Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2017, 01:52   #570
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Słudzy boży dzielili się na klechy i kapłanów. San Marino nigdy nie przepadała ani za jednymi, ani drugimi. Przez całe życie spotkała tylko jednego porządnego człowieka w koloratce i ta ilość była jakby wyjątkiem w zestawieniu z całą resztą. Inne miejsce, inne czasy, choć to samo życie. Przeszłość do której nie było powrotu, mechanizmy świata mieliły uparcie minuty i sekundy, nie dając sposobności żeby wrócić do tego co minione.

- Nic nie przychodzi za darmo - głos w głowie wydawał się Mówcy zmęczony - Za każdy czyn przychodzi nam płacić cenę. Wiesz o tym doskonale. Takie są zasady.

“Wkurwia mnie” - krzywy uśmiech przeciął jak nóż twarz w otoku czarnych włosów, wiatr targał białą sukienką i kąsał odsłonięte nogi. Wyciągnęła ze stanika pomiętą paczkę skrętów i zapaliła jednego, rozglądając się w zadumie wokoło - “Płacimy za zło, a co z dobrem? O nim nikt nie pamięta, nie? Bo tak najprościej.”
Opiekun nie skomentował, ale wyczuła coś na kształt wzruszenia ramion. Otero prychnęła, puszczając dłoń Pazura i przechodząc prosto do kapelana. Zatrzymała się dwa metry od niego, lustrując od głowy po ubłocone buty. Chciał udzielić ślubu komuś kto mordował dzieci, a bolał go spalony kurnik.
- Wszyscy jesteśmy żołnierzami Boga w jego wojnach. Na wojnach są też i ofiary. Ale każdy który polegnie w jego wojnach ma miejsce w jego zastępach w Niebie… niezły cytat, idzie się wzruszyć. - zaciągnęła się, gapiąc się na niego spode łba - Kościół to nie budynek, wiara to nie tona cegieł. Bóg to nie wiszący na zbitych dechach cieśla, a Słowo to coś więcej niż litery w książce. Kościół to ludzie. Żywi, umarli - ci którzy potrafią zrobić ręką znak krzyża i w chwili trwogi zanoszą swoje lęki i nadzieje Stwórcy. Mówisz że chodzi o niego - wskazała szefa żarzącą się końcówką papierosa, dźgając powietrze - Brak skruchy, brak czego, ludzkich odruchów? Masz rodzinę? Rodzeństwo, bo starych już pochowałeś, może nawet przed wojną. Co wiesz o tym co się tu stało, prócz propagandy i racji jednej strony? Łatwo kogoś potępić i nazwać potworem, to nic nie kosztuje. Żadnego wysiłku, jest proste i wygodne. Pasuje do munduru który nosisz, ale nie do tego co masz pod szyją. Wiesz dlaczego twój diabeł pojawił się tu zimą? Nie z nudów ani chęci żeby zmienić to miejsce w miasto duchów. Pół mili stąd, w knajpie, zamordowali mu brata. Nie wymachiwał bronią, nie siał terroru. Siedział i pił z kumplami, nie był agresywny, po prostu był.- papieros wrócił do jej ust.
- Zaszlachtowali go jak zwierzę, bez zmiłowania i litości. Młodego chłopaka w skórzanej kurtce. Bez pytań i słuchania racji. Umierał patrząc się w sufit, niezdolny do obrony. Rył piętami stare deski i dusił się krwią, a broń miał cały czas w kaburze. Nie szukał gwałtu, tylko klina. Dostał pocałunek Kostuchy. Widziałam to, Mówcy dużo widzą… dużo śmierci i cierpienia. Bólu i ciemności - skrzywiła się, pstrykając papierosem za barierkę mostu - Diabeł się dowiedział. Przyjechał z ludźmi… ale nawet wtedy nie zaczął od krwi. Tylko słów, wysłuchał co miejscowi mają do powiedzenia i wiesz co? - przejechała wzrokiem na Daltona i wróciła nim do Nowojorczyka.
- Wyszli do niego, żeby porozmawiać, a za plecami przygotowali zasadzkę. Łatwiej obrzucić Diabła grantami, bo to Diabeł. Zło bez krzty racji po swojej stronie. Bez serca. Figura z kamienia i czarnej stali. Jemu się nie należą się słowa “przepraszam”, “przykro mi”. Ich też się nie doczekał. Ludzkie odruchy… dobrych ludzi - pokręciła głową i splunęła w ślad za fajkiem - Cegły i beton. Ukryli się w kościele bo się najbardziej nadawał do obrony. Gdyby mieli lepsza komendę tam by sie skryli i ona została by zniszczona. Księdza też nie zabił, ale to lepiej brzmi, no nie? Morderca z krwią Pasterza na rękach. Zaczęli obcy, potem zaczęli miejscowi. Widząc atak na siebie co robisz, Kapłanie w żołnierskich ciuchach? Ani razu nie on zaczął, ale jest Diabłem, więc można mu przypisać całe zło świata. Poza tym tak się tu wszyscy skupiacie na nim. Czaję, to szef, Diabeł i wasz… - zamknęła się, przymykając oczy.

- Główny adwersarz - głos w jej głowie szybko podrzucił brakujące słowa, kładąc widmową dłoń na lewym ramieniu przez co zdrętwiało i pokryło się gęsią skórą, a całe ciało przeszły dreszcze.

- W-wasz… główny adwersarz - podjęła gadkę, starając się nie szczękać zębami - Cegły i beton. Rozbite szyby, deski i gwoździe. Popękany asfalt i brukowe kamienie. Odpryski kul w murach, rzędy krzyży na cmentarzu, ślady zaschniętej krwi na tynku. Jak na miasto duchów wciąż mieszka tu sporo Żywych, wiesz dlaczego? Nic nigdy nie przychodzi za darmo, płacimy cenę za zło… płacimy też za dobro, takie popierdolone czasy. - powiodła wzrokiem po okolicy, zatrzymując się na Peterze. Oni dostali zielone światło, ale nie mogła i nie chciała tego tak zostawić. Nie gdy miała w pamięci obraz czarnowłosego Runnera ze świata Popiołu. Sapnęła, obracając się frontem do klechy.
- Wysoki czart rzuca długi cień… przez co nie widać drobnego szczegółu, a może nie chcesz go zauważyć. Wszyscy nie chcecie… że Słów nie mówi się do samego siebie. Do tego trzeba drugiego Żywego. Łatwo ją przeoczyć, taka ruda miniaturka o tam - machnęła ręką na Plamę - Chodzi o dwie dusze, nie jedną. Ciemność i światło. Mieszając czerń z bielą otrzymujemy szary. Neutralny. Grzechy Diabła znacie lepiej niż on sam, ale w tym zestawieniu jest też ona. Czytałeś przynajmniej jedną książkę - wskazała brodą na biblię przy pasie trepa - Jak myślisz dlaczego nie wymordowaliśmy się wczoraj w nocy? Tutaj, na tym brzegu. Chebańskie gliny, Pazury, wielki jak ja pierdolę mutas i Runnerzy? Nie potrzebowaliśmy do tego plujących ogniem kutrów, mieliśmy dość broni aby rozwalić się przy komendzie nim ktoś zdążyłby powiedzieć “kurwa mać” i chcieliśmy to zrobić. Prawie zrobiliśmy. Prawie… ale dostaliśmy swoją szansę - popatrzyła smutno na Nixa. Ich znajomość zaczęła się mało standardowo, a teraz?
- Gdybyśmy tam zginęli, nie byłoby komu ratować tego wielkiego łysego i Daltona. Waszego człowieka też. Trzy kolejne trupy. Nie tej wkurwiającej laski, ale jakiegoś sierżanta… chyba, nie znam się na pagonach, a tak leży poskładany i wrócił jedną nogą zza Bariery - wzruszyła ramionami, pokazując palcem znowu na rudą gangerkę - Słyszałeś Diabła, nie dokończył roboty ze sprzątaniem bo mu przeszkodziła, Cheb nie zmieniło się w dom upiorów. Uratowała sporo osób wtedy, zimą. Po drodze pomogła i uratowała jeszcze wielu. Wczoraj uratowała nas, nie dała się pozabijać, nawijała o pokoju. Ciągle o nim nawija. O wartości życia i innych pierdach które by ci się spodobały - puknęła szyję, patrząc kapelanowi prosto w oczy. On w tym miejscu miał koloratkę, gest był dość wymowny - Nie tylko mówi, ale i robi. Chroni wszystkich i im pomaga, co ciężko niektórym zauważyć, bo bolą ich rowy że nie skupia się tylko na nich i ich nie winduje do góry - prychnęła nie spoglądając na szeryfa. Tyle gadał o stronniczości Plamy, a jakoś ta stronniczość nie przeszkodziła jej poprzedniego wieczora poskładać nowojora, osiedlowych psów i jeszcze ułożyć planów jak wzmocnić miasto, dając mu zalążek posterunku Pazurów na opłotkach. I jeszcze nie chciała nic w zamian, a że dbała o gangerów? Oni dbali o nią, odpłata dobrem za dobro.
- Jako jedyna tu lata bez broni, robi to o czym piszą w tej twojej książce co ją nosisz. Mówca nie widział, żeby komukolwiek odmówiła pomocy, bez względu na to co ten ktoś nosi na plecach… a ty odmawiasz jej i to nie czegoś wymagającego i zmieniającego układ sił w naszej małej wojence o piwnicę. Słyszałam co nawijała w nocy, nie chce żeby nawet wam stała się krzywda, chociaż traktujecie ją jak gówno. Tego akurat nie czaję, ale ja jestem ta głupia - przeniosła ironiczne spojrzenie na Richardsona i wróciła do początkowego słuchacza - Widzisz grzechy Diabła, dostrzeż też drugą stronę. To wszystko się łączy, jak łączą się Żywi. Zbłąkane owce, synowie marnotrawni, te sprawy. Wiesz co tu się działo, o martwym Kapłanie i zniszczonym kościele. Artykuł tego wygolonego co lata z aparatem więc znasz. Alice, Anioł z Cheb. Ona też się nie doczekała głupiego “dziękuję”. Od nikogo - nabrała powietrza i ściszyła głos - Odpuść, nie dla niego. Dla niej. To dobre, mądre dziecko. I głupie, bo jeszcze myśli, że można naprawić świat i nie daje sobie wmówić że to bezowocne, więc… udaje się jej to w jakimś stopniu. Że w Żywych mieszka dobro, że tak trzeba. Pomagać, wyciągać rękę i nikogo nie spisywać na straty. Nawet jeżeli dostaje od tych Żywych razy. Któryś w końcu ją złamie… a szkoda - spojrzała w zadumie na rzekę - Mamy tu wystarczająco wielu skurwysynów, to tacy jak ona są rzadkością. Bo jej zależy i wierzy. Jeszcze. Wiele zależy od ciebie, Kapłanie.

Gdy San Marino skończyła mówić panowała cisza. Wcześniej gdy mówiła twarze, gesty, grymasy i mimika wydawały się wszystkim na moście którzy ją słyszeli bardzo zmieniać. U jej głównego rozmówcy i adresata słów ewoluowała przez te kilka chwil monologu szamanki. Najpierw kapelan wydawał się mieć prychnąć pogardliwie słysząc, że czarnowłosa kobieta w bieli zdaje się go pouczać o jego misji i mówi oczywiste oczywistości które on pewnie wdział znacznie odmiennie. Potem mimo, że się nie odezwał na twarz przyszedł mu wyraz niechęci i dezaprobaty gdy mówiła o racjach i krzywdzie drugiej strony, tej w skórzanych kurtkach. Twarz wydawała się spoglądać surowym, sępim wzrokiem w końcu na stronę przeciwną w wojnie jaka tu od paru dni się toczyła między nimi a ludźmi w podobnych mundurach do starszego faceta z koloratką pod szyją. Dalej nie wydawał się przekonany a przynajmniej gotów był trzymać się swoich racji i toczyć ten spór dalej.
Dopiero gdy zaczęła mówić o Alice i Aniele z Cheb w oczach starego kapłana zabłysło jakby zastanowienie. Wyglądało, że jakiś cień zwątpienia wkradł się przez jego pancerz wyrobionej już opinii i płynącej z tego powodu stanowczości. Milczał. Nic nie mówił. Wodził wzrokiem po niewysokiej kobiecie z czerwienią włosów przykrytą bielą welonu.
W międzyczasie do szamanki podszedł drobniejszy ale przecież nie drobny Pazurów. Gdy mówiła nie przerywał jej. Ale był z nią. Wspierał. Mimo, że odeszła od niego by rozmówić się z kapelanem on poszedł za nią i w trakcie mówienia czuła jego opiekuńczy, niosący otuchę, nadzieję i dający siłę dotyk. Nie była sama. Była z nim. Byli razem. Nawet gdy mówiło czy walczyło w jakiejś formie tylko jedno z nich. Emily czuła nie tylko dotyk Petera ale i jego ciepło. Te płynące właśnie z dotyku jego pewnego siebie ramienia i mocnych ale ciepłych palców ale też i te które dzielili poprzez krucze i czaszki i kości. Jego siła i ciepło stawało się jej siłą i ciepłem. Jej siła i ciepło stawało się jego siłą i ciepłem. Wymieszali się i połączyli czego Mówca była chyba najbardziej świadoma ze wszystkich Żywych stojących na moście. Pozostali pewnie widzieli, że Nix podszedł i objął San Marino. I tyle.

Guido też zareagował całą gamą emocji. Najpierw gdy San Marino zaczęła mówić pokręcił głową wydmuchując stróżkę dymy jakby uznał, że tych sztywniaków z NY nic nie przekona a na pewno nie tego zasuszonego trepa. Ale jak zwykle skoro była jakaś okazja to ją złapał tak mocno, jak tylko się dało. Obserwował i czekał. Ale w miarę jak szamanka Runnerów przystrojona w skrajnie dla siebie nietypową niewinną i bzdurnie bezbronną biel mówiła i mówiła w oczy mafioza wkradało się zaskoczenie. Zmrużył oczy i na dnie jego ciemnych źrenic znów zapłonęło te złowróżbne światło ogników gdy Czacha przypomniała jak to było ze śmiercią Custera w zimie i z tymi wszystkimi walkami z udziałem Runnerów o których Runnerzy wiedzieli, że najczęściej reagowali a nie atakowali nawet jak dla reszty świata mogło wyglądać to inaczej. Zwłaszcza gdy reakcją kierował właśnie facet w skórzanej kurtce oparty o barierkę mostu i palący papierosa. Wtedy często ta reakcja nosiła znamiona z przymiotnikami w stylu “nagły”, “podstępny”, “zdradziecki” i oczywiście atak a nie obrona. Na końcu gdy szamanka doszła w temacie do Brzytewki Guido przeniósł wzrok z Czachy i kapelana właśnie na Alice. Nie odezwał się ale sięgnął po nią i przyciągnął do siebie tak, że utonęła w jego ramionach. Papierosa wcisnął między wargi i ścisnął mocno ramionami kobietę którą planował poślubić. Alice poczuła jak jego uścisk dodaje pewności siebie i wiary, że jakoś to się potoczy.
- Lepiej by nam dali ten ślub. Jak nie chcą gadać jak ty to lubisz robić to pogadam z nimi po swojemu. Nie tu i teraz ale każdego z nich dorwę. A ślub i tak weźmiemy. Nie zabiorą nam tego. - wyszeptał obietnicę niskim głosem balansującym na granicy ludzkiego głosu i wilczego warkotu. Czuła jak bardzo jest napięty. Właśnie jak drapieżnik przed ostatnim szarpnięciem się w pogoń za zwierzyną. Papieros się już dopalał. Gdy San Marino skończyła Guido oparty tyłkiem o barierę mostu trzymał w objęciach Alice więc ona też miała przed sobą scenę na środku mostu. Szef gangu stał i czekał na reakcję kapłana.
Ten nadal przyglądał się młodej parze wobec której miał takie wątpliwości. Taksował wzrokiem z góry na dół zarówno drobną kobietę jak i obejmującego ją mężczyznę o wyczekującym, wręcz wyzywającym spojrzeniu. Nikt się nie odzywał.
- Ze względu na anioła i diabeł może mieć jeden dzień łaski pańskiej. - odpowiedział w końcu z niechęcią nowojorski kapelan. - Uważam, że to błąd i zbytek łaski dla tego nikczemnika. Ale ze względu na to dziecko nie chcę być tym który ją wtrąci na drogę bez powrotu. Takich jak on faktycznie jest na tym ziemskim padole za dużo. - kapelan zdawał się czuć w obowiązku podzielenia się swoimi wątpliwościami względem Guido jakich chyba się nie wyzbył. Ale chyba na samą Alice zdawał się patrzeć choć trochę inaczej.
- Przygotujmy się wszyscy do przyjęcia sakramentu. Macie czas na jednego papierosa. Proszę o obrączki jeśli je macie. - kapelan chciał chyba szybko przejść do samej ceremonii bo zaczął mówić znacznie pewniej i prędzej niż dotąd.

Nix ucieszył się wyraźnie, szybko pocałował swoją przyszłą żonę.
- Byłaś niesamowita Emi! - rzucił razem z pocałunkiem i uśmiechem i podszedł do kapelana pewnym i radosnym krokiem. Wyjął coś z kieszeni i chyba dopiero jak podał to kapłanowi to się zawahał. - Mamy tylko takie. - powiedział podając mu małe pudełko. Emily nie widziała co to ale kapelanowi najwyraźniej to odpowiadało.

Znacznie sztywniej wyglądała procedura przyjęcia obrączek od drugiej pary. Guido pocałował Alice też ale krótko i szyku puszczając jej przy tym szelmowskie oko. Ale do kapłana podchodził z wyraźną rezerwą i ten tak samo z równą rezerwą czekał na niego. Podobnie sztywno i milcząco wyglądało przekazanie obrączek co Nowojorczyk zatwierdził bez słowa skinieniem głowy a Guido również bez słowa odszedł wracając z powrotem do Alice.

- O rany. Już się bałam, że się tu pozabijacie. - wyznała Boomer z wyraźną ulgą gdy stanęła pomiędzy obydwoma młodymi parami. Westchnęła ze szczerą ulgą jakby cały czas wstrzymywała oddech z napięcia.

- Wooow! Czacha! Ale dałaś czadu! Ja pierdzielę, myślałam, że padnę! I skubaniec się godził! Aalee czaadd! - druga druhna, tym razem w kolorze blond wydawała się być pod takim wrażeniem, że też doskoczyła do nich ale właściwie skoncentrowała się głównie na szamance która wywarła na niej największe wrażenie.

- Naprawdę, świetna robota. - pochwalił ją również dowódca Pazurów. - Ale teraz pora iść za ciosem nim się ktoś rozmyśli. Panów proszę o cierpliwość. A panie pozwolą ze mną. - oficer Pazurów zwrócił się zarówno do Guido i Nixa gdy zwrócił im uwagę, że wedle tradycji powinni tu zostać. Zaś sam podobnie jak przy opuszczaniu domu Kate nadstawił swoje potężne ramiona by mógł przybrać tradycją rolę jaka na ślubach przypada ojcom.

San Marino ociągała się z puszczeniem dłoni Pazura. Czuła się zmęczona, migrena zaczynała łupać jej czaszkę, a ręce się trzęsły… ale póki trzymała go za rękę dało się to znieść i nie przeszkadzało. Powrót z mostu do pozostałych był dla niej jak sen w którym unosi się nad ziemię nie idąc, tylko sunąc z Nixem po jednej i Opiekunem po drugiej stronie. Nie dotykał jej, usunął się pozwalając Żywemu przejąć rolę wsparcia. Nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdy przyleciały pozostałe kruki, robiąc masę hałasu i trzepocząc skrzydłami. Kruki mówiły, ona potakiwała, walcząc z suchością w gardle. Mówcy mieli się nie mieszać w sprawy Żywych, po raz kolejny spierdoliła sprawę koncertowo, ale się opłacało. Wciąż nie wierzyła, nie dochodziło do niej, że się udało. Wywaliła co sądziła, a Kapłan posłuchał. Zgodził się i przestał robić problemy, a gadała głupoty.
- Dzięki - wydukała podchodząc do łysego wielkoluda. - Wkurwił mnie, to mu wygarnęłam - wzruszyła ramionami jakby nic niezwykłego się nie stało. Wyłamała palce i popatrzyła na Plamę, potem na szefa i znowu na Plamę - Bądź dla niego dobra, on tego potrzebuje.

Sen wariata, inaczej nie dało się nazwać sytuacji, w której Savage się znalazła. W jednej chwili z niepewności i zmęczenia będącego pokłosiem wypiętrzenia się nowej góry problemów, przeszła w zaskoczenie… a potem tylko stała wczepiona w czarnowłosego Runnera, słuchając potoku słów przedstawiający punkt widzenia mało popularny. Ludzie na moście zamilkli, prócz jednego, jedynego głosu - ten nie omieszkał wypomnieć genezy zimowych perturbacji. Wspomniał Custera, a gdy to się stało, lekarka z całej siły przytuliła narzeczonego, chcąc chociaż w ten sposób przekazać mu resztki własnego spokoju i nadziei, choć opis konania był na tyle plastyczny, że po rudym grzbiecie przeszły ciarki. Opowieść kogoś, kto stał obok, choć przecież czarnowłosej nożowniczki nie mogło tam być… ale były jej aspekty paranormalne, potocznie nazywane duchami. Gdy wskazała Alice, ta zesztywniała, blada broda podjechała dumnie do góry, a potem opadła, razem ze szczęką. Dziewczyna w osłupieniu słuchała części o sobie, nie wiedząc za bardzo jak powinna się zachować. Przecież to nie było nic takiego, o pacjentów i rodzinę się dbało - stała kosmiczna.
- Widzisz? Nie tylko ja uważam, że jesteś uroczym i dobrym człowiekiem - szepnęła pod nosem, przenosząc spojrzenie ku górze tam gdzie wilcze oczy. Między piegami z automatu pojawił się ciepły uśmiech, choć serce pękało jej, gdy na niego patrzyła. Był ludzki, wystarczyło nie traktować go z pogardą i jako stopnia karieru, lub celu do zlikwidowania, bądź oszukania… a potem w jednej sekundzie sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Kapelan wydał zgodę, choć z widocznym oporem. Patrzył przy tym na nią w zadumie. Zapewne zaskoczyło go zestawienie Anioła z Cheb z gangerem który chce poślubić dowódcę Runnerów. Paradoks.

Musieli iść za ciosem, pośpiech jak najbardziej powinien stanowić ich priorytet. Póki nikt nie zmieni zdania, nie przemyśli sprawy na spokojnie i nie cofnie decyzji. Odchodząc do Tony’ego zatrzymała się jeszcze na moment, wspinając na palce i całując zarośnięty policzek, a zielone oczy iskrzyły od radości. Nie znikła ona, gdy niewielki rudzielec zbliżył się do grupy kobiet i Pazura.
- Naprawdę nie wiem jak ci dziękować Milly - wpierw zwróciła się do nożowniczki, ściskając jej dłonie i kiwając głową. Dbać o Guido? to chyba oczywiste - dokładnie tę taktykę stosowała odkąd… w sumie odkąd pierwszy raz porozmawiali na osobności - Oczywiście, masz na to moje słowo. Swoją drogą nie jest aż tak źle, Baba mi podziękował. Wtedy na komendzie, zanim zaczęła się chryja… i cóż - uśmiechnęła się lekko - To co zrobiłaś jest lepsze niż jakiekolwiek słowa. Jesteśmy rodziną, prawda? Więc dbamy o siebie. Jeszcze raz… dziękuję… chodźcie póki panowie się nie rozmyślą i nie uciekną. Jak w tym filmie z Julią Roberts, tylko tam uciekała panna młoda, ale czasy się zmieniły, więc można to takt… ekhem, dobra. Już milczę - parsknęła, posyłając otoczeniu przepraszające spojrzenie. Zawsze dużo gadała gdy się denerwowała.


Olbrzymi, łysy najemnik w kamuflażowym mundurze swobodnie i dostojnie szedł przez kolejne metry asfaltu położonego na moście. Szedł trzymając dwie, ubrane na biało kobiety a za tą trójką szły dwie kolejne choć w już bardziej codziennych barwach szturmowego woodland i runnerowej czerni. Mini procesja zatrzymała się przy zasuszonym żołnierzu z koloratką przy kołnierzyku. Ten też się musiał przygotować. Wrócił po coś do wciąż zaparkowanej przy nowojorskiej stronie mostu terenówki i po chwili wrócił razem z jakimś żołnierzem. Kapitan Richardson wraz z ludźmi ze swojego oddziału tworzyli rzadki szpaler w poprze mostu jak żywa ściana czy zagroda.
Stali jednak spokojnie, co prawda nie na baczność ale nadal wyglądali poważnie. Nawet jakby trochę uroczyście. Nowojorczycy, łącznie z ich kapłanem wydawali się współtworzyć wojskowe rysy tej ceremonii. Runnerzy zgrupowani paręnaście kroków dalej drugą. Runnerów przybywało z każdą chwilą bo gdy wreszcie okazało się, że do tego podwójnego ślubu jednak mimo wszystko dojdzie gangerzy pojedynczo i grupkami zaczęli dołączać do świty czekających panów młodych. Dokuśtykał i Taylor, i para Bliźniaków, i Billy Bob wciąż z przestrachem rozglądając się dookoła a najbardziej na posiniaczoną i napuchniętą twarz swojego jeńca, Anity Swager.
W końcu jednak mimo wszystko byli na moście a nie w kościele, byli żołnierzami, gangerami, mafiozami, szeryfami, gośćmi, gospodarzami, najeźdźcami więc czy kiedyś, czy nawet teraz słabo sie wpisywali w jakikolwiek standard jakiegokolwiek ślubu. Gdy jednak te zamieszanie zaczęło się upowszechniać w ludziach zaczęła następować jakby przemiana. Zdawało się, że urok i magia ceremonii ślubnej odmienił ludzi. Chociaż na chwilę ale odmienił. Dotąd sztywni żołnierze NYA nadal byli sztywni ale jednak wydawali się trochę sympatyczniejsi. Guido stał obok Nixa i chyba pierwszy raz żaden nie wściekał się na drugiego. Obaj stali i uśmiechali się, nawet śmiali, żartowali o czymś z gęstniejącym tłumem a nawet Guido wyglądał jakby całkiem szczerze klepnął przyjaźnie Nixa po ramieniu. Taylor razem z Bliźniakami mimo, że te ich białe bandaże aż świeciły w ich czerniach i zieleniach po oczach szczerzyli się niemiłosiernie i chyba bajerowali “Anitkę” na całego bo ta patrzyła to raz na jednego to drugiego jakby nie mogła uwierzyć w to co mówią. Billy Bob chyba też nie ale panikował co raz bardziej. Nawet nie przepadający na pewno za Guido i Runnerami szeryf Dalton wydawał się nie rozchlapywać dookoła swojej niechęci zachowując się na utrzymywaniu podziału między obydwiema grupami po obu stronach mostu.

- Gotowi? - zapytał zasuszony starzec w mundurze. Popatrzył uważnie na całą trójkę w pierwszym rzędzie. Na piegowatą twarz przykrytą welonem spojrzał w dół. Na stojącą obok okrągłą twarz z łysym sklepieniem czaszki musiał zadrzeć głowę wysoko do góry. Na ostatnią, bladą twarz w której spod białego welonu przebijały czarne włosy spojrzał mniej więcej na równym poziomie ze swoją twarzą. Gdy uzyskał krótkie potwierdzenia też skinął głową. Dalej zakomenderował małą gromadką z płynną wprawą świadczącą, że nie jest to dla niego, żadna trema czy nowość. Ustawił obydwie panny młode przed sobą, Tony’emu wręczył jakieś pudełka. Wskazał też miejsce gdzie miał stać przybrany ojciec jednej i drugiej panny młodej. Zadyrygował też dwiema druhnami i te były tak samo podekscytowane jakby co najmniej same brały ten ślub i z emocji im ubyło z dziesięć lat w ciągu paru minut. Chichrały się, uśmiechały, strzelały spojrzeniami co zwłaszcza kontrastowało przy małomównej i cichej zazwyczaj Boomer. Tweety świadomie czy nie puściła do Czachy oko klepiąc się wymownie po swoim shotgunie. Gest jakoś jej wyszedł tak bardzo nachalnie, że pewnie wszyscy na moście go zauważyli. Od strony gromadzących się Runnerów których barierą co raz szczelniejszą otaczali dwóch panów młodych dochodziły też odgłosy świadczące, że emocje już tryskały z tych skorych do zabawy i wyluzowania mieszkańców Miasta Szaleństwa równą strugą jak znad tej grupki unosiły się widoczne opary gandziowego i papierosowego dymu.

- Zaczynamy. - powiedział kapłan i dał znak kapitanowi Richardsonowi. Ten uruchomił małe radio i te choć trzeszczało i zniekształcało znacznie melodię która do tego na tak otwartą przestrzeń mostu była zwyczajnie za cicha by słychać było ją dalej niż kilkanaście kroków jednak nadal była rozpoznawalna. Melodia tak charakterystyczna, że nawet w tym spustoszonym świecie wiele osób kojarzyło nie tylko ją ale nawet i nazwę. Marsz Mandelsona. I ta samo jak kiedyś wszyscy raczej orientowali się w jakich okolicznościach się ją odgrywa.

- Ej Billy Bob! Jak ten stary zgred będzie się pytał o to czy ktoś jest przeciwny to pamiętaj sklej ryja! - wydarł się poważnie rozbawionym Paul patrząc na młodszego kolegę a ten prawie na pewno od razu zrobił się cały czerwony i spuścił głowę na dół wywołując falę wesołości w runnerowym stadzie. Tylko Guido i Nix coś się niezbyt roześmieli i przeszyli chłopaka takimi spojrzeniami, że pewnie nie tylko do niego dotarło jak bardzo by mieli wyrozumienie do kogoś za taki numer.

- Zaczynamy! Panów młodych proszę o podejście. - kapelan który z bliska było widać, że ma naszywkę na mundurze z nazwiskiem “Ch.Lambert” szybko jednak uciszył towarzystwo. Guido spojrzał na Nixa, Nix spojrzał na Guido i obaj ruszyli w tym samym momencie. Na moście zapanowała względna cisza. Runnerzy, szeryf, zastępcy szeryfa, Pazury, Nowojorczycy obserwowali jak dwóch mężczyzn przechodzi ostatnie kroki. Szli prężnie, lekko i radośnie. Nawet z wyraźną bezczelną -wyzywającą nutką w uśmiechach i spojrzeniu jakby nie zauważali stojącej na ich drodze łysego olbrzyma. Szli jakby go tam nie było albo mieli zamiar go staranować. Ten zaś stał z typową dla siebie spokojem górskiego szczytu gotów przyjąć tą próbę wciąż pewnie trzymając w uchwycie obydwie panny młode. W końcu obydwaj panowie młodzi zatrzymali się. Tony zgodnie z tradycją przekazał ramię Alice w uchwyt Guido a ramię San Marino w dłoń Nixa. Teraz dwie pary wreszcie były w komplecie i stanęły na przeciw kapłana. Cała czwórka miała okazję by przyjrzeć mu się z bliska, tym razem w trakcie pełnienia swojej posługi. Tak samo jak wcześniej wydawał się stary czy uparty teraz zdawał się przenikać tym świdrującym spojrzeniem równie mocno jak czasem Rewers potrafił świdrować Nixona czy innych rozmówców.

Stary żołnierz w mundurze polowym i niewielką białą plamą bieli na szyi w końcu zadał te najważniejsze pytania.
- Czy ty Guido chcesz pojąc tą o to kobietę, Alice, za żonę? - zapytał poważnym głosem szefa wrogiej bandy. Ten parsknął i roześmiał się.

- No pewnie! - prychnął znowu śmiejąc się i patrząc przez welon w dół na piegowatą twarz.

- Proszę odpowiadać tak lub nie. Inaczej się nie liczy. - wybuch Runnera chyba nie przypadł kapelanowi do gustu bo usta wcięły mu się w wąską linię. Guido przekierował ciężkie spojrzenie na starego kapłana jak zazwyczaj gdy tą niemą aluzją sugerował rozmówcy zmianę zdania. Tego jednak to nie ruszyło. W końcu pod wpływem chwili Guido chyba dał za wygraną.

- Tak! Biorę ją za żonę! - krzyknął znowu zatapiając spojrzenie w zielonych oczach skrytych za welonem dziwnie podobnym do starej firanki.

- A ty Alice czy bierzesz tego oto mężczyznę, Guido, za męża? - kapelan gładko przeszedł do dalszej części ceremonii czekając co odpowie panna młoda.

Ta energicznie pokiwała głową, walcząc z gulą wzruszenia zalegającą w gardle… i jeszcze muzyka. Mrugała jak oszalała, dziękując w myślach Boomer za welon ukrywający szklące sie niemiłosiernie oczy.
- Tak… oczywiście że tak! - odpowiedziała z przejęciem, patrząc ku górze prosto w wilcze ślepia.

- Obrączki. - zakomenderował kapelan patrząc na żywą górę w mundurze kamuflażowym. Tony usłużnie podał na błękitnej, czystej chuście dwa, złote okręgi. Guido wziął ten wyraźnie mniejszy, ujął dłoń Alice i wsunął go na palec. Wsunął luźno bo i tak wydawał się w stosunku do panny młodej trochę nadkalibrowy.
Alice miała wrażenie, że to chyba jakiś pierścionek. Był. Ale jakby mu ktoś oderwał to coś co miało być pierścionkiem i zostawił sam okręg. Wówczas olbrzymia, przykryta błękitem łapa dowódcy Pazurów i przybranego ojca Alice przesunęła się w stronę dłoni Alice i ta mogła powtórzyć ten znany i charakterystyczny gest. Druga grudka była o wiele większa i cięższa. Właściwie to wyglądała zupełnie jak sygnet jakiegoś rapera czy innego bogacza z dawnych czasów. Nawet na palec Guido wchodziła luźno. Ale jednak obydwa kawałki złociły się prawdziwym blaskiem i ciężar też wydawał się być odpowiedni do wizualnego wrażenia.

- Musiałem improwizować. Potem nam coś skombinuję odpowiedniego. - syknął z bezczelnym uśmiechem, gdy Alice kończyła zakładanie tego sygnetu.

- Ogłaszam was mężem i żoną. Co Bóg złączył niech człowiek nie rozdziela - ogłosił głośniej kapelan i zza pleców głównych uczestników ceremonii zaczęły się wiwaty i okrzyki radości. - Możesz pocałować pannę młodą. - oznajmił spokojniej gdy skończył.

Guido nie czekał na dalsze pozwolenie. Zdjął welon zasłaniający twarz i pocałował. Żonę. Ale pocałował w swoim stylu. Złapał ją, w kibić, przewalił nieco przez swoje udo, tak, że poleciała na swoje plecy po czym sam się przechylił nad nią i pocałował. Bynajmniej ani krótko, ani wstydliwie, ani oszczędnie. Pocałunek już małżeńskiej pary dowódców wywołał eksplozję entuzjazmu i okrzyków. Kapelan dał im chwilę się nacieszyć ale nie dał ponieść się fali entuzjazmu i nie zapomniał, że jeszcze druga para czeka na ceremonię.

- Gotowi? - zapytał chyba bardziej by przywołać jakiś porządek w okolicy. Gdy małżeńska już para się uspokoiła po chwili rozlało się to i na resztę bandy. - Czy ty Peter, bierzesz tą o to kobietę, Emily, za żonę? - kapelan zapytał patrząc poważnie i przenikliwie na Nixa.

- Tak jest! - wykrzyknął Nix zupełnie jakby potwierdzał jakiś rozkaz szefowi. Biła jednak z jego głosu i spojrzenia taka fala euforii i radości, że pewnie widać było ją i na drugim krańcu mostu.

- A ty Emily, czy bierzesz sobie tego mężczyznę, Petera, za męża? - zapytał kapłan patrząc podobnie surowo na czarnowłosą kobietę w bieli.

Dla odmiany nożowniczka stała sztywna jak kołek i widocznie zestresowana. Żywi się gapili, miała powiedzieć Słowa. Do żywego. Swojego Żywego.
- Tak - wydukała - Ja Emily biorę ciebie Peterze za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

- Obrączki. - zakomenderował sucho kapelan choć przez moment wydawał się być zaskoczony, że kobieta wypowiedziała pełną wersję przysięgi małżeńskiej. Tony znów usłużnie zbliżył swoją wielką grabę z dwoma kawałkami metalu. Nix wziął jeden krążek i wsunął go na palec Emily. A właściwie zaczął wsuwać. Krążek wchodził dość opornie i Nix chyba się tym denerwował straszliwie. Sapał i pocił się ze zdenerwowania gdy ten nie do końca doszlifowany, kawałek metalu powoli zdobywał przestrzeń palca. Wyglądał jak jakaś stalowa część czegoś ale choć trochę kanciasty po brzegach akurat mniej więcej był w odpowiednim rozmiarze i wreszcie wszedł na palec Emily.
Podobny czy nawet bliźniaczy okrąg leżał wciąż na błękitnej chuście Rewersa. Teraz Emily mogła go wziąć i nałożyć na palec Petera. Ten z kolei był przecięty. Ale dzięki temu nieco poluźnił się przy zakładaniu i choć Pazur miał trochę grubsze palce to jednak krążek wszedł gładziej.

- Ogłaszam was mężem i żoną. Co Bóg złączył niech człowiek nie rozdziela - ogłosił kapłan i znów od reszty bandy za ich plecami rozległy się wrzaski, śmiechy, gwizdy i oklaski. - Możesz pocałować pannę młodą. - kapelan zwrócił się znowu do pana młodego.

Nix uniósł welon Emily i przez chwilę wodził po jej twarzy rozpromienionym wzrokiem.
- Udało nam się. - powiedział cicho wciąż patrząc na nią jakby nie mogąc się nacieszyć i nią i tą chwilą i całym tym szczęściem jakie na nich spłynęło. I nagle bez ostrzeżenia tak samo jak wyprowadzał cios w walce tak samo i teraz jego twarz wystrzeliła do przodu i pocałował swoją już żonę. Całował gwałtownie, mocno, zdecydowanie jakby się mieli całować ostatni raz w życiu.

- Ceremonia zakończona. - oznajmił kapłan i złożył z powrotem ręce cofając się w linię Nowojorczyków i dając się młodym nacieszyć tymi chwilami.
Ledwo zniknął tłum jak na zawołanie ruszył do przodu, zalewając ich falami czerni i wojskowej zieleni, otaczając kłębami dymu i entuzjazmu. Wrzaski mieszały się z gratulacjami i śmiechem. Mówca tkwił w tym rozgardiaszu szczerząc się po wariacku do młodego Pazura. Nie uciekł, mówił prawdę. Nie oszukał jej, nie stroił żartów. Ostatnie wątpliwości rozwiały się, przegnane radością rozsadzającą od środka.
Stali objęci na moście, zaraz obok drugiej pary. Pośrodku Żywych którzy w żaden sposób nie chcieli im zagrozić. Jeszcze nie, nie teraz. Teraz czas się zatrzymał, świat stanął w miejscu. Póki kości i czerń nie zastąpią bieli i kwiatów dziwnie lekkich i tak niepasujących do ich czasów i profesji.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline