Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2017, 10:02   #134
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 20 - Kocioł (33:45)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga główna; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 33:45; 75 + 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Green 4



Dwójka ludzi siedziała na mechanicznym, czterokołowym rumaku przystosowanym do pokonywania trudnego terenu a nie wyścigów po asfalcie. Nie miał szans na prędkość nawet ze standardową osobówką. No ale standardowa osobówka nie miała szans w jeździe na przełaj prze dżunglę czego właśnie dokonał niewielki pojazd.

Dwójka ludzi siedziała na mechanicznym, czterokołowym rumaku. Siedzieli na rozdrożu. Krzyżówki w kształcie litery “T” stanowiły o chwili przerwy w podróży. Tą chwilę mężczyzna o wytrawionym numerze 4 na pancerzu z dominującymi barwami zieleni miał na smakowanie. A był w końcu w tym smakowaniu ekspertem a teraz miał mnóstwo enzymów do smakowania.

Smakował zapach siedzącej za nim kobiety. Teraz gdy się zatrzymali mógł się nasycić tym smakiem. Dochodził do jego nozdrzy jej zapach. Wyczuwał w nim bardzo wiele. Pot. Spocony strach. Zawilgły zapach zroszonych wilgocią łez. Ale też młodość, jędrność i siłę. Jej ciało nie przyobleczone w pancerze i warstwy ochronne a zaledwie typowe na ten skwar lekkie, kobiece ubranie dobitnie wyraźnie. Ale jednak też czuł w niej siłę. Bała się. Tak jak człowiek może się bać gdy wokół dzieje się takie coś jak się właśnie działo. Gdy zwykły człowiek musi szukać ratunku i wybawienia od wyrzutka z Obrożą na szyi. Kobieta która siedziała tuż za nim trzymając się go kurczowo. Nie był pewny smaku jej włosów. Zapach szamponu drażnił jego nozdrza ale był w otwartym terenie z tej odległości wyczuwalny ale nie rozpoznawalny. Nęcił ciekawość badacza.

Mężczyzna za kierownicą miał też okazję posmakować zwycięstwa. I tego małego bo chyba numer z wysadzeniem kapsuły się opłacił. Nadal nikt ich nie ścigał. Albo xenos zgubiły trop albo zrezygnowały na koszt łatwiejszej zdobyczy. Wciąż jednak pozostawała ta groźba gdy mogły w każdej chwili ukazać się z dowolnego fragmentu dżungli. Wtedy przy ich doświadczonej przez doktora prędkości mogło się zrobić nieciekawie. Choć dla kogo to zależy ile i jakich by wybiegło z tej dżungli.

Większym zwycięstwem zaś było osiągnięcie swojego Checkpoint ponad godzinę przed czasem! To był naprawdę świetny wynik! Licznik wciąż pokazywał alternatywny czas do osiągniętego właśnie przez niego lądownika. Miał obecnie 75 minut zapasu. Ale wraz z osiągnięciem tego punktu przysłano mu namiar na następny. I z tym było związane kolejne doznanie jakie przeżywał mężczyzna siedzący za kierownicą quada. Wahanie i niepewność.

Dotąd planował na tych krzyżówkach skręcić w lewo by dojechać do Seres Laboratory i tam poszukać schronienia i przed nawałą artyleryjską i falą obcych których to obie zbliżały się nieubłaganie. Od najszybszego oczekiwanego terminu dzielił go z kwadrans. Od najpóźniejszego jakieś pół godziny dłużej. Jednak teraz miał namiar na kolejny cel do osiągnięcia. W linii prostej jak Obroża uwielbiała pokazywać dzieliło go ciutkę ponad 3 km. Niezbyt daleko, zwłaszcza jak miał quad. Nawet drogą choć przypominała prawie podkowę gdzie musiałby pojechać na tych krzyżówkach prosto następnie zrobić spory objazd na południe i znów zakręcić na zachód ku lądowisku. Cel znajdował się na lądowisku. Po drodze było prawie dwa razy więcej. Wedle obliczeń Obroży z 6 - 7 km. Quad miał szansę pokonać taką odległość w jakieś 10 minut. Jakby poszło gładko.

Cel jednak nie mógł być prosty skoro na pokonanie kilku kilometrów dawano 3 h. Docelowo należało te lądowisko “zdobyć i utrzymać”. Jasne było, że mimo, że wyglądało na małe na mapie to jednak było zbyt rozległe by pojedynczy człowiek zdołał wykonać takie zadanie. Zadanie nie mogło być też proste z powodu fali. Wiedział z porannych doświadczeń gdy naszła na krater ostatnia taka fala jaka przełamała niedaleko barykadę ludzi rozlała się po kraterze definitywnie burząc nadzieje i plany ludzi na utrzymanie całego krateru. Wiedział, że z nawet posiekanej bombami fali zostanie wystarczająco dużo by stanowić zagrożenie dla tak nielicznych grupek nawet jak w pełni wyekwipowany i jeszcze bez strat kolorek Parchów.

Celem jednak nie był odosobniony. Lądowisko miało stanowić punkt zborny dla wszystkich ocalałych z tej części krateru. Głównie dla tych z klubu Haven - Hell którzy zdołali schronić się w pobliskim bunkrze. Ale bunkrów było w okolicy sporo i wszyscy mieli zostać skierowani właśnie na te lądowisko. Samą ewakuację miały przeprowadzić regularne jednostki ale to Parchom miało przypaść zadanie sprawdzenia terenu i utrzymania go do czasu przybycia pierwszych ludzi czy to uchodźców czy bez. A na pewno grupie Green składającej się obecnie z jedynego ocalałego jej członka z numerem 4 na pancerzu.

Zadanie zapowiadało się na trudne. I było wiązane. Im szybciej i sprawniej przebiegałaby ewakuacja ludzi z klubu i okolic tym krócej trzeba by utrzymać wskazany teren. Wedle mapy najprostsza i najkrótsza droga była bardzo zbliżona do tej jaką mógł poruszać się obecnie Green 4 jadąc po tej “podkowie”. Do samego klubu też nie było tak strasznie daleko. Przy następnym zjeździe zamiast jechać w lewo, na południe, trzeba było pojechać prosto. Drogą było niecałe 2 km, choć w linii prostej z połowę tego. Co dalej? Jechać dalej do Seres? Jechać do klubu? Nigdzie nie jechać tylko udać się od razu na lądowisko? Problem z drogą po “podkowie” był taki, że wedle mapy niewiele było tam budynków i wyglądało na drogę przez dżunglę. Gdyby tak jakoś ktoś utknął miałby dość słabą ochronę przed nawałą artyleryjską czy falami xenos. Z drugiej stronie gdy zacznie się jedno i drugie to pewnie trochę potrwa i na powierzchni będzie ciężko wyściubić nosa póki się nie skończy.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wjazd do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:45; 75 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 6 i 0



Black 0 zarządził wycofanie się. Wycofywali się. Było ciężko. Dosłownie. Dech wracał zbyt powoli ciążąc na płucach i mięśniach, spowalniając gdy właśnie pośpiech był na wagę życia. Obcych było zbyt wiele by standardowe rozwalanie ich lufą czy bagnetem miało sens. Na jednego było kilka następnych. Black 4 i 6 z wysiłkiem podnieśli się na nogi. Poruszali się w tym dymie praktycznie po omacku. Zero mimo, że był zaledwie tylko kilka kroków od nich nie był dla nich widoczny. Był też zbyt słabo słyszalny w tym ryku syren by jego głos dał się namierzyć a w słuchawce komunikatora mimo, że był słyszalny to jednak każdy dźwięk czy głos wyglądał na pochodzący z losowego kierunku. Znali pozycję Padre dzięki wyświetlaczowi HUD nad okiem i zostawało im iść na namiar.

Padre doczekał się dwójki żołnierzy gdy przeładował magazynek w karabinie i poczekał na nich. Wyłonili obydwaj ciężko krocząc przez poszatkowane rurki, kolby i przewrócone meble. Udało im się przejść z połowę pomieszczenia gdy za ich plecami coś zaryczało potężnie. To coś od rozwalania ścian. I naprawdę znów rozwalał kolejne ściany demolując pomieszczenia. Ale mniejsze xenos szły mu w sukurs. Te nie były tak potężne i zwykły człowiek pewnie mógł je zmiażdżyć nawet gołymi rękami w pojedynku. Ale małe xenos z szeregowej klasy wielkości nie poruszały się pojedynczo. Trzeba się było liczyć, że w standardzie opadają po kilka sztuk na raz cel wielkości człowieka. I były szybkie. Dużo szybsze od najszybszego ludzkiego sprintera. Pewnie szybsze od rozpędzającego się pojazdu. Pierwsze uderzyły o właśnie zamknięte drzwi. Trójka Parchów wróciła do pomieszczenia jakie znała już dwóch z nich i umownie nazwali “z długimi stołami”. Gdzieś wtedy właśnie eksplodował za ich plecami plastik jaki zdawałoby się rzucił wieki temu przed całą minutą Black 6. Coś tam się posypało ale musieli biec i nie mieli możliwości obserwacji dokładniejszych efektów wybuchu ileś tam korytarzy, sal i ścian za nimi.

Dalej był już tylko bieg. Tylko stawiając wszystko na prędkość mieli szansę wyprzedzić większość czoła pościgu małych kreatur. Przebiegli jak szaleni ostatnie kilkanaście metrów. Dobiegli do większego pomieszczenia i tu też zamknęli za sobą drzwi. Prawie. Dobiegli do tych drzwi właściwie razem z xenos. Gdy je zatrzasnęli któregoś przycięło. Zawył boleśnie ale póki tkwił w środku nie można było ich zamknąć całkowicie. Gdyby się udało znów zyskaliby choć chwilę wytchnienia przed ścigającym ich rojem. A póki co już kolejne drapały wyjąc i szarpiąc w drzwi, jeden wstawił już pysk przez górną ramę drzwi.

Wnętrze okazało się jakimś małym przedsionkiem do którego prowadziły dwie pary w drzwi, w lewo i w prawo. W lewo było te pomieszczenie i aparat gdzie skąd dzwoniła ta paramedyczka w egzoszkielecie która wysłała sygnał alarmowy. Nad aparatem była biała tablica z jakimiś napisami. Z niego wyjście na zewnątrz. Przez małą, zasiatkowaną szybę drzwi widać było to nawet ale żadnych ludzi wewnątrz. Choć okno pokazywało tylko część pomieszczenia. Pokazywało za to dwa śmigające po wnętrzu małe szeregowe xenosy które wyczuwając zwierzynę doskoczyły wprost do drzwi.




W prawo nieco większe pomieszczenie i klatka schodowa aż na dach gdzie grupa Black miała swój Checkpoint. Tyle, że bez medyków no chociaż jednego nie mieli co tam iść. Zresztą walka na dachy bardziej sprzyjała rojowi drobnych ale licznych xenos niż trójce ludzi. Klatka prowadziła też na dół do piwnicy. Przez podobną szybkę w drzwiach też było widać część pomieszczenia. Nie było widać obcych wewnątrz ale widać było jak przełaziły po zewnętrznych ścianach i oknach. Długo pewnie im nie zajmie nim dostaną się do środka.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:40; 75 + 60 min do CH Black 2




Black 8



Złotooki Parch z numerem czarnej ósemki nie miał czasu celować. Black 8 waliła triplet za tripletem. Cel nie byłby aż taki trudny do trafienia gdyby raczył współpracować i stał a miejscu. W tym wypadku z tych parunastu kroków poszłoby pewnie operatorce karabinu szturmowego dość łatwo. Ale mała cholera za grosz nie miała zamiaru współpracować. Nie dość, że była mała więc trudniejsza do trafienia niż sylwetka człowieka to jeszcze zasuwał jak głupi z prędkością o jakiej ludzie musieliby dosiadać jakichś pojazdów by marzyć. Też walczył o życie tak samo jak to drugie, życie chciało zachować swoje. Biegł gdy pociski z karabinu pruły wykładzinę podłogi, biegł gdy pociski sypały na niego tymi odstrzelonymi resztkami, gdy już miały go trafić stwór wbiegł na ścianę zasuwając wbrew nudnej sile grawitacji, Parch znów musiała wziąć kolejną poprawkę gdyż rozbryzgi tripletów oddaliły sie od celu. Temu zaś brakowało już kilka ostatnich ludzkich kroków do Mahlera który był najbliżej niego i był chyba jego celem. Kolejne pociski pruły już ścianę przekoszając tor biegu małej paskudy, przecięły ale ułamek sekundy za wczęśnie i choć pył i okruchy cerambetu obsypały poczwarę to ta w nie wbiegła bez wahania i zeskoczyła znów na podłogę. Do Mahlera brakowało mu już dwóch ostatnich kroków. Już skakał, już leciał, i wtedy gdy przez moment szybował ruchem prostym, jednostajnie przyspieszonym seria pocisków obramowało się definitywnie trafiając. Mocne pociski rozerwało niewielkie ciałko w żółtym kleksie rozchlapując się po podłodze i nogach Johana. Resztki truchła spadły o krok od niego.

- Fire in the hole! - Elenio nie dał czasu na nic innego. Ostrzegł i zaraz cisnął granat w kierunku skąd właśnie przybiegli. Johan też nie próżnował. Zaczął biec i pewnie chciał staranować zatrzaśnięte drzwi. Doszło ich głuche uderzenie opancerzonego ciała o płaską powierzchnię. I zaraz od razu ostrzejszy dźwięk eksplozji granatu za nimi. Ledwo przebrzmiały z wnętrza sterówki też doszły odgłosy wystrzałów. Doszły też krzyki dwójki zamkniętych tam ludzi, odgłosy walki wręcz, rozbijania czegoś i te przeszywający uszy i serce skrzeki xenos.

- Asbiel wysadzaj! - wrzasnął Johan odstępując od drzwi. Upuścił karabin i dobył pistolet. Zaczął strzelać szybko w głąb korytarza. Elenio dalej walił ze swojego karabinu triplet za tripletem. Podłoga nawet po tak krótkiej walce błyszczała od gorących, właśnie wystrzelonych łusek. Saper zaś mogła jednym rzutem ocenić drzwi. Wzmocnione i antywłamaniowe. Przestrzelnie zamka czy użycie zwykłego ognia lub granatu nie dawało gwarancji natychmiastowego sukcesu. Jedynie granat p.pancerny skonstruowany właśnie z myślą o pokonywaniu tego typu przeszkód miał szansę przebić dziurę w zamku i otworzyć drzwi w miare szybko. Mógł też co prawda przebić dziurę w ścianie tyle, że powstały otwór pozwalałby pewnie na zajrzenie do środka lub wybicie strzelnicy ale o ile nie stałoby się coś nieprzewidzianego to raczej nie było co liczyć na dziurę na tyle dużą by człowiek dał radę się przecisnąć.

- Tam jest winda! 20 metrów! - wrzasnął Mahler wciąż strzelając z pistoletu. Gdy trafił w tak mały cel jak xenosy jakie ich atakowały to nawet tak raczej słaba broń pozwalała je unieszkodliwić jednym czy dwoma trafieniami. Wewnątrz korytarza gdzie strzelał marine było ciemno i rozświetlały je tylko wystrzały jego broni i promień taktycznej latarki. - Jedne drzwi otwarte, drugie zamknięte! Wlewają się przez otwarte! - małe zwierzaki mogły bez trudu poruszać się szybem windy. Zasuwały właśnie nim wbiegając w korytarz ostrzeliwany przez marine. Ale zamknięta winda jeśli by działała dawała nadzieję, na ruch w pionie. W górę lub w dół.

- Wiele celów! Panuję nad sytuację ale streszczajcie się! - Latynos odkrzyknął równie szybko i z tym charakterystycznym nerwowym skupieniem w głosie gdy krzyczał cały czas strzelając. Zaraz jednak powiedział w złą chwilę. Coś tam ze schodów zasyczało, coś jakby cicho rozbryzgało się czy wybuchło i żołnierza owionęła smugi atramentowego dymu. Zgiął się i zaczął kaszleć. - Gaz! - krzyknął krztusząc się i plując. Zaczął się cofać wracając tyłem w stronę sterówki. Wyszedł z ciemnej chmury ale wciąż kaszlał. Xenosy jednak nie odpuszczały i słychać było, że ze jedno uderzenia serca czy dwa wybiegną z klatki schodowej.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:40; 75 + 60 min do CH Black 2


 

Black 2 i 7



Black 2 poczuła jak jej dłoń zaciska się na czymś. Chyba na czyjejś głowie i włosach. Facet wrzasnął wyszarpany na zewnątrz. Gdy Black 2 wytargała go z szafki okazał się jakimś facetem ze sporą nadwagą i w roboczym kombinezonie. Stracił równowagę i upadł na kolana przez co woda sięgała mu prawie beczkowatej piersi mimo, że stojącej obok niego Latynosce sięgała gdzieś do pasa. A była niższa od niego.

- Nie! Proszę! Nie zabijajcie mnie! Proszę! Ja tyle przeżyłem! Tu się działy straszne rzeczy! Zapłacę! Nie zostawiajcie mnie tu! - facet krzyczał rozpaczliwie i równie rozpaczliwie przenosił wzrok z jednego Parcha na drugiego!

- Nie zapłacisz. Nikt nam nie może zapłacić. Nie hajsem. My nikomu też nie. Nie hajsem. - Black 7 wydawał się rozbawiony pomysłem z hajsem. Faktycznie. W świecie poza kratami kredytki były motorem wszystkiego i wszystkich lub prawie. Każdy miał swoją cenę i korporacyjne konto. Tylko detale się zmieniały i durnie mogli wierzyć, że jest inaczej. Ale za kratami te kredytki były bez znaczenia. Więc gdy metalowy rycerz popukał się palcem po Obroży facet chyba zrozumiał, że standardowa droga przekupstwa nie działa.

- Wiem gdzie szef trzyma koks! Niedaleko! Zaprowadzę was! Tylko mnie doprowadźcie do wyjścia! - facet wpadł na inny pomysł i mówił żarliwie patrząc to na operatora miotacza to na tego w pancerzu wspomaganym.

- No pewnie. Właśnie tam idziemy. - Ortega wzruszył swoimi pancernymi ramionami i otworzył drzwi przez która niedawno weszła para Latynosów. Wrócił na korytarz i odwrócił się w stronę skąd przyszli.

- Ale nie, nie tam, ja znam inne wyjście. Tam mnie zaprowadźcie. To wam powiem gdzie jest koks. Jest w pojemnikach bez kodu włączy się spopielanie. - facet ruszył szybko przez wodę i robiąc spore fale otarł do stojącego Ortegi i wskazał przeciwny kierunek niż ten skąd przyszła para Parchów. Hektor podrapał się po brodzie. A właściwie po lustrzanej szybie hełmu patrząc pytająco na Latynoskę.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:45; 60 + 60 min do CH Brown 3

 


Brown 0



- Partnerzy to tacy ludzie co łażą razem w parze. I razem wykonują zadania i rozmowy. - zauważył strzelec wyborowy.

- Daj spokój Karl, dziewczyna dobrze mówi. Niech spróbuje. - Jorgensen wsparł Mayę jak tylko pojawiła się jakaś szansa na nie prowokowanie drużyny gospodarzy do okazywania nielubienia.

- Nie chcesz pogadać z Sarą? - zapytał nagle Alle. Imię kobiety przykuło uwagę Hollyarda jak wabik.

- Nie wkurzaj mnie. Za głęboko siedzimy. - warknął na młodszego wiekiem i stopniem policjanta. Temat był pokrewny specjalnościom Vinogradovej więc wiedziała, że ocena Karla powinna być dość trafna. Kolejne warstwy ziemi, cerambetu i izolacji raczej nie wspierały utrzymaniu łączności.

- Nie coś ty, myślisz, że siedzę tylko wślepiając się w tą świruskę? - wskazał z uśmieszkiem wyższości Alle patrząc na skutą i trzymaną kobietę. No w tej chwili sprawiała wrażenie odurzonej jakimiś środkami albo właśnie poniżej ulicznej średniej na umyśle. - Zbudowałem wzmacniacz. Dotąd nie działał ale niedługo zanim przyszliście coś się odetkało i sygnał już jest. Można dzwonić. Jak ma się numer. Chodź, zaprowadzę cię. - Alle puścił terrorystkę i spojrzał zachęcająco na Hollyarda. Ten przygryzł wargi. Ale wahał się tylko chwilę.

- Masz 10 minut. Potem tam wkraczamy. - powiedział do Mayi. Wodził jednak po jej twarzy rozkojarzonym wzrokiem. - Co ja jej powiem? - zawahał się patrząc gdzieś w betonową, szarą ścianę.

- No jak? Że ją kochasz, tęsknisz i takie tam! Laski to uwielbiają! - Alle roześmiał się rozbawiony słysząc wahanie strzelca wyborowego. Jorgenson zaś z ulgą popchnął skutą Olsen z powrotem na pryczę. Jak uderzyła plecami w materac to niewiele się rózniło od reakcji upadającego trupa czy nieprzytomnego ciala.

- Głupi jesteś! - warknął nagle zdenerwowany Karl i nerwowym ruchem przeczesał palcami włosy. Obsztorcowany młodzik speszył się i przestał się szczerzyć. Vinogradova złapała jednak nadal spojrzenie Hollyarda. Pełne wahania i udręki. - Idziemy, prowadź. - by zatuszować zmieszanie pchnął lekko młodszego mundurowego zachęcając go by zaprowadził go na miejsce. - A ty jej dalej pilnuj. - zwrócił się do Jorgensena wskazując mu na skutą kobietę o wytatuowanej twarzy i nieprzytomnym spojrzeniu. - Wszyscy utrzymujemy nadal łączność na jednym kanale. - Karl podpiął dwójkę gliniarzy pod sieć jaką założyła Vinogradova na ich potrzeby swobodnej komunikacji. Jak się go tak słuchało i nie widziało wcześniej tego wahającego się spojrzenia można było odnieść wrażenie, że nic się nie stało i Hollyard jest taki jak zwykle. Przynajmniej dwóch gliniarzy wydawało się tego nie dostrzegać a przynajmniej nie rozmawiać o tym. Ale oni nie widzieli Karla od rana czyli gdzieś od jakichś 12 godzin. A Brown 0 miała z nim styczność od spotkania w kanałach kilka godzin temu. Czasu wszyscy mieli coraz mniej. Jej Obroża właśnie zrównała się pełnymi cyframi przy czasie bazowym i rezerwowym. Miała jeszcze pełną godzinę na dostarczenie chociaż jednego mundurowego żywego na dach laboratorium Seres odległego o niecałe 2 km w linii prostej. I jeszcz drugą godzinę zapasu. Jeśli tego nie zrobi to Obroża ją zabije.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline