Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2017, 12:28   #137
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Nieznajoma odurzała go swoją obecnością. Jej ciało wabiło, podrażniało zmysły, kusiło niczym rajski wąż. Była jednocześnie nim i jabłkiem. Była jabłonią… Uciekała przed potworami… Kąciki ust wygięły mu się ku górze. Los był nader złośliwy dla tych, którzy zdawali się na jego łaskę. Szczególnie dla takich delikatnych istot, jak ta, która siedziała za doktorem, obejmując go w pasie i narzucając mu rolę wybawiciela. O tak, rola ta mu jak najbardziej odpowiadała. Niosła ze sobą więzi, z których niejednokrotnie przyszło mu korzystać. Były wygodne i w miarę proste do wytworzenia. Jedyne co trzeba było zrobić to znaleźć się we właściwym miejscu o właściwej porze i być tym “kimś”. W normalnych okolicznościach byłby architektem takich zdarzeń, odgrywał rolę losu. Tym razem nie miał takiej władzy, co jednak nie znaczyło, że nie zamierzał skorzystać z tego daru, który mu zesłano.
Rozmyślając nad decyzją “co dalej”, chłonął zapachy, które wydzielała jego towarzyszka. Bała się… Była to woń, która pobudzała jego krew, sprawiała że serce przyspieszało swe bicie, a gruczoły ślinowe pracowały na zwiększonych obrotach. Chciał posmakować tego strachu osiadłego na jej skórze. Chciał przesunąć po niej językiem, rozkoszując się nim, pławiąc w nim. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy, każdy będący mistrzowską kompozycją która wynosiła siedzącą za nim kobietę na wyżyny, jakich w swym życiu jeszcze nie doświadczyła. On był jedynym, który mógł ją tam doprowadzić. Wiedział o tym, tak jak wiedział, że nie mógł tego uczynić. Jeszcze nie teraz, nie tu, nie w tej chwili. Udręka, którą czuł niemal równała się rozkoszy.
Skupienie na planowaniu sprawiało mu pewną trudność przez co chwila zastoju trwała dłużej niż zapewne mógł sobie pozwolić. Opcje za i przeciw mieszały się ze sobą. Tak, do kolejnego punktu miał niedaleko ale wiązał się z tym pewien, dość istotny, problem. Był sam, bowiem kobieta się nie liczyła. Sam, nawet gdyby zdobył lądowisko to nie byłby go w stanie utrzymać. Jechanie tam uznał więc za zbyt ryzykowne by było jego kolejnym krokiem. Nie, musiał podążyć za planem pierwotnym, a ten skupiał się wokół klubu i labolatorium. Tu mogła okazać się przydatna jego pasażerka. Z tego też powodu przyoblekł twarz w uprzejmie zatroskaną maskę ozdobioną przyjaznym uśmiechem, po czym odwrócił się do niej z pytaniem.
- Potrzebujemy jak najszybciej dotrzeć do bezpiecznego miejsca, najlepiej zdolnego przetrwać długotrwały ostrzał. Czy posiadasz informacje o takowym? Jeżeli tak, to jest to odpowiednia chwila by się nimi podzielić - zakończył, starając się położyć odpowiedni nacisk na konieczność uzyskania potrzebnej mu wiedzy w czasie możliwie krótkim, jednocześnie zaś nie przestraszyć jej ani nie sprawić wrażenia, że jej grozi. Wszystko w swoim czasie…

- W klubie jest jakiś schron. To niedaleko przy tej drodze. W Seres też powinien być jakiś. Właściwie w każdym większym budynku powinien być jakiś schron. - odpowiedziała kobieta wyraźnie próbując opanować swoje nerwy i mówić w miarę normalnie. Co dość udanie jej to wychodziło mimo, że okoliczności do normalnych nie należały. Gdy mówiła o wspomnianych miejscach wskazała ruchem dłoni w odpowiednie kierunki. Drogą na wprost w kierunku klubu i ten skręt w który dotąd planował wjechać Green 4 chodź ona tego nie powinna wiedzieć, gdy mówiła o Seres Lab. - Dasz radę dojechać na lądowisko? To na następnym zjeździe. - machnęła znowu dłonią w tym samym kierunku co miał być klub a co wiedział dzięki wyświetlaczowi HUD nad oczodołem dr. Horst było zgodne z mapą. Kobieta nie miała widocznej żadnej mapy więc chyba po prostu wiedziała gdzie są te miejsca o których mówi. - Na lądowisku ma być zorganizowany punkt ewakuacyjny i nas zabiorą. Tam też są schrony. - dodała szybko opuszczając dłonie na barki mężczyzny i lekko wychylając się do przodu przez jego ramię tak by spojrzeć bardziej z boku niż z tyłu na jego twarz.

Nie powinna tego robić. Dotychczasowe wonie stały się przez to silniejsze, a ich moc podbita została widokiem jej skóry, jej ust, jej oczu… Utrzymanie maski okazało się nad wyraz trudnym zadaniem, na które musiał poświęcić całą siłę woli, przez co jego procesy decyzyjne zwolniły wyraźnie, chociaż dla oczu kobiety mogło to wyglądać jakby się zastanawiał nad jej słowami. Tego jednak czynić nie musiał bowiem dalsza droga zdecydowała sama za siebie, poparta wkładem nieznajomej. Musiał jednak wytłumaczyć swą decyzję by podtrzymać rolę, którą sobie wyznaczył i w której miała go oglądać do chwili, gdy udawanie przestanie być konieczne lub nastąpi zmiana, która wymagać będzie nowej maski.
- Dojechać dam radę ale nie jestem w stanie zagwarantować, że uda się nam dotrzeć do któregokolwiek bunkra. Jak sama widzisz, jestem tylko jednym człowiekiem, podczas gdy przeciwników może być wielu i to niekoniecznie małych. W tej chwili mniej lepszą opcją jest znalezienie schronienia w laboratorium lub klubie i przeczekanie tam ostrzału. Ewakuacja z pewnością nie zacznie się przed nim. - Mówił stanowczym, spokojnym głosem, starannie modulowanym tak by wzbudzał zaufanie. Kobieta oczywiście nie miała wielkiego wyboru. Musiała mu zaufać, chociażby tymczasowo, on jednak pragnął czegoś ponad to. Zwykle też nie miał większych problemów z osiągnięciem tego celu.
- Jestem Jacob, doktor Jacob Horst - dodał, ponownie układając swe usta w przyjazny uśmiech. Lekarze z zasady budzili zaufanie pełnioną funkcją. Green 4 lubił z tej ludzkiej słabości korzystać bowiem dawała mu przewagę, która otwierała drogę do niekończących się zasobów pozwalających na rozkoszowanie się delikatesami, które świat miał w swej ofercie.


- Olimpia Conti, IGN. - przedstawiła się kobieta. Gdy się przedstawiła i Green 4 miał okazję przyjrzeć się jej twarzy przypomniał sobie niektóre fakty a skojarzył resztę. Po pierwsze twarz. To była ta kobieta którą widać było na odprawie na jednym z filmików ze szpitala zaatakowanego przez xenos. A IGN czyli Inter Galactic News było jednym z najpopularniejszych serwisów informacyjnych w Federacji. Kobieta była reporterką. Gdy mówił Conti wyraźnie spojrzała na jego Obrożę. Powszechnie rozpoznawalny stygmat skazanych wyrzutków społeczeństwa którzy w naturalny sposób wzbudzali niechęć, nieufność i podejrzliwość. Nie był jednak pewny czy to spojrzenie o takim zabarwieniu u reporterki wzbudziła Obroża czy sam jej właściciel został przez nią rozpoznany. - Zabierajmy się stąd! Do jakiegokolwiek schronu. - kobieta szybko przetrawiła informacje i podjęła decyzję. Stanie na gołej drodze otoczonej dżunglą nie zapowiadało się na zbyt dobry pomysł.

Uśmiechnął się tylko szerzej. Tak, stał zapewne na straconej pozycji co nie znaczyło, że zamierzał rezygnować z gry. Poczuł jednak żal, że nie trafił na kogoś mniej świadomego. Z drugiej jednak strony wyzwanie, które stanowiła reporterka było dla niego niczym kosztowna przyprawa której pozyskanie wymagało większego nakładu pracy. Była zatem wyzwaniem, a on lubił wyzwania. Niosły ze sobą specyficzny posmak, który potrafił uzależnić gdy się mu na to pozwoliło. On uzależnionym nie był ale i od dłuższego czasu nie miał okazji pozwolić sobie na kosztowanie owego eliksiru.
- Zatem w drogę, Olimpio - odparł, kosztując dźwięk jej imienia opuszczającego jego usta. Był to przyjemny dźwięk, wabiący obietnicami które mogły, ale wcale nie musiały mieć pokrycie.

Na tym jednak poprzestał, zmuszając umysł do powrotu na tory, które miały doprowadzić go do głównego celu. Martwi nie mogli oddawać się przyjemnościom, a on wszak miał ich wiele w planach, zatem musiał pozostać wśród żywych. Nie mógł tego dokonać tkwiąc tu, na rozdrożu i marnując cenny czas. Nawet tak apetyczna kobieta jak Olimpia Conti nie była tego warta. Z tą myślą ponownie wprawił w ruch quada, kierując go drogą, która wiodła prosto, do klubu. Obecnie niechroniony obiekt wydawał się lepszym wyjściem bowiem likwidował konieczność zdjęcia ochrony. Co prawda istniało prawdopodobieństwo tego, że grupa która wylądowała w laboratorium uszkodziła wieżyczki, co tłumaczyłoby nagłą ciszę którą wyłowiły jego uszy gdy zmierzał do kapsuły, jednak nie miał pewności co do tego. Klub z kolei ochrony nie posiadał, a przynajmniej nic o takowej nie wiedział. To z kolei pozwalało przypuszczać że wkroczenie do niego okaże się proste. Oczywiście był to scenariusz wyjątkowo optymistyczny i zapewne nie mający potwierdzenia w rzeczywistym stanie rzeczy. Na taką opcję był jednak przygotowany. Po to w końcu zabrał zapas materiałów wybuchowych by móc z nich skorzystać w celu utorowania sobie drogi. Zawsze też miał laboratorium i quada w odwodzie. W razie potrzeby powinien dać radę pospiesznie zmienić swój cel i spróbować poprzedniego planu. Najpierw jednak musiał dojechać w pobliże interesujących go zabudować. Małe kroki… Musiał skupić się na małych krokach.

Quad z dwójką pasażerów ruszył raźno. Po asfaltowej drodze praca jego silnika była zdecydowanie bardziej równomierna i miarowa niż przy przedzieraniu się na przełaj przez dżunglowe ostępy. Drobny czterokołowy rumak jechał też zdecydowanie szybciej niż po gęstym terenie przez który musiał się dotąd przedzierać. No i gdy widziało się dokąd się jedzie dalej niż pół kroku, krok czy w chwilach “pustej przestrzeni” aż na kilka kroków jak to było w dżungli to komfort jazdy był nieporównywalnie większy. Nawet nicujące tu i tam leje po wybuchach które trzeba było omijać wydawały się zaledwie drobną niedogodnością.

W końcu po paru chwilach dojechali mniej więcej na miejsce. Widzieli parking, sam klub, zaparkowane, spalone i zniszczone pojazdy a wszystko to nosiło ślady albo lejów po bombach albo dziur w ścianach albo rozerwania przez bezpośrednie trafienie pociskiem artyleryjskim lub podobnym. Tak co prawda wyglądała cała okolica jak choćby drogą którą właśnie jechali. Ale tutaj, gdy dżungla ustąpiła miejsca płaskiemu, odkrytemu terenowi widać to było zdecydowanie wyraźniej.

Nie byli tu jednak jedynymi gośćmi w tym klubie. Ze środka dobiegały odgłosy strzelaniny i eksplozji. Walka widocznie trwała wewnątrz budynku. Dwójka osób na siodełkach terenowego wszędołaza widziała ruch. Wewnątrz budynku, przez dziury i przestrzeliny wybite przez bombardowanie, przez wyrwane drzwi. Ruch xenos. Raczej z tych mniejszych, podobne do tych na które Green 4 natknął się na dachu kina. Widać było co prawda tylko pojedyncze sztuki ale nie było wiadomo ile ich tam jest w środku. Budynek klubu miał porównywalną wielkość jak i kino więc miał sporo miejsca i dla klubowiczów i widzów jak i tych małych kreatur. Olimpia która dotąd nie mając ochrony twarzy chowała ją za sylwetką kierowcy teraz też dostrzegła widocznie to samo co i kierowca. Odruchowo zacisnęła mocniej dłonie na jego ramionach gdy zdała sobie sprawę z widocznego niebezpieczeństwa.

On zaś zastanawiał się nad opcjami. Jak zwykle miał pod ręką kilka. Mógł spróbować dotrzeć do laboratorium, mógł podjąć próbę zawrócenia i dotarcia do lądowiska, mógł wreszcie dalej podążać wybraną drogą. Jakby nie spojrzeć wewnątrz klubu mogła być tylko ograniczona liczba xenos, w przeciwieństwie do tych, które miały nadejść i przez które nad ich głowami wisiało zagrożenie ostrzałem. Im więcej czasu marnował stojąc w miejscu, tym mniej go miał na przedarcie się do bunkra. Problem polegał też na tym, że do tej pory jego sukcesy wiązały się z użyciem środków masowej destrukcji. Budynek klubu ograniczał mu ich użycie, a przez to wzrastało także ryzyko porażki. Musiał jednak zdecydować i po chwili tak właśnie się stało.
- Trzymaj się blisko mnie - poinstruował swoją partnerkę. - Weźmiesz zapasowy plecak - dodał, odczekał aż zsiądzie po czym wydobył go z bagażnika quada. Zanim jednak oddał go Olimpii, wydobył dwa granaty, po jednym z każdego rodzaju, dodając je do swojego osobistego wyposażenia. Po namyśle wydobył i trzeci.
- Jak się zrobi naprawdę gorąco - podał go kobiecie objaśniając przy okazji zasady działania. Ów pomysł mógł być zarówno dobry jak i zły. Dobry, bo mógł im obojgu uratować życie. Zły, bo mógł się zwrócić przeciwko niemu. Ryzyko jednak było dobrze obliczone i mniejsze od ruszenia do klubu bez żadnego wsparcia, a nie mógł za takie uznać bezbronnej kobiety. Dodatkowo, posiadając jakąś formę obrony przed xenos, powinna zachować większą kontrolę nad strachem, a co za tym szło, być lżejszą kulą u nogi.
Sam wydobył miecz, swoją ulubioną broń. Oczywiście, pistolet z pewnością wydałby się tu lepszym wyborem, wiązał się jednak z głośnym i wyraźnym zaznaczeniem ich obecności w klubie, a tego Horst chciał uniknąć przez możliwie długi czas. Sprawdził jeszcze gdzie znajdują się pozostałe osoby, które jak i on wybrały na miejsce swojego schronienia, po czym ruszył przodem, zostawiając za sobą jakże użytecznego quada. Nie chciał ryzykować podjechania bliżej. Odgłosy pracującego silnika mogły wywołać komitet powitalny, czyli wpłynąć negatywnie na jego obecnie przyjęty plan działania.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline