Pogromca zbójów, Herr Bodo Wanker we własnej osobie postanowił ostrzec przebywających na drugim brzegu o płynącym ku nim złoczyńcy, choć rzekomo na usługach sigmarowego kościoła działającego. Po prawdzie mogło i tak być, bowiem za skórę inkwizytorowi zaleźli, stąd ladaco siepaczy mógł za nimi w odwecie posłać.
W każdym razie Santiago, Legolasem zwany przez wspomnianego już srogiego rębajłę Wankera podążył za tymże, chcąc zadbać o spokój dzielnego wojownika. Bo o bezpieczeństwo wszak nie musiał się martwić taki chwat, jak on. Nie zapominajmy przy tym o czworonożnym pupilu Wankera, który niechybnie brytanem bojowym musiał być rozszarpującym wrogów swego pana na strzępy.
I choć twarzy jak Bodo na wodzie nie wydzierał, to gotowym będąc do strzału łypał oczami wokoło, gdyby jednak Stark wrócić postanowił. Estalijczyk zadowolony był niezmiernie, że bez szwanku z tego nocnego ataku wyszli, dając przy tym nauczkę podłemu łowcy nagród. I choć hultaja lepiej byłoby ubić tutaj na miejscu, to możliwe było, że jeszcze przyjdzie im się zrewanżować za nieprzespaną noc.
O doskwierającym braku samopału, na jaki liczył podczas tego przedwcześnie zakończonego spotkania nawet nie wspominał...
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |