Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-06-2017, 15:07   #131
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wokoło działo się tyle, że Nash nie miała czasu na dogłębne zastanawianie się nad sytuacją dalszą niż najbliższa okolica furgonetki i atakujące ich stado bestii. Małe, prywatne piekło, naznaczone śladami szponów, sykiem i ostrym, octowym zapachem wydzielanym przez wroga. Woń ta mieszała się ze swądem ludzkiego potu, krwi i gryzącym dymem palonego prochu. Mimo masy czynników na jakich winna się skupić, nie umiała wyrzucić z głowy tego cholernego kaszlu w wykonaniu Patino, zwłaszcza, gdy przewaliła się na niego podczas hamowania i miała go dosłownie na wyciągnięcie ręki. Suchy, ostry spazm targający jego ciałem mógł być pierwszym objawem rozrostu pasożyta wewnątrz trzewi - opcja ta z nieznanego powodu jezyła włosy na rudym karku i wykrzywiała twarz saper na podobieństwo nienawistnej maski. Kończył się im czas, a pieprzone gnidy nie odpuszczały, spowalniając i przeszkadzając. Musiały umrzeć, im szybciej tym lepiej. Aby przeklęty trep zyskał szansę na ratunek.
- Leć - obroża zakomunikowała proste stwierdzenie, podczas gdy jej właścicielka wstawała prędko z podłogi, wyciągając w międzyczasie puszkę napalmu. Zablokować przejście, wystrzelać co zostanie. Do kompletu posłać odłamkową bombkę. Warcząc i prychając, skierowała się do wyjścia z auta. Teraz to ona pod względem czasowym była w lepszej sytuacji. Cholerny paradoks.

- Dawaj na dół! Zamkniemy kratę! - krzyknął Mahler machając ponaglająco ręką na oboje swoich niedawnych pasażerów. Balck 8 widziała jak granat poszybował w stronę wyrwy jaką właśnie zrobili i eksplodował dymem i płonącą galaretą. Wyrwa została zablokowana zaporą ognia. Ale ona dość szybko się wypali. Na razie jednak działała świetnie i zza niej dobiegały odgłosy rozzłoszczonych myśliwych którym zdobycz właśnie co czmychnęła. Ale nawet to nie gwarantowało całkowitej blokady. Tak postrzelany artylerią budynek miał mnóstwo dziur przez jakie takie małe kreatury mogły przejść.

- H - halo? Czy ktoś mnie słyszy? Słyszymy jakąś strzelaninę i wybuchy. Ci się dzieje? - w słuchawkach Parcha i dwójki mundurowych rozległ się nagle niepewny głos Amandy. Byli w sterówce!

- O kurwa! Zostali na górze! - Pationio też chyba dopiero sobie przypomniał o tej dwójce. Cała trójka spojrzała na siebie prędko. Mieli sekundy na podjęcie działania! Plan z obroną kraty wyglądał nieźle. Gdyby ruszyli od razu mieli spore szanse dotrzeć na miejsce i zaryglować się. Obrona wąskiego przejścia przez trzy lufy wspomagane granatami brzmiała rozsądnie i pewnie tym sugerował się Mahler. Dopóki stwory nie znalazłyby jakiejś dziury na dół mogło być całkiem przyzwoicie. Ale zostawała ta dwójka w sterówce. Tam też mogli pewnie zdążyć dobiec. Ale obrona sterówki zapowiadała się trudniej tak samo jak ewentualne przebijanie się przez atakujących obcych na dół.

- Niech zamkną mordy, pokój i siedzą cicho - Nash wyszczekała Obrożą, łapiąc jedna ręką za karabin, a drugą pospiesznie stukając w klawiaturę - Muszą wytrzymać. Póki tu nie ogarniemy - machnęła brodą na korytarz przy kracie. Raz jeszcze omiotła okolicę szybkim spojrzeniem, zaskrzeczała i dostukała, zmieniając karabin na odłamkową bombkę - Idziemy po nich. Kurwa. Patino częstuj się.

- Dzięki Złociutka. - skinął głową Latynos sięgając po granat Nash. Black 8 chwyciła za medpaki wbijając sobie bez zwłoki lecznicze stymulanty jeden za drugim. Widziała jak już puste upadły na klubową podłogę rozchlapując kałuże wody zebrane na niej. Płomienie pożaru odbijały się od tej wody działając jak tafla gładkiego jeziora. - Kurwa! Wchodzą przez dziury! Mogą być tam prędzej od nas! - krzyknął Patinio obserwując obraz wyświetlany przez naręczny panel . Oni byli już w środku budynku ale latający robot wciąż latał na zewnątrz przekazując dane. Widać było na błękitno - białym półprzezroczystym holo jak na bryłę budynku wdrapują się xenosy. Co prawda te małe. Ale sporo. Poza tym jak małe to mogły przejść przez szczeliny z jakimi większy okaz czy człowiek nie mieli szans się przecisnąć.
Zaraz potem trzy pary butów zadudniły po schodach. Wbiegali na górę nie tracąc chwili wytchnienia. Stwory były może szybsze od ludzi ale ci wiedzieli gdzie biegną. Choć odgłosy xenos dobiegające już z wnętrza budynku drażniły uszy. Jeszcze bardziej drażniące okazały się strzały. Szybkie, pojedyncze strzały z broni krótkiej. Przed nimi, w stronę gdzie biegli. Wybiegli na korytarz prowadzący już do sterówki ochrony gdy Johan, który biegł pierwszy, zatrzymał się nagle i strzelił. Karabin zaszczekał obramowując cel zasypując go odłamkami ale ten nadal umykał biegnąc najpierw po podłodze, potem ścianie i suficie i biegł dalej. Do kanonady dołączył Latynos, ale stwór tak jak mały okazał się bardzo zwinny. Przeskoczył przez sufitową lampę na pionową ścianę biegł dalej. Ostatnia szansę na trafienie miała jeszcze Black 8!

- Nie mogę otworzyć! Prze strzeliście zamek! - zza drzwi doszedł ich zdenerwowany okrzyk naukowca. - Pośpieszcie się, włażą tutaj! - ponaglił ich. Strzały z wnętrza sterówki zamilkły ale trójka zbrojnych na korytarzu miała teraz inne zmartwienia.

Czas zawinął się i skurczył, choć Ósemka miała wrażenie, że sięga po karabin bardzo powoli. Jej dłonie płynęły przez gęste niczym melasa powietrze, ochrypły warkot rozciągnął się do wibrującego w trzewiach i czaszce, niskiego buczenia przez które cierpła skóra. Jednej strzał, jedna szansa.
Jedna próba.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-06-2017 o 18:31.
Zombianna jest offline  
Stary 03-06-2017, 18:02   #132
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Lambadziarz z holo mówił ciekawe rzeczy. Diaz większości nie rozumiała, ale kojarzyła walizkę Jenkinsa nad którą spuszczał się jakby w środku znajdowały się nieletnie tajskie dziwki.
- Mierda… jeszcze wyjdzie, że te pierdolone zjeby specjalnie wypuściły kurwy na rewir - mruknęła do Wujaszka, kucając żeby przebobrować wodę w poszukiwaniu nośnika - Leć ruchać, ja znajdę to gówno, a potem idziemy ruchać. Na odchodne trukniemy z doktorkiem. Od początku pendejo mi się nie podobał, jebaniec. Inteligencik, niech go wyruchają pod prysznicem - marudziła, przebierając łapami w lodowatej wodzie.

- No. I nosi okulary. - potężny hełm z lustrzaną pancerną szybką zamiast twarzy kiwnął się w pionie dorzucając kolejny grzech obgadywanego naukowca. Przy okazji palce Diaz natrafiły w tej chyba zimnej wodzie na prostokącik. Przez swój hermetyczny pancerz nie czuła chłodu tak dosłownie ale wygląd otoczenia nie był jakoś ciepły. Wyłowiła jednak ociekające wodą holo.
- No ale nie tak sie umawialiśmy. Razem sprzątamy. I razem ruchamy. Tak miało być. Gotowa? - Hektor widząc, że Diaz uporała się łowieniem sprzętu łączności oparł swoja pancernie wspomaganą łapę na przycisku otwierającym kolejne drzwi nie mając zamiaru rezygnować w połowie.

- Dobra dobra, nie płacz już Wujaszku, bo ci się cojones pomarszczą - Black 2 przewróciła oczami, ładując holo do kieszeni. Potem jeszcze raz je obejrzy i może nawet wyciągnie jakieś wnioski, o ile nie znajdzie się coś innego do roboty. Chociażby wielokąt z drugim Latynosem i miejscowymi dziwkami - Bierz scyzoryk i nakurwiamy póki jeszcze jest tu coś do zajebania, a potem wracamy na pięterko… i po Promyczka - Parcha nagle olśniło - Trzeba się kopnąć po Promyczka, ale to zaraz - wstała z kolan i złapała za dyszę miotacza - Najpierw jebniemy jeszcze paru leszczy póki nikt się nie wpierdala w kolejkę. Gotowa, gotowa… co mam nie być gotowa? Tylko jak mi wleziesz na linię i podpierdolisz zabawki to zabieram grabki i wykurwiam z piaskownicy - burczała pod nosem, przeładowując miotacz. Dla pewności.

- O tak. Ta twoja blondzia jest naprawdę słodziutka. Lubię blondzie. - Black 7 powiedział poważnym tonem jakby mówił o najważniejszej rzeczy na świecie. Po czym pociągnął za mechanizm i drzwi ze zgrzytaniem otworzyły się. Po drugiej stronie krajobraz okazał się wręcz bliźniaczy z sąsiednim pomieszczeniem. We dwójkę weszli do środka i Ortega znów zamknął za sobą drzwi. Woda cały czas chlupotała zarówno o nieruchome ściany, generator jak i ruchome żywe i martwe ciała.

Ciało w kombinezonie roboczym przykuwało jednak uwagę. Było martwe i pływało w wodzie jak i wszystkie jakie dotąd tutaj widzieli ale czego nie widzieli wcześniej na korpusie nosiło kilka charakterystycznych krwawych dziur tak typowych dla postrzałów z broni palnej. Inne ciało kołysało się w rytm fal pod ścianą odbijając się lekko, cicho a jakoś jednak drażniąco działało to na uszy. Woda w pobliżu wody i krwawy kleks na szarym, mokrym betonie zdradzał ostatnie chwile życia tak samo jak przestrzelona na wylot czaszka. Strzał w usta, klasyczne samobójstwo. Wnętrzności też miał jednak wyszarpane jak i poprzednie ciała.

Wtedy też mężczyzna i kobieta w Obroży zorientowali się, że przez monotonne buczenie generatora i plusk wody słyszą jeszcze coś. Nakierowali powoli światła latarek na podejrzany kierunek. Dwie plamy światła wyłoniły prócz padających często z góry kropel także jakąś szafkę czy coś podobnego wmontowanego w jedną ze ścian. W drzwiach były spore, owalne okna pewnie po to by można było obserwować w razie potrzeby mechanizmy i aparaturę wewnątrz bez konieczności otwierania drzwiczek. Bo jak sama Diaz wiedziała, póki było ok to nie było najczęściej co grzebać jeśli się nie chciało albo komuś nie nudziło.

Na drzwiczkach był odznaczony wyraźnie, rozmazany, kleks ludzkich palców. Krwawa barwa na tle szarego tła metalu była kontrastująco widoczna. Szybka do jednych drzwiczek była wybita. Człowiek co najwyżej mógłby zmieścić ramię ale te małe paskudy mogły wleźć tam całe. Z tej szafki właśnie dobiegały jakieś dźwięki. Jakby stukotanie czy szelest. Diaz wiedziała, że w szafce powinno być miejsca by człowiek dał się radę wcisnąć i zamknąć drzwi. Choć byłoby mu skrajnie niewygodnie no i musiałby być drobny. Taki wujaszek nawet bez swojego pancerza by się pewne nie zmieścił. Mogły jednak się chować i te małe paskudy lub cokolwiek innego. Korciło by poszatkować czy spalić tą szafkę razem ze swoim wnętrzem. Ale jakby tam był żywy człowiek Obroża mogłaby ich sprzątnąć za taki numer od ręki.

Łeb w kawałkach albo krótkie pytanie i poświecenie latarką. Diaz jak przystało na rozsądną i pełną miłości do bliźnich kobietę, zaświeciła latarką broni prosto w dziurę. Miała nadzieję, że coś wyskoczy jej na ryj i będzie to mogła rozjebać, zamiast ciągnąć kolejny zasmarkany bagaż przez wodę. Na pewno nie będzie tak wdzięczny jak Promyczek, więc mógł spierdalać. Nie robiła za harcerzyka, ani gliniarza - od odcinania sierot z drzew i wyciągania bezpańskich gówniaków z rynsztokowa byli ten Hollyard i reszta schroniska.
- Te, putana! - dorzuciła przekaz głosowy, bębniąc palcami po dyszy miotacza.

Diaz stała pochylona wpatrując się co promień latarki wyłowi przez rozbitą szybkę drzwi. Reakcji się nie doczekała. Ale mimo to i tak coś wyłowiła. Hełm przeniósł jej odgłosy jakiegoś siorbania czy chlipania. I monotonny pomruk jakby ktoś mamrotał coś cicho czy chlipał. Zaś promień latarki wewnątrz wyłowił jakiś ruch. Mogło pasować do kiwającej się głowy która czasem pojawiała się wewnątrz oświetlonego obszaru.

- Niech to, por tu puta madre, będzie kolejna kurwa do odstrzału. Wujaszek, osłaniasz mnie. - Black 2 westchnęła tak ciężko, jakby jej ktoś położył na ramionach całe zło wszechświata. Wolałaby coś do rozjebania niż przybłędę... ale życie ostatnio lubiło wykładać chuja na jej pobożne życzenia. Niechętnie kucnęła przy dziurze i po chwili potrzebnej na zabezpieczenie broni, wsadziła pustą łapę w dziurę, macając za sierotką żeby albo stracić rękę, albo dziwkę wytargać na rewir za kłaki. Cierpliwość i delikatność były ostatnimi pierdami na jakie miała teraz ochotę.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 03-06-2017, 18:27   #133
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Nie każdy policjant w obliczu ostrego kryzysu zachowywał się jak na stróża prawa i porządku przystało. Nie każdy był jak Karl, odnaleziona dwójka widać ostro zalazła mu za skórę, o mały włos nie zabijając i uciekając. Zostawili go za sobą - jego, Elenio i Johana… a także tych biedaków, których Brown 0 i Black 8 widziały w kokonach pod ziemią. Może gdyby wtedy się zatrzymali, zgarnęli ich do auta, pozostali wciąż by żyli, a ona dostałaby inne zadanie. Los nigdy nie skrzyżowałby jej ścieżki ze ścieżką wygolonego marine o delikatnych dłoniach i ciepłych, miękkich ustach…
- Teraz jesteśmy tutaj i mamy coś do zrobienia - Parch podszedł do strzelca i wziął go za rękę, zaciskając na niej pokrzepiająco zimne palce. - Wtedy was zostawili, teraz mogą pomóc. Do Seres i wahadłowca niebezpieczna droga. Przydadzą się dodatkowe sztuki broni. Chronić i służyć - popatrzyła na pozostałych gliniarzy, a potem na jeńca - Kim ona jest, czemu jest skrępowana? Brała coś, jest niebezpieczna?

- To Martine Olsen. Terrorystka z Dzieci Gai. Jedna z ważniejszych jacy tu przybyli. Ich święta czy inna nawiedzona. - odpowiedział Karl patrząc na otępiałą kobietę siedzącą wciąż na łóżku. Jego dłoń złapała dłoń May i zacisnęła się pewnym, mocnym chwytem. Jednym z tych dodających siły, otuchy i nadziei. - Ale właśnie, czemu ona jest w takim stanie? - przeniósł wzrok z kobiety na starszego gliniarza.

- Nie wiemy. W takim stanie ją dostaliśmy. Tamten drugi mówił coś bez sensu. Że miała wizję czy co i… No właśnie zrobiła się o taka. - starszy facet wzruszył ramionami i też spojrzał na sylwetkę przykutej kobiety. - Problem jest ją w ogóle nakarmić czy napić. Czasem coś bredzi. W sumie żadnego pożytku z niej nie ma. - przyznał niechętnie starszy gliniarz. Gdy Vinogradova usłyszała nazwisko coś jej zaświtało. Słyszała coś o jakiejś Olsen. Albo kimś właśnie o takim skandynawskim nazwisku. Coś właśnie jako medium, wizjonerce, wróżce czy kimś podobnym ostrzegającą ludzkość przed złem, czyniącym cuda, czytającą w myślach, uzdrawiającą i w ogóle no żywym cudzie, że właściwie ciężko było uwierzyć i traktować na serio taki sekciarski spam.

- Ciężko było ją wyciągnąć. Dlatego nie zdążyliśmy zabrać tego drugiego. Więc złapaliśmy ją i przybiegliśmy tutaj. Ale tutaj rządzi ten Rusek więc musieliśmy siedzieć cicho. - dokończył swoją relację młodszy z gliniarzy. Cała trójka chwilę milczała chyba odruchowo skupiając się na aresztancie. Właściwie na jej wystających w poprzek łóżka nogach bo by zobaczyć twarz trzeba było się nachylić albo siąść na dolnej pryczy.

- Możecie nas stąd wydostać? Jak jest na górze? Da się przejść? I po co mamy jechać do Seres? Nie lepiej do kosmoportu? - starszy gliniarz u którego dało się odczytać nazwisko “Powell” na plakietce zapytał chyba bardziej Hollyarda niż resztę.

- W Seres ma być transport. Do kosmoportu. Lotniczy. Linia frontu i sytuacja w mieście jest niejasna. Dlatego musimy tam dotrzeć. Ją też musimy zabrać. - Karl odpowiedział i na koniec znów spojrzał na nogi przykutej terrorystki. Wskazał na nią a dwójka gliniarzy skrzywiła się ale nie zaprotestowała. Jasne było, że transport kobiety to żywy balast bo nie sprawiała wrażenia by mogła poruszać się samodzielnie. Nie zdecydowali się jednak protestować.

- Jesteście tu już jakiś czas - Vinogradova zwróciła się do pary policjantów dość spokojnym głosem. Stała przy Karlu i nie zamierzała się ruszać na odległość większą niż wyciągnięte ramię. Mimo całej zawieruchy działał jak kotwica, pozwalając zachować zdrowy rozsądek i nie zacząć wariować. Otumaniona, być może przećpana kobieta… mieli ją targać, gdy okolica roiła się od xenos? Brzmiało bardzo podobnie do samobójstwa - Widzieliście, albo wiecie co nasz gospodarz trzyma tu w piwnicy? Chodzi o sprzęt medyczny. Muszą coś tu mieć - ostatnie powiedziała patrząc na Hollyarda. Może udałoby się zorganizować skaner dla chłopaków tutaj, pod ziemią. Zaoszczędziliby grupie konieczności włóczenia się po laboratoriach - Porozmawiam z nim, podpytam. Miły z niego gość i chyba mam największe szanse się z nim porozumieć. Wydawał się ucieszony słysząc rodzimą mowę - uśmiechnęła się trochę żywiej i drgnęła jakby ją poraził prąd. Odwróciła się na powrót do pary mundurowych - Przepraszam, gdzie moje maniery… mam na imię Maya. Chociaż okoliczności i czas są… nerwowe, naprawdę cieszę się mogąc was poznać.

- Sierżant Hallur Jorgensen. Ale możesz mi mówić Hallur. A to jest Alle. - przedstawił siebie starszy gliniarz z wyraźnie zarysowanym brzuszkiem. Potem przedstawił swojego młodszego kolegę na co ten lekko skinął głową w ukłonie przywitania.

- Nie, tu jest ambulatorium ale byłem tam, wszystko ludzie pozabierali jak tu wpadli. Zresztą nawet jakby nie to tam nie ma potrzebnego sprzętu. - do rozmowy wtrącił się Roy uznawszy, że chyba jego też dotyczy. Popatrzył na czarnowłosą kobietę z Obrożą z zastanowieniem. - Chyba, żeby gdzieś tu była komora anabiotyczna lub oddział chirurgiczny. - powiedział zamyślonym głosem. Niektóre schrony policzone na wieloletnie użytkowanie miewały czasem urządzenia do stazy swoich mieszkańców w których podobnie jak na statkach w czasie podróży mogli doczekać w spokoju na lepsze czasy. Trójka policjantów popatrzyła na niego, na siebie nawzajem i na Brown 0.

- Jak coś jest to pewnie w prywatnych kwaterach Morvinovicza. - odpowiedział Hallur drapiąc się po szczecinie na policzku.

- Oni tam podobno mają wszystko. Luksusy i w ogóle towar z przemytu. Może mają i to ale nas tam nie wpuszczają. To tylko kwatery dla nich. - bąknął Alle mówiąc trochę bezradnym a trochę zawistnym tonem.

- E tam nie wpuszczą… - Karl machnął swobodnie dłonią jakby mówili o jakichś głupstwach. - Nie wpuszczą to sami wejdziemy. - powiedział tak swobodnie jakby rozmawiał o pogodzie i to jeszcze żartem. - Bierzcie ją. Dziewczynę trzeba dać na ostry skan. Bo coś marnie wygląda nie? - wskazał głową na skutą aresztantkę. Dwaj pozostali gliniarze popatrzyli na siebie wyraźnie spłoszeni a potem na dziwnie, swobodnie zachowującego się strzelca wyborowego.

- Karl, nie przesadzaj. Oni tu rządzą. Jak nas sprzątną to nikt po nas nawet nie zapyta. A przynajmniej nie odpowie. - Jorgensen zdawał się próbować przemówić koledze do rozsądku.

- Mamy stan wojenny. A to jest światowej klasy terrorystka. Musimy ją dostarczyć żywą. Rozkujcie ją i idziemy. - zakomenderował Hollyard wskazując głową na kobietę. Jorgensen nagle się spocił więc otarł rękawem pot z czoła. Ale widząc pewność siebie bijącą z Karla skinął na Alle i obydwaj zaczęli przygotowywać kobietę do transportu. Było tak źle jak wyglądało na pierwszy rzut oka. Właściwie kobieta ledwo powłóczyła nogami i tak naprawdę para gliniarzy musiała ją nieść na ramionach.

Maya przesunęła dłonią po twarzy, ale symboliczny gest nie mógł zetrzeć zmęczenia.
- Karl proszę, pozwól mi z nim porozmawiać najpierw na spokojnie. - poprosiła, stając przy policjancie jak marudna durnostojka - Nie potrzeba nam dodatkowych nerwów, a one się pojawią. Porozmawiam z nim, poproszę... o wiem! Dobry i zły glina - uśmiechnęła się blado - W końcu jestem twoją partnerką, no nie?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 04-06-2017, 10:02   #134
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 20 - Kocioł (33:45)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga główna; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 33:45; 75 + 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Green 4



Dwójka ludzi siedziała na mechanicznym, czterokołowym rumaku przystosowanym do pokonywania trudnego terenu a nie wyścigów po asfalcie. Nie miał szans na prędkość nawet ze standardową osobówką. No ale standardowa osobówka nie miała szans w jeździe na przełaj prze dżunglę czego właśnie dokonał niewielki pojazd.

Dwójka ludzi siedziała na mechanicznym, czterokołowym rumaku. Siedzieli na rozdrożu. Krzyżówki w kształcie litery “T” stanowiły o chwili przerwy w podróży. Tą chwilę mężczyzna o wytrawionym numerze 4 na pancerzu z dominującymi barwami zieleni miał na smakowanie. A był w końcu w tym smakowaniu ekspertem a teraz miał mnóstwo enzymów do smakowania.

Smakował zapach siedzącej za nim kobiety. Teraz gdy się zatrzymali mógł się nasycić tym smakiem. Dochodził do jego nozdrzy jej zapach. Wyczuwał w nim bardzo wiele. Pot. Spocony strach. Zawilgły zapach zroszonych wilgocią łez. Ale też młodość, jędrność i siłę. Jej ciało nie przyobleczone w pancerze i warstwy ochronne a zaledwie typowe na ten skwar lekkie, kobiece ubranie dobitnie wyraźnie. Ale jednak też czuł w niej siłę. Bała się. Tak jak człowiek może się bać gdy wokół dzieje się takie coś jak się właśnie działo. Gdy zwykły człowiek musi szukać ratunku i wybawienia od wyrzutka z Obrożą na szyi. Kobieta która siedziała tuż za nim trzymając się go kurczowo. Nie był pewny smaku jej włosów. Zapach szamponu drażnił jego nozdrza ale był w otwartym terenie z tej odległości wyczuwalny ale nie rozpoznawalny. Nęcił ciekawość badacza.

Mężczyzna za kierownicą miał też okazję posmakować zwycięstwa. I tego małego bo chyba numer z wysadzeniem kapsuły się opłacił. Nadal nikt ich nie ścigał. Albo xenos zgubiły trop albo zrezygnowały na koszt łatwiejszej zdobyczy. Wciąż jednak pozostawała ta groźba gdy mogły w każdej chwili ukazać się z dowolnego fragmentu dżungli. Wtedy przy ich doświadczonej przez doktora prędkości mogło się zrobić nieciekawie. Choć dla kogo to zależy ile i jakich by wybiegło z tej dżungli.

Większym zwycięstwem zaś było osiągnięcie swojego Checkpoint ponad godzinę przed czasem! To był naprawdę świetny wynik! Licznik wciąż pokazywał alternatywny czas do osiągniętego właśnie przez niego lądownika. Miał obecnie 75 minut zapasu. Ale wraz z osiągnięciem tego punktu przysłano mu namiar na następny. I z tym było związane kolejne doznanie jakie przeżywał mężczyzna siedzący za kierownicą quada. Wahanie i niepewność.

Dotąd planował na tych krzyżówkach skręcić w lewo by dojechać do Seres Laboratory i tam poszukać schronienia i przed nawałą artyleryjską i falą obcych których to obie zbliżały się nieubłaganie. Od najszybszego oczekiwanego terminu dzielił go z kwadrans. Od najpóźniejszego jakieś pół godziny dłużej. Jednak teraz miał namiar na kolejny cel do osiągnięcia. W linii prostej jak Obroża uwielbiała pokazywać dzieliło go ciutkę ponad 3 km. Niezbyt daleko, zwłaszcza jak miał quad. Nawet drogą choć przypominała prawie podkowę gdzie musiałby pojechać na tych krzyżówkach prosto następnie zrobić spory objazd na południe i znów zakręcić na zachód ku lądowisku. Cel znajdował się na lądowisku. Po drodze było prawie dwa razy więcej. Wedle obliczeń Obroży z 6 - 7 km. Quad miał szansę pokonać taką odległość w jakieś 10 minut. Jakby poszło gładko.

Cel jednak nie mógł być prosty skoro na pokonanie kilku kilometrów dawano 3 h. Docelowo należało te lądowisko “zdobyć i utrzymać”. Jasne było, że mimo, że wyglądało na małe na mapie to jednak było zbyt rozległe by pojedynczy człowiek zdołał wykonać takie zadanie. Zadanie nie mogło być też proste z powodu fali. Wiedział z porannych doświadczeń gdy naszła na krater ostatnia taka fala jaka przełamała niedaleko barykadę ludzi rozlała się po kraterze definitywnie burząc nadzieje i plany ludzi na utrzymanie całego krateru. Wiedział, że z nawet posiekanej bombami fali zostanie wystarczająco dużo by stanowić zagrożenie dla tak nielicznych grupek nawet jak w pełni wyekwipowany i jeszcze bez strat kolorek Parchów.

Celem jednak nie był odosobniony. Lądowisko miało stanowić punkt zborny dla wszystkich ocalałych z tej części krateru. Głównie dla tych z klubu Haven - Hell którzy zdołali schronić się w pobliskim bunkrze. Ale bunkrów było w okolicy sporo i wszyscy mieli zostać skierowani właśnie na te lądowisko. Samą ewakuację miały przeprowadzić regularne jednostki ale to Parchom miało przypaść zadanie sprawdzenia terenu i utrzymania go do czasu przybycia pierwszych ludzi czy to uchodźców czy bez. A na pewno grupie Green składającej się obecnie z jedynego ocalałego jej członka z numerem 4 na pancerzu.

Zadanie zapowiadało się na trudne. I było wiązane. Im szybciej i sprawniej przebiegałaby ewakuacja ludzi z klubu i okolic tym krócej trzeba by utrzymać wskazany teren. Wedle mapy najprostsza i najkrótsza droga była bardzo zbliżona do tej jaką mógł poruszać się obecnie Green 4 jadąc po tej “podkowie”. Do samego klubu też nie było tak strasznie daleko. Przy następnym zjeździe zamiast jechać w lewo, na południe, trzeba było pojechać prosto. Drogą było niecałe 2 km, choć w linii prostej z połowę tego. Co dalej? Jechać dalej do Seres? Jechać do klubu? Nigdzie nie jechać tylko udać się od razu na lądowisko? Problem z drogą po “podkowie” był taki, że wedle mapy niewiele było tam budynków i wyglądało na drogę przez dżunglę. Gdyby tak jakoś ktoś utknął miałby dość słabą ochronę przed nawałą artyleryjską czy falami xenos. Z drugiej stronie gdy zacznie się jedno i drugie to pewnie trochę potrwa i na powierzchni będzie ciężko wyściubić nosa póki się nie skończy.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wjazd do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:45; 75 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 6 i 0



Black 0 zarządził wycofanie się. Wycofywali się. Było ciężko. Dosłownie. Dech wracał zbyt powoli ciążąc na płucach i mięśniach, spowalniając gdy właśnie pośpiech był na wagę życia. Obcych było zbyt wiele by standardowe rozwalanie ich lufą czy bagnetem miało sens. Na jednego było kilka następnych. Black 4 i 6 z wysiłkiem podnieśli się na nogi. Poruszali się w tym dymie praktycznie po omacku. Zero mimo, że był zaledwie tylko kilka kroków od nich nie był dla nich widoczny. Był też zbyt słabo słyszalny w tym ryku syren by jego głos dał się namierzyć a w słuchawce komunikatora mimo, że był słyszalny to jednak każdy dźwięk czy głos wyglądał na pochodzący z losowego kierunku. Znali pozycję Padre dzięki wyświetlaczowi HUD nad okiem i zostawało im iść na namiar.

Padre doczekał się dwójki żołnierzy gdy przeładował magazynek w karabinie i poczekał na nich. Wyłonili obydwaj ciężko krocząc przez poszatkowane rurki, kolby i przewrócone meble. Udało im się przejść z połowę pomieszczenia gdy za ich plecami coś zaryczało potężnie. To coś od rozwalania ścian. I naprawdę znów rozwalał kolejne ściany demolując pomieszczenia. Ale mniejsze xenos szły mu w sukurs. Te nie były tak potężne i zwykły człowiek pewnie mógł je zmiażdżyć nawet gołymi rękami w pojedynku. Ale małe xenos z szeregowej klasy wielkości nie poruszały się pojedynczo. Trzeba się było liczyć, że w standardzie opadają po kilka sztuk na raz cel wielkości człowieka. I były szybkie. Dużo szybsze od najszybszego ludzkiego sprintera. Pewnie szybsze od rozpędzającego się pojazdu. Pierwsze uderzyły o właśnie zamknięte drzwi. Trójka Parchów wróciła do pomieszczenia jakie znała już dwóch z nich i umownie nazwali “z długimi stołami”. Gdzieś wtedy właśnie eksplodował za ich plecami plastik jaki zdawałoby się rzucił wieki temu przed całą minutą Black 6. Coś tam się posypało ale musieli biec i nie mieli możliwości obserwacji dokładniejszych efektów wybuchu ileś tam korytarzy, sal i ścian za nimi.

Dalej był już tylko bieg. Tylko stawiając wszystko na prędkość mieli szansę wyprzedzić większość czoła pościgu małych kreatur. Przebiegli jak szaleni ostatnie kilkanaście metrów. Dobiegli do większego pomieszczenia i tu też zamknęli za sobą drzwi. Prawie. Dobiegli do tych drzwi właściwie razem z xenos. Gdy je zatrzasnęli któregoś przycięło. Zawył boleśnie ale póki tkwił w środku nie można było ich zamknąć całkowicie. Gdyby się udało znów zyskaliby choć chwilę wytchnienia przed ścigającym ich rojem. A póki co już kolejne drapały wyjąc i szarpiąc w drzwi, jeden wstawił już pysk przez górną ramę drzwi.

Wnętrze okazało się jakimś małym przedsionkiem do którego prowadziły dwie pary w drzwi, w lewo i w prawo. W lewo było te pomieszczenie i aparat gdzie skąd dzwoniła ta paramedyczka w egzoszkielecie która wysłała sygnał alarmowy. Nad aparatem była biała tablica z jakimiś napisami. Z niego wyjście na zewnątrz. Przez małą, zasiatkowaną szybę drzwi widać było to nawet ale żadnych ludzi wewnątrz. Choć okno pokazywało tylko część pomieszczenia. Pokazywało za to dwa śmigające po wnętrzu małe szeregowe xenosy które wyczuwając zwierzynę doskoczyły wprost do drzwi.




W prawo nieco większe pomieszczenie i klatka schodowa aż na dach gdzie grupa Black miała swój Checkpoint. Tyle, że bez medyków no chociaż jednego nie mieli co tam iść. Zresztą walka na dachy bardziej sprzyjała rojowi drobnych ale licznych xenos niż trójce ludzi. Klatka prowadziła też na dół do piwnicy. Przez podobną szybkę w drzwiach też było widać część pomieszczenia. Nie było widać obcych wewnątrz ale widać było jak przełaziły po zewnętrznych ścianach i oknach. Długo pewnie im nie zajmie nim dostaną się do środka.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:40; 75 + 60 min do CH Black 2




Black 8



Złotooki Parch z numerem czarnej ósemki nie miał czasu celować. Black 8 waliła triplet za tripletem. Cel nie byłby aż taki trudny do trafienia gdyby raczył współpracować i stał a miejscu. W tym wypadku z tych parunastu kroków poszłoby pewnie operatorce karabinu szturmowego dość łatwo. Ale mała cholera za grosz nie miała zamiaru współpracować. Nie dość, że była mała więc trudniejsza do trafienia niż sylwetka człowieka to jeszcze zasuwał jak głupi z prędkością o jakiej ludzie musieliby dosiadać jakichś pojazdów by marzyć. Też walczył o życie tak samo jak to drugie, życie chciało zachować swoje. Biegł gdy pociski z karabinu pruły wykładzinę podłogi, biegł gdy pociski sypały na niego tymi odstrzelonymi resztkami, gdy już miały go trafić stwór wbiegł na ścianę zasuwając wbrew nudnej sile grawitacji, Parch znów musiała wziąć kolejną poprawkę gdyż rozbryzgi tripletów oddaliły sie od celu. Temu zaś brakowało już kilka ostatnich ludzkich kroków do Mahlera który był najbliżej niego i był chyba jego celem. Kolejne pociski pruły już ścianę przekoszając tor biegu małej paskudy, przecięły ale ułamek sekundy za wczęśnie i choć pył i okruchy cerambetu obsypały poczwarę to ta w nie wbiegła bez wahania i zeskoczyła znów na podłogę. Do Mahlera brakowało mu już dwóch ostatnich kroków. Już skakał, już leciał, i wtedy gdy przez moment szybował ruchem prostym, jednostajnie przyspieszonym seria pocisków obramowało się definitywnie trafiając. Mocne pociski rozerwało niewielkie ciałko w żółtym kleksie rozchlapując się po podłodze i nogach Johana. Resztki truchła spadły o krok od niego.

- Fire in the hole! - Elenio nie dał czasu na nic innego. Ostrzegł i zaraz cisnął granat w kierunku skąd właśnie przybiegli. Johan też nie próżnował. Zaczął biec i pewnie chciał staranować zatrzaśnięte drzwi. Doszło ich głuche uderzenie opancerzonego ciała o płaską powierzchnię. I zaraz od razu ostrzejszy dźwięk eksplozji granatu za nimi. Ledwo przebrzmiały z wnętrza sterówki też doszły odgłosy wystrzałów. Doszły też krzyki dwójki zamkniętych tam ludzi, odgłosy walki wręcz, rozbijania czegoś i te przeszywający uszy i serce skrzeki xenos.

- Asbiel wysadzaj! - wrzasnął Johan odstępując od drzwi. Upuścił karabin i dobył pistolet. Zaczął strzelać szybko w głąb korytarza. Elenio dalej walił ze swojego karabinu triplet za tripletem. Podłoga nawet po tak krótkiej walce błyszczała od gorących, właśnie wystrzelonych łusek. Saper zaś mogła jednym rzutem ocenić drzwi. Wzmocnione i antywłamaniowe. Przestrzelnie zamka czy użycie zwykłego ognia lub granatu nie dawało gwarancji natychmiastowego sukcesu. Jedynie granat p.pancerny skonstruowany właśnie z myślą o pokonywaniu tego typu przeszkód miał szansę przebić dziurę w zamku i otworzyć drzwi w miare szybko. Mógł też co prawda przebić dziurę w ścianie tyle, że powstały otwór pozwalałby pewnie na zajrzenie do środka lub wybicie strzelnicy ale o ile nie stałoby się coś nieprzewidzianego to raczej nie było co liczyć na dziurę na tyle dużą by człowiek dał radę się przecisnąć.

- Tam jest winda! 20 metrów! - wrzasnął Mahler wciąż strzelając z pistoletu. Gdy trafił w tak mały cel jak xenosy jakie ich atakowały to nawet tak raczej słaba broń pozwalała je unieszkodliwić jednym czy dwoma trafieniami. Wewnątrz korytarza gdzie strzelał marine było ciemno i rozświetlały je tylko wystrzały jego broni i promień taktycznej latarki. - Jedne drzwi otwarte, drugie zamknięte! Wlewają się przez otwarte! - małe zwierzaki mogły bez trudu poruszać się szybem windy. Zasuwały właśnie nim wbiegając w korytarz ostrzeliwany przez marine. Ale zamknięta winda jeśli by działała dawała nadzieję, na ruch w pionie. W górę lub w dół.

- Wiele celów! Panuję nad sytuację ale streszczajcie się! - Latynos odkrzyknął równie szybko i z tym charakterystycznym nerwowym skupieniem w głosie gdy krzyczał cały czas strzelając. Zaraz jednak powiedział w złą chwilę. Coś tam ze schodów zasyczało, coś jakby cicho rozbryzgało się czy wybuchło i żołnierza owionęła smugi atramentowego dymu. Zgiął się i zaczął kaszleć. - Gaz! - krzyknął krztusząc się i plując. Zaczął się cofać wracając tyłem w stronę sterówki. Wyszedł z ciemnej chmury ale wciąż kaszlał. Xenosy jednak nie odpuszczały i słychać było, że ze jedno uderzenia serca czy dwa wybiegną z klatki schodowej.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:40; 75 + 60 min do CH Black 2


 

Black 2 i 7



Black 2 poczuła jak jej dłoń zaciska się na czymś. Chyba na czyjejś głowie i włosach. Facet wrzasnął wyszarpany na zewnątrz. Gdy Black 2 wytargała go z szafki okazał się jakimś facetem ze sporą nadwagą i w roboczym kombinezonie. Stracił równowagę i upadł na kolana przez co woda sięgała mu prawie beczkowatej piersi mimo, że stojącej obok niego Latynosce sięgała gdzieś do pasa. A była niższa od niego.

- Nie! Proszę! Nie zabijajcie mnie! Proszę! Ja tyle przeżyłem! Tu się działy straszne rzeczy! Zapłacę! Nie zostawiajcie mnie tu! - facet krzyczał rozpaczliwie i równie rozpaczliwie przenosił wzrok z jednego Parcha na drugiego!

- Nie zapłacisz. Nikt nam nie może zapłacić. Nie hajsem. My nikomu też nie. Nie hajsem. - Black 7 wydawał się rozbawiony pomysłem z hajsem. Faktycznie. W świecie poza kratami kredytki były motorem wszystkiego i wszystkich lub prawie. Każdy miał swoją cenę i korporacyjne konto. Tylko detale się zmieniały i durnie mogli wierzyć, że jest inaczej. Ale za kratami te kredytki były bez znaczenia. Więc gdy metalowy rycerz popukał się palcem po Obroży facet chyba zrozumiał, że standardowa droga przekupstwa nie działa.

- Wiem gdzie szef trzyma koks! Niedaleko! Zaprowadzę was! Tylko mnie doprowadźcie do wyjścia! - facet wpadł na inny pomysł i mówił żarliwie patrząc to na operatora miotacza to na tego w pancerzu wspomaganym.

- No pewnie. Właśnie tam idziemy. - Ortega wzruszył swoimi pancernymi ramionami i otworzył drzwi przez która niedawno weszła para Latynosów. Wrócił na korytarz i odwrócił się w stronę skąd przyszli.

- Ale nie, nie tam, ja znam inne wyjście. Tam mnie zaprowadźcie. To wam powiem gdzie jest koks. Jest w pojemnikach bez kodu włączy się spopielanie. - facet ruszył szybko przez wodę i robiąc spore fale otarł do stojącego Ortegi i wskazał przeciwny kierunek niż ten skąd przyszła para Parchów. Hektor podrapał się po brodzie. A właściwie po lustrzanej szybie hełmu patrząc pytająco na Latynoskę.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:45; 60 + 60 min do CH Brown 3

 


Brown 0



- Partnerzy to tacy ludzie co łażą razem w parze. I razem wykonują zadania i rozmowy. - zauważył strzelec wyborowy.

- Daj spokój Karl, dziewczyna dobrze mówi. Niech spróbuje. - Jorgensen wsparł Mayę jak tylko pojawiła się jakaś szansa na nie prowokowanie drużyny gospodarzy do okazywania nielubienia.

- Nie chcesz pogadać z Sarą? - zapytał nagle Alle. Imię kobiety przykuło uwagę Hollyarda jak wabik.

- Nie wkurzaj mnie. Za głęboko siedzimy. - warknął na młodszego wiekiem i stopniem policjanta. Temat był pokrewny specjalnościom Vinogradovej więc wiedziała, że ocena Karla powinna być dość trafna. Kolejne warstwy ziemi, cerambetu i izolacji raczej nie wspierały utrzymaniu łączności.

- Nie coś ty, myślisz, że siedzę tylko wślepiając się w tą świruskę? - wskazał z uśmieszkiem wyższości Alle patrząc na skutą i trzymaną kobietę. No w tej chwili sprawiała wrażenie odurzonej jakimiś środkami albo właśnie poniżej ulicznej średniej na umyśle. - Zbudowałem wzmacniacz. Dotąd nie działał ale niedługo zanim przyszliście coś się odetkało i sygnał już jest. Można dzwonić. Jak ma się numer. Chodź, zaprowadzę cię. - Alle puścił terrorystkę i spojrzał zachęcająco na Hollyarda. Ten przygryzł wargi. Ale wahał się tylko chwilę.

- Masz 10 minut. Potem tam wkraczamy. - powiedział do Mayi. Wodził jednak po jej twarzy rozkojarzonym wzrokiem. - Co ja jej powiem? - zawahał się patrząc gdzieś w betonową, szarą ścianę.

- No jak? Że ją kochasz, tęsknisz i takie tam! Laski to uwielbiają! - Alle roześmiał się rozbawiony słysząc wahanie strzelca wyborowego. Jorgenson zaś z ulgą popchnął skutą Olsen z powrotem na pryczę. Jak uderzyła plecami w materac to niewiele się rózniło od reakcji upadającego trupa czy nieprzytomnego ciala.

- Głupi jesteś! - warknął nagle zdenerwowany Karl i nerwowym ruchem przeczesał palcami włosy. Obsztorcowany młodzik speszył się i przestał się szczerzyć. Vinogradova złapała jednak nadal spojrzenie Hollyarda. Pełne wahania i udręki. - Idziemy, prowadź. - by zatuszować zmieszanie pchnął lekko młodszego mundurowego zachęcając go by zaprowadził go na miejsce. - A ty jej dalej pilnuj. - zwrócił się do Jorgensena wskazując mu na skutą kobietę o wytatuowanej twarzy i nieprzytomnym spojrzeniu. - Wszyscy utrzymujemy nadal łączność na jednym kanale. - Karl podpiął dwójkę gliniarzy pod sieć jaką założyła Vinogradova na ich potrzeby swobodnej komunikacji. Jak się go tak słuchało i nie widziało wcześniej tego wahającego się spojrzenia można było odnieść wrażenie, że nic się nie stało i Hollyard jest taki jak zwykle. Przynajmniej dwóch gliniarzy wydawało się tego nie dostrzegać a przynajmniej nie rozmawiać o tym. Ale oni nie widzieli Karla od rana czyli gdzieś od jakichś 12 godzin. A Brown 0 miała z nim styczność od spotkania w kanałach kilka godzin temu. Czasu wszyscy mieli coraz mniej. Jej Obroża właśnie zrównała się pełnymi cyframi przy czasie bazowym i rezerwowym. Miała jeszcze pełną godzinę na dostarczenie chociaż jednego mundurowego żywego na dach laboratorium Seres odległego o niecałe 2 km w linii prostej. I jeszcz drugą godzinę zapasu. Jeśli tego nie zrobi to Obroża ją zabije.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-06-2017, 23:55   #135
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Leminkainen, Mike, Cohen, MG

Black 6 wystawił lufę przez szczelinę i pociągnął serią.

Padre doskoczył do drzwi i zaczął ciągnąć z całych sił by je zamknąć razem z odstrzeliwanym łbem.

Widząc, że Padre i Szóstka zajęli się drzwiami, Owain ruszył ku drzwiom prowadzącym do pomieszczenia z komunikatorem.
- Ogarnijcie drzwi przez chwilę, ja sprawdzę holo i lecimy dalej. - rzucił do pozostałych.

- Pobawimy się w dekapitacje - powiedział Black 0 do szóstki. - Strzelasz mu w kark ja zamykam drzwi. Na trzy. Raz, dwa, trzy…

Black 6 pociągnął serią z automatu po drzwiach. Trafił je i pociski roztrzaskiwały drewnopodobny plastik odłupując go kawałami na podłogę i nogi Zero. Trafiły jednak też małego stworka który od dołu blokował sobą zamknięcie drzwi. Tego drugiego który władował się o góry udało się Black 0 przytrzasnąć dużo łatwiej niż dwa na raz. Drzwi huknęły zatrzaskując się wreszcie a z drugiej strony słychać było kolejne skrzeki i uderzenia o drzwi. Nie było wiadomo ile czasu zdoła zatrzymać ich ta zapora. Black 4 w tym czasie poszatkował wystrzałami z karabinka drzwi po zachodniej stronie. Udało mu się trafić jednego ze stworzeń po wśród odbryzgów drewnopodobnego plastiku i szyby dał się słyszeć skrzek trafionego stwora. Dalej jeszcze był gdzieś tam ten drugi.

Padre zostawił drzwi i z bronią w ręku ruszył do drugich drzwi.
- Szóstka, miej oko na tyły.
Sam zaś zajrzał przez wąskie okienka w drzwiach lustrując sąsiednie pomieszczenie.

- OK. - Black 6 zmienił magazynek i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.

- Weź lewą, ja biorę prawą. - powiedział Owain do Padre, po czym otworzył kopniakiem drzwi i wpadł do środka, omiatając wzrokiem, za którym podążała lufa karabinu, swoją połówkę pomieszczenia.

Black 0 ruszył zaraz za Owainem, kryjąc swoją część pomieszczenia.

Black 0 stojąc przy drzwiach w ciasnej klitce widział po wschodniej stronie jakieś większe pomieszczenie. Nie widział wewnątrz żadnych obcych ale widział jak buszują po zewnętrznych ścianach gdy migały mu w oknach. Gdy 4-ka i 0 podzielili między siebie role 6-tce zostało mieć baczenie na pozostałą parę drzwi. Te naprzeciwko były na razie ciche i spokojne ale te przez które dopiero co przebiegli i Padre je zatrzasnął trzeszczały od naporu kolejnych ciał i szponów xenos. Jasne było, że wytrzymają raczej krócej niż dłużej. Mogły się mierzyć z pojedynczymi czy kilkoma sztukami małych obcych ale nie z takim zalewem jaki ich ścigał. No i nawet przez alarmy, migające światła, kaszel i łzawiące oczy słychać było jak coś tam się zbliża. Coś co powoduje dudnienie podłogi przez buty i stopy wyczuwalne nawet przez ten harmider. Coś co właśnie chyba rozwaliło coś po drugiej stronie korytarza.

Black 4 i 6 mieli inne problemy. Ledwo zwiadowca trzasnął butem drzwi dał o sobie znać kolega dopiero co zabitej kreatury. Skoczył na Black 0 siekąc go pazurami. Tu przez szyby na zewnątrz też widać było te małe kreatury. Z wnętrza pomieszczenia żadne inne się jeszcze na nich nie rzuciły.

Owain obrócił karabin w rękach i zaczął tłuc stwora kolbą.

Padre jebnął gnojkowi z kopa i poprawił kolbą.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 10-06-2017, 04:25   #136
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Pośpiech był złym doradcą. Podpowiadał, aby zaplanowane czynności wykonywać nagle, a przez to niechlujnie przez co w harmonogram wkradały się błędy. W skupieniu nie pomagał również przyspieszony oddech i walące jak oszalałe serce, zamknięte w klatce żeber na dokładkę otulonych pancerzem. Odgłosy kanonady, skrzek bestii i pokrzykiwania za plecami utrudniały pracę. Cała postać Ósemki rwała się do biegu, chcąc chwycić za broń i dołaczyć do pary trepów w ich robocie. Ona jednak miała na oku coś innego.

- Ogienpolozcieogien - lektor obroży zachowywał obojętność niepasującą do piekła rozgrywającego się w ciasnym, dusznym korytarzu. Nash w biegu wystukała krótką wiadomość, pędząc pod cholerne drzwi. Wolną ręką siłowała się ze sprzączką granatu. Ledwo dopadła celu, przyklękła na kolano, montując przeciwpancerną bombkę przy klamce. Pech zgapi i uda się rozpieprzyć zamek dzięki czemu przeszkoda zostanie wyeliminowana. Sekundy przelewały się Parchowi przez palce, rozszerzone chrapy łowiły chciwie woń palonego prochu wymieszanego z ostrym, kwaśnym odorem obcej posoki. Do tego dochodziła znajomy słodko-mdlący zapach ludzkiej krwi. Powoli, nic na szybko. Żołnierze musieli wytrzymać, takie wzięli zadanie na swoje barki. Każde z nich miało rolę do odegrania, choć gdy powietrze przeszył krzyk boleści Patino, przypomnienie tej prostej zasady kosztowało sporo samozaparcia.

Dłonie sapera sprawnie uzbroiły i naszykowały ładunek. Musiała puścić karabin by sięgnąć po nieduży, metalowy pojemniczek. Niewielka puszka spokojnie dająca się zamknąć w ludzkiej dłoni kryła jednak w sobie olbrzymią moc zniszczenia. Bez większych trudności przebijającą pancerze zwykłej piechoty, pojazdów a nawet większość słabszych pojazdów bojowych i mechów. Wedle pośpiesznej ekspertyzy saper drzwi do sterówki zza których dochodziły krzyki, odgłosy walki i wystrzałów było wzmocnione. Na tyle by dawać przyzwoitą ochronę przed standardowym wyważaniem, atakami łomów czy nawet większością cywilnej amunicji. Ale nie miał szans w starciu z granatem przeciwpancernym. Gdy przymocowała ładunek i odskoczyła do ściany mechanizmy granatu zwlekały z eksplozją o zaprogramowany czas by dać operatorowi czas na odskok czy ukrycie się. Potem zaś nastąpiła eksplozja która zadziałała jak taran. Wyrywając korek wielkości dwóch pięści zarówno w drzwiach jak i fragmencie framugi. Drzwi odskoczyły pod wpływem uderzenia w tył i choć w większości nadal były całe to już nie było szans ich zamknąć. Wybuch obsypał Black 8 odłamkami ściany i drzwi które niegroźnie zagrzechotały po jej pancerzu. Te już odpadły ściągnięte przez grawitacje na wykładzinę pod butami ale nadal strefa drzwi była otoczona przez rzadki powybuchowy dym. Odgłosy walki i krzyków z wnętrza sterówki stały się znacznie wyraźniejsze.

- Jak podłożymy ogień to sami też nie wyjdziemy! - okrzyknął w końcu Patinio zmagając się z kaszlącym gardłem. Obydwa korytarze były dość wąskie jak na działanie broni obszarowej więc po użyciu granatu zapalającego powstałaby strefa ognia długa na kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt metrów.

Gnidy dostały się do środka przed Parchami… znaczy Parchem i żołnierzami. Ósemka klnąc w duchu i warcząc pod nosem, wparowała do środka. Nie po to do jasnej cholery wystawiali tyłki na obgryzienie, aby para cywili wzięła i zdechła, niwecząc cały trud włożony w akcję ratunkową, o zapasach sprzętu nie wspominając. Karabin znowu wylądował w łapach saper, gdy mrużąc oczy próbowała przeniknąć spojrzeniem przez chmury dymu wewnątrz pomieszczenia.

Obraz jaki zarejestrowały oczy Black 8 był bardzo alarmujący. Amanda stała do niej i do wejścia tyłem. W dłoniach miała krzesło którymi nogami przyszpilona poczwarę do ściany. Poczwara była jedną z tych mniejszych i prawdziwy, uzbrojony i zdeterminowany człowiek pewnie nie miałby trudności z pokonaniem jej. Blondynka jednak miała już tylko to krzesło i w tej chwili panował pat. Mała kreatura choć mała angażowała blondynkę całkowicie wciąż wyrywając się przez co artystka pracująca w tym klubie wciąż musiała dociskać go nogami krzesła a ten wciąż jej się wyślizgiwał. Przez to nie mogła ani zająć się czymś innym ani uciekać.

Starszawy naukowiec trzymał w dłoniach gaśnicę. Sprężonym strumieniem środka gaśniczego udało mu się spacyfikować drugą kreaturę i zagonić ją w róg gdzie choć syczała i pluła śliną nie była w stanie pokonać zwartego strumienia z gaśnicy. Ile zostało tego środka w gaśnicy pewnie nie wiedział nawet dr. Johansen. Co gorsza gdzieś tam w szalejącym półmroku sterówki dało się słyszeć i widzieć jak do wnętrza przedzierają się kolejne stwory. Za plecami Nash poszła jakaś eksplozja. Widać któryś z chłopaków rzucił jakiś granat.

Ulga i niepokój. Szczęście w nieszczęściu, że do stróżówki nie wdarło się żadne wielkie bydle, tylko te cholerne kundlopodobne kreatury. Parch splunęła na podłogę na cel biorąc wpierw agresora blondynki. Diaz pewnie by jej nie darowała, gdyby “jej dupie” stało się coś poważniejszego niż parę siniaków. Okularnik musiał poczekać, każdy miał swoje priorytety.

Czerwonowłosa kobieta w Obroży wycelowała lufę karabinu z przygniataną krzesłem kreaturę. Pociski zaczęły obramowywać ścianę, łamały plastikowe nogi krzesła, przestraszona blondynka odskoczyła a puszczony xenos zebrał się na podłodze do kolejnego skoku. Ale właśnie gdzieś w tym momencie dopadła go seria z broni Black 8 przetrącając mu kręgosłup i rozłupując czaszkę. Amanda z krzykiem graniczącym ze zwykłym, kobiecym piskiem cisnęła siedziskiem połamanego kulami krzesła w głąb pomieszczenia gdzie już czaił się kolejny stworek gotów rzucić się na trójkę ludzi wewnątrz sterówki. Widząc to naukowiec też zaczął się cofać w stronę wyjścia. Ale w miarę jak się cofał strumień z gaśnicy tracił na sile więc i przytłumiony dotąd nim xenos również odzyskiwał werwę.
- Uciekaj! - krzyknął zdenerwowanym głosem naukowiec i Amanda nie czekając dłużej wybiegła ze sterówki.

Ogień z korytarza jakby osłabł na sile. Czy miało to coś wspólnego z wcześniejsza eksplozją czy czymś innym tego z wnętrza sterówki nie szło zgadnąć.

Jeden z głowy, pozostały dwa cele i tylko jedna spluwa w towarzystwie gaśnicy. Ta ostatnia zdawała się ciągnąc na rezerwie, lecz jeszcze miała dość mocy, by może nie zatrzymać, ale spowolnić kreaturę osaczającą doktorka. Był też wróg całkowicie wolny i tym groźniejszy, że gotowy wybrać kogokolwiek: Parch, cywil - dla niego oboje wyglądali tak samo. Kupa mięsa, rozgrzanego sąsiedztwem płomieni oraz samym ruchem, przyspieszającym i tak podwyższone tętno. Pół magazynka, dwie szanse… bywało gorzej, bywało lepiej. W odwodzie pozostawały dwa karabiny za plecami, choć one akurat nie narzekały na nudę. Ósemka słyszała w głowie tykający zegarek, złośliwie przypominający jak ograniczoną ilością czasu dysponowali. Skrzeknęła coś do naukowca, przekierowując wylot lufy na stwora wgłębi sali. Wstrzymała oddech i zaciskając szczęki, pociągnęła za spust.

Naukowiec miotał gorączkowo głową ale głównie jego przeciwnik przykuwał jego uwagę. Cofał się coraz bardziej i udało mu się dojść już dość blisko do zdefasonowanych przed chwilą drzwi. Jego xenos odzyskawszy nieco manewru po wydostaniu się z narożnika wbiegł na ścianę usiłując jednocześnie i wydostać się ze skondensowanego strumienia środka gaśniczego i dopaść operatora gaśnicy. Gaśnica jednak po raz kolejny wygrała zrzucając stworka z powrotem na podłogę.

Nash nie poszło zbyt dobrze. Ledwo zaczęła słać pierwsze triplety w stronę wolnego xeno gdy ten nie ułatwiał zadania. Był nieduży, sięgał dorosłemu człowiekowi pewnie niewiele więcej ponad kolana więc nie robił wrażenia masą i posturą. Ale przy strzelaniu te małe rozmiary okazywały się atutem gdyż utrudniały trafienie. Do tego te małe były bardzo szybkie. Raz więc był ileś tam metrów w głębi pomieszczenia a zaraz potem wbiegł za jakiś stół znikając człowiekowi z pola widzenia, zasłonił go strzelający pasami monitor, gdy pociski zaczęły go rozbijać i szatkować biurko stwór już szybował na podłogę by odbić się raz jeszcze i skoczyć na człowieka. Tym razem na ludzkiego Parcha. Od razu musiała się uchować przed jego pazurami i kłami.

Nie działo się też dobrze na korytarzu.
- Stój! Nie biegnij tam! - zduszony przez kaszel głos Patino przebił się przez tą całą strzelaninę. - Wracaj! - krzyknął bardziej zdecydowanym i wyraźniejszym głosem Mahler. Głosy obydwaj mieli jednak zniekształcony jakby mieli nałożone gazmaski. Wtedy też gaśnica doktora astroarcheologii zakrztusiła się i wypluła z siebie ostatnie resztki białej substancji.

Cholernie dziadostwo było małe, zwinne i szybkie, a Nash skończyła się pula cudów na ten dzień. Los się odwrócił, przypominając o zaległym trybucie i ze złośliwą uciechą zaczął podkładać pod prachate nogi kolejne kłody. Wszystko sprzeniewierzyło się przeciwko ludziom, nakazując oddanie pola przeciwnikowi. Karabin z bliskiej odległości co najwyżej mógł posłużyć jako pałka i w ten sposób Ósemka go użyła - chwytając oburącz aby uderzyć kolbą na odlew.

Kreatura złapała ludzkiego Parcha za but ale zanim szpony zdołały rozorać aorty w nodze kolba karabinu szturmowego trafiła go w łeb. Stwora chyba zamroczyło by zrobił się niemrawy wciąż jednak trzymał but Black 8. Kolejne jednak uderzenia kolbą rozłupały mu czaszkę zachlapując broń żółtą posoką, połamało mu żebra i rozłupało kręgosłup. Stwór zdychał w charczącej żółtą posoką agonii.
Drugiemu jednak się pofarciło bardziej. A raczej to naukowiec miał pecha. Gdy skończyła mu się gaśnica rzucił nią w zbierającego się na podłodze stworzenie. Gdyby odwrócił się i wybiegł podobnie jak Amanda miałby pewnie szansę wybiec bez szwanku tak jak ona. Ale był naukowcem i to z pasją. Więc zanim wybiegł chciał pewnie zabrać ze sobą swój bezcenny dla siebie artefakt. Gdy chwycił za walizkę i odwrócił się by wybiec ze sterówki skoczył na niego mokry od gaśnicowej piany stwór. Naukowiec zachwiał się, wpadł na chyboczace się wciąż drzwi, stracił równowagę do reszty i upadł na podłogę. Mała kreatura dopadła go i zaczęła bezlitośnie szarpać go zębami i szponami więc dr. Johansen krzyczał w boleściach co nie miara.
Krzyczeli też ludzie na korytarzu. Coś tam się działo. Strzelanina na chwilę umilkła ale dalej słychać było wszechobecne syczenie i piski stworzeń. Kolejne też przedrapywało się w dziurze sterówki by dorwać się do żywych wnętrzności jeszcze żywych stworzeń.

Za dużo pierdolenia w tańcu, co ja w ogóle podkusiło by bawić sie w zbawcę i ratownika idiotów, którzy na dobrą sprawę wisieli jej i powiewali? Nie znała grubasa z walizką, po chuja jak zaczadziała próbowała go wyciągnąć zamiast zostawić tam gdzie leżał i pozdrowić środkowym palcem zza własnym pleców popylających prosto do windy. Leżał i kwiczał, do tego krwawił - idealny element przyciągający nieproszoną uwagę. Kupujący czas. Black 8 splunęła po raz ostatni i obróciwszy się na pięcie, rzuciła się do drzwi. Grubas leżał w progu, ale to nie stanowiło problemu. Wystarczyło drania przeskoczyć. Poznaczona żółtymi zaciekami rękawica macnęła napierśnik, próbując zdjąć z zaczepu jeden z niewielu granatów jakie saper pozostały. Dość już krwawiła za randomów, najwyższy czas zmądrzeć. Wyskoczyć za próg, schować za bezpieczną ścianą żeby siła rażenia tym razem nie zaorała Parcha jak starej, wyliniałej chabety.

Black 8 już gdy wyjmowała granat z przywieszki widziała jak nowy xenos pruje przez pomieszczenie sterówki zwinnie pokonując przewrócone kosze i rozwalone komputery. Na dłuższą metę jasne było, że nie uciekłby mu żaden człowiek. Nash przeskoczyła przez szarpiącego się z naukowcem stwora. Dr.Jenins próbował zasłaniać się walizką uderzając stwora tym pojemnikiem ale większość jego ciosów chybiała gdyż xenos skoncentrował się na szarpanu jego nóg.
- Nie zostawiaj mnie tu z nimi! - krzyknął zrozpaczonym głosem leżący na plecach doktor astroarcheologii widząc przemykającego nad nim Parcha. Drugi ze stworów też dołączył do tego pierwszego szarpiąc się z bliższą i łatwiejsza ofiarą. Dzięki temu Black 8 zyskała moment by cisnąć granat oszałamiający do środka. Nie do końca miało znaczenie gdzie dokładnie poleci ten pocisk bowiem zasięg rażenia znacznie przewyższał rozmiary pomieszczenia więc jasne było, dla saper, że wszystko co żyje a będzie wewnątrz będzie w strefie rażenia miotanego pocisku.

Chwilę potem z wnętrza sterówki doszedł odgłos głuchej eksplozji. Nash poczuła jak nieco dzwoni jej w uszach choć właściwie to było pewnie nić w porównaniu z tym co musiało huknąć wewnątrz. Doktor dalej mocował się z dwoma obcymi ale i on i one wydawały się dość niemrawe i oszołomione właśnie. Będąc u drzwi sterówki widziała z powrotem choć część korytarza. Elenio wracał od strony schodów trzymając Amandę. I on i Mahler mieli na twarzach gazmaski ale blondynka nie. Teraz kaszlała, łzawiła i rzygała przewieszona przez ramię Latynosa. On sam przeniósł się na ogień z pistoletu strzelając wgłąb wind z tej krótkiej broni. Osłoną schodów musiał więc zajmować się Mahler bo saper widziała jego plecy i błyski broni na ścianach.

Doktorek wciąż wyglądał na odpowiednio żywego i ruchliwego. Krwawił, poruszał się, do tego jęczał cicho, próbując odgonić się nieporadnie od szarpiących jego ciało bestii. Ostre kły ryły ciało, zostawiając w niechronionych pancerzem tkankach głębokie, szkarłatne bruzdy. Zapewne nigdy wcześniej nie znajdował się w podobnej sytuacji, myślał że zostawiono go na pożarcie… kusząca koncepcja. Mięso armatnie, bydło… czyż nie tym byli ci wszyscy ludzie zwykle irytujący Ósemkę samą koniecznością oddychania z nimi tym samym powietrzem?
Złote oczy przymknęły się na chwilę, a gdy otworzyły się ponownie brakowało w nich rozkojarzenia. Pozostała tylko wściekłość. Okularnik nie był jej problemem, nie jego zobowiązała się wydostać w jednym kawałku. Tak samo sprawa miała się z blondyną Dwójki. Chodziło wciąż o ten sam, cholerny element. Zignorowanie naukowca przyszło Parchowi łatwo, skupiła uwagę na nadciągającej trójce. Mieli za sobą pogoń, z przodu też powiewało niemytym kutasem. Zgrzytając zębami ruda powtórzyła manewr z macaniem po klacie. Opóźnić wroga choć z jednej strony… brzmiało prawie jak rozsądny plan.
Kolejny granat poszybował w głąb korytarza. Uderzył w jedną ze ścian, odbił się i poleciał dalej obniżając swój lot, jeszcze raz uderzając w przeciwległą ścianę tuż nad podłogą i potoczył się po jej wykładzinie. Mahler strzelał o wiele bliżej, jego pistolet obramowywał cel jakim był mały stwór wyskakujący z klatki schodowej. Ten eksplodował prawie przy trafieniu i z jego ciała zaczął sunąć się jakiś ciemny dym.

Patino przytargał blondynę przez rozszerzenie korytarza i oparł ją o ścianę. Sam cisnął granat w stronę wind. W tym czasie blondynką miotnęły torsje i chlusnęła pawiem na jego plecy. W tej chwili Amanda wyglądała bardzo mało malowniczo ze brudną, spocona twarzą i ocierając rękawem obrzygane usta.
- Fire in the hole! - ostrzegł w tym czasie.

- Gdzie doktorek?! - krzyknął szybko, zerkając krótko i na Amandę i na Black 8. Blondynka ocierając usta wskazała blond główką na wyrwane drzwi sterówki. Obydwa granaty wybuchły prawie jednocześnie. Najpierw ten parchowy, eksplodował w głębi korytarza. Widoczne pokraki zapiszczały boleśnie gdy fala skumulowanego dźwięku przenicowała ich ciała ogłuszając i dezorientując. Zaraz potem wybuchł granat Latynosa z przeciwległej strony. Wybuch był dziwnie zniekształcony bo okazało się, że dobiegał z otwartego szybu windy.

- Wracajcie! Nie zostawiajcie mnie! - darł się już jawnie spanikowanym głosem naukowiec. Szarpiąc się z dwoma xenosami zdołał odczołgać się na tyle, że widać było jego głowę w progu drzwi.

- Osłaniaj! - wrzasnął marine do Black 8 i przebiegł te kilka kroków jakie dzieliły go o rozwalonych drzwi z wrzeszczącym doktorkiem. Otumanione wciąż flashbangiem stwory okazały się marnym przeciwnikiem dla marine. Pierwszego chyba kopnął drugiego roztrzaskał rękojeścią pistoletu. - Wstawaj! - ponaglił naukowca łapiąc go i pomagając wstać.

- Spierdalamy do windy póki czysto! - krzyknął Latynos znów biorąc się za targanie blondyny jedną ręką i ruszając w głąb korytarza prowadzącego do obydwu wind. Za nim ruszyła reszta procesji, a zamykała ją Ósemka, walcząca z magazynkiem karabinu. Tupiąc po popalonych kafelkach przebiegli te parę długich, pustych metrów aż pod same drzwi windy. Towarzyszyło im syczenie, towarzyszące uparcie każdemu przyspieszonemu oddechowi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 10-06-2017, 12:28   #137
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Nieznajoma odurzała go swoją obecnością. Jej ciało wabiło, podrażniało zmysły, kusiło niczym rajski wąż. Była jednocześnie nim i jabłkiem. Była jabłonią… Uciekała przed potworami… Kąciki ust wygięły mu się ku górze. Los był nader złośliwy dla tych, którzy zdawali się na jego łaskę. Szczególnie dla takich delikatnych istot, jak ta, która siedziała za doktorem, obejmując go w pasie i narzucając mu rolę wybawiciela. O tak, rola ta mu jak najbardziej odpowiadała. Niosła ze sobą więzi, z których niejednokrotnie przyszło mu korzystać. Były wygodne i w miarę proste do wytworzenia. Jedyne co trzeba było zrobić to znaleźć się we właściwym miejscu o właściwej porze i być tym “kimś”. W normalnych okolicznościach byłby architektem takich zdarzeń, odgrywał rolę losu. Tym razem nie miał takiej władzy, co jednak nie znaczyło, że nie zamierzał skorzystać z tego daru, który mu zesłano.
Rozmyślając nad decyzją “co dalej”, chłonął zapachy, które wydzielała jego towarzyszka. Bała się… Była to woń, która pobudzała jego krew, sprawiała że serce przyspieszało swe bicie, a gruczoły ślinowe pracowały na zwiększonych obrotach. Chciał posmakować tego strachu osiadłego na jej skórze. Chciał przesunąć po niej językiem, rozkoszując się nim, pławiąc w nim. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy, każdy będący mistrzowską kompozycją która wynosiła siedzącą za nim kobietę na wyżyny, jakich w swym życiu jeszcze nie doświadczyła. On był jedynym, który mógł ją tam doprowadzić. Wiedział o tym, tak jak wiedział, że nie mógł tego uczynić. Jeszcze nie teraz, nie tu, nie w tej chwili. Udręka, którą czuł niemal równała się rozkoszy.
Skupienie na planowaniu sprawiało mu pewną trudność przez co chwila zastoju trwała dłużej niż zapewne mógł sobie pozwolić. Opcje za i przeciw mieszały się ze sobą. Tak, do kolejnego punktu miał niedaleko ale wiązał się z tym pewien, dość istotny, problem. Był sam, bowiem kobieta się nie liczyła. Sam, nawet gdyby zdobył lądowisko to nie byłby go w stanie utrzymać. Jechanie tam uznał więc za zbyt ryzykowne by było jego kolejnym krokiem. Nie, musiał podążyć za planem pierwotnym, a ten skupiał się wokół klubu i labolatorium. Tu mogła okazać się przydatna jego pasażerka. Z tego też powodu przyoblekł twarz w uprzejmie zatroskaną maskę ozdobioną przyjaznym uśmiechem, po czym odwrócił się do niej z pytaniem.
- Potrzebujemy jak najszybciej dotrzeć do bezpiecznego miejsca, najlepiej zdolnego przetrwać długotrwały ostrzał. Czy posiadasz informacje o takowym? Jeżeli tak, to jest to odpowiednia chwila by się nimi podzielić - zakończył, starając się położyć odpowiedni nacisk na konieczność uzyskania potrzebnej mu wiedzy w czasie możliwie krótkim, jednocześnie zaś nie przestraszyć jej ani nie sprawić wrażenia, że jej grozi. Wszystko w swoim czasie…

- W klubie jest jakiś schron. To niedaleko przy tej drodze. W Seres też powinien być jakiś. Właściwie w każdym większym budynku powinien być jakiś schron. - odpowiedziała kobieta wyraźnie próbując opanować swoje nerwy i mówić w miarę normalnie. Co dość udanie jej to wychodziło mimo, że okoliczności do normalnych nie należały. Gdy mówiła o wspomnianych miejscach wskazała ruchem dłoni w odpowiednie kierunki. Drogą na wprost w kierunku klubu i ten skręt w który dotąd planował wjechać Green 4 chodź ona tego nie powinna wiedzieć, gdy mówiła o Seres Lab. - Dasz radę dojechać na lądowisko? To na następnym zjeździe. - machnęła znowu dłonią w tym samym kierunku co miał być klub a co wiedział dzięki wyświetlaczowi HUD nad oczodołem dr. Horst było zgodne z mapą. Kobieta nie miała widocznej żadnej mapy więc chyba po prostu wiedziała gdzie są te miejsca o których mówi. - Na lądowisku ma być zorganizowany punkt ewakuacyjny i nas zabiorą. Tam też są schrony. - dodała szybko opuszczając dłonie na barki mężczyzny i lekko wychylając się do przodu przez jego ramię tak by spojrzeć bardziej z boku niż z tyłu na jego twarz.

Nie powinna tego robić. Dotychczasowe wonie stały się przez to silniejsze, a ich moc podbita została widokiem jej skóry, jej ust, jej oczu… Utrzymanie maski okazało się nad wyraz trudnym zadaniem, na które musiał poświęcić całą siłę woli, przez co jego procesy decyzyjne zwolniły wyraźnie, chociaż dla oczu kobiety mogło to wyglądać jakby się zastanawiał nad jej słowami. Tego jednak czynić nie musiał bowiem dalsza droga zdecydowała sama za siebie, poparta wkładem nieznajomej. Musiał jednak wytłumaczyć swą decyzję by podtrzymać rolę, którą sobie wyznaczył i w której miała go oglądać do chwili, gdy udawanie przestanie być konieczne lub nastąpi zmiana, która wymagać będzie nowej maski.
- Dojechać dam radę ale nie jestem w stanie zagwarantować, że uda się nam dotrzeć do któregokolwiek bunkra. Jak sama widzisz, jestem tylko jednym człowiekiem, podczas gdy przeciwników może być wielu i to niekoniecznie małych. W tej chwili mniej lepszą opcją jest znalezienie schronienia w laboratorium lub klubie i przeczekanie tam ostrzału. Ewakuacja z pewnością nie zacznie się przed nim. - Mówił stanowczym, spokojnym głosem, starannie modulowanym tak by wzbudzał zaufanie. Kobieta oczywiście nie miała wielkiego wyboru. Musiała mu zaufać, chociażby tymczasowo, on jednak pragnął czegoś ponad to. Zwykle też nie miał większych problemów z osiągnięciem tego celu.
- Jestem Jacob, doktor Jacob Horst - dodał, ponownie układając swe usta w przyjazny uśmiech. Lekarze z zasady budzili zaufanie pełnioną funkcją. Green 4 lubił z tej ludzkiej słabości korzystać bowiem dawała mu przewagę, która otwierała drogę do niekończących się zasobów pozwalających na rozkoszowanie się delikatesami, które świat miał w swej ofercie.


- Olimpia Conti, IGN. - przedstawiła się kobieta. Gdy się przedstawiła i Green 4 miał okazję przyjrzeć się jej twarzy przypomniał sobie niektóre fakty a skojarzył resztę. Po pierwsze twarz. To była ta kobieta którą widać było na odprawie na jednym z filmików ze szpitala zaatakowanego przez xenos. A IGN czyli Inter Galactic News było jednym z najpopularniejszych serwisów informacyjnych w Federacji. Kobieta była reporterką. Gdy mówił Conti wyraźnie spojrzała na jego Obrożę. Powszechnie rozpoznawalny stygmat skazanych wyrzutków społeczeństwa którzy w naturalny sposób wzbudzali niechęć, nieufność i podejrzliwość. Nie był jednak pewny czy to spojrzenie o takim zabarwieniu u reporterki wzbudziła Obroża czy sam jej właściciel został przez nią rozpoznany. - Zabierajmy się stąd! Do jakiegokolwiek schronu. - kobieta szybko przetrawiła informacje i podjęła decyzję. Stanie na gołej drodze otoczonej dżunglą nie zapowiadało się na zbyt dobry pomysł.

Uśmiechnął się tylko szerzej. Tak, stał zapewne na straconej pozycji co nie znaczyło, że zamierzał rezygnować z gry. Poczuł jednak żal, że nie trafił na kogoś mniej świadomego. Z drugiej jednak strony wyzwanie, które stanowiła reporterka było dla niego niczym kosztowna przyprawa której pozyskanie wymagało większego nakładu pracy. Była zatem wyzwaniem, a on lubił wyzwania. Niosły ze sobą specyficzny posmak, który potrafił uzależnić gdy się mu na to pozwoliło. On uzależnionym nie był ale i od dłuższego czasu nie miał okazji pozwolić sobie na kosztowanie owego eliksiru.
- Zatem w drogę, Olimpio - odparł, kosztując dźwięk jej imienia opuszczającego jego usta. Był to przyjemny dźwięk, wabiący obietnicami które mogły, ale wcale nie musiały mieć pokrycie.

Na tym jednak poprzestał, zmuszając umysł do powrotu na tory, które miały doprowadzić go do głównego celu. Martwi nie mogli oddawać się przyjemnościom, a on wszak miał ich wiele w planach, zatem musiał pozostać wśród żywych. Nie mógł tego dokonać tkwiąc tu, na rozdrożu i marnując cenny czas. Nawet tak apetyczna kobieta jak Olimpia Conti nie była tego warta. Z tą myślą ponownie wprawił w ruch quada, kierując go drogą, która wiodła prosto, do klubu. Obecnie niechroniony obiekt wydawał się lepszym wyjściem bowiem likwidował konieczność zdjęcia ochrony. Co prawda istniało prawdopodobieństwo tego, że grupa która wylądowała w laboratorium uszkodziła wieżyczki, co tłumaczyłoby nagłą ciszę którą wyłowiły jego uszy gdy zmierzał do kapsuły, jednak nie miał pewności co do tego. Klub z kolei ochrony nie posiadał, a przynajmniej nic o takowej nie wiedział. To z kolei pozwalało przypuszczać że wkroczenie do niego okaże się proste. Oczywiście był to scenariusz wyjątkowo optymistyczny i zapewne nie mający potwierdzenia w rzeczywistym stanie rzeczy. Na taką opcję był jednak przygotowany. Po to w końcu zabrał zapas materiałów wybuchowych by móc z nich skorzystać w celu utorowania sobie drogi. Zawsze też miał laboratorium i quada w odwodzie. W razie potrzeby powinien dać radę pospiesznie zmienić swój cel i spróbować poprzedniego planu. Najpierw jednak musiał dojechać w pobliże interesujących go zabudować. Małe kroki… Musiał skupić się na małych krokach.

Quad z dwójką pasażerów ruszył raźno. Po asfaltowej drodze praca jego silnika była zdecydowanie bardziej równomierna i miarowa niż przy przedzieraniu się na przełaj przez dżunglowe ostępy. Drobny czterokołowy rumak jechał też zdecydowanie szybciej niż po gęstym terenie przez który musiał się dotąd przedzierać. No i gdy widziało się dokąd się jedzie dalej niż pół kroku, krok czy w chwilach “pustej przestrzeni” aż na kilka kroków jak to było w dżungli to komfort jazdy był nieporównywalnie większy. Nawet nicujące tu i tam leje po wybuchach które trzeba było omijać wydawały się zaledwie drobną niedogodnością.

W końcu po paru chwilach dojechali mniej więcej na miejsce. Widzieli parking, sam klub, zaparkowane, spalone i zniszczone pojazdy a wszystko to nosiło ślady albo lejów po bombach albo dziur w ścianach albo rozerwania przez bezpośrednie trafienie pociskiem artyleryjskim lub podobnym. Tak co prawda wyglądała cała okolica jak choćby drogą którą właśnie jechali. Ale tutaj, gdy dżungla ustąpiła miejsca płaskiemu, odkrytemu terenowi widać to było zdecydowanie wyraźniej.

Nie byli tu jednak jedynymi gośćmi w tym klubie. Ze środka dobiegały odgłosy strzelaniny i eksplozji. Walka widocznie trwała wewnątrz budynku. Dwójka osób na siodełkach terenowego wszędołaza widziała ruch. Wewnątrz budynku, przez dziury i przestrzeliny wybite przez bombardowanie, przez wyrwane drzwi. Ruch xenos. Raczej z tych mniejszych, podobne do tych na które Green 4 natknął się na dachu kina. Widać było co prawda tylko pojedyncze sztuki ale nie było wiadomo ile ich tam jest w środku. Budynek klubu miał porównywalną wielkość jak i kino więc miał sporo miejsca i dla klubowiczów i widzów jak i tych małych kreatur. Olimpia która dotąd nie mając ochrony twarzy chowała ją za sylwetką kierowcy teraz też dostrzegła widocznie to samo co i kierowca. Odruchowo zacisnęła mocniej dłonie na jego ramionach gdy zdała sobie sprawę z widocznego niebezpieczeństwa.

On zaś zastanawiał się nad opcjami. Jak zwykle miał pod ręką kilka. Mógł spróbować dotrzeć do laboratorium, mógł podjąć próbę zawrócenia i dotarcia do lądowiska, mógł wreszcie dalej podążać wybraną drogą. Jakby nie spojrzeć wewnątrz klubu mogła być tylko ograniczona liczba xenos, w przeciwieństwie do tych, które miały nadejść i przez które nad ich głowami wisiało zagrożenie ostrzałem. Im więcej czasu marnował stojąc w miejscu, tym mniej go miał na przedarcie się do bunkra. Problem polegał też na tym, że do tej pory jego sukcesy wiązały się z użyciem środków masowej destrukcji. Budynek klubu ograniczał mu ich użycie, a przez to wzrastało także ryzyko porażki. Musiał jednak zdecydować i po chwili tak właśnie się stało.
- Trzymaj się blisko mnie - poinstruował swoją partnerkę. - Weźmiesz zapasowy plecak - dodał, odczekał aż zsiądzie po czym wydobył go z bagażnika quada. Zanim jednak oddał go Olimpii, wydobył dwa granaty, po jednym z każdego rodzaju, dodając je do swojego osobistego wyposażenia. Po namyśle wydobył i trzeci.
- Jak się zrobi naprawdę gorąco - podał go kobiecie objaśniając przy okazji zasady działania. Ów pomysł mógł być zarówno dobry jak i zły. Dobry, bo mógł im obojgu uratować życie. Zły, bo mógł się zwrócić przeciwko niemu. Ryzyko jednak było dobrze obliczone i mniejsze od ruszenia do klubu bez żadnego wsparcia, a nie mógł za takie uznać bezbronnej kobiety. Dodatkowo, posiadając jakąś formę obrony przed xenos, powinna zachować większą kontrolę nad strachem, a co za tym szło, być lżejszą kulą u nogi.
Sam wydobył miecz, swoją ulubioną broń. Oczywiście, pistolet z pewnością wydałby się tu lepszym wyborem, wiązał się jednak z głośnym i wyraźnym zaznaczeniem ich obecności w klubie, a tego Horst chciał uniknąć przez możliwie długi czas. Sprawdził jeszcze gdzie znajdują się pozostałe osoby, które jak i on wybrały na miejsce swojego schronienia, po czym ruszył przodem, zostawiając za sobą jakże użytecznego quada. Nie chciał ryzykować podjechania bliżej. Odgłosy pracującego silnika mogły wywołać komitet powitalny, czyli wpłynąć negatywnie na jego obecnie przyjęty plan działania.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 12-06-2017, 08:31   #138
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - Matnia (33:50)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 6 i 0



Mały xenos który był zwinny, zażarty i nienażarty bo obydwu Parchom trafić go było bardzo trudno. Buty i kolby ludzi nie były w stanie trafić kreatury ale musiała musiała zająć się ich unikaniem na tyle, że nie była w stanie zaatakować, żadnego z nich. Jednak gdy Black 4 o włos prawie trafił swoją kolbą zahaczając o wystający kolec stworzenia ten odłamał się i wbił mu się w udo. Walka przeciągała się. Jednak pojedynczy, mały xenos musiał w końcu uledz przewadze liczebnej butów, kolb i pięści ludzi. W końcu Black 0 trafił go butem miażdżąc mu łapę i przy okazji przyszpilając ją do podłogi. Okazję wykorzystał zraniony przed chwilą Graeff który dobił stwora miażdżąc mu łeb kolbą karabinka.

W tym czasie Black 6 widział swoich kolegów odległych zaledwie o jakieś dwa kroki walczących z jednym xenos. I to nie dużym. Za to sam miał przed sobą wiele innych podobnych stworzeń, tuż za szybą drzwi. Uderzały o nie, wybiły już szybę w oknie drzwi ale jeszcze nie sforsowały siatki wzmacniającej. Za to mimo, że Mathiasowi łzawiły oczy, drapało w gardle i kasłał co chwila a chaos alarmowych świateł i dźwięków syren dezorientował zauważalnie dostrzegł w głębi korytarza jak coś wybuchło drzwi. Na tyle mocno, że te przeleciały tuż za drzwiami za jakimi stał i trzasnęły gdzieś tam w ścianę poza jego polem widoczności. Coś się zbliżało i to coś dużego! Pewnie tym korytarzem oznaczonym na mapce HUD jako “Poziomy 1” więc aż do ostatniej chwili nie pojawiłby się przed zawalonym pomniejszymi obcymi oknie. Te zaraz też musiały sforsować siatkę nawet bez pomocy tego co nadchodziło a były na tyle małe i giętkie, że powinny dać radę przecisnąć się przez otwór po szybie w drzwiach.

Black 4 wbiegł do zadymionego pomieszczenia zalanego żółtymi, migocącymi lampami alarmowymi. Dobiegł do aparatury nadajnika i szybko ogarnął sytuację. Nadajnik holo jak nadajnik holo. Ten był poplamiony i zakurzony dodatkowo zasypany tynkiem i drobnym gruzem. Ekran holo jednak się świecił jak powinien czyli aparat był sprawny. Można było w nimpogrzebać jednak to by mogło zająć chwilę. Jednak na białej tablicy na ścianie obok jakiej stał aparat zwiadowca dostrzegł pośpiesznie napisany gryzmoł. “<- schr02”. Rzucał się w oczy bo był zakreślony w kółko kilka razy i w rogu tablicy jakby go ktoś pisał z stojąc właśnie przy tym aparacie. Strzałka przy napisie była skierowana w stronę z jakiej właśnie przybiegł Graeff. Na tym poziomie nie było na mapie jaką pokazywał HUD żadnych schronów ale pokazywał w sąsiednim pomieszczeniu zejście na niższy poziom. Za jego plecami trzasnęło okno i do środka wpadły dwa bliźniaki właśnie zatłuczonego xenosa.

Black 0 nie wbiegł za Owainem do pomieszczenia tylko wrócił do przedsionka mijając kaszlącego strzelca wyborowego. Podbiegł do wschodnich drzwi i zajrzał do środka. Nadal widział jakieś większe pomieszczenie chyba przeznaczone na miejsce jakiś ogólnych spotkań czy salę wykładową bo było wiele małych jednoosobowych stolików i krzeseł z czego sporo poprzewracanych. Prawie po przeciwległej stronie pomieszczenia były zamknięte drzwi a nad nimi napis “DO SCHRONU”. Gdzieś tam mapka HUD pokazywała za nimi wyjście na klatkę schodową która prowadziła zarówno w górę jak i na dół. Z bliska jednak widział, że z drugiej strony drzwi ktoś podostawiał kilka stołów i krzeseł jakby próbowano wzmocnić zaporę z samych drzwi. Te były zamknięte sądząc po panelu i czerwonym światełku. Ale jeśli nie były zakodowane była szansa, że wystarczy wcisnąć zielony przycisk i tak jak w windach powinny się otworzyć. Za to tak samo jak Black 6 usłyszał, że z drugiej strony południowych drzwi zbliża się coś ciężkiego i to zbliża się prędko! W przeciwieństwie do niego nie widział przelatujących drzwi ale widział jak przez okna do środka wskoczył pierwszy “szeregowy” xenos.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2




Black 8



Biegli! Korytarz na może trochę więcej niż kilkanaście metrów a zdawało się, że lada chwila się jeszcze wydłuży albo coś nagle rozpruje im plecy. Pierwszą parę stanowili Patinio wciąż podtrzymujący Amandę. Za nimi Mahler pomagający biec dr. Johansenowi. Na końcu Black 8. Ale biegli! I dobiegli!

Ciężko zdyszani zatrzymali się przy windach. Jedna ziała czernią otwartych drzwi, kolejna lśniła blaskiem gładkich drzwi jakby uparły się kontrastować ze sobą. Przy windach wzdłuż ścian biegł korytarz więc mieli trzy kierunki do upilnowania. Czwartym był otwarty szyb windy. Gdy dobiegli Latynos niezbyt delikatnie prawie wrzucił blondynkę w drzwi zamkniętej windy. - Otwieraj! - krzyknął do wciąż kaszlącej i załzawionej blondynki. Sam o razu doskoczył do szybu windy i przyświecając sobie latarką pistoletu szybko zlustrował dół i górę szybu.

Blondynka jednak oparła się bezwładnie o drzwi i puściła kolejnego pawia. Torsje przygięły ją w pół i wyglądało na to, że zatrucie jest poważne. Do drzwi dobiegła jednak druga para. Mahler również puścił naukowca. Ten choć miał poranione nogi był bardziej świadomy od Amandy bo choć też stękał i jęczał obolały od xenosowych pogryzień to wcisnął przycisk przyzywania windy. - Pokażesz mi to? - podgolony marine wskazał na claymore nadbiegającej jako ostatniej rudowłosej i złotookiej kobiety. Gdy się zgodziła Mahler szybko złapał wklęsło - wypukły prostokąt i odbiegł z powrotem kilka kroków z korytarza z jakiego przybiegli po czym przykląkł i zaczął rozkładać minę kierunkową - Osłaniaj mnie! Tylko nie odstrzel mi łba! - krzyknął nie odwracając wygolonej głowy. No gdy klęczał faktycznie zajmował perspektywę z dolnej połowy korytarza więc strzelać w tym kierunku było sporym ryzykiem.

- Gdzie ta winda!? - naukowiec trzepał przycisk przywołujący dźwig pionowy. W hałasie alarmów i ogłoszeń ewakuacyjnych nawet nie było słychać czy winda w ogóle działa. Starszy mężczyzna stał na poranionych przed chwilą nogach przytrzymując Amandę która uwiesiła się na jego ramieniu wciąż odczuwając skutki zatrucia toksyną i niecierpliwie wciskał ten przycisk raz za razem.

- Naadchodząą! - krzyknął ostrzegawczo latynoski żołnierz i zaczął strzelać w głąb góry szybu otwartej windy. Black 8 też dostrzegła zagrożenie. Widziała w głębi korytarza jak z klatki schodowej którą tu przybiegli wysypują się pierwsze małe xenosy z klasy “szeregowca”. Były na jedno czy dwa trafienia ale mogły ogarnąć windę w okolicy kilku sekund. Johan jeszcze nie skończył rozstawiać miny więc częściowo alej zasłaniał sobą swobodę obserwacji celu. Istniało realne ryzyko postrzelenia go w trakcie prowadzenia ognia. Nash mogła też wbiec te kilka kroków w głąb korytarza ale wówczas na krzyżówkach przy windzie żołnierz z Armii miałby w pojedynkę do upilnowania wszystkie pozostałe kierunki, dwa w pionie i dwa w poziomie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Olimpia Conti skinęła swoją ciemnowłosą głową biorąc bez słowa zapasowy plecak od Green 4. Na widok podanego granatu wyraźnie się zawahała. Słuchała i patrzyła jak mężczyzna w Obroży objaśnia zasady działania i użycia niewielkiego walca. Właściwie były idiotoodporne, ot wcisnąć przycisk bezpiecznika i rzucić. Dla amatorów problemem mogło być oszacowanie w chaosie walki strefy rażenia granatu no i sama celność rzutu. Ale samo działanie miotanych pocisków było znane nawet choćby z różnych holoprodukcji. Ale reporterka przedstawiała swoją postawą i wahaniem niepewność i rezerwę jaka często towarzyszyły osobom mającym pierwszy raz styczność z prawdziwym, bojowym granatem.

Conti okazała się jednak najprawdziwszą reporterką z krwi i kości. Gdy już przemykali się w stronę klubu i odgłosy trwającej walki stawały się coraz wyraźniejsze reporterka uruchomiła kamerę zamocowaną na jej barku. Wbudowane żyroskopy i stabilizatory pozwalały małej kulce w sporej mierze zredukować wstrząsy obrazu jakie wywoływał poruszający się człowiek. - Mówi Olimpia Conti. Nadaję na żywo i wciąż żywa z księżyca Yellow 14. Jestem obecnie przy zachodniej krawędzi krateru Max. Budynek jaki widzicie to klub Haven - Hell do niedawna jeden z najpopularniejszych klubów w kraterze. Obecnie sami państwo widzicie w jakim jest stanie. Z wnętrza dobiegają odgłosy walki choć jeszcze nie wiemy kto prowadzi walkę z tymi obcymi formami życia. Mężczyzna obok mnie to skazany prawomocnym wyrokiem więzień z budzącej wiele kontrowersji karnej jednostki specjalnego przeznaczenia MSW czyli “Parchów”. To jest dr. Jacob Horst skazany za wielokrotne morderstwa i podejrzany o wiele innych których mu jednak nie udowodniono. - małe oczko kamerki nakierowało się na idącego obok Green 4 z mieczem w dłoniach. Podchodzili wciąż po budynek klubu ale ani żadnych ludzi ani obcych z wnętrza nie było widać. Reporterka mówiła raczej cicho ale albo możliwe, że była jakoś sprzęgnięta ze swoją kamerką to wówczas odpowiednie oprogramowanie mogło wzmocnić jej głos na tyle, że brzmiałby jakby mówiła wyraźnie. Choć Green 4 nie był pewny czy naprawdę nadaje na żywo czy tylko nagrywa. Jeśli miała połączenie z satelitą to mogła nadawać na żywo.

W międzyczasie oboje doszli do rozwalonych drzwi klubu. Reporterka zamilkła pozwalając człowiekowi w Obroży wejść pierwszemu. Wewnątrz prezentował się miszmasz. Niektóre rejony i elementy wnętrza wydawały się nienaruszone. Swieciło światło najczęściej błęitne, butelki na półkach i lodówkach były równo ustawione ale takie nienaruszone rejony były w mniejszości. Chaos ostatnich dni i godzin uderzał w oczy. Porzucone kurtki, zgubione buty, rozbite butelki, plamy wylanej zawartości szkła i żył i martwe ciała kilku xenos. Teraz to wszystko tonęło jeszcze w alarmujących żółtych światłach alarmowych wdzierającą się pulsacyjnę tak w strefy mroku jak i łagodnych, błękitnych świateł świecących spokojnym blaskiem. No i odgłosy walki.

Odgłosy walki przebijały się do świadomości dwójki ludzi przykuwając uwagę. Strzały z broni krótkiej i triplety wojskowej. Do tego wybuchy i skrzeki obcych. Ale gdzie indziej. Gdzieś na piętrze bo odgłosy dochodziły z góry. Grupka strzelających ludzi nie mogła być zbyt duża, najwyżej na kilka luf. Conti zatrzymała się i popatrzyła pytająco na Parcha. Jasne było, że wejście do schronu musiało być gdzieś na dole a nie na górze. Ale ci co strzelali byli na górze. - Co zamierzasz teraz zrobić Jacobie? - reporterka zapytała chyba wciąż nie przerywając reportażu z pierwszej linii walk.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2




Black 2 i 7



Kilka strzałów w twarz skutecznie spacyfikowało grubasa. Ale tylko na chwilę. Wyszli na zalany wodą korytarz przedzierając się przez wodę gdy znów spróbował. Widząc, że prośby i przekupstwo nie działają spróbował ucieczki. Zaczął brnąć przez wodę ale tym razem wtrącił się Black 7. Złapał go wolną pancerną łapą i zaczął wlec za sobą jak worek kartofli. Dla operatora ciężkiego pancerza wspomaganego ani woda ani ten dodatkowy ciężar jakoś specjalnie nie spowalniał. Zatrzymali się dopiero przy drzwiach które prowadziły do wewnętrznych sektorów bunkra. Black 2 dała znać przy panelu, że wracają i gdy na holo wyświetliła się głowa Wasilija który ją rozpoznał ciężkie antywybuchowe drzwi szczęknęły i majestatycznie rozsunęły się.

Po drugiej stronie stał Wasilij. Wciąż w tych ciemnych okularach oraz kilku jego ludzi. Wszyscy z automatami w łapach choć nie celowali do nikogo ale wyglądało, że są gotowi ich użyć albo po prostu trzymając broń w łapach czuli się ważniejsi i bezpieczniejsi. Wyraźnie jednak byli nastawieni na bierność czekając co szef powie i zrobi. Szef zaś bardzo zainteresował się przyprowadzonym przez Parchów facetem. Podszedł z wolna do niego i zaczął się mu bacznie przyglądać. Z bardzo bliska. Oglądał bez żenady jego mokrą od potu i wody nalaną twarz, bok głowy, szyję i resztę sylwetki. Grubas wyglądał jakby zaraz miał dostać palpitacji serca ze strachu.

- Ale mieliście posprzątać. - powiedział w końcu Wasilij wciąż o centymetry wgapiony w twarz grubasa.

- Oni chyba nie mogą. - odezwał się cicho jeden z ochroniarzy.

- Ależ Wasiliju Abramovichu! Ja jestem czysty! Nic mi nie jest! Jestem zdrowy! No przecież jakby coś mi było to by już było po mnie! To inni byli zarażeni ja jestem czysty! - grubas pękł i zaczął gwałtownie prosić szefa ochrony patrząc czasem desperacko to na dwójkę Parchów jacy go tu przyprowadzili to na resztę ochroniarzy jakby szukał tam wsparcia i ratunku.

- Nie podobają mi się twoje oczy Michaił. - wycedził Wasilij robiąc krok do tyłu. Gdy Diaz spojrzała w lepszym świetle w oczy pochwyconego mężczyzny dostrzegła, że białka są pocięte licznymi pęknięciami z drobnych żyłek przez co wydawały się czerwonawe od nabiegłej krwi.

- To przesąd! To głupi przesąd! Chyba nie wierzycie tej durnej schizolce! Kto by wierzył w jakieś diabły i demony?! Przecież to jakaś bzdura! Przecież tyle lat pracuję dla pana Morvinovicza! Jestem dobrym, wiernym pracownikiem! - mężczyzna prawie płakał i rzucił się na klęczki łapiąc desperacko za nogawkę spodni Wasilija. Mówił coraz szybciej wiedząc, że waży się szala jego życia.

- Może durna schizolka. Ale co do reszty się nie pomyliła prawda Michaił? - Wasilij ze wstrętem odkopnął mężczyznę w kombinezonie i ten poleciał na plecy. Szczęknął odbezpieczany automat.

- Nie! Nie rób tego! Wypuście mnie! Pójdę sobie! Nic wam nie zrobię! Błagam! Zlitu… - Michaił wyciągnął desperacko dłoń w stronę Wasilija i jego wycelowanego w siebie automatu. Nie dokończył gdy broń szczeknęła wytłumionymi pociskami i kilka tripletów robryzgło czaszkę mężczyzny kończąc i jego żywot i błagania.

- Dokończcie sprzątanie. Tu duży wrzuć go tam. A ty to spal. - Wasilij zabezpeczył automat i nie wydawał się jakoś zbytnio poruszony całym zajściem. Po kolei wydał polecenie najpierw wskazując na ciało Michaiła, potem na Latynosa w pancerzu wspomaganym a na końcu na Latynoskę z miotaczem ognia podpiętym pod karabinek. Diaz znów zobaczyła jak z góry nachyla się nad nią szyba lustrzanego hełmu Siódemki i własne zniekształcone w nim odbicie. Blac 7 wzruszył w końcu ramionami, schylił się by podnieść bezwładne już ciało i bez ceregieli wrzucił je z powrotem przez próg. Ciało upadło kilka kroków od ciężkich drzwi antywybuchowych. - A wy dwaj sprawdźcie czy jest czysto. - rzucił krótko do dwóch stojących ochroniarzy. Ci mieli miny jakby właśnie dostali w prezencie bombę do rozbrojenia.

- My?! Ale przecież oni mówią, że posprzątali! - zaprotestował z miejsca jeden z wyznaczonych chyba nie mając ochoty włazić do ciemnego i zalanego wodą korytarza.

- To oni tak mówią. Zasuwać i sprawdzić! - warknął ostrzej szef ochroniarzy patrząc już wyłącznie na dwójkę wyznaczonych ochotników. Ci popatrzyli na siebie, na leżące w głębi korytarza bezgłowe prawie ciało Michaiła, na automat Wasilija i chyba im wyszło, że jednak lepiej zrobić co im każe. W końcu jeśli było tam czysto to powinno być bezpiecznie. Niechętnie wiec poczłapali w stronę otwartych drzwi jakby szli na zatracenie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:50; 55 + 60 min do CH Brown 3


 

Brown 0



Brown 0 rozstała się z Karlem i dwójką pozostałych gliniarzy. Ruszyła już dobrze znaną sobie trasą do wewnętrznych rejonów bunkra. Tak samo jak poprzednio musiała zatrzymać się przed rzwiami i parą strażników. Gdy powiedziała z czym przychodzi jeden z nich zaczął rozmawiać przez komunikator.

- Szefie. Przyszła ta czarna. Chce z szefem gadać. - odezwał się ochroniarz klubowy stojący przed drzwiami schronu.

- Co mi przeszkadzasz?! Jaka czarna?! - odgłos biznesmena w białym garniturze był wyraźnie wkurzony i obydwaj ochroniarze spojrzeli na siebie lękliwie.

- No ta co tu przyszła z Hollyardem i resztą. Ta rodaczka. - ochroniarz z wahaniem próbował usłużnie doprecyzować kto stoi przed drzwiami. Przez chwilę brzmiała cisza. Potem ochroniarz kiwnął głową i odwróćił się by otworzyć panel. - Szef mówi, że możesz wejść. - poinformował Vinogradovą gdy otwierał panel.

Wewnątrz jakiś inny typ, tym razem młody i jakoś wcale nie wyglądający na ochroniarza, przejął rolę przewodnika i poprowadził ją tym samym korytarzem. Znów weszli do tego samego pomieszczenia konferencyjnego gdzie długi stół wciąż świecił asymetrią jednego brakującego krzesła rozwalonego niedawno przez Black 7. Kupki drewnopoodbnego plastiku nadal leżały gdzieś pod ścianą. Tym razem jednak pomieszczenie było puste i przewodnik śmiało przeszedł przez nie na drugą stronę i przeszli do kolejnego pomieszczenia. Te już wyglądało mniej biurowo a bardziej jak elegancki salon do bardziej swobodnych i prywatnych rozmów. Tu znowu siedziało i stało kilku ochroniarzy. - Szef zaraz przyjdzie. -
powiedział młodzik zatrzymując się gdy najwyraźniej doszli na miejsce przeznaczenia.

Brown 0 miała okazję przyjrzeć się wnętrzu. Nieduże na planie kwadratu o kilkumetrowych bokach. Przyjemne ciepłe światło z lamp na ścianach, ładny żyrandol, ciemne drewno lub coś co je świetnie udawało, skórzano podobne sofy i fotele wszystko to wyglądało na stylizację z XIX wiecznego klubu dla dżentelmenów. Tylko dżentelmenów tu brakowało bo ci ochroniarze wydawali się świetnie wpasowywać w rolę bramkarzy w klubie czy innych silnorękich ale do wizerunku dżentelmenów to im było dość daleko. Popatrzyli na nowo przybyłą kilku się uśmiechnęło niezbyt wyrafinowanie jak się faceci szczerzyli do siebie widząc fajne nogi, cycki czy dupę, kilku ograniczyło się do krótkiego spojrzenia i ten młodzik wyglądał przy nich najmniej męśniakowato. - Napijesz się czegoś? - zapytał podchodząc do barku i nalewając sobie z grubo rżniętej karafki do równie grubo rżniętej szklanki bursztynowego płynu. Szklanek stało jednak kilka mógł więc pewnie nalać i gościowi.

Szef faktycznie przyszedł po chwili. Drzwi po przeciwnej stronie niż weszła Brown 0 za przewodnikiem otworzyły się i ukazał się w nich facet w białym garniturze. Przez szczelinę drzwi przez moment Vinogradova dojrzała innego faceta. Rozwaloego wygodnie na jakiejś sofie i z dwoma przyklejonymi po bokach dziewczynami.

- Jesteś na moim terenie i będziesz się stosował do moich zasad! Jesteś moim kurwa gościem ale to się może w każdej kurwa chwili zmienić! - wycedził groźnie jawnie zdenerwowany Morvinovicz celując w tamtego palcem. To, że szef był skoncentrowany na czymś innym wykorzystali ci ochroniarze co dotąd siedzieli i zerwali się z miejsc. Pojawienie się szefa i to wyraźnie wkurzonego w ogóle zdawało się zelektryzować wszystkich obecnych w salonie.

- Tak? I kto cię wtedy zabierze z tego kurwidołka? Jest ryzyko to i cena rośnie! Jeden bilet, jeden milion! Przyślij mi coś egzotycznego! Mam ochotę na coś egzotycznego te zwykłe dziwki już mi się znudziły! I gdzie jest ta twoja blond gwiazda?! Miałeś mi ją sprowadzić! Postaraj się bo cena znów skoczy a na razie masz miejsce tylko na jeden bilecik! - głos faceta z drugiego pomieszcznia ociekał pewnością siebie i szyderstwem jawnie kpiąc z gospodarza w białym garniturze. Wkurzony szef uciął tą gadaninę trzaśnięciem drzwiami. Przez chwilę stał tak tyłem do salonu a ludzie w salonie wpatyrwali się w jego plecy.

- Co za nędzny chujek! - sapnął wściekły gospodin. Odwrócił się i z zaciśniętymi ze złości zębami przejechał palcami po włosach. Położył dłonie na oparciu fotela zaciskając je na nim mocno. Chyba się zastanawiał co dalej zrobić ale odezwał się ten młodzik który przyprowadził Parcha od wejścia.

- Zaraz szefie. Jak to tylko jeden bilet. A my? - młody skojarzył słowa które wpadły mu w ucho i chyba go zaniepokoiły sądząc po głosie i wyrazie twarzy. Jego pytanie zaalarmowało czujność pozostałych ochroniarzy i spojrzeli czujnie na szefa domagając się wyjaśnień. Morvinovicz podniósł głowę i błyskawicznie przeskanował twarze zebranych w pokoju.

- Jeden bilet to na cały pakiet. Wszyscy z was mają miejsce w tym pakiecie. Tak jak wam mówiłem wcześniej. Nie znacie wszystkich detali umowy to nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Rozumiemy się? - spytał szef patrząc po kolei na twarze swoich pracowników. Ci długo nie wytrzymali jego spojrzenia i w końcu chyba zcedowali odpowiedź na tego młodego. Ten z wahaniem ale w końcu pokiwał głową na znak zgody. Wątpliwości jednak już najwyraźniej zdążyły zalęgnąć się w głowach.

- Przyszła wiadomość od naszych przyjaciół. Ktoś chyba naprawił przekaźniki na dachu to znów mamy łączność. Wasilij dał znać, że tamtych dwoje skończyło i wracają. Ale posłał dwóch ludzi by to sprawdzili. - powiedział w końcu ten młody lekko kołysząc pękatą szklanką. Wypił końcówkę jej zawartości i odstawił z powrotem na barek.

- Dobrze Oleg. Zajmę się tym za chwilę. - skinął głową Morvinovicz gdy sytuacja zdawała się wracać do normy. Teraz podniósł wzrok na Vinogradovą. Patrzył uważnie jakby starał się odgadnąć dlaczego tu wróciła. - Rodaczka. Ta dobrze wychowana. - w miarę jak mówił swoboda zachowania i uśmiech jakie prezentował wcześniej podczas spotkania w sali konferencyjnej zdawały się z sekundy na sekundy wracać na swoje miejsce. Wyszedł zza fotela na jakim dotąd opierał dłonie i ruszył ku stojącej Vinogradovej. - Cóż się stało, że skromny biznesmen może nacieszyć oczy widokiem tak naturalnie pięknej słowiańskiej róży. - zapytał szarmancko stając przy Brown 0 i całując ją w dłoń na przywitanie. - I powiedz mi jeszcze różyczko czy nie wiesz może gdzie obecnie przebywa moja Amanda? - zapytał wciąż trzymając dłonią jej dłoń blisko swojej twarzy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-06-2017, 12:11   #139
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Były chwile, w których Zoe wiele by oddała za możliwość prostego, werbalnego powiedzenia co myśli w sposób zrozumiały dla otoczenia oraz słuchaczy. W chwilach takich tym dotkliwiej odczuwała kalectwo, niepozwalające na pociśnięcie po Mahlerze niczym po burej suce. Miała do wyboru albo dłubać w klawiaturze, albo działać. W obliczu zbliżającego się wroga opcja numer dwa stawała się tą jedyną sensowną. Zamiast swojskich kurew i chujów, w wąskim korytarzu rozlegało się pełne niezadowolenia i złości, ochrypłe krakanie, przetykane hojnie syczeniem podobnym do tych wydawanych przez xenosy. Pieprzone darmozjady również się znalazły, zalewając pozycję ludzi z dwóch stron. Marine rozstawiał minę, Piechociarz pruł z pistoletu, a Nash przebiegła te parę kroków dzielących ją od bliższego trepa. Lampiła się intensywnie w jego plecy, mieląc pod nosem własną wersję wulgaryzmów. Odstrzelić łeb… no kurwa dobre sobie. Po cholerę w takim razie babrała się w tym pieprzonym szambie, marnując czas i zasoby? Gdyby miała mózg, siedziałaby w Seres lejąc na sługusów Federacji… no ale ów organ odpowiedzialny za racjonalne myślenie ostatnimi czasy u saper coś szwankował. Inaczej nie dało się wyjaśnić szeregu głupot popełnianych przez nią na przestrzeni ostatnich godzin.
- N... nhaa... - próba wydania ludzkiego głosu z popalonego gardła zawiodła, więc Parch spasowała. Zamiast tego pochyliła się nad klęczącym mężczyzną jakby chciała go objąć od tyłu. Sprawne dłonie zmacały pancerz i odpięły puszkę napalmu. Swoje zużyła, a potrzebowali zapory. Ogień był dobry, kupował cenne sekundy.

Granat poszybował w głąb korytarza. Zniknął z oczu Black 8 gdy odbił się od ściany, poleciał ku podłodze którą już biegły małe xenos pochłonięty w całej ruchomej sekwencji biologicznych ruchów. Słyszeli w słuchawkach głos Brown 0. Gadała głównie w Mahlerem. Ten akurat skończył i widząc ciśnięty granat powstał i płynnie rzucił standardowe wojskowe ostrzeżenie przed eksplozją mającą nadejść w ciągu sekund. Ta faktycznie nadeszła.
Głębia korytarza rozbłysła światłem, prawie od razu pojawiła się pędząca w ich stronę chmura kontrastujących cieni i błyskających świateł. Byli na tyle blisko, że podmuch szarpnął ich włosami, uderzył w twarz odłamkami, zerwaną po drodze drobnicą, wybił na moment dech z płuc ale jednak nie odczuli tego co się działo w epicentrum. Tam zaś ledwo dym z fali uderzeniowej się rozrzedził pojawiły się płomienie. Ten korytarz był odcięty na parę chwil przez ogień. Do kilku ostatnich xenos które były zbyt blisko ludzi a za daleko od centrum dostało się pod szybki ogień z pistoletu Marine. Strzelał stojąc cofając się z powrotem w stronę wind.
- Dawaj tutaj! Co z tą windą do cholery?! - krzyknął do nich Latynos wciąż strzelający ze swojej broni krótkiej.

- Jedzie! Czuję drgania, jedzie tutaj! - krzyknął naukowiec z dłonią położoną na płaskich drzwiach windy. Drugą podtrzymywał blondynę która w tej chwili nie wyglądała by nadawała się do czegokolwiek innego.

- Mag! - krzyknął żołnierz oznajmiając, że zmienia magazynek w swojej broni. W tym momencie stały się prawie na raz dwie rzeczy. Winda wreszcie szczeknęła i drzwi się otworzyły. Naukowiec wciąż trzymający tancerkę prawie wpadł do środka. A Latynos zniknął jakby go coś nagle wciągnęło do czerni szybu. Wyrzucony z pistoletu pusty magazynek spadł właśnie na posadzkę korytarza.

Szło tak dobrze, za dobrze. Kurwa jego mać, nie mogło pójść za łatwo. W jednej chwili czas zwolnił, Ósemka widziała jak sylwetka Latynosa zgina się i leci do tyłu, upuszczony magazynek zawisł w powietrzu. Naraz zrobiło się cicho, serce Parcha zgubiło dwa uderzenia, krew odpłynęła z piegowatej gęby. Czemu nie pieprzony Jenkins? Mogło wciągnąć tego rozlazłego patafiana, a nie…
Czarny element pistoletu spadł z brzękiem na podłogę, a nim upadł Nash wyrwała się do przodu, przestając zwracać uwagę na Mahlera i cywili. Nie mógł zdechnąć, nie on. Nie ten idiota sypiący drętwymi tekstami. Nie mógł… po prostu…

- Kuurrrwaaa! Patinio! - Johan wydarł się dostrzegając nagłą zmianę sytuację w tym samym momencie co złotooka saper. Dobiegli do szybu windy prawie razem. Z bliska ciemność szybu nie okazała się całkowitą ciemnością. Gdzieniegdzie świeciły się techniczne światła. Widać było więc dach windy na dole. Z dobre standardowe piętro poniżej. Przy jednej ze ścianie wiać było ludzki kształt. Wciśnięty między windę a szyb windy.
- Ciągnie mnie! - wydzierał się Patinio zakleszczony i ściągany przez coś w dół. W głosie dało się wyczuć strach, ból i determinację. Stwory z góry szybu nic jednak nie robiły sobie z tej sytuacji i dalej z małpią zwinnością skakały i biegły na dół, do otwartych drzwi szybu i zakleszczonej poniżej windy z zakleszczonym przy niej człowiekiem.

Szybki rzut oka wystarczył, aby zorientować się z beznadziejności sytuacji. Potworów było zbyt dużo i zbyt blisko trepa, aby eksplozja sięgnęła tylko je. Facet darł mordę i szarpał się, trzymając kurczowo elementów technicznych szybu. Nash zgrzytnęła zębami. Za wąsko aby próbować celować granatem między ścianę a pudło windy. Gdyby bombka odbiła się od dachu oberwie człowiek, wtedy zaś potwór już bez większych problemów wciągnie go w otchłań.

- Co się dzieje?! Chodźcie! - z wnętrza otwartej windy doszedł przestraszony głos naukowca. Słychać było jak bezuczuciowy automat zaczyna zamykać drzwi.

- Osłaniaj - Ósemka szczeknęła obrożą, zrywając przedostatnią puszkę napalmu z pancerza Mahlera. Ledwo obły pojemnik znalazł się bezpiecznie w uchwycie parchowej zbroi, saper ugięła kolana i wybiwszy się porządnie, skoczyła w dół.

- Trzymaj drzwi! -
wrzasnął marine i skierował lufę pistoletu w górę. Wąski promień latarki taktycznej zaczął wyłaniać z mroku kolejne skaczące w dół poczwary. Tyle zdążyła zarejestrować Black 8, nim jej buty oderwały się od posadzki i poszybowały w dół. Światła techniczne w szybie śmignęły jej i poczuła przez te buty chwiejną powierzchnię gdy buty uderzyły z metalicznym odgłosem o dach. Winda zadrżała ale spadła. Będąc tam widziała trzymającego się kurczowo elementów pionowego dźwigu żołnierza. Twarz miał rozciągniętą w krzyku bólu jakby to coś z dołu planowało go pospołu z martwym uporem windy rozerwać go zostawiając górną połowę tutaj a dolną zabierając ze sobą. Coś tam było. Nie wiedziała co ale słyszała jak to coś tam syczy, dyszy, skrzeczy i uderza czy obija się bo winda co chwila drżała od uderzeń.

Dobyła granatu. Udało jej się schylić i po części wrzucić, a po części wcisnąć obły pojemnik. Ten spadł na gzyms szybu, potoczył się po nim do krawędzi i zniknął z oczu gdzieś w czeluściach windy. Pojemnik eksplodował poniżej. Wąski szyb skumulował efekt wybuchu. Głuche, gołe ściany przekazały falę uderzeniową dźwięku zarówno w górę jak i w dół szybu. Windą miotnęło a pod nią rozległ się jakiś skrzekliwy jęk.
Z góry na dach windy spadły ciała kolejnych zestrzelonych przez marine stworzeń. Nagle jednak nastąpiła cisza w tych strzałach. Gdy Nash spojrzała w górę dostrzegła same dłonie marine który pospiesznie zmieniał magazynek w broni.

- Idą! Tam są! - z szybu nie widać było co pokazuje naukowiec ale chyba miał co pokazywać. Głowa Mahlera spojrzała gdzieś w bok, w poziomie a nie pionie.

- Ciągnij! - wrzasnął ciężko Latynos łapiąc za nadgarstek Nash. Stwór chyba go puścił bo czerwonowłosa poczuła jak pospołu daje radę wyciągać żołnierza z zakleszczenia.

- Fire in the hole! - dobiegło ich z góry ze strony Mahlera. Wciąż jednak w dłoniach miał pistolet. Stwory z góry szybu zbliżały się już do górnej strony otwartych drzwi. Z góry doszła ich eksplozja claymora ustawionego wcześniej. Był ustawiony o zaledwie kilka kroków od wejścia do windy.

Mahler spojrzał w dół szybu i mimo, że jego twarz od dwójki ludzi leżących na dachu windy dzieliło tylko kilka metrów to jego blady owal twarzy wydawał się być odległy jak na dnie jakiejś studni.
- Trzymajcie się! - krzyknął do nich i pociągnął za jakąś dźwignię przy drzwiach. Drzwi do szybu zaczęły się zamykać i marine zniknął za nimi. Winda zaraz potem zaskrzypiała, szarpnęła i runęła w dół razem z dwójką ludzi na jej dachu. Światła techniczne zlały się w smugi a potwory które z góry dotarły do właśnie co zamkniętych drzwi windy nagle zdawały się maleć i oddalać jak stacja metra za oknami pociągu. Para ludzi zdążyła się złapać windy i siebie nawzajem. Z każdym metrem spadająca winda nabierała prędkości a w miarę jak ona rosła rósł nacisk przeciążenia naciskający na ich żołądki. Metal szorując o metal skrzypiał, jęczał i krzesał iskry wprawiając klatkę windy i ludzi na jej dachu w niemiłosierne drgania i zapowiadając nieuchronną katastrofę. Zdążyli jeszcze spojrzeć na siebie, dostrzegając w krótkim błysku rozszerzone źrenice. Wzmocnić nacisk dłoni na ramionach, a potem przyszło uderzenie, początek dźwięku gięcia metalu.
I ciemność.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-06-2017, 12:25   #140
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Musiał przyznać sam przed sobą, że tego się nie spodziewał. Oczywiście, mógł się domyślić, jednak… Kamera stanowiła zarówno problem jak i, zapewne nieświadomą, przysługę. Problem, bowiem nie mógł zachowywać się swobodnie wiedząc, że nagranie, czy to puszczane na żywo czy emitowane w czasie późniejszym, będzie oglądane przez miliony ludzi. Przysługa, bowiem wśród tych milionów może się znaleźć ta jedna, ta której posłał uśmiech gdy odwrócił głowę w stronę reporterki. Tak, Rebecco, oto jestem posłał jej w myślach przywitanie, wiedząc że w jej umyśle pojawią się wizje tego, co jej obiecał. Zaraz jednak jego myśli wróciły do tu i teraz. Na pytanie Olimpii była w tej chwili tylko jedna odpowiedź.

- Znaleźć schron i umieścić cię w nim, moja droga - poinformował ją, a wraz z nią i jej widzów. Jego uniesione ku górze kąciki ust i postawa wyrażająca troskę o jej osobę działały oczywiście jako zasłona dymna dla tego, co naprawdę chciałby w tej chwili zrobić. Co chciałby zrobić jej za to, że postawiła go w sytuacji, w której musiał rezygnować z wykorzystania jej jako mięsa ofiarnego dla xenos’ów lub chociaż doprowadzenia do jej śmierci w sposób, który stawiałby go na pozycji niewinnego. Później zaś… Lecz ku tym myślom nie mógł się skierować, niepewny czy po tak długim poście zdołałby ukryć swój głód. Odwrócił się też zaraz, rozglądając za tablicami informacyjnymi. Powoli brakowało mu czasu na ogólniki w stylu “na dole”. Musiał znaleźć schron i przebić się do niego zanim fala xenos dotrze do klubu, a za nią nadejdzie ostrzał. Nie miał innego wyboru, szczególnie teraz gdy znajdował się pod ostrzałem kamery. Liczył też, że stworzenia, które przebywały w klubie skupiły się tam, gdzie rozbrzmiewały odgłosy walki dzięki czemu dalsza droga pozbawiona zostanie niepożądanych przystanków.

Tablic informacyjnych nie było. Przynajmniej nie w okolicach wejścia gdzie się obecnie znajdowali. Jednak z początku teren był dość idiotoodporny pod względem gubienia się bo przedstawiał głównie puste przestrzenie przeznaczone dla bawiących się gości. Obecnie gdy ich nie było jawiły się właśnie jako puste przestrzenie. Dopiero w głębi, za barem widać było jakieś przejścia do innych części klubu. Walki z góry wciąż nie ustawały i nadal dawały się słyszeć zarówno strzały jak i wybuchy połączone z szarpiącym uszy skrzekiem xenos.

- Czy masz może pojęcie kto może tam prowadzić walkę z tymi potworami? I jak oceniasz obecną sytuację? Czy jako doktor nauk medycznych masz jakiś swój pogląd czy teorię czym są te potwory i skąd się wzięły? - Conti ruszyła za Parchem nie mając chyba zamiaru oponować co do tego gdzie i po co mają iść. Przeszli przez otwartą przestrzeń parteru i znaleźli się naprzeciwko jakiegoś korytarza. W głębi widać było kratę blokującą zejście na dół. Nad nią była zapraszająco roznegliżowana dziewczyna reklamująca rozkosze i smaki tak hazardu jak i pracownic które go obsługiwały.

Kolejne zadawane mu pytania irytowały, co jednak nie było trudne do ukrycia biorąc pod uwagę, że poruszał się za przodzie, wystawiając do kobiety i jej kamery, plecy. Jeżeli mieli to przeżyć potrzebował się skupić. Czas nieubłaganie gnał do przodu nie czekając na nikogo i nie zwracając uwagi na usilnie próbującą wykonywać swój zawód reporterkę, ani tym bardziej na mężczyznę, który jej towarzyszył. Ten zaś miał na swoich barkach jej bezpieczeństwo, który to fakt zdawał się jej umykać podobnie jak konieczność zachowania czujności. Uzewnętrznianie frustracji nie było jednak czymś, co można było mu zarzucić. Przynajmniej nie w sytuacji gdy spoglądały na niego niezliczone oczy widzów lub istniała możliwość, że kiedyś spojrzą. Maska nie mogła mieć pęknięć, musiała być doskonała.
- Zapewne pozostali z jednostek, które zostały tu wysłane - odpowiedział, przystając i odwracając się do niej z tym samym, uprzejmym uśmiechem na ustach który prezentował od początku. - Co zaś się tyczy sytuacji to wygląda ona, niestety, nie najlepiej. Dopóki jednak nasz przeciwnik zajęty jest na górze, daje nam to stosunkowo wysoką szansę na dotarcie do celu bez konieczności podjęcia walki. Wolałbym jednak aby stało się to możliwie szybko, biorąc pod uwagę zbliżającą się falę i zapowiedziany atak.
Jego słowa miały być przypomnieniem jej, że zawracając mu głowę pytaniami zmniejsza swoją szansę na przeżycie. Zmniejsza ją nie tylko sobie ale i jemu, co oczywiście kolidowało z jego głównym planem. Tego wybaczyć nie mógł, chociaż groźba reperkusji nie zabrzmiała w jego głosie. O nie, nie było tam dla niej miejsca, a przynajmniej nie było gdy stawiała go w tak problematycznej sytuacji. Nie przeszkadzało mu to jednak. Nawet pod okiem kamery był w stanie znaleźć sposób na to, by ją ukarać. Jakby na to nie spojrzeć, był pomysłowym człowiekiem…
Zostawiając przyjemne plany na dogodną chwilę, odwrócił się w stronę zejścia do podziemi. Nie mieli obecnie innego wyboru niż podążyć w tamtym kierunku. Co prawda wciąż nie dostrzegł oznaczeń wskazujących drogę do schronu, które wedle jego mniemania powinny znajdować się w widocznym miejscu na wypadek konieczności skorzystania z takiego miejsca, jednak logika sama podpowiadała drogę. Nawet jeżeli nie znajdą bezpiecznego przyczółku na czas, to znalezienie się pod ziemią powinno im dać większą szansę przeżycia niż stanie w miejscu, w którym obecnie się zatrzymali. Nie marnując więcej czasu ruszył przed siebie, nadal czujnie wypatrując zagrożenia i ignorując pozostałe pytania kobiety. Nie byli w sali wykładowej, a w strefie działań wojennych. Nie znajdowali się na bezpiecznej uczelni, otoczeni grupką studentów, a w klubie na który zaraz miał spaść deszcz ciężkiej artylerii. Jeżeli ona nie dostrzegała powagi sytuacji, on z pewnością ją widział. Nie miał zamiaru ginąć, jeszcze nie teraz, a już na pewno nie na oczach wszystkich. Jeżeli będzie musiał poświęcić reporterkę to tak uczyni, nie bacząc na kamerę.

Do kraty zbliżyli się bez przeszkód. Sama krata była jednak zamknięta co było przeszkodą ale niezbyt poważną dla istot z chwytnymi dłońmi. Wokół dwóch skrzydeł kraty był zapleciony łańcuch ale tylko zapleciony więc gdy nie trzeba było martwić się o pośpiech albo hałas to nie stanowił on zauważalnej przeszkody. Po chwili więc krata i wejście do “The Hell” stanęło otworem. Zdołali zejść po schodach gdy doszła ich jakaś seria wybuchów z góry które jakoś nagle przeniosły się na ten poziom na który właśnie zeszli. Coś jakby wybuchło, zderzyło się czy rozerwało. Brzmiało jak zderzenie samochodów czy podobny wypadek z gięciem i wybuchami metalu.

Wypadek, który w podziemiach nie miał prawa mieć miejsca. Tak, może gdyby był to podziemny garaż, ale biorąc pod uwagę zachęcającą do odwiedzin panienkę, garażem tego miejsca z pewnością nie dało się nazwać. Biorąc zaś pod uwagę szybkość z jaką dźwięk się przemieścił, wniosek nasuwał się tylko jeden. Czując że dobrze zrobił blokując kraty łańcuchem, ruszył dalej, w głąb klubu, w tej wersji wręcz dosłownie.
- Rozejrzyj się za wejściem do schronu ale nie oddalaj - rzucił do reporterki, nie odwracając się do niej. Jego uwaga skupiła się bowiem na źródle dźwięku, które mogło oznaczać zarówno coś dobrego jak i wręcz przeciwnie. Dobrego jeżeli przy okazji zginęła sensowna liczba xenos. Złego jeżeli dzięki tym wybuchom owe xenos nie tylko nie zostały zniszczone ale wręcz zwabione tu, gdzie zdawało się być w miarę bezpiecznie. Oczywiście Green 4 w bezpieczne miejsca tu, gdzie się znajdował, nie wierzył. Nie, dopóki nie przekroczy drzwi do schronu i nie zatrzaśnie ich za swoimi plecami. Nawet jednak wtedy istniało ryzyko, że unikając jednego zagrożenia wystawi się na nowe. Z tego też powodu musiał stale utrzymywać stan pełnej gotowości, co jak wiedział prędzej czy później odbije się na jego organizmie i zdolności do chłodnej kalkulacji. Zanim miało do tego dojść musiał osiągnąć niemożliwe. Musiał znaleźć się sam lub w otoczeniu ludzi, którym mógłby zaufać. Opcja pierwsza w tej chwili wydawała się o wiele bardziej prawdopodobną.

- Tam chyba coś jest. - powiedziała po chwili milczenia reporterka. Wskazała na jakieś drzwi. Musiała mieć bystre oczy albo fart bo nad jednymi drzwiami widać było tabliczkę kierującą do schronu. Odgłosy z głębi poziomu zmieniły się. Słychać było kolejne eksplozje jakby ktoś tam rzucał granat za granatem. Mury i korytarze zniekształcały i wytłumiały odgłosy ale charakterystyczny odgłos wystrzałów też się niósł korytarzami. Gdzieś było to od strony gdzie HUD pokazywał lokacje trójki Parchów z grupy Black. Z czego wedle medycznej wiedzy doktora Horsta wskaźniki Black 8 wskazywały, że albo jest nieprzytomna albo bliska tego stanu. Jednak pojawił się nowy czynnik który należało wziąć pod uwagę analizując sytuację i najbliższe ruchy. Xenos. Od strony schodów jakimi dopiero co zeszli na ten poziom doszedł ich skrzek i chrobot szponów po betonie. Nadciągały xenos! Na tyle małe, że widocznie swobodnie przeciskały się między prętami zamkniętej przed chwilą kraty. Conti tym razem nie zwlekała ani nie zadawała żadnych pytań tylko rzuciła się bezwłocznie do ucieczki. dotrzeć do najbliższych drzwi mieli szanse ale na dłuższe wyścigi z tymi małymi xenos żaden dwunóg nie miał szans!

Tak, bezpieczeństwo bez wątpienia było towarem deficytowym. Wszelkie obliczenia napędzane nadzieją na spokój zakończyły się spodziewanym wynikiem. Nie znaczyło to jednak że miał zamiar poddać się beznadziejności sytuacji. Pozostali z oddziałów najwyraźniej też podążali za tym sposobem myślenia, chociaż nie wszystkim wyszedł on na zdrowie. Jako lekarz, Horst powinien przede wszystkim ruszyć na pomoc poszkodowanym. Tyle tylko, że przede wszystkim cenił on swoje życie, a dopiero na którymś miejscu z kolei umieszczał to, należące do innych. W niektórych przypadkach miejsce to było dalekie od podium. Gdy więc Olimpia rzuciła się do ucieczki, kierując w stronę pozornego bezpieczeństwa ozdobionego kolejnymi fajerwerkami i oprawą dźwiękową, on przystanął by sięgnąć po jeden z własnych fajerwerków. Polubił je, musiał to przyznać sam przed sobą. Niepozorne z wyglądu, a jednak posiadające siłę zdolną powalić zastępy wroga. Gdyby nie materiały wybuchowe to za żadne skarby nie udałoby mu się dożyć tej chwili. Zawdzięczał im naprawdę wiele i miał zamiar ów dług powiększać. Problem wydostania się z klubu zostawił zatem na później i ustawił dokładnie cztero sekundową wartość czasową na trzymanej w dłoni kostce, a następnie zostawił ją za sobą by należycie powitała zbliżających się gości. Jego następnym ruchem miało być podążenie za reporterką. Jakby nie spojrzeć miała ona jego plecak, a w nim zapas fajerwerków. Nie mógł pozwolić jej na zniknięcie wraz z nimi o ile zniknięcie to nie miało miejsca w rozbłysku eksplozji pogrążającej to miejsce w ruinie.

Green 4 cisnął plastikową paczkę w stronę schodów odwrócił się i ruszył biegiem za reporterką. Zdążył odbiec o kilka kroków gdy paczka eksplodowała. Podmuch uderzył go i przewalił ciskając o drzwi które zdążyły się zamknąć po Conti. To, że go przewaliło nie było zbyt dobre bo spowalniało go i wystawiało na atak pościgu. Ale przy okazji eksplozja zniszczyła czołówkę tego pościgu. Początek kolejnego znów wlewał się od strony schodów ale dr. Horst był już po właściwej stronie drzwi.

Potem zaczął się nierówny wyścig. Biegł za Olimpią i razem mijali kolejne korytarze, sale, stoły kasyn a pościg zdawał się czasem zwalniać, czasem tracić odległości ale jednak tendencja była niezbyt dobra. Pojedyncze xenosy wybiegały nawet z pomieszczeń do których dwójka ludzi dopiero wbiegała. Tylko ciągły pęd zdawał się choć chwilowo dawać nadzieję na choć chwilowe odroczenie wyroku. Nagle zdyszana Conti zaczęła krzyczeć. - Pomóżcie nam! Ścigają nas! - i doktor też dostrzegł najpierw jakiegoś żołnierza co profilaktycznie wycelował w dwójkę biegnących karabin a potem pozostałą część grupki. Ciężki pancerz wspomagany niosący dwa ciała, jakiegoś starszego cywila a marynarce i blondynę w czarnych spodniach i sporym dekoltem za to obydwoje bez broni i strasznie zmacherowani. Na końcu szła kobieta w ciężkim pancerzu, karabinkiem z podpiętym plecakowym miotaczem ognia i Obrożą na szyi.

Green 4 skrzywił się słysząc wrzaski Olimpii. Kobieta z każdym kolejnym krokiem traciła w jego oczach, wciąż jednak liczyła się dla niego na tyle by utrzymanie jej przy życiu miało jakieś sensowne podstawy. No i ta kamera, nie mógł wszak zapomnieć o tak istotnym szczególe. Teraz jednak miał co innego do przemyślenia, biegnąc w stronę grupy naprzeciwko. Musiał rozważyć możliwości jakie dawała, zagrożenia, problemy które mogą mu sprawić, a także to, którą maskę założyć. Nie mogła być zbyt kontrastująca z obecną, noszoną na potrzeby reporterki. Nie mogła też stawiać go na zbyt słabej pozycji. Pierwsze wrażenie było zatem wyjątkowo istotne i to na nim musiał się skupić. No i na ścigających ich xenosach.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172