwilę. W końcu Marius wbił wzrok w Rodolphe, który stał niedaleko i pokiwał na niebo palcem.

- Ty tam! Pójdziesz z nami! Masz ze sobą leki?

Nim jednak znachor zdążył zareagować, drogę ghullowi zastąpiła Anna.

- Moi synowie, blaudziuchu! Kto po niech pójdzie?

- Pocałuj mnie w dupę, trupie - odpowiedział grzecznie Rodolphe. - Najpierw zajmę się Patrciem, a potem możecie mnie wybłagać o leczenie.

- Weźcie go do arsenału - Ghull od niechcenia machnął ręką. Muriellowie się nie ruszyli. Niechętnie zostawiliby matkę samą, szczególnie teraz, gdy trzeba szukać braci.
- Pójdziesz ze mną łapiduchu - Rodolphe usłyszał gdzieś zza pleców cichy głos goblina. Gdy się obejrzał, nożownik był dość blisko, by znachor mógł go dobrze zobaczyć. Miał zbroczony krwią bark i był brudny. Musiał wiele przejść tej nocy.

Najdziwniejsze było to, że zbierający się ludzie byli albo tak bardzo zszokowani wydarzeniami, albo tak bardzo zaspani, że nawet się nie odzywali. Żywsze twarze mieli jedynie Luc Martin, który teraz wszedł w zgromadzenie gapiów i piekarz Blackleaf. Nigdzie nie było za to pana Trouve. Mieszkańcy Szuwar z jakiegoś powodu nie mieli zamiaru stawać w czyjejkolwiek obronie.

- Ludzie, co jest z wami?! - Wydarł się stary bartnik - Czy wam do reszty zbrzydło życie, że gapicie się tutaj na ten rozbój jak sroki w gnaty? Zginęli ludzie!

Wiele par oczu oglądało całą tę scenę, ale nikt nadal nie reagował.

- Pójdę z wami, ale najpierw zajmę się Patriciem - odpowiedział spokojnie, a przynajmniej na tyle spokojnie ile potrafił, zielarz. Nie reagował na razie na słowa Martina, miał głęboką nadzieję, że mieszkańcy wykonają jakiś ruch. Jakikolwiek.

- O to chodzi. - Uśmiechnął się goblin i ostrożnie wskazał drogę Rodolphowi. Wszyscy zmierzali energicznie ku drzwiom Arsenału. Diego i Gauthier poganiani przez Clauda nieśli Patrica tam również. Można było w powietrzu wyczuć dziwną nerwowość. Szczególnie udzielała się ona Jeanowi Lopup Marchalowi, który kopcił cygaro.

- Zabieraj swoją maszynę i dołącz do nas, panie Webly! Byle szybko.

Mag popędził na krótkich nogach do chaty przy baszcie maga.

- Zabierzcie go do mojego domu - krzyknął w stronę pleców mężczyzn. - W arsenale jest brudno i morowe powietrze, tam się nie da pracować. - Zielarz nie ruszył się z miejsca.

Diego się nawet obejrzał na te słowa, ale nie mógł zawrócić.

- Jakoś będziesz musiał sobie poradzić. - Pogonił znachora gestem Booletproof - Idziemy! W arsenale na pewno znajdziesz jakieś czyste miejsce.

Tłum zbierał się coraz większy. Drzwi do warowni szeryfów skrzypnęły i mężczyźni poczęli w nich niknąć. Do Rodolphe dołączył krasnolud Jean.

- Pańskie umiejętności bardzo się przydadzą, a proszę mi wierzyć, nie chce pan zostawać tutaj…

Marchal wydawał się zdenerwowany. Kopcił cygaro i bębnił natrętnie grubymi paluchami o guzik na piersi.

Muriellowie ruszyli niekompletną zgrają, energicznie ku świątyni.

- Zapamiętam sobie naszą współpracę panie Marchal. Zapamiętam! - wykrzyczała Anna.

Rodolphe nie ruszył się z miejsca i przemówił głośno do ludzi:

- Pozwolicie tym bandytom, którzy prawdopodobnie zabili kapłana i karczmarza zamknąć naszych znajomych w lochach? Ruszcie dupy, do cholery!

Zielarz gotował się wewnątrz i jego pozorne opanowanie opadło. Był to z pewnością niecodzienny widok, gdyż zielarz był zawsze spokojny.

Goblin pchnął zielarza do przodu, tak że ten upadł. Wyjął jeden z noży i pochylił się nad Rodolphem. Po minie widać było, że Booletproofi tracił powoli cierpliwość.

- Idziesz! - Powiedział krótko i stanowczo. Jego koledzy weszli już do budynku, a on jeszcze stał na placu - Inaczej zrobię się naprawdę niemiły...

Wtem coś tak silnie palnęło goblina, że ten poleciał w bok na kilka metrów i zarył w ziemi. Został po nim jedynie nóż.

- Sir? - Zagaił Vince, który nie wiadomo skąd się wziął. Wyciągnął teraz dłoń, by znachor mógł się wesprzeć. - Z moich informacji wynika, że ten niewielki czarownik, którego kazał pan mi ścigać znajduje się trzydzieści metrów stąd, na zachód, sir.

Buchnęły większe płomienie i front gospody zajął się ogniem.

- Vince! - ucieszył się Rodolphe z golem ex machina. - Mag to problem. Ale tamci - wskazał szeryfów, którzy mieli rannego, Diega i Gauthiera - krzywdzą kolejnych ludzi. Pomóż im, proszę.

Vince rzucił spojrzeniem na warownię do której dobiegał wystraszony Jean Lopup Marchal. Nawet dla niego arsenał był sporym wyzwaniem, jeśli miałby go zdobywać siłą. Kiwnął jednak głową i ruszył biegiem.

Natomiast Rodolphe wziął nóż, zerknął na powalonego goblina, i jeżeli ten za bardzo się nie ruszał, to pomknął w kierunku zachodnim. Jakieś trzydzieści metrów.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline