Alsharan prychnął w ni to irytacji, ni to rozbawieniu po tym jak zapalniczka ugodziła go mostek, a ludziska skończyły swoją szopkę. Cóż, przynajmniej przeszli do rzeczy. Czekaliśmy na ciebie, mówili, czego się napijesz mówili, trzy pytania gratis, mówili. Cóż, odpowiedzi się nie doczekał, bo ich fasada pękła i ukazała to jakimi są naprawdę.
- Bawię się? - zapytał pogodnie - Nie, po prostu mam bardzo życiowe podejście. Coś się spierdoliło i mogę coś z tym zrobić? Zrobię. Spierdoliło się i nic nie mogę zrobić? Po chuj się martwić i wyrywać kłaki z głowy? Lepiej robić tak by coś z tym zrobić, nie?
Dopił tutaj do jednej trzeciej napój haustem.
- I rozwieje wasze wątpliwości. Tak, ruda wpadła mi w oko, ale to ona mnie wyhaczyła i chciała bym jej wsadził krecika po wąsy.
Dla nich może i był nikim, co do tego nie miał wątpliwości, i nie potrzebował jakiejś sziksy coby mu to mówiła. Lecz dla tych co leżeli tu trupem był członkiem rozszerzonej Rodziny, dalekim krewnym. Szanował ich, a oni szanowali jego. Niektórych nawet lubił, a tych tutaj? Po fikuśnym pokazie psioniczki i ofercie człowieka-plastiku wiedział, że może dla nich pracować, nie musi ich lubić ani szanować. Na to trzeba było sobie zasłużyć, a ta dwójka choć robiła dobre pierwsze wrażenia, tak z czasem traciła na kolorach, a on? On nie miał nic do stracenia, i tak gardził swoim życiem.
Zaciągnął się głęboko Imperialem i wypuścił dym ku podłodze. Jak nic miał do czynienia z psiarnią podatkową, a przynajmniej takie miał odczucie. No cóż, gorzej wdepnąć nie mógł, choć ich wersja wydarzeń nie trzymała się kupy ani trochę, a nie trawił kłamców i manipulantów...
- Deal. - powiedział i zaciągnął się raz jeszcze - Tylko wezmę mój sprzęt i uncję spokoju, przy dobry dawkowaniu starczy mi na pół roku jak nie więcej. Nie macie nic przeciwko, prawda?