Pies ujadał jak szalony, gdy Bern i Axel zbliżali się do bramy. Udawali mocno wstawionych, zataczali się, klęli, odbijali od siebie i podśpiewywali sprośne pioseneczki. Nieco z tyłu, w miejscu niewidocznym dla dozorcy ukrywał się Wolfgang, mający wkroczyć z magiczną artylerią w razie kłopotów. Pozostali czekali zgromadzeni pod wybranym przez Szkiełko oknem.
- Czegóż chcecie? - zapytał dozorca wychylając się ze stróżówki i idąc przez podwórze w kierunku bramy. - Na Morra, późna godzina. Wynocha mi stąd, bo psem poszczuję, obszczajmury!
W udawaniu pijaka Bernhardt osiągnął mistrzostwo, a Axel dzielnie mu sekundował, co pewien czas symulując potrzebę opróżnienia żołądka. Alkoholowy bełkot i wrodzone zdolności Zinggera do paplaniny osłabiły czujność ciecia, który niefrasobliwie znalazł się zbyt blisko bramy. Teraz wystarczył silny cios w znajdującą się między kratami głowę i dozorca leżał bez zmysłów na bruku dziedzińca. Pozostawała kwestia wciąż zamkniętej bramy i ujadającego wściekle psa, który cały czas rzucał się na łańcuchu gdzieś w głębi podwórza.
Na dany przez maga znak, Szkiełko przyskoczył do muru i w kilku pewnych ruchach znalazł się na górze, uczepiony parapetu. Wdrapał się na gzyms, chwilę kombinował przy oknie, a gdy to otworzyło się, uwiązał wewnątrz linę i zrzucił ją na dół, do czekającego na ulicy pod oknem szlachcica. Gwizdnął cicho na znak, że można już bezpiecznie wspinać się na górę.