Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2017, 22:46   #568
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Spotkanie ze Starym wreszcie się skończyło. Nie przebiegło co prawda tak jak Blue stawiała, ale wychodząc z gabinetu ze zdjęciem w wewnętrznej kieszeni marynarki, pierwszy raz odkąd pamiętała… czuła zmieszanie. Do tej pory myślała, że przeszłość zostawiła za sobą, pochowała tych których pochować musiała i nigdy więcej ich nie zobaczy, a tu taki psikus. Przeszłość ją odnalazła i teraz zapewne naciągała gacie na obwisłą dupę.
- Niezła się wam fucha trafiła. Długo tu pracujesz mordeczko? - wyszczerzyła się do pleców ochroniarza, odwracając uwagę od nieprzyjemnych rozmyślań czymś swojskim i znajomym. Typ był nie najgorszy, do tego w dopasowanym, przedwojennym garniaku prezentował się prawilnie. Prawie jakby był z Vegas, a nie z zaplutej dziury pokroju Det
Profesjonalny w każdym calu, z kamiennym poker facem i jeszcze ze słuchawką w uchu i brakiem uśmiechu. Z tego co pamiętała droga do wyjścia trochę zajmowała, a robienie sobie przyjaciół zawsze się opłacało.

- Już jakiś czas. - odpowiedział zdawkowo zagadnięty ochroniarz odwracając lekko głowę choć nadal panna Faust widziała co najwyżej jego profil. Dalej szli korytarzem który miał ich zaprowadzić do schodów na parter.

- Lepsze to niż ganianie za kołpakiem. Jestem Blue i będę się tu często kręcić. Staremu się nie odmawia - blondyna nie traciła dobrego humoru, skupiając się na twarzy gościa. Pół głowy uwagi, to już jakiś sukces - Dlaczego garniak, a nie bryka? Nie ciągnęło cię do Wyścigów no i jak ci mówić? Bo duperka ładnie, ale dość mało precyzyjnie - wyszczerz się poszerzył.

Tym razem agent odwrócił się i obrzucił uważnym spojrzeniem idącą za nim blondynkę ubraną wedle dawnej biurowej mody. Przesunął się po jej sylwetce z góry na dół i z dołu na górę wracając do twarzy na której zatrzymały się jego okulary na chwilę. Idący za Blue drugi agent parsknął cicho chyba rozbawiony uwagami gościa.

- McCarthy. Agent McCarthy. - odpowiedział w końcu ten z przodu uśmiechając się półgębkiem. Dalej wyglądał na poważnego i profesjonalnego ale chyba postanowił wziąć ton i słowa gościa za dobry, żarcikowi szton. - Latanie za kołpakiem jest fajne. Ale po służbie. - dodał gdy znów przyjął rolę torującego drogę agenta. - A ty? Skąd znasz Dzikiego? Nie wpada tu zbyt często. Właściwie w ogóle. - ochroniarz też widocznie był co nieco ciekaw kim jest ta blondi co się z Dzikim wozi przed świtaniem i zajeżdża do jednej z najważniejszych osób i na schultzowym rejonie i w całym mieście.

- Agent McCarthy… profesjonalnie - powtórzyła za ochroniarzem i obróciła głowę - A ty się tak nie ciesz, bo teraz twoja kolej. Muszę wiedzieć o kogo pytać jak mnie dorwie melancholia wieczorową porą. To wielkie, obce miasto… a ja jestem samotną, niewinną blondynką, nową na rewirze. Ciężko tak czasem, wszystko inne niż w domu, idzie się pogubić. Albo zgubić... zmarznąć bo ciężko o ciepły kąt i przyjazną twarz - westchnęła z udawanym smutkiem, spuszczając oczęta i wachlując rzęsami - Poznaliśmy się z Dzikim na torze. Zaliczam miejscowe atrakcje - na jej twarz wrócił uśmiech z reklamy pasty do zębów.

- Ale bajera. - odpowiedział McCarthy po tym jak obydwaj się na chwilę roześmiali tracąc na ten moment ten chłodny profesjonalizm jaki ich otaczał i zmieniając go na ten moment w roześmiany ale jednak profesjonalizm.

- Ja jestem Barry Bullock. Też agent. - odpowiedział ten który szedł za Blue wodząc bezczelnie wzrokiem po tyle jej szczupłej sylwetki podbitej dodatkowo efektem spodni i szpilek.

- I mówisz, że jesteś samotną, zmarzniętą, niewinną blondynką? Z wieczorowymi napadami melancholii? I będziesz tu często bywać? I znasz Dzikiego? - agent prowadzący powtórzył to co powiedziała o sobie panna Faust. Dziewczyna z Miasta Neonów miała wrażenie, że jakby dotąd sprężysty i pewny krok jakim zmierzali do tych schodów na dół jakby co nieco wytracił tempo. Agent McCarthy pozerkał znowu z ukosa na gościa. - Przykra sprawa. Taka zmarznięta chandra polana melancholią. Musisz poznać nowych ludzi w takim razie. Chcesz to cię mogę trochę wprowadzić w te miasto. Wiesz. By ci ułatwić penetrację tych rejonów. I rozgrzać. - powiedział jakoś specjalnie nie kryjąc się ze swoimi intencjami. Zdawał się być zainteresowany sygnałami dawanymi przez kobietę.

- Och, byłbyś taki miły i pomógł nawiązać bliski kontakt i wtłoczył tutejsze zasady? To takie skomplikowane… będę musiała się jakoś odwdzięczyć - Blue złożyła ręce na piersi w geście czystej niewinności - Za fatygę, pomoc i dobre serce i w ogóle. Bezbronna kobieta musi sobie jakoś radzić w tym brutalnym świecie - przejechała oczętami na Barry’ego, kwitując kawałek o bajerowaniu. Każdy miał jakieś koniki, a gadka szła Julii jakoś łatwo, o ile rozmówca nie był czarny - To co, wesprzecie mnie twardym… ramieniem? Stary nie zejdzie od razu, zanim się ogarnie, mogę przyjąć parę razy… wasze dobre rady. Od serca - obcięła pingwiny taksującym spojrzeniem, zagryzając przy tym wargi. Gdzieś w połowie monologu jej ręce powędrowały jedna do przodu żeby drapać Carthy’ego po tyłku, a druga do tyłu i tam zabłądziła przy rozporku Bullocka. Parę chwil jej nie zbawi, a przyjaciele w melinie Starego się jej przydadzą. Lepsi kumple, niż wrogowie - stara zasada biznesu.

Obydwaj agenci zatrzymali się. Jeden popatrzył na drugiego przez perspektywę blond główki pomiędzy nimi, każdy z nich popatrzył na właścicielkę tej blondgłówki i obydwaj rozejrzeli się po korytarzu jakby sprawdzali czy ktoś nie idzie.

- Jasne. Myślę, że możemy pomóc ci z tym wtłoczeniem. - skinął w końcu głową McCarthy. Machną nią by dać, znać, że mają iść za nim i weszli przez jakieś drzwi jakie wcześniej po prostu minęli. Teraz okazało się, że jest to jakieś biuro. A przynajmniej było jakieś biurko i szafki. Blondyn wszedł pierwszy, potem Blue i na końcu Bullock który zamknął drzwi.

- A uwiniesz się tak szybko? Wiesz to musiałoby być błyskawiczne. - zapytał zaciekawionym tonem Barry patrząc na Blue równie zaciekawionym spojrzeniem.

- Boisz się że długo nie wytrzymasz i się schlapiesz jak szczeniak przy pierwszym brandzlowaniu? Nie dygaj, mam podzielną uwagę. - panna Faust rzuciła zaczepkę, ekspresowo pozbywając się ciuchów. Żakiet trafił złożony na stół, za nim bluzka i stanik. Spodnie też zdjęła żeby się nie pogniotły ani nie wypchały na kolanach. W samych szpilkach i gaciach klęknęła na podłodze, zachęcająco kiwając na obu agentów. - Bez targania za kłaki. Godzinę dziś je układałam i mają takie pozostać. Szpachla też, więc bez strzelania po ryju.

Obydwaj mężczyźni przez chwilę obserwowali jakby z niedowierzaniem jak kobieta zaczyna się spokojnie pozbywać swojej garderoby. Zupełnie jakby podejrzewali, że w ostatniej chwili się rozmyśli, spróbuje jednak wymigać albo coś wywinie. Ale gdy tak stanęła prawie nago a potem uklękła przed nimi obaj zdawali się być pod wrażeniem. Nawet przez te ich ciemne okulary i garniakowy profesjonalizm udawało się się to pannie Faust zarejestrować.

- O w mordę. - sapnął będący pod wrażeniem Bullock. Gdy jednak już blondynka była taka gotowa, zachęcająca i skora do współpracy i wtłoczenia tych nowych zasad obaj jakby przebudzili się ze stuporu.

- Pokaż co tam masz. - mruknął McCarthy podchodząc razem z drugim agentem do klęczącej blondynki i przesuwając dłonią po jej ramieniu w kierunku jej sterczących piersi. Chwilę poświęcił się badaniu tego fascynującego go detalu kobiecej blond anatomii. Barry też badał sprawę od swojej strony ale szybciej dłonie powędrowały mu do własnego zapięcia spodni. Widząc to drugi też zajął się tym planowanym przygotowaniem do tłoczenia.

Julia była na tyle miła żeby im z tym pomóc. Wprawne ręce szybko rozpinały guziki i suwaki, drażniąc dotykiem budzące się do życia organy
- W mordę? Od tego zaczniemy - wymruczała nisko, przybliżając twarz do rozporka Barry’ego. Zassała ciepło ciało między wargi, patrząc do góry z pozycji loda. Dalej już nie miała jak mówić, z pełnymi ustami szło to tragicznie. Drugiego pingwina otoczyła dłonią, sunąc nią w górę i w dół, żeby nie czuł się pominięty i zostawiony gdzieś na boku.

Obydwaj mężczyźni wydawali się reagować z bardzo podobnym zestawem dźwięków, mimiki i zachowań. Z góry do Blue zaczęły dochodzić pełne zadowolenia pomruki i westchnienia. Barry wydawał się być wniebowzięty przez usta i język dziewczyny z Vegas. McCarthy podobnie przez jej dłoń. Obydwaj patrzyli w dół na pracującą twarz blondyny i o ile w okularach a raczej reszcie twarzy Barry’ego widziała głównie szczęście i zadowolenie to u McCarthyego stopniowo rosła niecierpliwość.

Bidulek był zazdrosny, że to nie nim w pierwszej kolejności blondynka się zajmuje. Nie umiał poczekać, chciał pewnie odwrotnego układu, blondynka nie chciała go dręczyć. Z głośnym połknęła obrabiany sprzęt jeszcze parę razy i z mokrym cmoknięciem wysunęła go z ust. Obróciła twarz i dla równowagi zajęła się drugim facetem, żeby już nie smędził. Pracowała sumiennie, a jej głowa szybko i rytmicznie kołysała się w przód i w tył, do rytmu z pracującą dłonią przy pierwszym interesie.
- Zdejmij pingle, lubię widzieć dokładnie kto mnie rżnie - mruknęła uwalniając na chwilę usta. Dmuchnęła na naprężonego członka i oblizała czerwoną główkę - To jak z tym wtłaczaniem? Biurko, podłoga? Wolę biurko, wygodniej jak macie mnie obrabiać na raz. - parsknęła i wróciła do ssania.

- Lepiej nie. - odparł po chwili wahania McCarthy gdy pytała o okulary. Jednak pozostała reakcja była szybka. Obydwaj ochroniarze Starszego wydawali się znowu być wniebowzięci. Na chwilę sapnęli i jakby oprzytomnieli gdy blondynka odzyskała mowę i zapytała o parę technicznych detali. Zerknęli na fotel, na podłogę, na biurko oceniając szybko sytuację.

- Biurko! Obrobisz mnie jak prezesa? - Barry załapał od razu w czym rzecz i aż mu się oczka zaświeciły. Widziała to dokładnie bo zdjął swoje okulary. Pomógł przychylić się reszcie do tego pomysłu bo podniósł za ramię blondynkę i lekko popchnął ją na biurko. Sam szybko obszedł je dookoła i stanął z drugiej strony nadstawiając się do dalszej ustnej obróbki jaka najwyraźniej w wykonaniu Ble bardzo mu przypadła do gustu. - O tak, obrób mnie jak prezesa. Jak grzeczna sekretarka - szparka. - zamruczał z zadowolenia Barry już chyba sycąc się nadchodzącą przyjemnością.

McCarthy zaś podszedł do wypiętego tyłka Blue.
- Niezłe. - powiedział z uznaniem gdy otwartą dłonią trzepnął wypięty pośladek blondyny. Chwilę bawił się nim sunąc po niem, ugniatając go i sycąc się tym jędrnym kawałkiem ciała. Na koniec znów trzepnął aż zaklaskało echo. Po czym jednym ruchem zsunął majtki Blue w dół odsłaniając jej skarby.

- Co lepiej nie? - panna Faust zabujała kuprem, potrząsając nim przez co bielizna zsunęła się po długich nogach i zatrzymała się w okolicach kostek. Przestąpiła nad nią, uwalniając nogi dzięki czemu mogła je swobodnie rozłożyć, stając w lekkim rozkroku. Spracowaną dłonią zajmowała gościa przed sobą, obracając się łbem za plecy - Masz różnokolorowe gały, albo źrenice jak u kota, takie wąskie? No i co z tego? Ja nie z tych co będą robić ci pojazdy - mruczała sięgając drugą łapą do tyłu, ale zamiast zmacać okularnika, zajęła się sobą, wodząc palcem wzdłuż rowka między pośladkami - Odmawiasz jak cię dama tak ładnie prosi? - oblizała wargi, a jej palec zadomowił się w wilgotnym wnętrzu. Wysunął się powoli i wrócił na miejsce w towarzystwie kolegi.

- Noo… Moja własna szparka - sekretarka… - Barry chyba pozwolił sobie utonąć we własnych fantazjach i przyjemnościach jakie serwowała mu rozłożona na biurku kobieta. Stał z przymkniętymi oczami jedynie czasami je otwierając by spojrzeć z miną najedzonego, wygrzewającego się kocura. Ale to co się działo w okolicach tylnych partii Blue też go chyba dodatkowo pobudzało.

W tym czasie McCarthy z równą satysfakcją podziwiał wygląd i zdolność samoobsługi u ich porannego gościa. Obserwował jej dłoń i ściągniętą bieliznę na jej długich nogach w końcu słysząc pytania i widząc działania Blue wreszcie się zdecydował. Schylił się za Blue i wysunął z niej jej palce. Spróbował je językiem i posmakował. Przeniósł swoje ciemne okulary aa blondynkę. Zaczął całować jej pośladek a potem przesuwał się w górę jej pleców sunąc ustami i językiem po jej kręgosłupie. W miarę jak się przesuwał wyżej kobieta czuła jego koszulę, garnitur i guziki jakie stopniowo też przesuwały się po skórze jej grzbietu. W końcu McCarthy zawędrował aż do jej karku i jego twarz znalazła się blisko twarzy panny Faust. Wtedy zdjął okulary. I mogła zobaczyć jak wyglądają jego oczy. Jedno było dość standardowe. Nie było żadnego powodu by je ukrywać. Ale w drugim ział mrok oczodołu. Bynajmniej nie pusty. Wypełniony był jakimś elektronicznym czymś. Wyglądało na niezbyt udaną operację przeszczepu implantu oka. Właściwie wyglądało na kompletnie nieudaną operację. Zamiast powieki miał poszarpaną skórę i kawałki żywego mięsa co razem z resztkami elektroniki nadawało mu wygląd nieudanego, prymitywnego cyborga. Wcale nierzadko bywało to posądzane o różne niecne pochodzenia i zamiary. No i wyglądało paskudnie i odpychająco. McCarthy pewnie nie zdecydował się na całkowite usunięcie tych resztek z oczodołu bo jeśli choć trochę były w porządku zawsze było to podobno łatwiej przy instalowaniu następnego implantu. A przynajmniej po barowych Pustkowiach takie chodziły plotki.

Blue dziękowała Fortunie za to, że jej łapę składali spece i nie spierdolili jej, robiąc dziwadła ze stajni Molocha. Jakby miała wyglądać tak jak pingwinek o sprawnym języku, chyba pochlastałaby się własnymi szponami, ale ten wygląd miał plusy. Koleś robił wrażenie kiedy kogoś przesłuchiwał w ciemnym pokoju, albo zaułku. Widać zbierał sztony na nowy wszczep, praca u Starego mogła mu go zapewnić. Albo ktoś mu upierdolił implant na akcji, też była na to spora szansa.
- Mam ci narysować strzałeczki gdzie co wsadzić? - mruknęła mu prosto w twarz i ledwo skończyła mówić, wpiła się dla zachęty w usta. Pocałunek był szybki, po nim nastąpił drugi w okolicy policzka, a trzecim blondynka ostemplowała oszpecony oczodół. - Ciesz się, że nie jesteś jebanym czarnuchem. Tego już byś nie naprawił - walnęła go wyszczerzem. Brzydzić się nie zamierzała. Nie śmierdział, nie był czarny i w tym garniaku wyglądał zacnie. Resztę szło naprawić. Kutasa miał, a to najważniejsze.

- Chyba sobie poradzę. Jestem Michael. - odpowiedział McCarthy i uśmiechnął się pierwszy raz całkiem nawet przyjemnie i sympatycznie. Potem otworzył całuśną drogę w dół pleców kobiety ale doszedł gdzieś do połowy. Dalej zabrakło mu chęci albo cierpliwości. Złapał jednak Blue i przekręcił ją na drugą stronę. Przez co trochę przerwał zabawy jej i Barry’emu. Za to teraz blondynka leżała plecami na biurku mając Barry’ego nieco do góry nogami a między własnymi nogami Michaela. Ten dłużej się nie ceregielił skoro mieli skrajnie mało czasu i zajął się tym obiecanym pompowaniem. Szybko z okolicy zderzających się ud i bioder zaczęły dochodzić klaszczące odgłosy a McCarthy zajmował się na ile mu ten żwawy rytm pozwalał podskakującymi w tym samym rytmie piersiami dziewczyny z Vegas. To ustami to językiem, to dłońmi. Barry też dołączał do tych zabaw z przednimi wdziękami blondynki ale wydawał się traktować to już marginalnie gdy zdawał się być bardzo blisko kulminacyjnego momentu.

Zdobywanie nowych kolegów posuwało się do przodu w coraz szybszym tempie. Przekręcona Blue zawisła głową za biurkiem co zaraz wykorzystał Bullok, ładując się w nią na ile pozwalało gardło.Blondyna musiała się postarać i pomagać ręką, aby w przypływie integracyjnego natchnienia jej nie udusił. Cyklop posuwał ją z drugiej strony, nadając rytm i temu co działo się u góry. Biurko skrzypiało, panna Faust stękała coraz szybciej mimo zajętych pracowicie ust. Wolną ręką drapała pochylającą się nad jej piersiami głowę i w miarę zbliżającego się finału zaciskała uda wokół pasa jej właściciela.
Bullock też miał przyspieszony oddech. Dyszał coraz bardziej i w końcu targnęły nim spodziewane dreszcze. Blue poczuła jak to co trzymała w usta zalało ją płynnym gorącem. Trwało to chwilę a agent wydawał się być na wyżynach ziemskiej przyjemności. Wreszcie gdy oderwała się od niego upadł prawie bezwładnie na “prezesowy” fotel i miną szczęśliwości na twarzy.
McCarthy wykorzystał to, że został jedynym współgraczem panny Faust i mogła się już skoncentrować tylko na nim. Opierał się dłońmi o biurko pompując ją nieubłaganie. W końcu Julia wyczuła, że on też zaczyna dochodzić do wielkiego finału.
Skończyła przełykać, rozłożyła szeroko uda i jednym mocnym pchnięciem, odepchnęła go od siebie, uwalniając od ciężaru i tłoka. Zsunęła się z biurka z powrotem na kolana i nim zdążył wyjść z szoku i porządnie się wkurwić, dokończyła robotę oralnie. Nie po to Seiko ją szorowała, żeby teraz brudził od środka ją byle wafel. Ryj szło przemyć wódką, dupę już nie bardzo, a jeszcze czekało ją śniadanie ze Zgredem i Starym. Nie mogła iść na negocjacje waląc śledziem na milę.

Agent McCarthy najpierw wydawał się zaskoczony tym “atakiem” ale szybko mu przeszło i taki finisz też najwyraźniej mu się spodobał tak samo jak koledze który kończył dogorywać na fotelu i zaczynał przejawiać jakieś oznaki bardziej cywilizowanego życia. Jednooki agent też na chwilę opadł na krzesło po drugiej stronie biurka i zajął bliźniaczą pozycję do kolegi.

- Szybka jesteś. - powiedział z przyjaznych barwach Barry zbierający się już do pionu. - I dziewczyno jesteś stworzona do tej roboty. - pokiwał głową wskazując palcem na miejsce gdzie niedawno była głowa o jasno blond włosach. Na koniec by dodać wymowności przekazu słownego wzmocnił go uniesionym kciukiem do góry. McCarthy który wciąż łapał oddech też powtórzył ten gest.

- Musimy się zbierać. Bo się skapną. - pokiwał głową jednooki podchodząc do biurka i ponownie nakładając swoje ciemne okulary. Znów wyglądał prawie jak na profesjonalnego agenta wypadało wyglądać. No może jeszcze trochę zadyszka go trzymało ale to szybko powinno przejść.

- Jak mówiłam będę tu częstym gościem - Julia zgarnęła ciuchy i w pośpiechu zakładała je na grzbiet. Wygładziła całość, poprawiła guziki, potem przejrzała się w oszklonej szafce i zrobiła porządek z włosami, przywracając im biznesowy wygląd - Dajcie coś do przepicia, najlepiej wódę. Potrzebuję klina do przepicia.

- No mam nadzieję, że to nie ostatni raz. - Barry wydawał się całkiem zadowolony z tego wyznania i zapowiedzi kolejnych wizyt.

- Tu nic nie ma. Po drodze zajdziemy do kanciapy. - odpowiedział McCarthy czekając aż się ich gość ubierze do końca. Potem wyszli całą trójką znów na ten sam korytarz co poprzednio. Znowu przybrali trójkowy szyk i zeszli po schodach na dół. Ale zanim wrócili do tego pierwszego salonu skręcili w jakieś boczne drzwi. Tam McCarthy machnął ręką na Bullocka i ten zanurkował za kolejne drzwi. Po chwili wrócił z butelką wręczając ją blondynie.

- Dzięki mordeczko - chętnie przyjęła flachę i pociągnęła zdrowo z gwinta, zmywając z podniebienia posmak obu agentów. Alkohol był lepszy niż guma do żucia i łatwiej szło go znaleźć. Pociągnęła jeszcze dwa łyki tym razem dla higieny sumienia. Oddała szkło, przy okazji głaszcząc najnowszego kochanka po policzku. To samo zrobiła z drugim, żeby się nie czuł pokrzywdzony.
- Dobrze jak wrzucasz na luz - szepnęła cyklopowi do ucha - Niezły sprzęt tam chowasz, więc nie spinaj się. Prawilna z ciebie dupa, pierwsza klasa, a wiem co mówię. - przybrała ton eksperta, wszak przez jej ręce przewinęło się tyle kutasów, co przez łapy statystycznego czarnucha kradzionych rowerów.

McCarthy skinął głową choć w tych okularach, gajerze i wyglądał jak agent z plakatu czyli antyteza bycia wyluzowanym.
- Też masz czym się pochwalić. - powiedział lekko opuszczając głowę w kierunku dekoltu blondynki a w tych okularach to kto wie, może puszczał żurawia i niżej. Barry odebrał butelkę i znów na chwilę zniknął. W drzwiach jednak Blue jeszcze widziała jak sam też pociągnął z gwinta małego łyka na co McCarthy się skrzywił. Poczekali moment aż drugi agent wróci i będą w komplecie po czym byli gotowi wrócić do salonu. Nie pozostawało nic innego jak zagęścić ruchy i udawać, że nic się niezwykłego i nieprofesjonalnego nie stało.


Dziki jak widać sam zajął się sobą i nie narzekał na nudę, otoczony fangirlami z wąsem nawet w takim miejscu jak siedziba Starego. Pingwiny z Det pozostawały z Det i też w dostawały wytrysku na widok swoich gwiazd. Panna Faust przeparadowała przez niewielką salkę, przebierając zgrabnie długimi nogami, a profesjonalny wyszczerz nie schodził z odpicowanej na biznesowo gęby.
- A co cię to tak interesi, co? Dla Zgreda robisz i haków szukasz? - zatrzepotała rzęsami, wieszając się rajdowcowi na ramieniu. Naparła dyskretnie, sugerując żeby ligus ruszył się i wyszedł na zewnątrz. Co mieli rozmawiać przy pignwinkach o tematach prywatnych?

Kilku ochroniarzy uśmiechnęło się słysząc bezczelną odpowiedź na pytanie rajdowca. Dziki zaś spojrzał z zaciekawieniem ale chyba prawidłowo odczytał mowę napierającego przednimi walorami ciała blondynki. Odwrócił się w stronę drzwi wyjściowych ale tam nadal blokował drogę wyjścia jeden z ochroniarzy. Brwi gwiazdy Det uniosły się pytająco w górę dając dość wymowny sygnał, że wypada się właścicielowi usunąć z drogi.

- Macie poczekać na szefa. - odpowiedział trochę zmieszanym tonem ten przy drzwiach. Dziki przekrzywił głowę i spojrzenie przeszło mu w bardzo krytyczną wersję.

- Nie dygaj człowieniu, poczekamy. Ale na zewnątrz nie? Sam rozumiesz, kicia w potrzebie. - wskazał na przyklejoną do swojego ramienia blondynkę. Ochroniarz zawahał się i spojrzał gdzieś w głąb pomieszczenia na McCarthy’ego. Ten skinął lekko głową. Ochroniarz więc odsunął się dając dwójce gości przejść. - Dzięki chłopaki, równi z was goście. - uśmiechnął się do nich Dziki i wesoło zgarnął blondynkę u swojego boku i wyszli już nie niepokojeni na zewnątrz.

Rozbite auto stało tam gdzie jej zostawili. Panna Faust bez ceregieli pchnęła rajdowca na maskę, zmuszając go aby klapnął na niej tyłkiem. Ledwo tak sie stało, wskoczyła mu na kolana. Po co brudzić spodnie? A od tych obcasów zaczynały ją boleć nogi. Umościła się wygodnie, myśląc ile kolesiowi powiedzieć. Zaufać już mu zaufała, pod ziemią w czarnej bejcy. Wyciągnęła na niego pazury, większych rewelacji nie było do przekazania.
- Oglądaliśmy stare zdjęcia. Jemu też siadałam na kolankach. Tylko jeszcze cycków nie miałam - objęła go za szyję i wymruczała do ucha - Cały album. On, mój Tatko… ja i moje braciaki. Dobre, szczęśliwe czasy. Dawne… - zacięła się, coś zimnego podjechało jej do gardła i zacisnęło struny głosowe. Przełknęła to coś, ale nastrój wyraźnie zleciał jej na glebę. Było jej smutno, chociaż nie powinno, to była przeszłość i tyle. Więc dlaczego tak zajebiście bolała?

- Co? Zaraz, jak to siadałaś mu na kolanach? Komu? Starszemu? Mówiłaś, że go nie znasz. Nawet ksywy nie kojarzyłaś. A teraz jakiś twój kumpel rodziny się z niego zrobił? I jakie zdjęcia? - Dziki zmrużył oczy i uniósł brwi najwyraźniej nie nadążając za rewelacjami Blue. Rozsiadł się jednak wygodniej na masce. Pozwolił by kobieta umościła się na jego kolanach co nawet chyba mu się całkiem nieźle podobało. Jego dłoń zaczęła przesuwać się po obitych żakietem łopatkach Blue w uspakajającym geście. Druga dłoń zjechała mu gdzieś na jej kolana ale najwyraźniej była “ta myśląca” bo współgrała gestami i ruchami z rytmem mówienia rajdowca. Ten na chwilę zamilkł widząc jak kobieta posmutniała wyraźnie i zawahał się. - Coś się stało? - zapytał w końcu patrząc na twarz okoloną blond lokami.

Łatwiej było powiedzieć co się nie stało, ale jakie to miało znaczenie i co Dzikiego obchodziło? Wpadli na siebie, chwilowo grali w jednej drużynie. Nie znała go, on nie znał jej. Współpracowali dla dobra wspólnego interesu.
- Nic - powiedziała schrypniętym szeptem, patrząc na popękany beton przed maską - Nic się nie stało. - wzruszyła ramionami chcąc się otrząsnąć z paraliżu mięśni i gniotącego flaki zimna. Nie pomogło. Zamrugała parę razy, bo nagle zapiekły ją oczy. Nic się nie stało, nie miało już znaczenia. Nie powinno mieć znaczenia, zwłaszcza durne sentymenty. Jeden taki trzymała za pazuchą, złożony na pół na wysokości serca. Sięgnęła po niego, rozprostowała i pokazała rajdowcowi. Ze śliskiego kartonika uśmiechał się niestary Stary z blond glutem na kolanach, obok Tatko pouczał małego Roberta. Świeciło słońce, na stoliku stała taca a na niej dzbanek z czerwonym sokiem i kostkami lodu. Po prawo fotograf złapał kwitnące magnolie. Ciepła, wczesnoletnia sielanka.
- Nie wiedziałam że go znam - przyznała wbrew zasadzie o nie dzieleniu się prywatnymi pierdołami w biznesie - Dał mi to, nie mam innych pamiątek po… - zacięła się po raz drugi, przełykając gulę która znowu podjechała jej do gardła i wyszczerzyła się sztucznie uśmiechem nie sięgającym zrozpaczonych ślepi - Takie tam, stare sentymenty, luzuj. Nie twój problem, nie? Czekamy aż Stary się zwlecze i… mamy robotę. Po to tu przyjechaliśmy.

- O. To Starszy. Ale młodszy. A to ty? - Dziki wziął złożoną fotografię i przyglądał jej się na ile dało się w tym przedświcie. Starszy na zdjęciu przykuł jego uwagę w pierwszej chwili. Pewnie dlatego, że go znał no i pomimo różnic w wieku między facetem na zdjęciu a tym którego ostatnio widzieli w biurze na piętrze był nadal podobny do samego siebie. Reszty osób na zdjęciu Dziki pewnie nie rozpoznawał. Zapytał patrząc na małe dziecko na kolanach faceta w kapeluszu i na twarz siedzącej teraz jemu na kolanach kobiety. No różnic było tak wiele, że ciężko było orzec czy to ta sama osoba. Dziki chwilę trawił te informacje.
- To czyli twój stary go znał. Dawno temu. - rajdowiec uniósł na chwilę zdjęcie by podkreślić o czym mówił. Zdjęcie było zrobione tak dawno temu, że mogło być jeszcze w poprzednim świecie co było ze dwie dekady temu. - I nie masz innych pamiątek… Po swoim starym? - rajdowiec chyba upewniał się cz dobrze zinterpretował urwane zdanie dziewczyny z Vegas. - To coś się stało? - wyglądało, że pyta raczej dla zasady i domyśla się, że na pewno nic dobrego. - I Starszego tak wzięło na sentymenty? Chciał coś od ciebie? - zapytał gwiazdor Ligii gdy już chyba co nieco oswoił się z większością sensu i treści tego co mówiła dziewczyna z Vegas.

Blue pokiwała głową, nie odrywając spojrzenia od fotografii. Brakowało tylko Curtiego i cała rodzinka byłaby w komplecie. Nie umiała powiedzieć czy to Vegas, czy gdzieś indziej. Stary coś mówił, że Tatko wyjechał do ich domu… potem.
- Przedstawił mi lukratywną propozycję kontraktu, szczegóły… muszą niestety zostać między nim a mną, nie wolno mi dzielić się nimi. Nie mów nikomu o tym… po chuja w ogóle ci o tym nawijam? - spięła się, wąskie brwi skrzywiły się kiedy blondynka popatrzyła ligusowi w oczy - A gdzie twoja rodzina, Dziki? Dziki… to nawet nie twoje imię. - zagryzła usta bo trzęsły się jej wargi.

- Aha. - brunet pokiwał rajdową głową gdy dowiedział się o prywatnej umowie jaką Blue zawarła ważniakiem mieszkającym w domu przy jakim tak szaleńczo zaparkowali niedawno. - Dobra, nie bój się, nie wygadam się o waszym dealu. - uspokoił ją chyba nie mając zamiaru ciągnąć ją za język w tym temacie. - Nie mam już rodziny. Nie żyją. Po prostu umarli, nie, że coś im się stało. A ja zostałem. Stary był kaskaderem. Specjalizował się właśnie wypadkach furami. To mnie nauczył paru trików. Resztę nauczyłem się sam. No przecież nie rozpieprzyłbym się tyle razy i wyszedł cało jakbym jakiegoś trika nie miał nie? - zapytał raczej teoretycznie patrząc łobuzersko na siedzącą na kolanach kobietę. Nad ostatnim pytaniem jakby się zawahał. Milczał chwilę wpatrując się gdzieś w przestrzeń. - Matthew. Ta zwyczajnie. Więc wolę Dziki. - wzruszył w końcu ramionami zdradzając swoje imię.

- Matt. Ładnie, tak… podoba mi się. Zajebisty z ciebie gość Matt - blondyna siorbnęła nosem i wyciągnęła rękę w uniwersalnym geście powitania - Julia Faust, z tych Faustów… płatnych morderców, szpiegów i dawnych królów Vegas. Zostało nas dwoje - wskazała na siebie i Robercika - Był jeszcze Curti, ale go zdjęli razem z Tatkiem. My musieliśmy się ulotnić. Przetasowanie… biznes bywa bezlitosny. Królowa bez dworu, uciekinier. Nisko upadłam, więc nie musisz mi się kłaniać - rzuciła dowcipem, rozsiadając się jakby mniej spięta. Dziki ją wkurwiał, ale Matt… jego zaczynała lubić.

- O kurwa. - powiedział ze spokojnym przejęciem rajdowiec. Chwilę trawił znowu informacje jakie przekazała mu o sobie ta poznana ostatniej nocy kobieta. Wzrok mu się zawiesił na jej ramieniu w którym miała skryty swój sekret. A teraz wyjawiła mu kolejny, jeszcze bardziej zaskakujący. - A to kto? Twój brat? Jest tutaj? - zapytał po chwili wskazując palcem na małego Roberta na zdjęciu. - Ale słuchaj to nie ważne. Znaczy dla mnie. Zostań tutaj. Poradzisz sobie. No nawet z tą niebieską małpą się dogadałaś. - można było odnieść wrażenie, że Blue Angel jest jakimś wyznacznikiem czy punktem odniesienia u drugiego rajdowca gdy chodziło o coś irytującego czy wkurzającego. - Bo z Seiko to wiadomo. - machnął ręką jakby nawet nie brał pod uwagę, że ktoś może nie lubić czy wkurzać się na “kompaktową Azjatkę”. - Julia tak? Ładnie. Ale Blue na ulicy brzmi lepiej. I wiesz, jak coś byś chciała tutaj albo potrzebowała pomocy czy się ścigali to mów. Przyjedziesz do mnie albo daj znak, to ja przyjadę po ciebie i no wiesz. Ja jestem Dziki. Tutaj coś to znaczy. Jestem z Ligi bejbe. - na koniec rajdowiec sprzedał jeden z najbardziej wyświechtanych w tym mieście tekstów które jednocześnie chyba były najbardziej rozpoznawalne i uwielbiane. Zwłaszcza jak to mówiły takie prawdziwe sławy tych Wyścigów jak Dziki, Frank, Patti czy Jay.

- Ciężko nie zauważyć. Wszyscy tu dostają orgazmu jak wchodzisz na scenę… i nie tylko na nią - parsknęła wesoło. Jeszcze wczoraj chciała go po prostu przelecieć, potrzebowała do interesu. Puszyli się oboje, cisnęli sobie i przerzucali docinkami, a teraz odłożyli zabawki i rozmawiali jak dwójka normalnych ludzi, co było dziwne. Blue nie przywykła do wykładania kart, nie za darmo. On na pewno też, no i ile osób w mieście wiedziało jak ma na imię? Do tego te jego deklaracje… miał manię niespełnionego rycerza w lśniącej zbroi, stającego w obronie pokrzywdzonych niewiast? Najpierw Seiko, teraz ona… wydawał się przejmować, co ją dezorientowało. Ale było miłe. Bardzo miłe.
- Szafirek… dobra z niej dupa i ogarnięta. No i widziałeś… chuj tam, no wiesz - powiedziała jakoś tak poważnie, opierając czuprynę o ramię. Pod tym kątem elokwencja jej siadała - Roberta tu nie ma, zebrał ludzi i pojechał się układać z meksami. Póki Faust żyje, póty może bruździć wrogom. A my jeszcze żyjemy - warknęła ze złością, chowając zdjęcie za pazuchę. Powietrze jednak szybko z niej zeszło - Dzięki Matt, gdyby ktoś ci robił koło pióra, powiedz. Coś wymyślimy, pieprzyć życzenia. Pozbędę się gnoja za free. Wygląda że tu zostanę, możesz się spodziewać wizyt po nocy. Tylko nie strzelaj, zwykle wchodzę niezauważona - parsknęła mu w szyję.

- No ba! - gwiazdor Ligii nie pozwolił sobie nie zauważyć okazji do popuszenia się swoim gwiazdorstwem. Na resztę tego co powiedziała kobieta ktorą trzymał na kolanach pokiwał głową. - Dobrze jak zostaniesz. - pokiwał jeszcze raz jakby właśnie nad tym teraz myślał. - Słuchaj ale powiedz. - zaczął i lekko cofnął głowę jakby chciał spojrzeć na twarz blondynki by sprawdzić jej reakcję. - Ty z tą Angel to tak na serio? - zapytał czekając co powie. - Wiesz, no jak chciałaś skorzystać z okazji, poznać, zabawić się, no to nie ma problemu. Tam w tej bejcy zajebiście wam poszło. I nawzajem i z Seiko i ze mną no zajebiste kombo. - pokiwał głową i uśmiechnął się do ostatnich wspomnień. - No ale ty tak z nią na serio? Bo wiesz o tym, że ona kogoś ma? Przynajmniej tak mówi. Jakąś laskę. Nie wiadomo czy to prawda bo nigdy jej tu nie było. Ale tak sama mówi. To myślałem, że wiesz. - zapytał rajdowiec patrząc wciąż pytająco na siedzącą na kolanach blondynkę.

- Ma kogoś? Nie, nie wiedziałam. Poszłam wczoraj do hotelu żeby ją sprzątnąć, ale… nie mogłam. Chciałam… ale nie mogłam. Przynoszę hańbę nazwisku, jestem sentymentalna - blondyna skrzywiła się, ale nie wyglądała na złą. Bardziej zmęczoną - Gdyby Tatko albo Robert mnie widzieli, dostałabym kulkę w łeb za złamanie zasad kodeksu. Z nią wczoraj… i z tobą dziś - parsknęła, przekrzywiając głowę tak żeby móc patrzeć mu w twarz - Osobiste odczucia narzędzia nie mogą brać góry nad kontraktem, ani… dalszymi planami. Pogadam z nią, nawet jeżeli kogoś ma to nie znaczy, że nie mogę się z nią bujać. I z tobą.

Dziki chwilę się nie odzywał ale objął mocniej blondwłosą kobietę w pocieszającym i niosącym otuchę geście.
- Ale jak tak z kimś na poważnie to trochę jakby z rodziny nie? - próbował chyba znaleźć jakieś rozwiązanie czy lukę w systemie. - Ale zresztą, sytuacja się zmieniła kompletnie. Przynajmniej dla nas. - wzruszył ramionami i dodatkowo machnął ręka. - Nie wiem czy ma bo jak ma to nie tutaj. No chyba, że aż tak się kitra z nią. Ale tak mówiła jak zaczęła startować. Wyrwała na to wiele lasek. Znaczy wiesz, jak ktoś z Ligii musi wyrywać. No facetów też. Wiesz, jak laska mówi, że lubi z innymi laskami. - rajdowiec mówił trochę jakby nadal był zazdrosny czy miał za złe Blue Lady takiej podstępnej i podłej zagrywki. - Serio byłaś tam wczoraj, żeby ją sprzątnąć? - Dziki który dotąd machinalnie bawił się kolanem Blue, czasem zjeżdżając po jej spodniach to w górę po jej udzie, to w dół po jej goleniu, teraz znów spojrzał sprawdzająco na Blue. - To czemu tego nie zrobiłaś? Co się stało? - zapytał na serio zaciekawiony tą rozbieżnością.

- Kiedy moja matka przyniosła hańbę nazwisku i Tatkowi, wywiózł ją na pustynię. Wrócił bez niej - wzruszyła ramionami i przybrała ton jakby tłumaczyła nadmiar słońca nad Vegas - Kiedy Sara, żona Robercika, przyniosła mu hańbę i puściła się na boku, wywiózł ją na Pustynię i wrócił bez niej. Dobre imię rodziny jest najważniejsze, bez tego cierpią interesy. W biznesie nie ma miejsca na sentymenty - powtórzyła credo, powiedziane parę kwadransów temu u Starego w gabinecie. Nad resztą się zastanowiła, kładąc łapę na łapie rajdowca - White Hand mnie wysłał żebym dała jej nauczkę. Pokazówka, ku przestrodze dla pozostałych. Przypomnienie aby nie zadzierać ze Zgredem. Wybebeszenie i powieszenie na flakach na balkonie jej meliny. Taki był pierwotny plan. Ale zobaczyłam w niej siebie. Jesteśmy podobne - prychnęła ironicznie - A co myślałeś? Że wpadłam na jej imprezę, wyrwałam na środku parkietu przypadkowo? - pokręciła głową i zaśmiała się pod nosem - I liczyłam że się pojawisz. Tyle o tobie słyszałam, byłam ciekawa jak opowieści mają się do faktów.

Dziki chyba nie miał pomysłu jak skomentować rodzinnych tradycji Blue o przynoszących wstyd kobietach bo się nawiązał do tego.
- Nie wiem, jak przyjechałem to zawijałaś z nią na parkiecie. Myślałem, że jesteś kolejną jej chwilówką. - odpowiedział rajdowiec patrząc w popękany asfalt i podobny chodnik przy domu Starszego. - Ale świetnie razem wyglądałyście na tym parkiecie. Prawie tak świetnie jak potem w tej bejcy. - dodał z uznaniem i znawstwem tematu jednocześnie. W końcu jednak oczywiście dało znać jego ego gdy temat znów wrócił do jego gwiazdorskiej osoby. - Przyjechałaś do niej na imprezę ale liczyłaś, że się pojawię ja? Ooo… I co? Jak ci te opowieści wyglądają do faktów? Legenda i rzeczywistość? - zapytał uśmiechając się półgebkiem i patrząc na pannę Faust.

Julia zastanowiła się nad odpowiedzią przez parę chwil. Czego się spodziewała? Chyba tego co wtedy widziała.
- Puszyłeś się jak pawian, przechwalałeś i robiłeś show… czyli tak jak cię opisywali. Odważny egocentryk, szalony wkurwiający i przystojny - kiwnęła głową, zapatrując się gdzieś ponad sypiące się budynki w oddali - Ale wolę Matta. Matt jest spoko. Nikogo nie udaje. Rzygam już udawaniem, gierkami i podchodami. Każdy udaje, gra pozorów. Ciężko o szczerość… to cenny szton. Dobrze wyszło - uśmiechnęła się delikatnie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline