Nie każdy policjant w obliczu ostrego kryzysu zachowywał się jak na stróża prawa i porządku przystało. Nie każdy był jak Karl, odnaleziona dwójka widać ostro zalazła mu za skórę, o mały włos nie zabijając i uciekając. Zostawili go za sobą - jego, Elenio i Johana… a także tych biedaków, których Brown 0 i Black 8 widziały w kokonach pod ziemią. Może gdyby wtedy się zatrzymali, zgarnęli ich do auta, pozostali wciąż by żyli, a ona dostałaby inne zadanie. Los nigdy nie skrzyżowałby jej ścieżki ze ścieżką wygolonego marine o delikatnych dłoniach i ciepłych, miękkich ustach…
- Teraz jesteśmy tutaj i mamy coś do zrobienia - Parch podszedł do strzelca i wziął go za rękę, zaciskając na niej pokrzepiająco zimne palce. - Wtedy was zostawili, teraz mogą pomóc. Do Seres i wahadłowca niebezpieczna droga. Przydadzą się dodatkowe sztuki broni. Chronić i służyć - popatrzyła na pozostałych gliniarzy, a potem na jeńca - Kim ona jest, czemu jest skrępowana? Brała coś, jest niebezpieczna?
- To Martine Olsen. Terrorystka z Dzieci Gai. Jedna z ważniejszych jacy tu przybyli. Ich święta czy inna nawiedzona. - odpowiedział Karl patrząc na otępiałą kobietę siedzącą wciąż na łóżku. Jego dłoń złapała dłoń May i zacisnęła się pewnym, mocnym chwytem. Jednym z tych dodających siły, otuchy i nadziei. - Ale właśnie, czemu ona jest w takim stanie? - przeniósł wzrok z kobiety na starszego gliniarza.
- Nie wiemy. W takim stanie ją dostaliśmy. Tamten drugi mówił coś bez sensu. Że miała wizję czy co i… No właśnie zrobiła się o taka. - starszy facet wzruszył ramionami i też spojrzał na sylwetkę przykutej kobiety. - Problem jest ją w ogóle nakarmić czy napić. Czasem coś bredzi. W sumie żadnego pożytku z niej nie ma. - przyznał niechętnie starszy gliniarz. Gdy Vinogradova usłyszała nazwisko coś jej zaświtało. Słyszała coś o jakiejś Olsen. Albo kimś właśnie o takim skandynawskim nazwisku. Coś właśnie jako medium, wizjonerce, wróżce czy kimś podobnym ostrzegającą ludzkość przed złem, czyniącym cuda, czytającą w myślach, uzdrawiającą i w ogóle no żywym cudzie, że właściwie ciężko było uwierzyć i traktować na serio taki sekciarski spam.
- Ciężko było ją wyciągnąć. Dlatego nie zdążyliśmy zabrać tego drugiego. Więc złapaliśmy ją i przybiegliśmy tutaj. Ale tutaj rządzi ten Rusek więc musieliśmy siedzieć cicho. - dokończył swoją relację młodszy z gliniarzy. Cała trójka chwilę milczała chyba odruchowo skupiając się na aresztancie. Właściwie na jej wystających w poprzek łóżka nogach bo by zobaczyć twarz trzeba było się nachylić albo siąść na dolnej pryczy.
- Możecie nas stąd wydostać? Jak jest na górze? Da się przejść? I po co mamy jechać do Seres? Nie lepiej do kosmoportu? - starszy gliniarz u którego dało się odczytać nazwisko “Powell” na plakietce zapytał chyba bardziej Hollyarda niż resztę.
- W Seres ma być transport. Do kosmoportu. Lotniczy. Linia frontu i sytuacja w mieście jest niejasna. Dlatego musimy tam dotrzeć. Ją też musimy zabrać. - Karl odpowiedział i na koniec znów spojrzał na nogi przykutej terrorystki. Wskazał na nią a dwójka gliniarzy skrzywiła się ale nie zaprotestowała. Jasne było, że transport kobiety to żywy balast bo nie sprawiała wrażenia by mogła poruszać się samodzielnie. Nie zdecydowali się jednak protestować.
- Jesteście tu już jakiś czas - Vinogradova zwróciła się do pary policjantów dość spokojnym głosem. Stała przy Karlu i nie zamierzała się ruszać na odległość większą niż wyciągnięte ramię. Mimo całej zawieruchy działał jak kotwica, pozwalając zachować zdrowy rozsądek i nie zacząć wariować. Otumaniona, być może przećpana kobieta… mieli ją targać, gdy okolica roiła się od xenos? Brzmiało bardzo podobnie do samobójstwa - Widzieliście, albo wiecie co nasz gospodarz trzyma tu w piwnicy? Chodzi o sprzęt medyczny. Muszą coś tu mieć - ostatnie powiedziała patrząc na Hollyarda. Może udałoby się zorganizować skaner dla chłopaków tutaj, pod ziemią. Zaoszczędziliby grupie konieczności włóczenia się po laboratoriach - Porozmawiam z nim, podpytam. Miły z niego gość i chyba mam największe szanse się z nim porozumieć. Wydawał się ucieszony słysząc rodzimą mowę - uśmiechnęła się trochę żywiej i drgnęła jakby ją poraził prąd. Odwróciła się na powrót do pary mundurowych - Przepraszam, gdzie moje maniery… mam na imię Maya. Chociaż okoliczności i czas są… nerwowe, naprawdę cieszę się mogąc was poznać.
- Sierżant Hallur Jorgensen. Ale możesz mi mówić Hallur. A to jest Alle. - przedstawił siebie starszy gliniarz z wyraźnie zarysowanym brzuszkiem. Potem przedstawił swojego młodszego kolegę na co ten lekko skinął głową w ukłonie przywitania.
- Nie, tu jest ambulatorium ale byłem tam, wszystko ludzie pozabierali jak tu wpadli. Zresztą nawet jakby nie to tam nie ma potrzebnego sprzętu. - do rozmowy wtrącił się Roy uznawszy, że chyba jego też dotyczy. Popatrzył na czarnowłosą kobietę z Obrożą z zastanowieniem. - Chyba, żeby gdzieś tu była komora anabiotyczna lub oddział chirurgiczny. - powiedział zamyślonym głosem. Niektóre schrony policzone na wieloletnie użytkowanie miewały czasem urządzenia do stazy swoich mieszkańców w których podobnie jak na statkach w czasie podróży mogli doczekać w spokoju na lepsze czasy. Trójka policjantów popatrzyła na niego, na siebie nawzajem i na Brown 0.
- Jak coś jest to pewnie w prywatnych kwaterach Morvinovicza. - odpowiedział Hallur drapiąc się po szczecinie na policzku.
- Oni tam podobno mają wszystko. Luksusy i w ogóle towar z przemytu. Może mają i to ale nas tam nie wpuszczają. To tylko kwatery dla nich. - bąknął Alle mówiąc trochę bezradnym a trochę zawistnym tonem.
- E tam nie wpuszczą… - Karl machnął swobodnie dłonią jakby mówili o jakichś głupstwach. - Nie wpuszczą to sami wejdziemy. - powiedział tak swobodnie jakby rozmawiał o pogodzie i to jeszcze żartem. - Bierzcie ją. Dziewczynę trzeba dać na ostry skan. Bo coś marnie wygląda nie? - wskazał głową na skutą aresztantkę. Dwaj pozostali gliniarze popatrzyli na siebie wyraźnie spłoszeni a potem na dziwnie, swobodnie zachowującego się strzelca wyborowego.
- Karl, nie przesadzaj. Oni tu rządzą. Jak nas sprzątną to nikt po nas nawet nie zapyta. A przynajmniej nie odpowie. - Jorgensen zdawał się próbować przemówić koledze do rozsądku.
- Mamy stan wojenny. A to jest światowej klasy terrorystka. Musimy ją dostarczyć żywą. Rozkujcie ją i idziemy. - zakomenderował Hollyard wskazując głową na kobietę. Jorgensen nagle się spocił więc otarł rękawem pot z czoła. Ale widząc pewność siebie bijącą z Karla skinął na Alle i obydwaj zaczęli przygotowywać kobietę do transportu. Było tak źle jak wyglądało na pierwszy rzut oka. Właściwie kobieta ledwo powłóczyła nogami i tak naprawdę para gliniarzy musiała ją nieść na ramionach.
Maya przesunęła dłonią po twarzy, ale symboliczny gest nie mógł zetrzeć zmęczenia.
- Karl proszę, pozwól mi z nim porozmawiać najpierw na spokojnie. - poprosiła, stając przy policjancie jak marudna durnostojka - Nie potrzeba nam dodatkowych nerwów, a one się pojawią. Porozmawiam z nim, poproszę... o wiem! Dobry i zły glina - uśmiechnęła się blado - W końcu jestem twoją partnerką, no nie?