| Zimne powietrze poranka otrzeźwiło nieco bartnika, a jego umysł rozproszony bólem zdołał się skupić. Odgłosy dochodzące do Martina pozwoliły mu przypuszczać, że zamęt na rynku wcale nie minął. Co więcej coś działo się w Arsenale.
Wizja odpoczynku nęciła Remiego, jednak poczucie obowiązku było dużo silniejsze. Dlatego odwrócił się od swojego domu i ruszył najszybciej jak mógł w kierunku domu krasnoludzkich braci.
I Sophie, podpierając rannego mężczyznę, pospieszyła w tamtym kierunku. Głodna, zmęczona i naburmuszona nie odezwała się ani słowem. Potrzebowała jedzenia i odpoczynku, a wyglądało na to, że żadnej z tych rzeczy już dziś nie uświadczy.
Dom był to nieduży, ale widać, że bracia o niego dbali. Na zewnątrz tliła się lekko lampa, co było miłym gestem dla gości oraz przechodniów.
Łuna ognia odbiła się od szyby i doleciały do uszu Remiego krzyki z placu.
- Dobrze, że nie mieszka pan sam, sieur Martin - powiedziała dziewczyna, skinąwszy głową na zapaloną lampę, gdy zbliżali się do drewnianych drzwi. - Ktoś musi pana doglądać, aż pan całkiem nie wydobrzeje.
- To prawda, że nie mieszkam sam. Ale to nie do mojego domu idziemy - sprostował Martin. - Coś dzieje się na placu, a po starciu z tym goblinem nie zamierzam tam wracać sam. Pani jednak bierze udział w tym konflikcie tylko przez przypadek. Lepiej byłoby dla pani, gdyby zaszyła się gdzieś na razie - powiedział Remi, posyłając kobiecie zaskakująco zimne spojrzenie.
- Wracać?! - zapytała, aż przystając ze zdziwienia. - Pan raczy żartować! W takim stanie?! Martin zatrzymał się tylko, by wyplątać ramię z chwytu Sophie.
- Zapewniam, że moje poczucie humoru objawia się w inny sposób - burknął. Napięcie i ból skutecznie zmniejszały pokłady cierpliwości bartnika.
- [/i]Po prostu muszę skończyć, co zacząłem. Jeśli szeryfowie pozostaną w mieście, prędzej czy później zapukają do moich drzwi. Jak już mówiłem, pani nie musi się w to wplątywać[/i] - powiedział i ruszył ku drzwiom.
Tę wymianę zdań przerwał rozdzierający krzyk. Z początku był osamotniony, ale za chwilę zawtórował mu kolejny. Podniosła się wrzawa. Na rynku, przed arsenałem tłum dopadł goblina. Mężczyzna z początku wrzeszczał, błagał o litość, później piszczał, by w końcu zamilknąć w akompaniamencie łamanych gnatów i rozrywanych tkanek.
Mieszkańcy dokonali tego mordu w zupełnej ciszy. Nie podnosili głosów, nie namawiali się wspólnie… Martin przystanął w pół kroku i z niedowierzaniem przyglądał się scenie jak z koszmarnego snu. Ludzie, których znał całe życie, mordowali z obojętnością z jaką odbiera się życie kurczakowi. Spodziewał się wściekłości, nienawiści...ba! Nawet liczył, że mieszkańcy pomogą rozprawić się z szeryfami. Ale teraz, zachowywali się niczym Vince. Mechanicznie wykonują zadanie.
- Magia - syknął, gdy minął pierwszy szok. Już raz wpłynęła na zachowanie mieszkańców. - Wiesz coś o tym? - zwrócił się do panny d’Artois. Jednocześnie jego ręka jakby sama powędrowała do pistoletu.
- Jaka tam magia - żachnęła się dziewczyna, ściągając uniesione dotychczas brwi. - Wściekła tłuszcza, ale jak panu jeszcze mało - powiedziała, wskazując na świeże opatrunki - to proszę iść. Szkoda było zawracać głowę tamtej kobiecie, skoro i tak zamierza pan wrócić i niepotrzebnie nadstawiać karku. Ja idę się “zaszyć gdzieś na razie” - powtórzyła z przesadą po mężczyźnie - i mimo wszystko panu radzę zrobić to samo. - Sophie rzuciła mu ostatnie gniewne spojrzenie, ściągnęła ręce wzdłuż tułowia, odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wynajmowanego pokoju u pani Beaumanoir. - A chciałam tylko zjeść kolację - dało się słyszeć ciche narzekanie zza pleców odchodzącej kobiety. Remi pokręcił głową. Dziewczyna musiała udawać. Nikt nie uwierzyłby, że to po prostu lincz.
- Tak nie zachowuje się wściekła tłuszcza - powiedział bartnik cicho, ale z naciskiem. Skoro Sophie sama nie chciała tego przyznać, Martin postanowił wyłożyć wszystkie karty na stół.
- Coś na nich wpłynęło. Wiem, że samą kulą pani tego goblina nie załatwiła i że zna się pani na tych… rzeczach. Jeśli może pani spróbować dowiedzieć się, co się z nimi stało - tu wskazał w stronę Arsenału - niech pani to zrobi. Proszę - dodał niechętnie. Miał u Sophie dług, ale nie potrafił się zmusić do zaufania jej. Tylko po co ratowałaby mu życie, gdyby miała niecne zamiary?
__________________ Hmmm?
Ostatnio edytowane przez Kostka : 28-06-2017 o 10:02.
|