Trump tym razem zajechał na miejsce zdarzeń złotą karocą wysadzaną diamentami i perłami, zarówno białymi jak i czarnymi. Wysiadł z powozu na miękki, puchaty dywan i podszedł do grupy zebranych rozmawiając przez swój szczerozłoty telefon.
-
Tak, tak. Wiem! Wszystko się posypało. Nie ma już szans dla tego miasta, ale to nie szkodzi! Ja i tak ocalę Amerykę! - ryknął do telefonu i zakończył połączenie.
Na ziemi były kolejne upozorowane zwłoki. Wiedział, że to wszystko to jakieś pomówienia i teatrzyk Meksykanów albo i tej Rudej zołzy!
-
A mówiłem, prosiłem! Ale nie! Wy ciągle musicie się słuchać tej baby. Nie ma już ratunku dla tego miasta, ale i tak wam powiem, że wszystkiemu winna jest Ruda. Kobiety są niepoczytalne, a wy dalej traktujecie ją jak partnera do rozmowy. Głupi czy ślepi?! A może oba?!
-
Już wszystko stracone! Nic nie robiłem poprzedniej nocy oprócz zajmowania się sprawami Stanów Zjednoczonych, bo tutaj już nic się nie da osiągnąć. Sami pogrążyliście to miejsce w bezprawiu i gwałcie pozwalając, aby kobieta miała prawo głosu!