05-06-2017, 18:46
|
#57 |
|
Franz spiął konia do galopu i zdziwił się nieco. Nie był dobrym jeźdźcem, to fakt, i może był przyzwyczajony jedynie do kłusa i stępa, jednak żeby aż tak to było trudne? W każdym razie galop był wyzwaniem bardzo zajmującym i Franz zamiast wyszarpywać topór zza pasa, trzymał się kurczowo lejców. Martin z mieczem w ręku podążył za towarzyszem, goniąc samotnego mężczyznę na prawo od drogi. Atanaj zaś pognał w drugą stronę, a jego wierzchowiec płynnie przeszedł w cwał.
Atanaj dopadł jednego z uciekających po kilku uderzeniach serca i pogłaskał go szablą przez plecy, zostawiając na niej karmazynową krechę. Zajechał od razu przed drugiego, który zobaczywszy co spotkało jego towarzysza, padł na ziemię i ryknął rozpaczliwie:
- Oszczędź, oszczędź, panie!
Atanaj widział truchtającego w ich stronę Wędeczkę.
Tymczasem Martin biegł prawie na równi z koniem Franza. No, może to lekka przesada, ale był za nim trzy długości wierzchowca. Franz powoli zbliżał się do uciekającego. Na chwilę odzyskał panowanie nad zwierzęciem, sięgnął po topór i nagle turlał się po ziemi, modląc się do wszystkich bogów, żeby nie połamać sobie wszystkich kości. Kiedy to Franz bawił się w toczącą się piłkę do snotballa, Martin musiał szybko zareagować. Łapać konia? Uciekającego? Czy może pomóc Franzowi, bo wyglądało to naprawdę źle…
Krasnolud wraz z mężczyzną ruszyli biegiem. Ragnar ledwie nadążał za tempem, które narzucił jego przewodnik, złorzecząc na siebie, że nie zostawił plecaka z Furbinem i Horstem. Bieg trwał i trwał, nogi zamieniły się w ołów, potem w czerwone rzeki z wnętrza górskich jam, potem w watę, a potem Ragnar biegł, biegł i biegł… Z otępienia wyrwały go dwie sylwetki, które także maszerowały wraz z koniem na północ. To musiał być Brenton. A wraz z nim jakaś wymęczona dziewoja.
|
| |