Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2017, 21:47   #56
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Chaaya wiedziała, że coś jest nie tak.
Czuła, że jest inaczej niż zazwyczaj.
A jednak, nie kwestionowała swych wątpliwości.

Powietrze było wilgotne i gęste, niczym mgła nad moczarami o poranku.
Zjawisko niespotykane w samym sercu Rozgrzanych Piasków.
Pomimo tego z każdym oddechem, gdy sen opuszczał ciało młodziutkiej tawaif, wilgoć osadzała się na jej ciele. Cząsteczka do cząsteczki, aż powstawały krople, które łączyły się w coraz większe perły, uwalniane wodospadami, by zniknąć w zagłębieniach jej piersi, ud i pośladków, lub by dokończyć swego żywota w ręcznie tkanej, muślinowej narzucie.
Ortho, dwumetrowy olbrzym i albinos, jeden z czwórki braci, jej wierny niewolnik i ochroniarz z dalekiej północy, spał obok z płócienną przepaską na biodrach. Jego różano-mleczna skóra, zroszona była potem, nadając atletycznej sylwetce, nienaturalny, marmurowy wygląd. Portho za jej plecami, mruknął coś przez sen, przekręcając się na drugi bok i trącając stopą leżącego w ich nogach Mortho, który syknął niczym rozjuszona żmija.
- Nie śpisz moja pani? - Northo siedział na poduszkach w górze leża, wachlując się papierowym wachlarzem.
Chaaya była pośrodku prostokątu, ułożonego z ciał czwórki identycznych i wielkich jak dwudrzwiowe szafy, mężczyzn.
Nigdy z nimi tak nie spała… zazwyczaj spędzając noce ze swoimi siostrami, a jeśli wszystkie gościły u siebie kochanków, przyjmowała do siebie Saada. Wiernego sługę z którym uczyła się nie tylko chodzić, ale i tańczyć. Grali wtedy do późna w różne gry, aż nie posnęli rozwaleni na dywanach na środku pokoju.

- Duszno mi… - mruknęła pod nosem, przeciągając się i siadając, by popatrzeć z góry na trójkę, wciąż drzemiących, wojowników. Wyglądali tak słodko i niewinnie, aż dziw zapierał, że ci najbardziej z krwiożerczych i zwierzęcych ludzi w przybytku Laboni, potrafili wyglądać jak aniołowie z baśni.
- Zanosi się na zmianę pogody… - odparł ze zrozumieniem fiołkowooki barbrzyńca.
- Na prawdę? - zdziwiła się bardka, przechodząc nad biodrami Portho, by podejść do taboretu na którym leżało jej szmaragdowe sari.
- Tak… nadchodzi burza.

„Deszcz? Na pustyni? Ale jak to możliwe?”
Przeszło przez umysł kobiety, która skrupulatnie owijała się kilkumetrowym połaciem najdroższego w okolicy materiału.
Jednakże nawet wtedy, jej wątpliwości nie były w stanie zmącić pięknego snu, którego śniła w oparach alkoholu i osamotnionej tęsknoty za… no właśnie, za czym, lub może… kim?
Im więcej niezgodności jej umysł wyłapywał w rejestrowanym przez oczy obrazie, tym Chaaya mocniej zapadała w swe majaki, podświadomie nie chcąc się wybudzić.
Nie chcąc opuścić miejsca, gdzie jak podejrzewała, mogła być szczęśliwa.

Zdrowy rozsądek przegrywał z pragnieniami i ani bluszcz porastający Pawi Taras, ani balkon wychodzący na bramę (a nie na ogród owocowy), ani nawet widok Ranveera stojącego na mozaikowym wjeździe na prywatny teren kurtyzan i otoczony setką swoich najlepszych janczarów, nie było w stanie rozproszyć iluzji w jakiej się znalazła.

- Wróciłeś! - zawołała radośnie na widok swojego ukochanego, przechylając się przez balustradę balkonu. - Tak się bałam, że już nigdy cię nie zobaczę… wszędzie cie szukałam, ale zniknąłeś… nie było cie… - urwała nagle, nie widząc skąd te słowa, które przed chwilą wypowiedziała, ani cóż to za uczucie w jej sercu się zrodziło na jego widok? Czemu nagle poczuła smutek i tęsknotę?
Tak potworny głód, że nie była w stanie wyobrazić sobie strawy, która mogłaby go ugasić?
Przecież był tu… wrócił z delegacji. Nie było go tylko kilka dni. A teraz wspinał się po pnączach, do niej, do swojej jedynej.
- Uważaj by nie pękły… - odparła strwożona, wyciągając rękę ku wyciągniętej dłoni generała. - Nie wiem skąd, ani co to za rośliny…
Ich palce splotły się ze sobą, a spojrzenia skrzyżowały mimowolnie wywołując radosne uśmiechy na ich licach.
- Głupiutka Chandramukhi… przecież one rosną tu od zawsze. - Malhari nie zdążył się podciągnąć, by ucałować kobietę na powitanie, gdy jedna liana z bluszczu strzeliła, a zaraz za niej następna i następna. Niczym zielony wodospad z tłustych węży opadając z łoskotem w dół i ciągnąc za sobą nie tylko jego, ale tancerkę.

Nie zdążyła krzyknąć, ni w żaden sposób zareagować gdy znalazła się nagle sama w powietrzu. Dłoń, która jeszcze chwilę temu trzymała dłoń umiłowanego, łapała puste powietrze.
Ziemia, ku której pędziła, zapadła się ukazując czarną przestrzeń.
- Uważaj! - głos czarownika, którego jeszcze nie zdążyła poznać, rozległ się nad jej głową w tym samym momencie, w którym z ciemności wyłoniła się otwarta paszcza zielonego smoka. Jego ostre i wielkie kły, rzeźbione były w dziwnie znajome figury kochanków splecionych ze sobą w miłosnych uściskach.
- Chaaya! - Jarvis krzyknął głośniej, a bardka poczuła podmuch powietrza na swoim barku, zupełnie, jakby ktoś próbował ją złapać. Ale gdzie ów nieznajomy-znajomy był? Czy też spadał, czy może stał bezpiecznie na stałym gruncie?
Co tu robił?
Tawaif wpadła wprost do gardła gada, na którego dnie widziała księżyc i gwiazdy. Gigantyczne paszczęki zamknęły się nad nią w cichym skrzypnięciu sprężyn materaca.
Z jakiegoś powodu, poczuła, że to był jej koniec.
Umarła.
Samotnie.
Pożarta przez bestię, której wnętrzności okazały się mrocznym kosmosem, przez który nieustannie spadała i jak podejrzewała, spadać będzie już po wieczność.


Poddała się... zamykając oczy, a gdy otworzyła je ponownie, leżała na krawędzi łóżka, w pokoju tawerny w La Rasquelle. Chciało jej się pić i bolała ją głowa. Nie za mocno, ale wystarczająco by irytować.
Czarownik coś do niej mówił. Jego głos był cichy i aksamitny. Działał kojąco na skołatane nerwy i… kaca.
- Było całkiem fajnie. - Zmusiła się do odpowiedzi, zachrypniętym głosem, kogoś kto poprzedniej nocy mocno i głośno się śmiał. - Wprawdzie po czerwonym winie trochę mnie wzięło na melancholię, ale później się chyba rozkręciłam… Mam nadzieję, że Godiva bawiła się równie dobrze co ja - mruknęła, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej i przecierając oczy, ziewnęła przeciągle. Tak bardzo nie chciało jej się jeszcze wstawać, ale nie chciała leżeć sama w łóżku.
- Przykro mi… miałam nadzieję, że się jakoś dogadacie… - odparła z niekrytym rozczarowaniem na słowa felernego wypadu dwóch mężczyzn do miasta, spuszczając nogi na podłogę.
Była naga, nie licząc pasa do pończoch w którym prawdopodobnie przez nieuwagę zasnęła, i odwrócona do rozmówcy plecami. Rozglądała się po podłodze, „podziwiając” bałagan jaki zostawiła po sobie w nocy. Westchnęła głośno, wstając ociężale z miejsca.
- Gdzie idziesz tak wcześnie? - spytała, schylając się po stanik i przyprawiając się o ból zatok.
Jarvis zamarł na chwilę i zerknął za siebie w milczeniu przyglądając się Chaai. Uśmiechnął się delikatnie mówiąc - Załatwić pewne sprawy związane z moją przeszłością. Nic poważnego.
Bardka zbierała w skupieniu swoje ubrania, najwyraźniej zawstydzona tym, iż czarownik wstał pierwszy i zobaczył jej nocny rozgardiasz.
- O...och… - dziewczyna nie rozumiała, po co tak się śpieszył, ale nie zamierzała naciskać, gdyż najwyraźniej sprawy były pilne… i chyba drażliwe. - No dobrze… skoro tak. Ja nie mam żadnych planów. Więc… widzimy się u Dartuna, czy zdążysz wrócić na śniadanie? - spytała prostując się z naręczem zmiętoszonego materiału, ale nie uraczyła towarzysza spojrzeniem, zatrzymując swój wzrok najwyżej na jego klatce piersiowej.
- Myślę, że wrócę po śniadaniu… chcesz iść ze mną? - zapytał zaciekawiony jej zmieszaniem.
- To twoje sprawy… beze mnie na pewno pójdzie ci szybciej i łatwiej. - Tancerka ponownie odwróciła się do niego plecami i zaczęła iść ostrożnie w kierunku przepierzenia za którym stała wanna.
- Ale twoje towarzystwo nie będzie mi przeszkadzać. - Uśmiechnął się lekko mężczyzna, przyglądając nagiej dziewczynie. - Widzę, że Godiva wszystko z ciebie wycisnęła...
“Nasze towarzystwo nie było nawet przez chwilę brane pod uwagę” wtrąciły tawaif w jej głowie, a sama Chaaya pokręciła tylko głową.
- Nie, czuje się dobrze. Odpocznę. Umyje się, zjem coś… widzimy się później. - Ostatnie słowa wypowiedziała przez parawan, ciągle stojąc z kiecką w rękach i nie do końca wiedząc, po co w ogóle przeszła w tę część pomieszczenia, gdzie nie było nawet krzesła, na którym mogłaby złożyć ubranie.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz na rozkojarzoną - stwierdził Jarvis, bacznie przysłuchując się bardce. - Pomóc ci w czymś?
- W porządku - mruknęła zza zasłony, rzucając ciuchem ponownie na ziemię, by na spokojnie naprostować i przetrzepać każdą z części, by przewiesić ją przez brzeg wanny.
- Widzimy się u Dartuna - dodała z większą werwą.

- A Jarvisie? - spytała nagle, wychylając się zza przegrody z zakłopotaniem patrząc w nogi czarownikowi. - Mógłbyś oddać mi majtki?
- A dostanę za nie… buziaka? - zapytał żartobliwie, wyjmując ów fragment bielizny z kieszeni i ruszając ku tawaif ukrytej za parawanem.
Chaaya prychnęła ni to obruszona, ni rozbawiona, na chwilę ponownie chowając się za zasłoną. Gdy mężczyzna doszedł do jej krawędzi, wyciągnęła tylko rękę.
Zamiast jednak otrzymać należny skrawek tkaniny, została za tą rękę pociągnięta i znalazła się opleciona, przez czarownika ramionami.
- Czyż nie miałem być taki? Władczy? Zachłanny? Zaborczy? - Trzymając ją w objęciach, szeptał jej do ucha.
Na co kobieta fuknęła gniewnie, zapierając się rękami o klatkę piersiową mężczyzny, rezygnując jednak z wyrywania się. Przez chwile oddychała jak małe, sfrustrowane i schwytane w pułapkę zwierzątko, ale im dłużej trwali w takiej pozycji, tym ona bardziej się uspokajała i poddawała.
- Miałeś być sobą durniu. Ile razy mam ci powtarzać? - burknęła, nadal odczuwając jakąś urazę do Jarvisa wobec jego niecnego pochwycenia.
- Jestem sobą, gdy jestem delikatny… lub gdy jestem drapieżny… to w sumie różne odcienie mojej natury. - Dłonie przywoływacza błądziły po nagich pośladkach dziewczyny, a usta muskały jej płatek uszny, by po chwili zaczepnie ocierać się o jej wargi.
- A...a… a więc takiego cię chcę - mruknęła, ale stwierdzenie to było mocno niepewne, zwłaszcza gdy jej drobne ciało zaczęło lekko drżeć, gdy ich usta ocierały się o siebie.

Tancerka wczepiła palce w kamizelkę jeźdźca, przymykając również oczy, bo choć nastał nowy dzień, wczorajsza obawa pomimo przejścia pełni księżyca, pozostała.
- A kąpiel..? - mruknął Jarvis, zaciskając drapieżnie palce na pupie bardki, a potem… od razu całując ją zachłannie i bez opamiętania. Raz po raz… w usta, szyję i policzki. Muskał nawet delikatnie zamknięte powieki dziewczyny.
Prawa dłoń Chaai, puściła kurczowo trzymany materiał kamizelki i ostrożnie, oraz powoli, powędrowała ku twarzy czarownika, by pogładzić go po policzku, z początku nieśmiało, później czule, by na końcu zakryć palcami jego usta.
- Jak tylko wyjdziesz to się wykąpię - odparła cicho. - Wydawało mi się, że się spieszysz… Zrób co masz do zrobienia i nie lituj się nad biedną tancereczką, która nie ma planów na większość dzisiejszego dnia. - Ostatnie słowa wypowiedziała z przekąsem i lisim uśmieszkiem na wargach, choć oczy dalej pozostały zamknięte.
- Nie lituję się…. walczę… z pokusą… kusząco golutką i bezczelnie prowokującą… - Smoczy Jeździec mocniej chwycił ją za pośladki i posadził na krawędzi wanny. Następnie złapał za włosy i delikatnie szarpnął, zmuszając do wygięcia w łuk i wyeksponowania piersi, które teraz pieścił językiem i łagodnie kąsał zębami. - I aż tak mi się nie śpieszy. Po prostu… to nieprzyjemna sprawa, którą chciałbym mieć już za sobą.
- Brzmi okropnie… trwanie przy takiej kusicielce - odpowiedziała słodko, choć z lekką rezerwą, posłusznie poddając się wszelkim zabiegom kochanka i rozmówcy zarazem. - Na twoim miejscu nauczyłabym takiej pokory i dała porządną lekcję dobrego wychowania… - Prawa dłoń spoczęła na karku mężczyzny, wbijając paznokcie w skórę u nasady głowy.
Jędrne piersi unosiły sie w coraz cięższym oddechu, wesoło podrygujac i falując pod wargami pieszczącego. Czasem dziobiąc go twardym sutkiem w policzek, a czasem uciekając spod jego ust, jakby naigrywały się z niego.
- Gdybym mogła ci jakoś pomóc… - ozwała się z wyraźną szczerością i niejaką bezradnością. Nieprzyjemna przeszłość, była zmorą niemal każdego i choć większość ludzi przechodziła przez takie sytuacje wiele razy w swoim życiu. Walki te prowadzone były niestety w osamotnieniu.
Jeden na jednego.
- Pomagasz… każdego dnia i nocy… - wymruczał jej, kąsając jeden ze szczytów piersi. Jego dłoń ześlizgnęła się między uda, wodząc pomiędzy nimi, sprawdzając gotowość bardki na podbój. - A co do tej niepoprawnej… kusicielki... to nie uważasz, że powinna być ukarana? Klapsami lub mocniej… tak jak na pustyni?

Chaaya była gotowa, jak zawsze zresztą. W wodzie, na lądzie, w łóżku i mieście. Rano i wieczorem. Drzemiąca, czy rozbudzona. Nie sposób było określić, czy była to jakaś tajemna sztuczka tawaif, czy sekretem był sam kochanek, który ją pieścił.
- Z tego co mi opisujesz… to wytrawna i bardzo niegrzeczna… kusicielka. Na pewno tak łatwo ci się nie da. Być może wielu próbowało i wielu poległo… kto wie, co musiałbyś zrobić by spokorniała. - Zaśmiała się na te słowa, rozchylając bardziej uda i podskakując na krawędzi wanny by się lepiej usadowić.
- Może… masz rację… - Czarownik osunął się na kolana, językiem schodząc po nagim brzuchu dziewczyny. Dotarł do jej łona i musnął wrażliwy punkt kobiecości. - Pewnie zajmie mi kilka godzin… jej dyscyplinowanie. Ale skoro i tak nie ma żadnych planów na dziś… - mruknął, zaciskając dłonie na rozchylonych udach kochanki i sięgając odważnie głębiej, by jego muśnięciami “obudzić” bardkę.
- Nie, nieee… jesteś bardzo zajęty. Tak, bardzo, bardzo zapracowany z ciebie mężczyzna, nie masz tyle czasu. - Kobieta zakwiliła, otwierając oczy i rozglądając się za jakimś ratunkiem. - Nie teraz… nie tak… nie na wannie… - Chaaya walczyła. Dzielnie. Choć bez większego sukcesu. Pokonywał ją kac, własne wątpliwości, pragnienie oraz co najważniejsze… język Jarvisa.
- Niech cię szlag! - syknęła nagle rozeźlona. - Bądź przeklęty! Nie wygrasz ze mną… - burczała wściekle i wtedy ją olśniło.
No prawie…
zsuwając się pupą głębiej do środka wanny, wpadła do środka odrywając od siebie czarownika i utykając w dość dziwnej i niewygodnej pozycji na jej dnie.
- Doprawdy? - zapytał z ironicznym i łobuzerskim uśmiechem, przyglądając się dziewczynie zanurzonej w wodzie. - To prawda… może i uniknęłaś dania mi satysfakcji, ale jesteś obecnie bezbronna i oddana na moją pastwę.
Niełatwo było wszak zgrabnie i szybko się wygramolić, a nogi Chaaya miała szeroko i bezwstydnie rozłożone i oparte o brzeg balii.
- Nie jestem draniem, ale… aż ciężko oprzeć się pokusie. - Nie przejmując się wodą, Jarvis śmiało zanurzył rękę w wannie i sięgnął palcami do jej bramy rozkoszy.
Niczym złodziej, zaczął w niej majstrować, powoli i z rozmysłem, przyglądając się twarzy partnerki, by przekonać się, który dotyk działa na jej ciało mocniej, a który słabiej. Próbował “otworzyć” jej zmysły, używając swych palców niczym wytrychów.
Na w pół zanurzona w wodzie tancerka, warknęła gniewnie, tworząc pianę wokół ust. Rozglądała się na boki analizując, dość chłodnym spojrzeniem sytuację w jakiej się znalazła, przy okazji perfekcyjnie unikając wejrzenia kochanka.
- Nie tak szybko - wycedziła niczym rozjuszona jaszczurka, zapierając się rękoma o ściany wanienki, by odhaczyc jedną nogę i zarzucić ją czarownikowi na plecy, jednocześnie mocno nią naciskając w dół, jeśli zrobi to samo z drugą, role dość szybko się odwrócą, kiedy to mężczyzna zawiśnie na krawędzi kadzi.
Niestety, o ile z pierwszą Chaai się udało, o tyle w pułapkę drugiej Jarvis nie dawał się złapać, mocniej pieszcząc swą kochankę od wewnątrz.
- Zadziorny i wojowniczy masz dziś nastrój co? - rzekł żartobliwie, uśmiechając się łobuzersko i nie przestając “walczyć”.
- W przeciwieństwie do ciebie… zawsze - fuknęła obruszona i wyraźnie zezłoszczona, że znalazła się w pułapce, którą coraz ciężej było ignorować. Zanurzyła więc głowę pod wodą, nieruchomiejąc i starając się odciąć od zmysłów. Potrafiła to robić, bo inaczej nie wytrzymałaby z większością kochanków. Problemem był jednak sam Jarvis, którego ignorować nie chciała, oraz wobec którego odczuwała “słabość”, którą wyjątkowo w sobie gardziła.

Postanowiła, że… weźmie go na przetrzymanie. Albo się utopi. Ewentualnie jedno i drugie.
Kilka Chaaj zgłosiło swoje wątpliwości, ale Laboni szybko je rozwiała kwestią “selekcji naturalnej”, najwyraźniej również gardząc słabością tancerki.
Odcinanie się od zmysłów miało swoje wady… gdy wyłączało się słuch i wzrok, umysł automatycznie skupiał się na pozostałych. Tym więc wyraźniej czuła dotyk kochanka, jego palce wodzące w niej… ich kształt i przyjemność jaką wywoływały. Czarownik na razie nie przerywał swego żarciku, ale...
tawaif jednak to nie przeszkadzało, gdyż zmysł był tylko zmysłem. Można się było na niego uwrażliwić lub uodpornić… a nawet go oszukać.
Plusk wody, głośne bicie serca, oraz znudzone i wyjątkowo głośne tupanie sługi za kontuarem piętro niżej, służyły bardce za mantrę wyciszającą. Brak dostępu do tlenu, sprawiał, że ciało jej zaczęło reagować o wiele szybciej i intensywniej na dłoń mężczyzny, dość szybko uwalniając ją z okowów pożądania. Nawet nie drgnęła, gdy przyjemna rozkosz rozlała się po jej podbrzuszu, bezproblemowo wygasając w chłodnej wodzie, obmywającej jej ciało.

Po pewnym czasie, bólu płuc dłużej nie dało się ignorować i Chaaya wynurzyła się, biorąc głośny i łapczywy wdech, po którym nie nastąpiło zupełnie nic.
Nie “obudziła” się ta część rejonu jej osobowości, o którą tak zabiegał czarownik. Kusicielka dalej była kusicielką, która bezczelnie nawet nie spoglądała na swojego amanta, ignorując go z płazią oziębłością.
“Ja… ja bym w sumie chciała tylko wiedzieć, co się stało, że znalazłyśmy się w tej sytuacji… może mi któraś wytłumaczyć co poszło nie tak?” Słodka dziewuszka, o niewinnym umyśle, ubrana w muślinowy kaftan, bawiła się puklami swoich włosów, ale wystarczyło jedno fuknięcie starej kurtyzany, by ta rozwiała się i już więcej nic nie powiedziała.

Rozczarowanie…. frustracja… gniew? Tych uczuć nie było na twarzy Jarvisa. Także i w jego pieszczocie, którą usilnie tawaif zwalczała, nie było nerwowości.
Metodycznie i stanowczo, powoli i skutecznie. Ruchy palców, którym Chaaya się opierała, były wyrafinowane i wykalkulowane.
- Uparciuch z ciebie… powiesz mi czemu? - zapytał zaciekawiony.
- No proszę… będziesz próbował mnie teraz przegadać? - spytała znad tafli wody, swobodnie dryfując. Nie otwierała oczu, przez co wyglądała jakby spała. - Może cię testuję, może prowokuję, a może po prostu się z ciebie nabijam… kto wie, kto wie? - Westchnęła niby w zamyśleniu, po czym dodała. - Chciałbyś, bym się tak szybko poddała? Lubisz łatwe dziewczęta? - Ostrożnie otworzyła jedno oko, ale nie ogniskowała swego spojrzenia na jego twarzy, badawczo lustrując pozycję w jakiej znajdował się mężczyzna.
- Lubię różnorodność… - przypomniał jej przywoływacz, nie przerywając prób rozgrzania w niej żaru. - I lubię jak jesteś… w dobrym nastroju. Widzę, że Godiva nie dała ci się wczoraj, aż tak bardzo we znaki jak sądziłem.
Nachylił się bliżej tafli wody, wciąż z jedną z jej nóg na ramieniu. Ujął zębami szczyt piersi i ukąsił delikatnie.
- Ostrożnie… od różnorodności jest bardzo blisko do nijakości… - szepnęła czule, choć sama była niewzruszona.
Poza dłonią, którą delikatnie pogłaskała po włosach czarownika. - Dlaczego sądziłeś, że Godiva mogłaby dać mi sie we znaki? To nie stawia waszych relacji w dobrym świetle - dodała uszczypliwie, chowając pod wodą obie ręce, by po chwili wynurzyć je z dwoma klipsami od pasa do pończoch, które przyczepiła do jego koszuli.
- Jest smoczycą… może bardziej metaliczną niż chromatyczną, ale jest smokiem. Sama wiesz co to oznacza mając jednego u swego boku, a drugiego w głowie. Jest arogancka, wybuchowa, pełna dumy… nie licząca sił na zamiary. Pozbawiona subtelności i nachalna ze swymi żądaniami. No… w twoim przypadku... nieco łagodniejsza, bo z jednej strony jesteś dla niej substytutem pisklaka, z drugiej chce cię zaciągnąć do łóżka - mruknął żartobliwie, muskając ustami jej piersi wynurzone z wody, niczym wyspy pośrodku wzburzonego morza.
- Biedna… - stwierdziła dość sucho Chaaya. - Niespełniona na każdej płaszczyźnie swej egzystencji… ale nie martw się. Nie zrobię jej przykrości. - Z niewiadomych przyczyn, zabrzmiało to bardziej jak groźba osoby, która umiała przekuć słowa w najstraszliwsze z ostrzy.
- Opowiesz mi co robiliście z Nverym wczorajszego wieczoru? Chciałam się z nim skontaktować, ale miałam wrażenie, że nie nocował u siebie… - dodała mimochodem, pogodniejszym tonem głosu.
- Kupiłem mu to zaleciłaś, a potem… większość czasu mnie ignorował, łażąc od stanowiska do stanowiska - odparł smętnie Jarvis, wzdychając. - Zdecydowanie moja obecność była mu obojętna. Nie nocował u siebie? Czemu?
- Nie wiem, może nocował… po prostu… jakoś tak, było dziwnie pusto gdy stałam pod naszymi drzwiami. - Bardka starała się ułożyć wygodniej, gdyż noga na plecach czarownika, zaczynała jej drętwieć, a druga boleć pod kolanem. W dodatku woda, wcale nie była takiej przyjemnej temperatury.
- Na pewno mu przejdzie ten humorek. - Mężczyzna starał się ją pocieszyć, jednocześnie przerywając pieszczoty i próbując się podnieść. - Hmm… chyba już powinienem iść. Podroczysz się ze mną po śniadaniu… jak wrócę. I jak będziesz miała ochotę.
“Spuścisz mu łomot i mu się odechce tych młodzieńczych foszków uskuteczniać. Już chyba zapomniał z kim ma do czynienia…” Laboni wtrąciła swoje trzy miedziaki, a Chaaya pochwyciła delikatnie twarz Jarvisa, całując go w usta.
- Za majtki… połóż je na łóżku - odparła cicho, gdy pas do pończoch napiął się, by po chwili puścić materiał ubrania mężczyzny i ze świstem wpaść do wody.
- Dobrze… wrócę później po ciebie - zagroził żartobliwie, wstając i wychodząc za parawan.
- Będę czekać…. - mruknęła pod nosem, spoglądając z ulgą w sufit. Zdecydowanie ignorowanie jego spojrzenia było o wiele trudniejsze, niż ignorowanie jego pieszczot…


Tawaif długo nie zabawiła w wannie… wychodząc z chłodnej wody, której szybko się pozbyła magicznym rozkazem i napuszczając do środka świeżej oraz ciepłej, do której wsypała odrobinę białego proszku, tworząc przyjemny kwiatowy i upajający zapach w pokoju, oraz puszystą perłową pianę.
Głowa wciąż ją bolała nieustępliwym ćmieniem, który starała się rozchodzić. Zawieszając odświętny strój na wieszaku w szafie, oraz przygotowując dla siebie nowy na potrzeby gobliniej misji. Następnie, wyprała obie pary majtek, które wywiesiła na uchylonym oknie, przez które wpływało całkiem orzeźwiające i o stopień chłodniejsze, od tego w pomieszczeniu, powietrze.
Po wysprzątaniu izdebki, z magiczną karafką w dłoni, bardka oddała się chwili relaksu, kąpiąc się w idealnie ciepłej wodzie, popijając rześkiej wody, która gasiła pragnienie i przyjemnie kontrastowała z ciepłem cieczy w balii.
- Ooo tak… brakuje tylko kadzidła i usłużnego niewolnika, który wmasowałby olejki we włosy… - wymruczała sennie, opierając głowę o ścianę i ziewnęła z rozleniwienia.
Zerwała się z łóżka zdecydowanie za wcześnie i zmęczenie ponownie zaczęło ciążyć na powiekach kobiety, która coraz bardziej osuwała się w ciepłą wodę, aż jej broda dotknęła tafli.

„Idziesz spać Chaayu?” Młodziutka i niewinna tancerka ponownie zmaterializowała się w jej myślach, nieśmiało zagadując powoli zasypiającą Smoczą Jeźdźczynię.
„Jesteś nie tylko głupia, ale i ślepa?” wtrąciła uszczypliwie chłopczyca, płosząc małą gołąbeczkę, która prawie ponownie tego dnia się rozwiała, przytłoczona bardziej władczymi osobowościami.
„Daj jej spokój didi, jest z nas wszystkich najstarsza, więc powinnaś odzywać się do niej z szacunkiem.” Intelektualistka poprawiła złote okularki na nosie, spoglądając znad kryształowych szkiełek na coraz liczniej pojawiający się zastęp dziewcząt, które zwabione manifestacją najdelikatniejszej z nich, przyszły sprawdzić co się dzieje. „Co się stało maleńka?” spytała dość protekcjonalnie, pesząc jeszcze bardziej pierwszą z Chaai, która poprawiła swój długi do kolan warkocz, ozdobiony świeżym jaśminem oraz złotą ozdobą, wpiętą po całej długości jej włosów.
„Bo… bo, teraz nie patrzymy jemu w oczy, tak?” Ulotna, niczym senna, mara dziewuszka, która zdecydowanie za wcześnie stała się dorosłą kobietą, spojrzała wielkimi i łagodnymi oczami na Uczoną, młodszą siostrę.
Nastała dość krępująca cisza, gdyż żadna z zebranych tutaj kobiet nie znała na to pytanie odpowiedzi.
„Nie wiem…. chyba tak Nimfetko. Smocza Jeźdźczyni się boi, więc i my powinnyśmy się bać.”
„Ale on ma ładne oczy…” westchnęło dziewczę, wyraźnie skonfundowane tym stwierdzeniem, na co Deewani pociągnęła kruszynkę w muślinowym kaftanie za warkocz, wywołując u niej pisk bólu.
„Ładne nie ładne… nie mazgaj się!” fuknęła chłopczyca, która dość szybko zyskała większe poparcie wśród tłumu.
„Szkoda, że mnie tak nie ciągniesz za warkocz…” szepnęła uwodzicielskim tonem Umrao, materializując się golutka przy oprawczyni, która wzdrygnęła się, wyraźnie skrępowana jej bliskością.
„Myślę, że Nimfetka ma trochę racji…” kontynuowała najerotyczniejsza z masek tancerki. „Choć źle ubrała swe obawy w słowa… prawda siostrzyczko?”
„Nie wiem o czym mówisz…” zaparła się najstarsza, zwieszając główkę, ale… co chwila spoglądając spod rzęs na reakcje tej drugiej.
„A co to za zgromadzenie?!” skrzekliwy głos potoczył sięi niczym huk podziemnego wodospadu w jaskini. Stara tawaif popatrzyła na dzieło stworzenia swojej wnuczki z wyższością i tyraniczną oschłością. „Powinnyście dać jej pokój i przestać tyle świergotać… przez was nie może zapaść w głębszy sen.”
„Może to i lepiej bo nas wszystkie potopi!” Deewani tupnęła bosą stopą, wzbudzając brzdęk dziesiątek dzwoneczków na jej kostkach.
„Ej, to co my w końcu mamy robić? No właśnie co z oczami… możemy patrzeć, czy nie? Ja mogę! Głupia, jeśli jedna z nas nie może to wszystkie nie możemy! Cicho, nie słyszę Laboni, co ona mówiła? Nic nie mówiła? Co?” szepty dziewcząt poniosły się po ciężkim umyśle, na wpół osnuty senną marą.

„Jak… jak się ona ma babciu?” eteryczna Nimfetka, zwróciła się cichym szeptem wprost do starej kobiety.
„Nie jestem twoja babką ladacznico. Bogowie mi świadkiem, że prędzej sczeznę na samym dnie piekła, niż którąś z was nazwę swoim dzieckiem.” Czarne, niczym sama otchłań, oczy, wpatrzyły się w kruchą kobietkę, kulącą się i chowającą za spodniami Deewani, która o dziwo podchwyciła temat.
„Właśnie… gdzie ten tchórz się chowa? Gdzie ta zdzira Kamala, co? Pasożyt jeden! Wyzyskiwacz! Pijawka! Tak to była do rany przyłóż… Ranveer znikł, trafiła do niewoli i … i wszystko JEBŁO!”
„Zważ na słowa!” ostrzegła ostro Wiecznie Zaczytana, poprawiając oprawki na nosie.
„A gówno! Gówno, gówno! Gdzie ta mała małpa, co ona sobie myśli, tyle czasu trzymała nas zamknięte, tyle czasu się nas wypierała przez tego starego chuja i teraz… teraz kiedy znowu czuje, że żyje i mam ochotę ponownie kraść z kimś wielbłądy lub robić szalone rzeczy w szalonych miejscach…” głos uwiązł w gardle siedemnastoletniej Chaai Deewani, a z jasnych oczu popłynęły łzy, które mocno nią wstrząsnęły i zdziwiły, do tego stopnia, że dotykała palcami swoich mokrych policzków, niedowierzając w to co się dzieje.
„Nie płacz didi…” Nimfetka stanęła na palcach, by otrzeć, rąbkiem swej szaty, twarz starszej, choć młodszej w historii powstania, siostry. Kilka z dziewcząt podeszło bliżej, przytulić jedną z siebie.
„To przykre jak bardzo pogardzasz tą, która cię stworzyła. Bez niej i cząstki jej duszy nigdy byś nie powstała. Nie zostałabyś nazwana, ani ukształtowana. Nic… pustka. Niebyt. Nieistnienie. Zero…” Wiekowa tawaif pokręciła w zrezygnowaniu głową. „Jako dziecko… dokonała więcej, niż ty jako dorosła kobieta i choćby z tego powodu, powinnaś ją, czyli siebie, szanować. Oczywiście to, czego zapragnęła i do czego was zmusza, jest bez sensu… ja to wiem, ty to wiesz… wszystkie o tym wiemy, nawet Starzec. Myślę, że ona sama również jest tego świadoma, ale potrzebuje czasu… Masz jej ten czas uzyskać. Wbiłaś to sobie do tego durniutkiego łekba?”

Odpowiedź jednak nie nastąpiła, bo sama dyskusja została przerwana nagłym obudzeniem się, gdy ciało śpiącej bardki zachłysnęło się wodą, pod którą się wsunęła. Chaaya krztusiła się w spazmatycznym kaszlu, wywieszając głowę na drugą stronę wanny.
Głęboko ukorzeniona w jej podświadomości dysputa, została szybko przytłoczona innymi myślami, a same maski, postanowiły nie wracać do niej w najbliższym czasie.


Reszta poranka, przebiegła we względnym spokoju. Tancerka po nawodnieniu się z karafki, szybko przestała odczuwać, nieustawiczny nacisk na skronie i oczy, ostatecznie uwalniając ją od skutków wczorajszej zabawy. Ubrawszy się w piaskową tunikę i spodnie. Zjadła w stołówce skromne śniadanie, a następnie posiedziała chwilę na pomoście, podziwiając przepływające przed budynkiem gondole oraz ludzi w niej siedzących. W końcu, wiedziona niejaką nudą oraz ciekawością, bardka postanowiła sprawdzić pokój Nveryiotha, co by rozwiać wszelkie wątpliwości co do jego ostatniego pobytu w nim.
Drzwi do pomieszczenia numer 10 oczywiście były zamknięte. Gad był przezorny, choć ubogi. Chaaya musiała więc otworzyć wejście za pomocą śpiewnej inkantacji i modlić się, by z jakiś niewyjaśnionych przyczyn, drzwi nie były zablokowane dodatkowymi zabezpieczeniami.
Ciche kliknięcie w zamku uspokoiło kobietę, która nacisnęła na klamkę planując wejść szybko i niezauważenie przez nikogo z przechodzących…
niestety lądując swą piękną buźką na chłodnym drewnie, które po uchyleniu się na niecałe 30 cm, zablokowało się o coś ciężkiego. Zdziwiona i obolała na brodzie i nosie tawaif, wsunęła głowę w szparę, przyglądając się dziwnej przeszkodzie, którą po kilku chwilach zidentyfikowała jako „tył” szafy. Naciskając mocniej na skrzydło, dziewczyna chciała przepchnąć mebel… tylko, że tu spotkała się z kolejnym zdziwieniem gdy okazało się, że nie było to wcale takie proste. Dziwne… bo przecież pusta szafa nie była, aż tak ciężka… czyżby więc drzwi blokowało coś jeszcze?
Przeciskając się ostrożnie przez szparę, wypchnęła się z wąskiego korytarzyka utworzonego przez ścianę i plecy garderoby, by w końcu ujrzeć dwuosobowe łoże podepchnięte pod drzwiczki gabloty. Na widok ten, nieprzygotowana dziewczyna, zdębiała i oniemiała… dopiero po chwili orientując się, że gekonica rozpoznając jej osobę, zaczęła wesoło machać skrzydełkami.
- M…maleńka… co tu się? - Chaaya podeszła do stworka, witając się z nią, co wywołało uśmiech na gadzim pyszczku i oblizanie własnego oka.
Bardka patrzyła na zabarykadowane wejście, nie do końca wiedząc co to wszystko znaczyło. Czyżby smok się przed czymś lub kimś chował? Czy może postanowił zrobić sobie miejsce w pokoju, by co noc nie płynąć na treningi do ruin katedry? Zmartwiona, przysiadła na brzegu łóżka, gładząc delikatnie pręty klatki gekonicy, która po pewnym czasie zaczęła złowieszczo przyglądać się drobnym paluszkom kobiety, by w końcu jeden z nich chapsnąć.
Jakież było zdziwienie skrzydlatej, gdy tancerka nie pisnęła nawet słówka, ogniskując spokojne spojrzenie na jej małym ciałku.
Czyżby ugryzła za słabo? Jaszczurka, oparła paluszki z przyssawkami na palcu bardki, poprawiając uścisk szczęk, ale to i tak nie wywołało u ofiary zamierzonego efektu. Zażenowana puściła więc opuszek, na którym uformowała się drobniutka kropelka krwi.
- Przepraszam… nie powinnam być taka zuchwała i dotykać twojej klatki… - Tawaif oblizała palec, podchodząc do biurka na którym leżała otwarta księga. Nvery posunął się w czytaniu o całe trzy strony…
- Nie mów mu, że tu byłam… - dodała ciągle skołowana tancerka, wychodząc z pokoju.

„Pewnie wczoraj trenował…” Nimfetka wtrąciła się łagodnym głosem, chcąc pocieszyć najmłodszą z masek. „Wrócili późno… i nie chciało mu się samemu płynąć, a gdy był zmęczony po prostu poszedł spać, a rano nie było czasu na przemeblowanie…”
~ Tak… tak, zapewne było ~ odparła jej Smocza Jeźdźczyni, rozbierając się, by przygotować się na przybycie Jarvisa.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline