03-06-2017, 15:07 | #131 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-06-2017 o 18:31. |
03-06-2017, 18:02 | #132 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
03-06-2017, 18:27 | #133 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
04-06-2017, 10:02 | #134 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 - Kocioł (33:45) Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga główna; 3200 m do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 33:45; 75 + 180 + 60 min do CH Green 5 Green 4 Green 4 Dwójka ludzi siedziała na mechanicznym, czterokołowym rumaku przystosowanym do pokonywania trudnego terenu a nie wyścigów po asfalcie. Nie miał szans na prędkość nawet ze standardową osobówką. No ale standardowa osobówka nie miała szans w jeździe na przełaj prze dżunglę czego właśnie dokonał niewielki pojazd. Dwójka ludzi siedziała na mechanicznym, czterokołowym rumaku. Siedzieli na rozdrożu. Krzyżówki w kształcie litery “T” stanowiły o chwili przerwy w podróży. Tą chwilę mężczyzna o wytrawionym numerze 4 na pancerzu z dominującymi barwami zieleni miał na smakowanie. A był w końcu w tym smakowaniu ekspertem a teraz miał mnóstwo enzymów do smakowania. Smakował zapach siedzącej za nim kobiety. Teraz gdy się zatrzymali mógł się nasycić tym smakiem. Dochodził do jego nozdrzy jej zapach. Wyczuwał w nim bardzo wiele. Pot. Spocony strach. Zawilgły zapach zroszonych wilgocią łez. Ale też młodość, jędrność i siłę. Jej ciało nie przyobleczone w pancerze i warstwy ochronne a zaledwie typowe na ten skwar lekkie, kobiece ubranie dobitnie wyraźnie. Ale jednak też czuł w niej siłę. Bała się. Tak jak człowiek może się bać gdy wokół dzieje się takie coś jak się właśnie działo. Gdy zwykły człowiek musi szukać ratunku i wybawienia od wyrzutka z Obrożą na szyi. Kobieta która siedziała tuż za nim trzymając się go kurczowo. Nie był pewny smaku jej włosów. Zapach szamponu drażnił jego nozdrza ale był w otwartym terenie z tej odległości wyczuwalny ale nie rozpoznawalny. Nęcił ciekawość badacza. Mężczyzna za kierownicą miał też okazję posmakować zwycięstwa. I tego małego bo chyba numer z wysadzeniem kapsuły się opłacił. Nadal nikt ich nie ścigał. Albo xenos zgubiły trop albo zrezygnowały na koszt łatwiejszej zdobyczy. Wciąż jednak pozostawała ta groźba gdy mogły w każdej chwili ukazać się z dowolnego fragmentu dżungli. Wtedy przy ich doświadczonej przez doktora prędkości mogło się zrobić nieciekawie. Choć dla kogo to zależy ile i jakich by wybiegło z tej dżungli. Większym zwycięstwem zaś było osiągnięcie swojego Checkpoint ponad godzinę przed czasem! To był naprawdę świetny wynik! Licznik wciąż pokazywał alternatywny czas do osiągniętego właśnie przez niego lądownika. Miał obecnie 75 minut zapasu. Ale wraz z osiągnięciem tego punktu przysłano mu namiar na następny. I z tym było związane kolejne doznanie jakie przeżywał mężczyzna siedzący za kierownicą quada. Wahanie i niepewność. Dotąd planował na tych krzyżówkach skręcić w lewo by dojechać do Seres Laboratory i tam poszukać schronienia i przed nawałą artyleryjską i falą obcych których to obie zbliżały się nieubłaganie. Od najszybszego oczekiwanego terminu dzielił go z kwadrans. Od najpóźniejszego jakieś pół godziny dłużej. Jednak teraz miał namiar na kolejny cel do osiągnięcia. W linii prostej jak Obroża uwielbiała pokazywać dzieliło go ciutkę ponad 3 km. Niezbyt daleko, zwłaszcza jak miał quad. Nawet drogą choć przypominała prawie podkowę gdzie musiałby pojechać na tych krzyżówkach prosto następnie zrobić spory objazd na południe i znów zakręcić na zachód ku lądowisku. Cel znajdował się na lądowisku. Po drodze było prawie dwa razy więcej. Wedle obliczeń Obroży z 6 - 7 km. Quad miał szansę pokonać taką odległość w jakieś 10 minut. Jakby poszło gładko. Cel jednak nie mógł być prosty skoro na pokonanie kilku kilometrów dawano 3 h. Docelowo należało te lądowisko “zdobyć i utrzymać”. Jasne było, że mimo, że wyglądało na małe na mapie to jednak było zbyt rozległe by pojedynczy człowiek zdołał wykonać takie zadanie. Zadanie nie mogło być też proste z powodu fali. Wiedział z porannych doświadczeń gdy naszła na krater ostatnia taka fala jaka przełamała niedaleko barykadę ludzi rozlała się po kraterze definitywnie burząc nadzieje i plany ludzi na utrzymanie całego krateru. Wiedział, że z nawet posiekanej bombami fali zostanie wystarczająco dużo by stanowić zagrożenie dla tak nielicznych grupek nawet jak w pełni wyekwipowany i jeszcze bez strat kolorek Parchów. Celem jednak nie był odosobniony. Lądowisko miało stanowić punkt zborny dla wszystkich ocalałych z tej części krateru. Głównie dla tych z klubu Haven - Hell którzy zdołali schronić się w pobliskim bunkrze. Ale bunkrów było w okolicy sporo i wszyscy mieli zostać skierowani właśnie na te lądowisko. Samą ewakuację miały przeprowadzić regularne jednostki ale to Parchom miało przypaść zadanie sprawdzenia terenu i utrzymania go do czasu przybycia pierwszych ludzi czy to uchodźców czy bez. A na pewno grupie Green składającej się obecnie z jedynego ocalałego jej członka z numerem 4 na pancerzu. Zadanie zapowiadało się na trudne. I było wiązane. Im szybciej i sprawniej przebiegałaby ewakuacja ludzi z klubu i okolic tym krócej trzeba by utrzymać wskazany teren. Wedle mapy najprostsza i najkrótsza droga była bardzo zbliżona do tej jaką mógł poruszać się obecnie Green 4 jadąc po tej “podkowie”. Do samego klubu też nie było tak strasznie daleko. Przy następnym zjeździe zamiast jechać w lewo, na południe, trzeba było pojechać prosto. Drogą było niecałe 2 km, choć w linii prostej z połowę tego. Co dalej? Jechać dalej do Seres? Jechać do klubu? Nigdzie nie jechać tylko udać się od razu na lądowisko? Problem z drogą po “podkowie” był taki, że wedle mapy niewiele było tam budynków i wyglądało na drogę przez dżunglę. Gdyby tak jakoś ktoś utknął miałby dość słabą ochronę przed nawałą artyleryjską czy falami xenos. Z drugiej stronie gdy zacznie się jedno i drugie to pewnie trochę potrwa i na powierzchni będzie ciężko wyściubić nosa póki się nie skończy. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wjazd do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:45; 75 + 60 min do CH Black 2 Black 4, 6 i 0 Black 0 zarządził wycofanie się. Wycofywali się. Było ciężko. Dosłownie. Dech wracał zbyt powoli ciążąc na płucach i mięśniach, spowalniając gdy właśnie pośpiech był na wagę życia. Obcych było zbyt wiele by standardowe rozwalanie ich lufą czy bagnetem miało sens. Na jednego było kilka następnych. Black 4 i 6 z wysiłkiem podnieśli się na nogi. Poruszali się w tym dymie praktycznie po omacku. Zero mimo, że był zaledwie tylko kilka kroków od nich nie był dla nich widoczny. Był też zbyt słabo słyszalny w tym ryku syren by jego głos dał się namierzyć a w słuchawce komunikatora mimo, że był słyszalny to jednak każdy dźwięk czy głos wyglądał na pochodzący z losowego kierunku. Znali pozycję Padre dzięki wyświetlaczowi HUD nad okiem i zostawało im iść na namiar. Padre doczekał się dwójki żołnierzy gdy przeładował magazynek w karabinie i poczekał na nich. Wyłonili obydwaj ciężko krocząc przez poszatkowane rurki, kolby i przewrócone meble. Udało im się przejść z połowę pomieszczenia gdy za ich plecami coś zaryczało potężnie. To coś od rozwalania ścian. I naprawdę znów rozwalał kolejne ściany demolując pomieszczenia. Ale mniejsze xenos szły mu w sukurs. Te nie były tak potężne i zwykły człowiek pewnie mógł je zmiażdżyć nawet gołymi rękami w pojedynku. Ale małe xenos z szeregowej klasy wielkości nie poruszały się pojedynczo. Trzeba się było liczyć, że w standardzie opadają po kilka sztuk na raz cel wielkości człowieka. I były szybkie. Dużo szybsze od najszybszego ludzkiego sprintera. Pewnie szybsze od rozpędzającego się pojazdu. Pierwsze uderzyły o właśnie zamknięte drzwi. Trójka Parchów wróciła do pomieszczenia jakie znała już dwóch z nich i umownie nazwali “z długimi stołami”. Gdzieś wtedy właśnie eksplodował za ich plecami plastik jaki zdawałoby się rzucił wieki temu przed całą minutą Black 6. Coś tam się posypało ale musieli biec i nie mieli możliwości obserwacji dokładniejszych efektów wybuchu ileś tam korytarzy, sal i ścian za nimi. Dalej był już tylko bieg. Tylko stawiając wszystko na prędkość mieli szansę wyprzedzić większość czoła pościgu małych kreatur. Przebiegli jak szaleni ostatnie kilkanaście metrów. Dobiegli do większego pomieszczenia i tu też zamknęli za sobą drzwi. Prawie. Dobiegli do tych drzwi właściwie razem z xenos. Gdy je zatrzasnęli któregoś przycięło. Zawył boleśnie ale póki tkwił w środku nie można było ich zamknąć całkowicie. Gdyby się udało znów zyskaliby choć chwilę wytchnienia przed ścigającym ich rojem. A póki co już kolejne drapały wyjąc i szarpiąc w drzwi, jeden wstawił już pysk przez górną ramę drzwi. Wnętrze okazało się jakimś małym przedsionkiem do którego prowadziły dwie pary w drzwi, w lewo i w prawo. W lewo było te pomieszczenie i aparat gdzie skąd dzwoniła ta paramedyczka w egzoszkielecie która wysłała sygnał alarmowy. Nad aparatem była biała tablica z jakimiś napisami. Z niego wyjście na zewnątrz. Przez małą, zasiatkowaną szybę drzwi widać było to nawet ale żadnych ludzi wewnątrz. Choć okno pokazywało tylko część pomieszczenia. Pokazywało za to dwa śmigające po wnętrzu małe szeregowe xenosy które wyczuwając zwierzynę doskoczyły wprost do drzwi. W prawo nieco większe pomieszczenie i klatka schodowa aż na dach gdzie grupa Black miała swój Checkpoint. Tyle, że bez medyków no chociaż jednego nie mieli co tam iść. Zresztą walka na dachy bardziej sprzyjała rojowi drobnych ale licznych xenos niż trójce ludzi. Klatka prowadziła też na dół do piwnicy. Przez podobną szybkę w drzwiach też było widać część pomieszczenia. Nie było widać obcych wewnątrz ale widać było jak przełaziły po zewnętrznych ścianach i oknach. Długo pewnie im nie zajmie nim dostaną się do środka. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:40; 75 + 60 min do CH Black 2 Black 8 Złotooki Parch z numerem czarnej ósemki nie miał czasu celować. Black 8 waliła triplet za tripletem. Cel nie byłby aż taki trudny do trafienia gdyby raczył współpracować i stał a miejscu. W tym wypadku z tych parunastu kroków poszłoby pewnie operatorce karabinu szturmowego dość łatwo. Ale mała cholera za grosz nie miała zamiaru współpracować. Nie dość, że była mała więc trudniejsza do trafienia niż sylwetka człowieka to jeszcze zasuwał jak głupi z prędkością o jakiej ludzie musieliby dosiadać jakichś pojazdów by marzyć. Też walczył o życie tak samo jak to drugie, życie chciało zachować swoje. Biegł gdy pociski z karabinu pruły wykładzinę podłogi, biegł gdy pociski sypały na niego tymi odstrzelonymi resztkami, gdy już miały go trafić stwór wbiegł na ścianę zasuwając wbrew nudnej sile grawitacji, Parch znów musiała wziąć kolejną poprawkę gdyż rozbryzgi tripletów oddaliły sie od celu. Temu zaś brakowało już kilka ostatnich ludzkich kroków do Mahlera który był najbliżej niego i był chyba jego celem. Kolejne pociski pruły już ścianę przekoszając tor biegu małej paskudy, przecięły ale ułamek sekundy za wczęśnie i choć pył i okruchy cerambetu obsypały poczwarę to ta w nie wbiegła bez wahania i zeskoczyła znów na podłogę. Do Mahlera brakowało mu już dwóch ostatnich kroków. Już skakał, już leciał, i wtedy gdy przez moment szybował ruchem prostym, jednostajnie przyspieszonym seria pocisków obramowało się definitywnie trafiając. Mocne pociski rozerwało niewielkie ciałko w żółtym kleksie rozchlapując się po podłodze i nogach Johana. Resztki truchła spadły o krok od niego. - Fire in the hole! - Elenio nie dał czasu na nic innego. Ostrzegł i zaraz cisnął granat w kierunku skąd właśnie przybiegli. Johan też nie próżnował. Zaczął biec i pewnie chciał staranować zatrzaśnięte drzwi. Doszło ich głuche uderzenie opancerzonego ciała o płaską powierzchnię. I zaraz od razu ostrzejszy dźwięk eksplozji granatu za nimi. Ledwo przebrzmiały z wnętrza sterówki też doszły odgłosy wystrzałów. Doszły też krzyki dwójki zamkniętych tam ludzi, odgłosy walki wręcz, rozbijania czegoś i te przeszywający uszy i serce skrzeki xenos. - Asbiel wysadzaj! - wrzasnął Johan odstępując od drzwi. Upuścił karabin i dobył pistolet. Zaczął strzelać szybko w głąb korytarza. Elenio dalej walił ze swojego karabinu triplet za tripletem. Podłoga nawet po tak krótkiej walce błyszczała od gorących, właśnie wystrzelonych łusek. Saper zaś mogła jednym rzutem ocenić drzwi. Wzmocnione i antywłamaniowe. Przestrzelnie zamka czy użycie zwykłego ognia lub granatu nie dawało gwarancji natychmiastowego sukcesu. Jedynie granat p.pancerny skonstruowany właśnie z myślą o pokonywaniu tego typu przeszkód miał szansę przebić dziurę w zamku i otworzyć drzwi w miare szybko. Mógł też co prawda przebić dziurę w ścianie tyle, że powstały otwór pozwalałby pewnie na zajrzenie do środka lub wybicie strzelnicy ale o ile nie stałoby się coś nieprzewidzianego to raczej nie było co liczyć na dziurę na tyle dużą by człowiek dał radę się przecisnąć. - Tam jest winda! 20 metrów! - wrzasnął Mahler wciąż strzelając z pistoletu. Gdy trafił w tak mały cel jak xenosy jakie ich atakowały to nawet tak raczej słaba broń pozwalała je unieszkodliwić jednym czy dwoma trafieniami. Wewnątrz korytarza gdzie strzelał marine było ciemno i rozświetlały je tylko wystrzały jego broni i promień taktycznej latarki. - Jedne drzwi otwarte, drugie zamknięte! Wlewają się przez otwarte! - małe zwierzaki mogły bez trudu poruszać się szybem windy. Zasuwały właśnie nim wbiegając w korytarz ostrzeliwany przez marine. Ale zamknięta winda jeśli by działała dawała nadzieję, na ruch w pionie. W górę lub w dół. - Wiele celów! Panuję nad sytuację ale streszczajcie się! - Latynos odkrzyknął równie szybko i z tym charakterystycznym nerwowym skupieniem w głosie gdy krzyczał cały czas strzelając. Zaraz jednak powiedział w złą chwilę. Coś tam ze schodów zasyczało, coś jakby cicho rozbryzgało się czy wybuchło i żołnierza owionęła smugi atramentowego dymu. Zgiął się i zaczął kaszleć. - Gaz! - krzyknął krztusząc się i plując. Zaczął się cofać wracając tyłem w stronę sterówki. Wyszedł z ciemnej chmury ale wciąż kaszlał. Xenosy jednak nie odpuszczały i słychać było, że ze jedno uderzenia serca czy dwa wybiegną z klatki schodowej. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:40; 75 + 60 min do CH Black 2 Black 2 i 7 Black 2 poczuła jak jej dłoń zaciska się na czymś. Chyba na czyjejś głowie i włosach. Facet wrzasnął wyszarpany na zewnątrz. Gdy Black 2 wytargała go z szafki okazał się jakimś facetem ze sporą nadwagą i w roboczym kombinezonie. Stracił równowagę i upadł na kolana przez co woda sięgała mu prawie beczkowatej piersi mimo, że stojącej obok niego Latynosce sięgała gdzieś do pasa. A była niższa od niego. - Nie! Proszę! Nie zabijajcie mnie! Proszę! Ja tyle przeżyłem! Tu się działy straszne rzeczy! Zapłacę! Nie zostawiajcie mnie tu! - facet krzyczał rozpaczliwie i równie rozpaczliwie przenosił wzrok z jednego Parcha na drugiego! - Nie zapłacisz. Nikt nam nie może zapłacić. Nie hajsem. My nikomu też nie. Nie hajsem. - Black 7 wydawał się rozbawiony pomysłem z hajsem. Faktycznie. W świecie poza kratami kredytki były motorem wszystkiego i wszystkich lub prawie. Każdy miał swoją cenę i korporacyjne konto. Tylko detale się zmieniały i durnie mogli wierzyć, że jest inaczej. Ale za kratami te kredytki były bez znaczenia. Więc gdy metalowy rycerz popukał się palcem po Obroży facet chyba zrozumiał, że standardowa droga przekupstwa nie działa. - Wiem gdzie szef trzyma koks! Niedaleko! Zaprowadzę was! Tylko mnie doprowadźcie do wyjścia! - facet wpadł na inny pomysł i mówił żarliwie patrząc to na operatora miotacza to na tego w pancerzu wspomaganym. - No pewnie. Właśnie tam idziemy. - Ortega wzruszył swoimi pancernymi ramionami i otworzył drzwi przez która niedawno weszła para Latynosów. Wrócił na korytarz i odwrócił się w stronę skąd przyszli. - Ale nie, nie tam, ja znam inne wyjście. Tam mnie zaprowadźcie. To wam powiem gdzie jest koks. Jest w pojemnikach bez kodu włączy się spopielanie. - facet ruszył szybko przez wodę i robiąc spore fale otarł do stojącego Ortegi i wskazał przeciwny kierunek niż ten skąd przyszła para Parchów. Hektor podrapał się po brodzie. A właściwie po lustrzanej szybie hełmu patrząc pytająco na Latynoskę. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 33:45; 60 + 60 min do CH Brown 3 Brown 0 - Partnerzy to tacy ludzie co łażą razem w parze. I razem wykonują zadania i rozmowy. - zauważył strzelec wyborowy. - Daj spokój Karl, dziewczyna dobrze mówi. Niech spróbuje. - Jorgensen wsparł Mayę jak tylko pojawiła się jakaś szansa na nie prowokowanie drużyny gospodarzy do okazywania nielubienia. - Nie chcesz pogadać z Sarą? - zapytał nagle Alle. Imię kobiety przykuło uwagę Hollyarda jak wabik. - Nie wkurzaj mnie. Za głęboko siedzimy. - warknął na młodszego wiekiem i stopniem policjanta. Temat był pokrewny specjalnościom Vinogradovej więc wiedziała, że ocena Karla powinna być dość trafna. Kolejne warstwy ziemi, cerambetu i izolacji raczej nie wspierały utrzymaniu łączności. - Nie coś ty, myślisz, że siedzę tylko wślepiając się w tą świruskę? - wskazał z uśmieszkiem wyższości Alle patrząc na skutą i trzymaną kobietę. No w tej chwili sprawiała wrażenie odurzonej jakimiś środkami albo właśnie poniżej ulicznej średniej na umyśle. - Zbudowałem wzmacniacz. Dotąd nie działał ale niedługo zanim przyszliście coś się odetkało i sygnał już jest. Można dzwonić. Jak ma się numer. Chodź, zaprowadzę cię. - Alle puścił terrorystkę i spojrzał zachęcająco na Hollyarda. Ten przygryzł wargi. Ale wahał się tylko chwilę. - Masz 10 minut. Potem tam wkraczamy. - powiedział do Mayi. Wodził jednak po jej twarzy rozkojarzonym wzrokiem. - Co ja jej powiem? - zawahał się patrząc gdzieś w betonową, szarą ścianę. - No jak? Że ją kochasz, tęsknisz i takie tam! Laski to uwielbiają! - Alle roześmiał się rozbawiony słysząc wahanie strzelca wyborowego. Jorgenson zaś z ulgą popchnął skutą Olsen z powrotem na pryczę. Jak uderzyła plecami w materac to niewiele się rózniło od reakcji upadającego trupa czy nieprzytomnego ciala. - Głupi jesteś! - warknął nagle zdenerwowany Karl i nerwowym ruchem przeczesał palcami włosy. Obsztorcowany młodzik speszył się i przestał się szczerzyć. Vinogradova złapała jednak nadal spojrzenie Hollyarda. Pełne wahania i udręki. - Idziemy, prowadź. - by zatuszować zmieszanie pchnął lekko młodszego mundurowego zachęcając go by zaprowadził go na miejsce. - A ty jej dalej pilnuj. - zwrócił się do Jorgensena wskazując mu na skutą kobietę o wytatuowanej twarzy i nieprzytomnym spojrzeniu. - Wszyscy utrzymujemy nadal łączność na jednym kanale. - Karl podpiął dwójkę gliniarzy pod sieć jaką założyła Vinogradova na ich potrzeby swobodnej komunikacji. Jak się go tak słuchało i nie widziało wcześniej tego wahającego się spojrzenia można było odnieść wrażenie, że nic się nie stało i Hollyard jest taki jak zwykle. Przynajmniej dwóch gliniarzy wydawało się tego nie dostrzegać a przynajmniej nie rozmawiać o tym. Ale oni nie widzieli Karla od rana czyli gdzieś od jakichś 12 godzin. A Brown 0 miała z nim styczność od spotkania w kanałach kilka godzin temu. Czasu wszyscy mieli coraz mniej. Jej Obroża właśnie zrównała się pełnymi cyframi przy czasie bazowym i rezerwowym. Miała jeszcze pełną godzinę na dostarczenie chociaż jednego mundurowego żywego na dach laboratorium Seres odległego o niecałe 2 km w linii prostej. I jeszcz drugą godzinę zapasu. Jeśli tego nie zrobi to Obroża ją zabije.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-06-2017, 23:55 | #135 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - Leminkainen, Mike, Cohen, MG Black 6 wystawił lufę przez szczelinę i pociągnął serią. Padre doskoczył do drzwi i zaczął ciągnąć z całych sił by je zamknąć razem z odstrzeliwanym łbem. Widząc, że Padre i Szóstka zajęli się drzwiami, Owain ruszył ku drzwiom prowadzącym do pomieszczenia z komunikatorem. - Ogarnijcie drzwi przez chwilę, ja sprawdzę holo i lecimy dalej. - rzucił do pozostałych. - Pobawimy się w dekapitacje - powiedział Black 0 do szóstki. - Strzelasz mu w kark ja zamykam drzwi. Na trzy. Raz, dwa, trzy… Black 6 pociągnął serią z automatu po drzwiach. Trafił je i pociski roztrzaskiwały drewnopodobny plastik odłupując go kawałami na podłogę i nogi Zero. Trafiły jednak też małego stworka który od dołu blokował sobą zamknięcie drzwi. Tego drugiego który władował się o góry udało się Black 0 przytrzasnąć dużo łatwiej niż dwa na raz. Drzwi huknęły zatrzaskując się wreszcie a z drugiej strony słychać było kolejne skrzeki i uderzenia o drzwi. Nie było wiadomo ile czasu zdoła zatrzymać ich ta zapora. Black 4 w tym czasie poszatkował wystrzałami z karabinka drzwi po zachodniej stronie. Udało mu się trafić jednego ze stworzeń po wśród odbryzgów drewnopodobnego plastiku i szyby dał się słyszeć skrzek trafionego stwora. Dalej jeszcze był gdzieś tam ten drugi. Padre zostawił drzwi i z bronią w ręku ruszył do drugich drzwi. - Szóstka, miej oko na tyły. Sam zaś zajrzał przez wąskie okienka w drzwiach lustrując sąsiednie pomieszczenie. - OK. - Black 6 zmienił magazynek i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. - Weź lewą, ja biorę prawą. - powiedział Owain do Padre, po czym otworzył kopniakiem drzwi i wpadł do środka, omiatając wzrokiem, za którym podążała lufa karabinu, swoją połówkę pomieszczenia. Black 0 ruszył zaraz za Owainem, kryjąc swoją część pomieszczenia. Black 0 stojąc przy drzwiach w ciasnej klitce widział po wschodniej stronie jakieś większe pomieszczenie. Nie widział wewnątrz żadnych obcych ale widział jak buszują po zewnętrznych ścianach gdy migały mu w oknach. Gdy 4-ka i 0 podzielili między siebie role 6-tce zostało mieć baczenie na pozostałą parę drzwi. Te naprzeciwko były na razie ciche i spokojne ale te przez które dopiero co przebiegli i Padre je zatrzasnął trzeszczały od naporu kolejnych ciał i szponów xenos. Jasne było, że wytrzymają raczej krócej niż dłużej. Mogły się mierzyć z pojedynczymi czy kilkoma sztukami małych obcych ale nie z takim zalewem jaki ich ścigał. No i nawet przez alarmy, migające światła, kaszel i łzawiące oczy słychać było jak coś tam się zbliża. Coś co powoduje dudnienie podłogi przez buty i stopy wyczuwalne nawet przez ten harmider. Coś co właśnie chyba rozwaliło coś po drugiej stronie korytarza. Black 4 i 6 mieli inne problemy. Ledwo zwiadowca trzasnął butem drzwi dał o sobie znać kolega dopiero co zabitej kreatury. Skoczył na Black 0 siekąc go pazurami. Tu przez szyby na zewnątrz też widać było te małe kreatury. Z wnętrza pomieszczenia żadne inne się jeszcze na nich nie rzuciły. Owain obrócił karabin w rękach i zaczął tłuc stwora kolbą. Padre jebnął gnojkowi z kopa i poprawił kolbą.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
10-06-2017, 04:25 | #136 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
10-06-2017, 12:28 | #137 |
Reputacja: 1 | Nieznajoma odurzała go swoją obecnością. Jej ciało wabiło, podrażniało zmysły, kusiło niczym rajski wąż. Była jednocześnie nim i jabłkiem. Była jabłonią… Uciekała przed potworami… Kąciki ust wygięły mu się ku górze. Los był nader złośliwy dla tych, którzy zdawali się na jego łaskę. Szczególnie dla takich delikatnych istot, jak ta, która siedziała za doktorem, obejmując go w pasie i narzucając mu rolę wybawiciela. O tak, rola ta mu jak najbardziej odpowiadała. Niosła ze sobą więzi, z których niejednokrotnie przyszło mu korzystać. Były wygodne i w miarę proste do wytworzenia. Jedyne co trzeba było zrobić to znaleźć się we właściwym miejscu o właściwej porze i być tym “kimś”. W normalnych okolicznościach byłby architektem takich zdarzeń, odgrywał rolę losu. Tym razem nie miał takiej władzy, co jednak nie znaczyło, że nie zamierzał skorzystać z tego daru, który mu zesłano.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
12-06-2017, 08:31 | #138 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 - Matnia (33:50) Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2 Black 4, 6 i 0 Mały xenos który był zwinny, zażarty i nienażarty bo obydwu Parchom trafić go było bardzo trudno. Buty i kolby ludzi nie były w stanie trafić kreatury ale musiała musiała zająć się ich unikaniem na tyle, że nie była w stanie zaatakować, żadnego z nich. Jednak gdy Black 4 o włos prawie trafił swoją kolbą zahaczając o wystający kolec stworzenia ten odłamał się i wbił mu się w udo. Walka przeciągała się. Jednak pojedynczy, mały xenos musiał w końcu uledz przewadze liczebnej butów, kolb i pięści ludzi. W końcu Black 0 trafił go butem miażdżąc mu łapę i przy okazji przyszpilając ją do podłogi. Okazję wykorzystał zraniony przed chwilą Graeff który dobił stwora miażdżąc mu łeb kolbą karabinka. W tym czasie Black 6 widział swoich kolegów odległych zaledwie o jakieś dwa kroki walczących z jednym xenos. I to nie dużym. Za to sam miał przed sobą wiele innych podobnych stworzeń, tuż za szybą drzwi. Uderzały o nie, wybiły już szybę w oknie drzwi ale jeszcze nie sforsowały siatki wzmacniającej. Za to mimo, że Mathiasowi łzawiły oczy, drapało w gardle i kasłał co chwila a chaos alarmowych świateł i dźwięków syren dezorientował zauważalnie dostrzegł w głębi korytarza jak coś wybuchło drzwi. Na tyle mocno, że te przeleciały tuż za drzwiami za jakimi stał i trzasnęły gdzieś tam w ścianę poza jego polem widoczności. Coś się zbliżało i to coś dużego! Pewnie tym korytarzem oznaczonym na mapce HUD jako “Poziomy 1” więc aż do ostatniej chwili nie pojawiłby się przed zawalonym pomniejszymi obcymi oknie. Te zaraz też musiały sforsować siatkę nawet bez pomocy tego co nadchodziło a były na tyle małe i giętkie, że powinny dać radę przecisnąć się przez otwór po szybie w drzwiach. Black 4 wbiegł do zadymionego pomieszczenia zalanego żółtymi, migocącymi lampami alarmowymi. Dobiegł do aparatury nadajnika i szybko ogarnął sytuację. Nadajnik holo jak nadajnik holo. Ten był poplamiony i zakurzony dodatkowo zasypany tynkiem i drobnym gruzem. Ekran holo jednak się świecił jak powinien czyli aparat był sprawny. Można było w nimpogrzebać jednak to by mogło zająć chwilę. Jednak na białej tablicy na ścianie obok jakiej stał aparat zwiadowca dostrzegł pośpiesznie napisany gryzmoł. “<- schr02”. Rzucał się w oczy bo był zakreślony w kółko kilka razy i w rogu tablicy jakby go ktoś pisał z stojąc właśnie przy tym aparacie. Strzałka przy napisie była skierowana w stronę z jakiej właśnie przybiegł Graeff. Na tym poziomie nie było na mapie jaką pokazywał HUD żadnych schronów ale pokazywał w sąsiednim pomieszczeniu zejście na niższy poziom. Za jego plecami trzasnęło okno i do środka wpadły dwa bliźniaki właśnie zatłuczonego xenosa. Black 0 nie wbiegł za Owainem do pomieszczenia tylko wrócił do przedsionka mijając kaszlącego strzelca wyborowego. Podbiegł do wschodnich drzwi i zajrzał do środka. Nadal widział jakieś większe pomieszczenie chyba przeznaczone na miejsce jakiś ogólnych spotkań czy salę wykładową bo było wiele małych jednoosobowych stolików i krzeseł z czego sporo poprzewracanych. Prawie po przeciwległej stronie pomieszczenia były zamknięte drzwi a nad nimi napis “DO SCHRONU”. Gdzieś tam mapka HUD pokazywała za nimi wyjście na klatkę schodową która prowadziła zarówno w górę jak i na dół. Z bliska jednak widział, że z drugiej strony drzwi ktoś podostawiał kilka stołów i krzeseł jakby próbowano wzmocnić zaporę z samych drzwi. Te były zamknięte sądząc po panelu i czerwonym światełku. Ale jeśli nie były zakodowane była szansa, że wystarczy wcisnąć zielony przycisk i tak jak w windach powinny się otworzyć. Za to tak samo jak Black 6 usłyszał, że z drugiej strony południowych drzwi zbliża się coś ciężkiego i to zbliża się prędko! W przeciwieństwie do niego nie widział przelatujących drzwi ale widział jak przez okna do środka wskoczył pierwszy “szeregowy” xenos. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2 Black 8 Biegli! Korytarz na może trochę więcej niż kilkanaście metrów a zdawało się, że lada chwila się jeszcze wydłuży albo coś nagle rozpruje im plecy. Pierwszą parę stanowili Patinio wciąż podtrzymujący Amandę. Za nimi Mahler pomagający biec dr. Johansenowi. Na końcu Black 8. Ale biegli! I dobiegli! Ciężko zdyszani zatrzymali się przy windach. Jedna ziała czernią otwartych drzwi, kolejna lśniła blaskiem gładkich drzwi jakby uparły się kontrastować ze sobą. Przy windach wzdłuż ścian biegł korytarz więc mieli trzy kierunki do upilnowania. Czwartym był otwarty szyb windy. Gdy dobiegli Latynos niezbyt delikatnie prawie wrzucił blondynkę w drzwi zamkniętej windy. - Otwieraj! - krzyknął do wciąż kaszlącej i załzawionej blondynki. Sam o razu doskoczył do szybu windy i przyświecając sobie latarką pistoletu szybko zlustrował dół i górę szybu. Blondynka jednak oparła się bezwładnie o drzwi i puściła kolejnego pawia. Torsje przygięły ją w pół i wyglądało na to, że zatrucie jest poważne. Do drzwi dobiegła jednak druga para. Mahler również puścił naukowca. Ten choć miał poranione nogi był bardziej świadomy od Amandy bo choć też stękał i jęczał obolały od xenosowych pogryzień to wcisnął przycisk przyzywania windy. - Pokażesz mi to? - podgolony marine wskazał na claymore nadbiegającej jako ostatniej rudowłosej i złotookiej kobiety. Gdy się zgodziła Mahler szybko złapał wklęsło - wypukły prostokąt i odbiegł z powrotem kilka kroków z korytarza z jakiego przybiegli po czym przykląkł i zaczął rozkładać minę kierunkową - Osłaniaj mnie! Tylko nie odstrzel mi łba! - krzyknął nie odwracając wygolonej głowy. No gdy klęczał faktycznie zajmował perspektywę z dolnej połowy korytarza więc strzelać w tym kierunku było sporym ryzykiem. - Gdzie ta winda!? - naukowiec trzepał przycisk przywołujący dźwig pionowy. W hałasie alarmów i ogłoszeń ewakuacyjnych nawet nie było słychać czy winda w ogóle działa. Starszy mężczyzna stał na poranionych przed chwilą nogach przytrzymując Amandę która uwiesiła się na jego ramieniu wciąż odczuwając skutki zatrucia toksyną i niecierpliwie wciskał ten przycisk raz za razem. - Naadchodząą! - krzyknął ostrzegawczo latynoski żołnierz i zaczął strzelać w głąb góry szybu otwartej windy. Black 8 też dostrzegła zagrożenie. Widziała w głębi korytarza jak z klatki schodowej którą tu przybiegli wysypują się pierwsze małe xenosy z klasy “szeregowca”. Były na jedno czy dwa trafienia ale mogły ogarnąć windę w okolicy kilku sekund. Johan jeszcze nie skończył rozstawiać miny więc częściowo alej zasłaniał sobą swobodę obserwacji celu. Istniało realne ryzyko postrzelenia go w trakcie prowadzenia ognia. Nash mogła też wbiec te kilka kroków w głąb korytarza ale wówczas na krzyżówkach przy windzie żołnierz z Armii miałby w pojedynkę do upilnowania wszystkie pozostałe kierunki, dwa w pionie i dwa w poziomie. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 180 + 60 min do CH Green 5 Green 4 Olimpia Conti skinęła swoją ciemnowłosą głową biorąc bez słowa zapasowy plecak od Green 4. Na widok podanego granatu wyraźnie się zawahała. Słuchała i patrzyła jak mężczyzna w Obroży objaśnia zasady działania i użycia niewielkiego walca. Właściwie były idiotoodporne, ot wcisnąć przycisk bezpiecznika i rzucić. Dla amatorów problemem mogło być oszacowanie w chaosie walki strefy rażenia granatu no i sama celność rzutu. Ale samo działanie miotanych pocisków było znane nawet choćby z różnych holoprodukcji. Ale reporterka przedstawiała swoją postawą i wahaniem niepewność i rezerwę jaka często towarzyszyły osobom mającym pierwszy raz styczność z prawdziwym, bojowym granatem. Conti okazała się jednak najprawdziwszą reporterką z krwi i kości. Gdy już przemykali się w stronę klubu i odgłosy trwającej walki stawały się coraz wyraźniejsze reporterka uruchomiła kamerę zamocowaną na jej barku. Wbudowane żyroskopy i stabilizatory pozwalały małej kulce w sporej mierze zredukować wstrząsy obrazu jakie wywoływał poruszający się człowiek. - Mówi Olimpia Conti. Nadaję na żywo i wciąż żywa z księżyca Yellow 14. Jestem obecnie przy zachodniej krawędzi krateru Max. Budynek jaki widzicie to klub Haven - Hell do niedawna jeden z najpopularniejszych klubów w kraterze. Obecnie sami państwo widzicie w jakim jest stanie. Z wnętrza dobiegają odgłosy walki choć jeszcze nie wiemy kto prowadzi walkę z tymi obcymi formami życia. Mężczyzna obok mnie to skazany prawomocnym wyrokiem więzień z budzącej wiele kontrowersji karnej jednostki specjalnego przeznaczenia MSW czyli “Parchów”. To jest dr. Jacob Horst skazany za wielokrotne morderstwa i podejrzany o wiele innych których mu jednak nie udowodniono. - małe oczko kamerki nakierowało się na idącego obok Green 4 z mieczem w dłoniach. Podchodzili wciąż po budynek klubu ale ani żadnych ludzi ani obcych z wnętrza nie było widać. Reporterka mówiła raczej cicho ale albo możliwe, że była jakoś sprzęgnięta ze swoją kamerką to wówczas odpowiednie oprogramowanie mogło wzmocnić jej głos na tyle, że brzmiałby jakby mówiła wyraźnie. Choć Green 4 nie był pewny czy naprawdę nadaje na żywo czy tylko nagrywa. Jeśli miała połączenie z satelitą to mogła nadawać na żywo. W międzyczasie oboje doszli do rozwalonych drzwi klubu. Reporterka zamilkła pozwalając człowiekowi w Obroży wejść pierwszemu. Wewnątrz prezentował się miszmasz. Niektóre rejony i elementy wnętrza wydawały się nienaruszone. Swieciło światło najczęściej błęitne, butelki na półkach i lodówkach były równo ustawione ale takie nienaruszone rejony były w mniejszości. Chaos ostatnich dni i godzin uderzał w oczy. Porzucone kurtki, zgubione buty, rozbite butelki, plamy wylanej zawartości szkła i żył i martwe ciała kilku xenos. Teraz to wszystko tonęło jeszcze w alarmujących żółtych światłach alarmowych wdzierającą się pulsacyjnę tak w strefy mroku jak i łagodnych, błękitnych świateł świecących spokojnym blaskiem. No i odgłosy walki. Odgłosy walki przebijały się do świadomości dwójki ludzi przykuwając uwagę. Strzały z broni krótkiej i triplety wojskowej. Do tego wybuchy i skrzeki obcych. Ale gdzie indziej. Gdzieś na piętrze bo odgłosy dochodziły z góry. Grupka strzelających ludzi nie mogła być zbyt duża, najwyżej na kilka luf. Conti zatrzymała się i popatrzyła pytająco na Parcha. Jasne było, że wejście do schronu musiało być gdzieś na dole a nie na górze. Ale ci co strzelali byli na górze. - Co zamierzasz teraz zrobić Jacobie? - reporterka zapytała chyba wciąż nie przerywając reportażu z pierwszej linii walk. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2 Black 2 i 7 Kilka strzałów w twarz skutecznie spacyfikowało grubasa. Ale tylko na chwilę. Wyszli na zalany wodą korytarz przedzierając się przez wodę gdy znów spróbował. Widząc, że prośby i przekupstwo nie działają spróbował ucieczki. Zaczął brnąć przez wodę ale tym razem wtrącił się Black 7. Złapał go wolną pancerną łapą i zaczął wlec za sobą jak worek kartofli. Dla operatora ciężkiego pancerza wspomaganego ani woda ani ten dodatkowy ciężar jakoś specjalnie nie spowalniał. Zatrzymali się dopiero przy drzwiach które prowadziły do wewnętrznych sektorów bunkra. Black 2 dała znać przy panelu, że wracają i gdy na holo wyświetliła się głowa Wasilija który ją rozpoznał ciężkie antywybuchowe drzwi szczęknęły i majestatycznie rozsunęły się. Po drugiej stronie stał Wasilij. Wciąż w tych ciemnych okularach oraz kilku jego ludzi. Wszyscy z automatami w łapach choć nie celowali do nikogo ale wyglądało, że są gotowi ich użyć albo po prostu trzymając broń w łapach czuli się ważniejsi i bezpieczniejsi. Wyraźnie jednak byli nastawieni na bierność czekając co szef powie i zrobi. Szef zaś bardzo zainteresował się przyprowadzonym przez Parchów facetem. Podszedł z wolna do niego i zaczął się mu bacznie przyglądać. Z bardzo bliska. Oglądał bez żenady jego mokrą od potu i wody nalaną twarz, bok głowy, szyję i resztę sylwetki. Grubas wyglądał jakby zaraz miał dostać palpitacji serca ze strachu. - Ale mieliście posprzątać. - powiedział w końcu Wasilij wciąż o centymetry wgapiony w twarz grubasa. - Oni chyba nie mogą. - odezwał się cicho jeden z ochroniarzy. - Ależ Wasiliju Abramovichu! Ja jestem czysty! Nic mi nie jest! Jestem zdrowy! No przecież jakby coś mi było to by już było po mnie! To inni byli zarażeni ja jestem czysty! - grubas pękł i zaczął gwałtownie prosić szefa ochrony patrząc czasem desperacko to na dwójkę Parchów jacy go tu przyprowadzili to na resztę ochroniarzy jakby szukał tam wsparcia i ratunku. - Nie podobają mi się twoje oczy Michaił. - wycedził Wasilij robiąc krok do tyłu. Gdy Diaz spojrzała w lepszym świetle w oczy pochwyconego mężczyzny dostrzegła, że białka są pocięte licznymi pęknięciami z drobnych żyłek przez co wydawały się czerwonawe od nabiegłej krwi. - To przesąd! To głupi przesąd! Chyba nie wierzycie tej durnej schizolce! Kto by wierzył w jakieś diabły i demony?! Przecież to jakaś bzdura! Przecież tyle lat pracuję dla pana Morvinovicza! Jestem dobrym, wiernym pracownikiem! - mężczyzna prawie płakał i rzucił się na klęczki łapiąc desperacko za nogawkę spodni Wasilija. Mówił coraz szybciej wiedząc, że waży się szala jego życia. - Może durna schizolka. Ale co do reszty się nie pomyliła prawda Michaił? - Wasilij ze wstrętem odkopnął mężczyznę w kombinezonie i ten poleciał na plecy. Szczęknął odbezpieczany automat. - Nie! Nie rób tego! Wypuście mnie! Pójdę sobie! Nic wam nie zrobię! Błagam! Zlitu… - Michaił wyciągnął desperacko dłoń w stronę Wasilija i jego wycelowanego w siebie automatu. Nie dokończył gdy broń szczeknęła wytłumionymi pociskami i kilka tripletów robryzgło czaszkę mężczyzny kończąc i jego żywot i błagania. - Dokończcie sprzątanie. Tu duży wrzuć go tam. A ty to spal. - Wasilij zabezpeczył automat i nie wydawał się jakoś zbytnio poruszony całym zajściem. Po kolei wydał polecenie najpierw wskazując na ciało Michaiła, potem na Latynosa w pancerzu wspomaganym a na końcu na Latynoskę z miotaczem ognia podpiętym pod karabinek. Diaz znów zobaczyła jak z góry nachyla się nad nią szyba lustrzanego hełmu Siódemki i własne zniekształcone w nim odbicie. Blac 7 wzruszył w końcu ramionami, schylił się by podnieść bezwładne już ciało i bez ceregieli wrzucił je z powrotem przez próg. Ciało upadło kilka kroków od ciężkich drzwi antywybuchowych. - A wy dwaj sprawdźcie czy jest czysto. - rzucił krótko do dwóch stojących ochroniarzy. Ci mieli miny jakby właśnie dostali w prezencie bombę do rozbrojenia. - My?! Ale przecież oni mówią, że posprzątali! - zaprotestował z miejsca jeden z wyznaczonych chyba nie mając ochoty włazić do ciemnego i zalanego wodą korytarza. - To oni tak mówią. Zasuwać i sprawdzić! - warknął ostrzej szef ochroniarzy patrząc już wyłącznie na dwójkę wyznaczonych ochotników. Ci popatrzyli na siebie, na leżące w głębi korytarza bezgłowe prawie ciało Michaiła, na automat Wasilija i chyba im wyszło, że jednak lepiej zrobić co im każe. W końcu jeśli było tam czysto to powinno być bezpiecznie. Niechętnie wiec poczłapali w stronę otwartych drzwi jakby szli na zatracenie. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 33:50; 55 + 60 min do CH Brown 3 Brown 0 Brown 0 rozstała się z Karlem i dwójką pozostałych gliniarzy. Ruszyła już dobrze znaną sobie trasą do wewnętrznych rejonów bunkra. Tak samo jak poprzednio musiała zatrzymać się przed rzwiami i parą strażników. Gdy powiedziała z czym przychodzi jeden z nich zaczął rozmawiać przez komunikator. - Szefie. Przyszła ta czarna. Chce z szefem gadać. - odezwał się ochroniarz klubowy stojący przed drzwiami schronu. - Co mi przeszkadzasz?! Jaka czarna?! - odgłos biznesmena w białym garniturze był wyraźnie wkurzony i obydwaj ochroniarze spojrzeli na siebie lękliwie. - No ta co tu przyszła z Hollyardem i resztą. Ta rodaczka. - ochroniarz z wahaniem próbował usłużnie doprecyzować kto stoi przed drzwiami. Przez chwilę brzmiała cisza. Potem ochroniarz kiwnął głową i odwróćił się by otworzyć panel. - Szef mówi, że możesz wejść. - poinformował Vinogradovą gdy otwierał panel. Wewnątrz jakiś inny typ, tym razem młody i jakoś wcale nie wyglądający na ochroniarza, przejął rolę przewodnika i poprowadził ją tym samym korytarzem. Znów weszli do tego samego pomieszczenia konferencyjnego gdzie długi stół wciąż świecił asymetrią jednego brakującego krzesła rozwalonego niedawno przez Black 7. Kupki drewnopoodbnego plastiku nadal leżały gdzieś pod ścianą. Tym razem jednak pomieszczenie było puste i przewodnik śmiało przeszedł przez nie na drugą stronę i przeszli do kolejnego pomieszczenia. Te już wyglądało mniej biurowo a bardziej jak elegancki salon do bardziej swobodnych i prywatnych rozmów. Tu znowu siedziało i stało kilku ochroniarzy. - Szef zaraz przyjdzie. - powiedział młodzik zatrzymując się gdy najwyraźniej doszli na miejsce przeznaczenia. Brown 0 miała okazję przyjrzeć się wnętrzu. Nieduże na planie kwadratu o kilkumetrowych bokach. Przyjemne ciepłe światło z lamp na ścianach, ładny żyrandol, ciemne drewno lub coś co je świetnie udawało, skórzano podobne sofy i fotele wszystko to wyglądało na stylizację z XIX wiecznego klubu dla dżentelmenów. Tylko dżentelmenów tu brakowało bo ci ochroniarze wydawali się świetnie wpasowywać w rolę bramkarzy w klubie czy innych silnorękich ale do wizerunku dżentelmenów to im było dość daleko. Popatrzyli na nowo przybyłą kilku się uśmiechnęło niezbyt wyrafinowanie jak się faceci szczerzyli do siebie widząc fajne nogi, cycki czy dupę, kilku ograniczyło się do krótkiego spojrzenia i ten młodzik wyglądał przy nich najmniej męśniakowato. - Napijesz się czegoś? - zapytał podchodząc do barku i nalewając sobie z grubo rżniętej karafki do równie grubo rżniętej szklanki bursztynowego płynu. Szklanek stało jednak kilka mógł więc pewnie nalać i gościowi. Szef faktycznie przyszedł po chwili. Drzwi po przeciwnej stronie niż weszła Brown 0 za przewodnikiem otworzyły się i ukazał się w nich facet w białym garniturze. Przez szczelinę drzwi przez moment Vinogradova dojrzała innego faceta. Rozwaloego wygodnie na jakiejś sofie i z dwoma przyklejonymi po bokach dziewczynami. - Jesteś na moim terenie i będziesz się stosował do moich zasad! Jesteś moim kurwa gościem ale to się może w każdej kurwa chwili zmienić! - wycedził groźnie jawnie zdenerwowany Morvinovicz celując w tamtego palcem. To, że szef był skoncentrowany na czymś innym wykorzystali ci ochroniarze co dotąd siedzieli i zerwali się z miejsc. Pojawienie się szefa i to wyraźnie wkurzonego w ogóle zdawało się zelektryzować wszystkich obecnych w salonie. - Tak? I kto cię wtedy zabierze z tego kurwidołka? Jest ryzyko to i cena rośnie! Jeden bilet, jeden milion! Przyślij mi coś egzotycznego! Mam ochotę na coś egzotycznego te zwykłe dziwki już mi się znudziły! I gdzie jest ta twoja blond gwiazda?! Miałeś mi ją sprowadzić! Postaraj się bo cena znów skoczy a na razie masz miejsce tylko na jeden bilecik! - głos faceta z drugiego pomieszcznia ociekał pewnością siebie i szyderstwem jawnie kpiąc z gospodarza w białym garniturze. Wkurzony szef uciął tą gadaninę trzaśnięciem drzwiami. Przez chwilę stał tak tyłem do salonu a ludzie w salonie wpatyrwali się w jego plecy. - Co za nędzny chujek! - sapnął wściekły gospodin. Odwrócił się i z zaciśniętymi ze złości zębami przejechał palcami po włosach. Położył dłonie na oparciu fotela zaciskając je na nim mocno. Chyba się zastanawiał co dalej zrobić ale odezwał się ten młodzik który przyprowadził Parcha od wejścia. - Zaraz szefie. Jak to tylko jeden bilet. A my? - młody skojarzył słowa które wpadły mu w ucho i chyba go zaniepokoiły sądząc po głosie i wyrazie twarzy. Jego pytanie zaalarmowało czujność pozostałych ochroniarzy i spojrzeli czujnie na szefa domagając się wyjaśnień. Morvinovicz podniósł głowę i błyskawicznie przeskanował twarze zebranych w pokoju. - Jeden bilet to na cały pakiet. Wszyscy z was mają miejsce w tym pakiecie. Tak jak wam mówiłem wcześniej. Nie znacie wszystkich detali umowy to nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Rozumiemy się? - spytał szef patrząc po kolei na twarze swoich pracowników. Ci długo nie wytrzymali jego spojrzenia i w końcu chyba zcedowali odpowiedź na tego młodego. Ten z wahaniem ale w końcu pokiwał głową na znak zgody. Wątpliwości jednak już najwyraźniej zdążyły zalęgnąć się w głowach. - Przyszła wiadomość od naszych przyjaciół. Ktoś chyba naprawił przekaźniki na dachu to znów mamy łączność. Wasilij dał znać, że tamtych dwoje skończyło i wracają. Ale posłał dwóch ludzi by to sprawdzili. - powiedział w końcu ten młody lekko kołysząc pękatą szklanką. Wypił końcówkę jej zawartości i odstawił z powrotem na barek. - Dobrze Oleg. Zajmę się tym za chwilę. - skinął głową Morvinovicz gdy sytuacja zdawała się wracać do normy. Teraz podniósł wzrok na Vinogradovą. Patrzył uważnie jakby starał się odgadnąć dlaczego tu wróciła. - Rodaczka. Ta dobrze wychowana. - w miarę jak mówił swoboda zachowania i uśmiech jakie prezentował wcześniej podczas spotkania w sali konferencyjnej zdawały się z sekundy na sekundy wracać na swoje miejsce. Wyszedł zza fotela na jakim dotąd opierał dłonie i ruszył ku stojącej Vinogradovej. - Cóż się stało, że skromny biznesmen może nacieszyć oczy widokiem tak naturalnie pięknej słowiańskiej róży. - zapytał szarmancko stając przy Brown 0 i całując ją w dłoń na przywitanie. - I powiedz mi jeszcze różyczko czy nie wiesz może gdzie obecnie przebywa moja Amanda? - zapytał wciąż trzymając dłonią jej dłoń blisko swojej twarzy.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-06-2017, 12:11 | #139 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
16-06-2017, 12:25 | #140 |
Reputacja: 1 | Musiał przyznać sam przed sobą, że tego się nie spodziewał. Oczywiście, mógł się domyślić, jednak… Kamera stanowiła zarówno problem jak i, zapewne nieświadomą, przysługę. Problem, bowiem nie mógł zachowywać się swobodnie wiedząc, że nagranie, czy to puszczane na żywo czy emitowane w czasie późniejszym, będzie oglądane przez miliony ludzi. Przysługa, bowiem wśród tych milionów może się znaleźć ta jedna, ta której posłał uśmiech gdy odwrócił głowę w stronę reporterki. Tak, Rebecco, oto jestem posłał jej w myślach przywitanie, wiedząc że w jej umyśle pojawią się wizje tego, co jej obiecał. Zaraz jednak jego myśli wróciły do tu i teraz. Na pytanie Olimpii była w tej chwili tylko jedna odpowiedź.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |