Przez na wpół przeźroczystą błonę rozpiętą w oknie niewiele było widać. Berwin zdołał wypatrzyć tylko kontury jakiejś kobiety siedzącej przy stole, na którym stała świeca.
-
Do kuma popłynął, na drugą stronę - odpowiedziała kobieta.
Gdy odchodzili już na brzeg, wedle propozycji Ehrla, gdzieś z tyłu za domem zarżał koń. Od strony rzeki słychać było miarowe uderzenia wioseł o powierzchnię wody. Obaj ukryli się w krzakach rosnących nieopodal chaty i wpatrywali w mrok. Po chwili z mgły wyłoniła się łódka, w której siedziało dwóch ludzi. Jeden z nich zajęty był wiosłowaniem, drugi stał na dziobie i z niecierpliwością czekał na moment, w którym będzie mógł bezpiecznie wyskoczyć na brzeg.
-
Zostań tu - warknął do wioślarza, gdy łódź zbliżyła się na dwa kroki od brzegu. Przesadził burtę i z chlupotem wylądował w wodzie, która sięgała mu nie wyżej niż do połowy łydki. Skierował się ku brzegowi i chacie rybaka.
*
-
Znajdźcie mi jakąś piwniczkę i tych dwóch do niej! - wydał polecenie Datz, kierując swoje słowa do pozostałych na miejscu wieśniaków. -
Zawiadomcie też o zdarzeniu waszego pana. Niech on się sądem martwi.
-
Bodo, mój drogi - zwrócił się do Wankera, który w nieco napastliwy sposób domagał się pomocy. -
A czy widziałeś gdzie jaką łódkę na barce? Nie. Bo takowej nie ma. Rankiem po Waszych towarzyszy podbijemy, a teraz muszą się sami martwić o siebie. A jak im pomóc chcesz, to się na całe gardło drzyj, rzeka nie bardzo szeroka, może usłyszą. - Luuuuudzie! LUUUUUDZIE! Bandziory ku wam płynom! - Bodo skorzystał z dobrej rady kapitana, podbiegł do brzegu i składając ręce w tubę zaczął krzyczeć.
*
W tym momencie od drugiego brzegu woda poniosła okrzyk. Zarówno Ehrl, jak i Berwin nieomylnie rozpoznali głos drącego się Bodo Wankera. Gorzej było ze zrozumieniem sensu przesłania - nie pomagały w tym odległość ani niosące się po wodzie echo.
- Gdzie! Gdzie! Ciory unam mom! - oto co zrozumieli. Mężczyzna wysiadający z łodzi również usłyszał, zawahał się starając zrozumieć przesłanie, po czym zdwoił tempo.