Raz jest się myśliwym, innym razem ofiarą.
Tym razem okazało się, że drapieżny uzko miast upolować sobie obiad sam stał się łupem słabszych, ale liczniejszych wrogów.
Zasobnym w skarby ten przeciwnik nie był i gdyby nie to, że sam przylazł i zaatakował, Cedmon ominąłby go szerokim łukiem. Ale skoro już utrupili potwora, to można było ów łup jakoś wykorzystać. Czaszka, ścięgna...
Enki zabrała się za oprawianie, Cedmon zabrał się za pomaganie.
* * *
Miasto...
Bez względu na to, czy było duże, czy małe, Cedmon nie widział zbyt wielu plusów pzebywania w takim miejscu. Uzupełnienie zapasów, posiłek, którego nie trzeba samemu szykować (ani łapać). I to wszystko. Cedmon nigdy nie rozumiał tych, co zaraz po przybyciu do miasta wydawali zdobyte srebro i złoto po to, by się schlać i połajdaczyć.
Dlatego też on chciał tylko sprzedać trofea, jakie pozostały po trollu, a potem znaleźć spokojne i niedrogie lokum, gdzie miałby zapewniony nocleg i w miarę porządne posiłki. Ewentualne rozrywki związane ze świętem Żebraków spokojnie mogły poczekać do jutra.
Trochę zastanawiała go decyzja Hamadrio, który czekał z wypłatą do następnego dnia. Wszak nie mieli dostać procentu od zysku...
To było dziwne.