Potęga. Moc, władza, strach, tajemnica.
Znała te wszystkie słowa i kryjące się za nimi historie. Opowieści zakorzenione tak głęboko w świadomości, że nawet przekazywane z pokolenia na pokolenie, z ust do uszu, z planety na planetę, z sektora na sektor, nie traciły nic z swojego szokującego wydźwięku. Historie o psionikach: tytanach umysłu, zdolnych drgnieniem powiek podpalać światy, całkowicie wyzwolonych z okowów czasu i przestrzeni, półbogów na barkach których opierały się najpotężniejsze imperia czasów przed Krzykiem i Ciszą. Bytach na poły legendarnych, budzących po równo grozę i fascynację.
Ale w tych wszystkich przekazach, jakie zasłyszała w szemranych barach, poczekalniach kosmicznych portów i innych miejscach, nieodmiennie ukrytych w ciemnych podbrzuszach miast, anegdotach, o których opowiadający zarzekali się, że wszystko widzieli na własne oczy (albo przynajmniej znali kogoś, kto widział), nie padło nigdy jedno słowo:
Samotność.
Być może żadnemu z opowiadających te historie grozy o p-poztywnych nie przyszło do głowy, że ktoś obdarzony takim nadludzkim talentem, czegoś w życiu będzie jeszcze potrzebował, ale Mila BYŁA psionkiem. Naprawdę. I mogła wiele o samotności powiedzieć.
Na swojej rodzinne planecie - skutej lodem bryle, znajdującej się w sektorze, w którym przebiegała umowna granica między końcem ludzkiej strefy wpływów, a Unią obcych, Salarian - Mika była być może jedyną osobą, pierwszą w ciągu dekad, która posiadała dar psioniki. Dar, długo nierozpoznany, budził w jej rodzicach i znajomych raczej przestrach niż podziw - niekierowane "wybuchy" mocy, objawiające się samodzielnym "lataniem" przedmiotów wokół Mili albo jej nagłe, niekontrolowane znikanie i pojawianie się w innym miejscu, skazywał ją raczej na podejrzliwe spojrzenia i podszyty lękiem dystans.
Dopiero
Bel Sotak - naukowiec zajmujący się badaniem pretechu pozostałego na Noverii - domyślił się, co "dolega" młodej pannie Milton i zaproponował rozwiązanie. W wysuniętej daleko na północ, odosobnionej od cywilizacji
bazie Mika stawiała pierwsze kroki w niełatwej sztuce kontroli swojego umysłu. Sama; oprócz zgryźliwego, gburowatego Sotaka i służącej mu armii droidów-idiotów, baza nie miała stałej załogi, a jeśli ktoś się w niej pojawiał, zwykle były to także niewielkie, zajęte sobą grupki Salarian.
Sotak nie był psionkiem; to czego uczył Mikę, sam poznał z mozolnie odcyfrowanych zapisków pozostawionych przez poprzednią falę kolonizatorów, wtedy jeszcze dysponujących zaawansowaną psi-technologią. Ale kiedy archiwalia się skończyły, nie mógł oferować jej niczego więcej, niż tylko kilku dobrych rad i szczerych życzeń powodzenia oraz sugestii, gdzie (jego zdaniem) Mika mogłaby szukać dalszych wskazówek, jak rozwijać i kontrolować swoją moc.
I tak zaczęła się samotna odyseja Milton. Od planety do planety, od sektora do sektora, w poszukiwaniu odłamków wiedzy i mistrzów, którzy mogliby pomóc jej zrozumieć i ujarzmić drzemiące w niej energie. Droga zaprowadziła ją w dziwne miejsca; niemal wszędzie jednak napotykała milczący mur niechęci, strachu czy niezrozumienia... albo zwyczajnego egoizmu.
Psionicy w Znanym Kosmosie nie byli aż tak rzadcy, jak się na początku jej wydawało, niemniej nadal można było mówić tylko o setkach osób z darem w przeliczeniu na planetę - może tysiącach, jeśli jakiś świat miał tradycję związaną z psi. Jednak ci, którzy skłonni byli jej pomóc, wiedzieli mniej lub tyle co ona - a ci, którzy mogliby ją czegoś nauczyć, strzegli swoich sekretów niczym najcenniejszych skarbów, z nieufnością patrząc na "dzikuskę" z rubieżny kosmosu.
W końcu jednak, po długiej i bezowocnej wędrówce po kolejnych zamkniętych drzwiach do Miki uśmiechnęło się szczęście. Ktoś skierował ją do sektora Lotus - i wspomniał nazwisko Sang Do. Według zapewnień, był to doświadczony i bajecznie bogaty psionik, który na planecie Nowy Eden miał otwierać Akademię, miejsce, gdzie uczyć mieli się adepci psionki niezależnie od tego, skąd pochodzili - i teraz rekrutował wszystkich chętnych i obdarzonych darem.
***
Podróż na Nowy Eden trochę się Mice przedłużyła - co miało pewien związek z kilkumiesięczną odsiadką w areszcie w jednym z tranzytowych sektorów za szereg naruszeń związanych z bycie w miejscu, w którym nie powinna się znaleźć i ze sprzętem, który nie należał do niej - ale w końcu dotarła na miejsce.
Planeta oszałamiała, szczególnie w kontraście z jej rodzinną okolicą - i w pełni zasługiwała na swoją nazwę. Bezkresne morze zieleni, tętniące dzikim życiem i unoszące się nad nim majestatyczne miasta-statki, same też tonące w zieleni. Wszystko tu dawało wyraz wysokozaawansowanej technologi... i bogactwu.
Niestety, kłopoty zaczęły się już w porcie: odebrano jej cały osobisty dobytek, przepuszczono przez niekończące się testy medyczne, przeskanowano i pobrano od niej wszystkie możliwe identyfikacje, a na koniec ostrzyżono i poddano drobnym korekcjom kosmetycznym (!) oraz kazano ubrać się w jakieś eleganckie, ale kompletnie niepraktyczne fatałaszki (!!). Dopiero wtedy pozwolono postawić jej stopę na nieskazitelnie białej posadzce miasta. Mika nie była sama w tym całym nieszczęściu; najwidoczniej, w trosce o utrzymanie idyllicznego obrazu planety podróżni nie spełniający określonych norm estetycznych byli obejmowani specjalną troską.
A potem było jeszcze dziwniej: na pytanie o Akademię Jina Sang Do pani w informacji turystycznej zrobiła naprawdę wielkie oczy, w panice poprosiła Milę, żeby chwilę zaczekała, a potem zaprowadziła ją do saloniku dla VIPów w porcie, gnąc się w ukłonach, przeprosinach i nadskakując, by spełnić każda jej zachciankę; po niedługim czasie pojawiło się zaś dwóch młodych mężczyzn, ubranych w jednakowe chińskie koszule, w których Mila od razu, okiem doświadczonej kryminalistki, rozpoznała "smutnych panów" z jakiejś tajnej służby.
Panowie, równie mili jak pracownica portu, zachowując pełne powagi milczenie, odeskortowali ją do nieoznaczonego promu, i wciąż nic nie rozumiejącą, powieźli na inną latająca platformę, znacznie oddaloną od portu. To miasto, w odróżnieniu od niskiego, pełnego otwartych przestrzeni kosmodromu, naszpikowane było iglicami strzelających w niebo wieżowców; prom wylądował na dachu jednego z nich, i tajniacy zaprowadzili ją do apartamentu połączonego z lądowiskiem - a potem ulotnili się jak kamfora, zostawiając Mikę samą w
luksusowym penthousie z imponującym widokiem na las szklanych wież.
***
Pokój był rozległy i urządzony ze smakiem, choć wyglądał na zupełnie nieużywany. Tu i ówdzie stały drobne bibeloty i kilka większych rzeźb; szybkie zerknięcie na nie wystarczyło Mili do stwierdzenia, że zawartość mieszkania spokojnie można byłoby kupić mały, ale za to w pełni wyposażony statek kosmiczny, a na przykład geometryczny gadżet, niewiele większy od jej dłoni i służący tu jako łapacz kurzu, był cennym archeologicznym artefaktem i kosztował kilkakrotnie więcej niż cały jej osobisty dobytek. O kradzieży jednak nie było co marzyć; czujne oko psioniczki wychwyciło też i to, że całe pomieszczenie było tak napakowane highendowymi systemami monitoringu i bezpieczeństwa, że prawdopodobnie zostałaby złapana, zanim jeszcze na poważnie pomyślałaby o tym, żeby coś zwinąć. Ktokolwiek był właścicielem tego przybytku, kochał mieć wszystko pod kontrolą i nadzorem.
Gdzieś w głębi apartamentu delikatnie syknęły przesuwane drzwi, a potem rozległ się odgłos kroków; w polu widzenia Mili pojawiła się szczupła postać
androida; "ciało" ukształtowane była na podobieństwo wysokiej azjatki, choć ceramiczny pancerz nie pozostawiał wątpliwości, że jest to twór jest całkowicie sztuczny. Robot niósł tacę z kilkoma karafkami i jakimiś przekąskami; postawił ją przed Milą i ukłonił się lekko.
-
Jestem Xu Ji - przedstawił się przyjemnym, naturalnym głosem -
Witam cię w gościnie Lotusa i przepraszam za tak nietypowy obrót spraw. Służby Lotusa mają przykazane wyłapywać osoby takie jak ty bez żadnej zwłoki... - mechaniczna kobieta z gracją usiadła na krześle przed psioniczką i otaksowała ją uważnym spojrzeniem ciemnych soczewek -
Niestety, obawiam się, że spóźniłaś się na otwarcie Akademii mistrza Do. Ale w świetle ostatnich wydarzeń skłonna byłabym zasugerować, że to dobra wiadomość. - android mówił składnie i płynnie, ze swadą dość nieoczekiwaną jak na konstrukt -
Niemniej jednak Lotus jest tak samo zainteresowany obecnym miejscem pobytu Jina, jak zapewne ty. Możemy zatem dobić korzystnego dla obu stron interesu. Pod warunkiem... - maszyna zawiesiła głos -
Że nic, co dalej zostanie tu powiedziane, nie opuści tych czterech ścian. Zgodzisz się?