Bryka szeryfa miała... cudownie brzmiący silnik. Słysząc jego niskie buczenie, Ortega dostawała gęsiej skórki, zaś oczyma wyobraźni widziała pracę tłoków, ukrytych pod ciemną maską. Prawie mogła ich dotknąć, zagłębić ręce w sztucznych trzewiach i poczuć drzemiącą w nich moc. Z chęcią zaznajomiłaby się bliżej z tą bestią, zaprosiła do garażu i tam rozebrała na czynniki pierwsze, wyczyściła każde element i złożyła na nowo, choćby miało to trwać i miesiąc. Przy V8 silnik ich subaru brzmiał niczym popierdywanie staruszka po grochówce. Nie żeby było na no narzekać, ale cóż... w wynajdywaniu powodów do niezadowolenia, Sam miała czarny pas i wieloletnie doświadczenie, a także predyspozycję charakteru.
- Echhh... - westchnęła z bólem, gdy mechaniczna bestia zamilkła. Mokry sen mechanika skończył się brutalnie, przywracając dołującą i smutną, szarą rzeczywistość dnia codziennego. Z trupami i strzelaninami w tle. Wychodziło na to, że ich tajemniczy zabójca chce dorwać tą wczorajszą laskę i zafundować jej ostateczne rozwiązanie kwestii świadków naocznych. Oczywiście tępy chuj miał gdzieś czas oraz siły, jakie zeszłej nocy monter włożyła w składanie i zszywanie obcej bladzi. Zero poszanowania dla pracy człowieka pracującego...
Znów pożałowała, że śladem Razora nie schlała się w trupa i nie padła pod stołem warsztatu, przez co zdarzenia minionej nocy pozostałyby poza jej rejestracją i obecnością. Dobrze by poszło, to i poranną strzelaninę dałaby radę przespać, a tak wychodziło na to, iż po raz kolejny pakować się musi w sprawy, które obchodziły ją mniej niż godność Parcha.
- A mogłam siedzieć w warsztacie - wyburczała standardowy tekst, dzieląc się z okolicą swoim cierpieniem. Miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy i takie tam. Do tego jeszcze nie zabrali żadnego granatu. Granat załatwiłby sprawę od ręki.
Zwlekła się ciężko z paki na glebę, cedząc pod nosem wiązankę średnio zrozumiałą, lecz w pewnością mało cenzuralną. Zgrzytała do kompletu zębami, rozsiewając złość pod rękę z niezadowoleniem. Pójdzie źle, zmuszą ją do składania kolejnych jełopów, a przecież tyle razy Ortega powtarzała - nie była pieprzonym lekarzem! Ani strzelcem!
Tego ostatniego też nie dostrzegano, pchając ją po raz kolejny na scenę mordobicia i strzelaniny, co dawało niemiłą podstawę sądzić o prawdziwości wcześniejszych spostrzeżeń.
- Nie zabij nas, Morrison - sarknęła, mijając nemezis szerokim łukiem. Kiwnęła Sloanowi i splunęła w piach.
Parch serio chciał się jej pozbyć... i właśnie zyskał piękną okazję.