Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2017, 21:20   #149
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
O nastolatkach, sadyście, małym chłopcu i o tym, czemu Nikolai będzie głodny

Tymczasem jednak Robin znalazł to, czego szukał. W zagłębieniu poręczy fotela, który miał być chyba tronem Marco, chłopak znalazł przełącznik. Gdy go wcisnął... komora zegara pod ścianą otworzyła się, umożliwiając przejście do pałacu. Trzeba było jednak dodać, że proces ten odbył się z przeszywającym zgrzytem mechanizmu, toteż ciężko przypuszczać, by nikt w środku go nie zauważył…

Robin wstał z fotela po czym obejrzał się kontrolnie w kierunku schodów i wejścia. Nie dostrzegłszy jednak ani powrotu ponurego pana, ani nikogo na górze, spojrzał znacząco na Amnę i podszedł do otwartego przejścia by rzucić okiem na wnętrze. Wziął głęboki wdech powietrza zdając się na równi na wzrok jak i na nozdrza.
Amna powstrzymała westchnienie. Zostawiła rzeczy dla Nikolaja za fotelem i powoli ruszyła za Robinem.

Korytarz, który przed sobą ujrzeli był zgoła zupełnie inny niż reszta świątyni... niż nawet reszta miasta! Podłoga była równa i niepopękana, ściany zaś gładkie i białe... pomijając dziecięce rysunki, namalowane kredą!
Korytarz nie był długi i niknął za zakrętem. To stamtąd usłyszeli czyjeś zbliżające się szybko kroki!

Dziewczyna zaczęła się wycofywać. Powoli, jakoś nie wierząc, że uda się im uciec.
Chłopak zaś nadal stał w wejściu, wypatrując nadchodzącego, nie mogąc jednocześnie nie zerkać na jakże zaskakujące w tym miejscu rysunki.
- Feniks jest dzieckiem? - rzucił cicho ni to do siebie ni do Amny.
- Albo on albo jakiś jego podopieczny, którego jeszcze nie widzieliśmy… nie zabieramy się stąd? - Amna odpowiedziała cicho.
- Nie jeśli to Marco… - odparł. Ale rzeczywiście nie pomyślał, że mógłby być to ktoś… inny. Skupił się przygotowując do użycia mocy - a jeśli nie on… w fotelu jest przycisk zamykający.

Tymczasem zza zakrętu wyszedł nie kto inny jak Kapłan. Wyglądał na zdrowo wkurzonego, choć o dziwo, nie bardzo przejął się widokiem myszkujących psioników.
- Wyjdźcie stąd. - rzucił krótko, rozkazującym tonem.

Amna nie ruszyła się z miejsca, jakoś sam widok Marco sprawiał, że miała ochotę zrobić mu na przekór. Zerknęła na obrazki na ścianie. Przypominały jej o Edwardzie.
Robin drgnął, ale również się nie wycofał. Mimo iż otwarte przejście stworzyło delikatny przeciąg, na jego czole uformowały się kropelki potu. Jego opuszczona ręka zaczęła instynktownie szukać dłoni dziewczyny.
- Czy Feniks umiera? - zawołał do kapłana - To dlatego ją zabijesz?

- Nikt nie umiera i nikogo nie zabiję - powiedział Marco, zbliżając się do nich - Po prostu nie powinniście zakłócać jego spokoju. Feniks nie przyjmuje gości. - mówił stosunkowo cicho i wyjątkowo spokojnie... jak na siebie.

Ton kapłana wpływał na Robina uspokajająco. Migawki miażdżonej River, rozmywały się.
- Ani ja, ani Amna nie jesteśmy zwyczajnymi gośćmi. I nie zaburzymy spokoju. A Feniks… jest jednym z nas. Jednym z pierwszych psioników, prawda? Daio mówił, że wysyłał ludzi po całej Europie, żeby sprowadzić nasze zahibernowane ciała do Edenu. Ale pominął to miejsce. I Feniks sam się obudził… Ale to jeden z nas… Chcemy go poznać skoro idziemy na wojnę…
Amna przysunęła się do Robina.
- Feniks wyrusza z nami, prawda? I tak go spotkamy. - Powiedziała dosyć spokojnie mimo iż czuła, że drżą jej ręce.

- Nie rozumiecie. On nie dopuszcza nikogo do siebie. Poza nią. - ruchem głowy wskazał przestrzeń za sobą - Ostatnio nawet mnie nie dopuszcza. - dodał jakby z wyrzutem.

- I wobec tego zostawisz go tutaj? - Amnie dopiero teraz udało się skupić wzrok na Marco. Cieszyła się, że chyba za bardzo się im nie oberwie za to wtargnięcie.
- Nas dopuści. Jeden raz. A jak nie… - Robin wzruszył ramionami.

Na słowa chłopaka Marco tylko się zaśmiał - cicho, ale szczerze.
- Tobie się wydaje, że go chronię? Durniu... Nie rozumiesz jego potęgi. Feniks jest w stanie zgnieść mnie bez mrugnięcia powieką. Nawet nie zgnieść... po prostu unicestwić. On jest bogiem. To my go potrzebujemy, nie on nas. Powiedziałbym nawet “idź i giń”, problem polega jednak na tym, że wraz z tobą Feniks może zabić nas wszystkich. Jeśli więc którekolwiek z was zechce mnie wyminąć... zgniotę go jak robaka. Rozumiecie?

- Czemu miałby nas zabić? Najwyżej nas do siebie nie dopuści, tak jak ciebie. - Amna zerknęła na Robina. Czy naprawdę tak im zależało na spotkaniu z feniksem. Była ciekawa, nawet bardzo ale… spojrzała na bok. Gdzieś tam był NIkolai, a ona chciała się niego dostać.
Robin zadrżał lekko, ale nadal nie cofnął się.
- Jej - wskazał na Amnę - i każdemu kto z nią będzie niczego nie zrobi. Sam się przekonałeś. Poza tym… powinien wiedzieć jaką bronią dysponuje teraz Eden. Wiedzieć i… zobaczyć. Bo Feniks to nie jedyny taki bóg.
Amna powstrzymała komentarz, ponownie skupiając wzrok na Marco.

Wtem, zupełnie bez ostrzeżenia grawitacja ściągnęła obydwoje na ziemię, czyniąc ich ciała kilkakrotnie cięższymi niż były w rzeczywistości. Toteż zaczęła się walka o każdy, nawet najmniejszy oddech.
- Jest jeszcze coś takiego, jak różnica mocy, dzieciaki. Ja nie mam szans z Feniksem. Wy... nie macie ze mną. - odparł z sadystycznym spokojem Marco, łykając tabletkę z kieszeni i dociskając nieco bardziej Robina, aby ten mógł jeszcze bardziej poczuć jego potęgę. - Rozumiecie?
Jak mieli jednak odpowiedzieć, skoro nie potrafili nawet wziąć normalnego oddechu?!

To był typowy Marco. Nic tylko sprawiać ból. A bolało jak cholera. Czemu ta moc działała na nią? Czyżby rzeczywiście była tyle słabsza? Dziewczyna spróbowała wytworzyć swój kokon by się wyswobodzić.
Pierwsze co poraziło Robina to nie nagły brak oddechu i przemożny ból, a… zdziwienie. Chłopak próbował sobie w głowie poukładać pewne fakty. Stworzyć całość, w której mógłby skuteczniej działać. Stąd wzięło się założenie, że na Amnę, moc psioniczna zwyczajnie nie działa. Wszystko na to wskazywało. Najpierw test, potem gdy powstrzymała go przed obudzeniem mocy Kary. W końcu zeznanie Daio. Amna była najważniejsza bo nie była zwyczajnym człowiekiem. Miała być odporna na to co zniszczyło świat. Na moce psioników!
I nagle Baaam! Ani jej bliskość nie pomogła jemu, ani jej samej. Przydepnął ich do podłoża, pozbawił tchu i miażdżył jak robaki. Zabijał. Robin chciał potwierdzić, że rozumie, ale nawet tego nie mógł zrobić, nie mówiąc o ruszeniu się. A gdy kapłan docisnął, tamta scena gwałtownie wróciła mu przed oczy. Rozpłaszczone w krwawej papce ciało River. Musiał się bronić. Musiał!
Wzrok nadal miał dobry. I widział co robi kapłan śmiejąc się sadystycznie. Widział jak tabletka znika w jego ustach. Zatrzymać ją w gardle. Zmusić do odruchu kaszlu. Żeby zwolnił ten straszny nacisk…

Nawet nie był w stanie powiedzieć czy mu się udało, tak bardzo miażdżąca była siła Marco. Podobnie zresztą miała Amna. Na skroniach dziewczyny zadudniły pajęczyny naczyń krwionośnich. Znów wyobraziła sobie swoją bańkę, lecz tym razem twardszą, mocniejszą. Nacisk jakby ustąpił, ale tylko na moment. Kapłan uderzył w nich z furią, a z jego gardła wydobył się dźwięk, będący jakby zapowiedzią krzyku - tylko w zwolnionym tempie.
- Nie! Przestańcie! - usłyszeli nagle wszyscy za plecami.
W korytarzu pojawiła się Bezimienna - to ona krzyknęła, jakimś sposobem obchodząc moce ich wszystkich. Nie kobieta była tu jednak ważna, lecz chłopiec, który trzymał ją za rękę. Mający nie więcej niż 7 lat ciemnoskóry dzieciak patrzył na nich beznamiętnie idealnie błękitnymi tęczówkami.



Amna znała to oblicze. Ojciec opowiadał o nim - największej nadziei i największym rozczarowaniu rasy ludzkiej.
- Akuma... - wyszeptała, nim oboje z Robinem stracili przytomność.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline