Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-06-2017, 23:13   #271
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Zimne powietrze poranka otrzeźwiło nieco bartnika, a jego umysł rozproszony bólem zdołał się skupić. Odgłosy dochodzące do Martina pozwoliły mu przypuszczać, że zamęt na rynku wcale nie minął. Co więcej coś działo się w Arsenale.
Wizja odpoczynku nęciła Remiego, jednak poczucie obowiązku było dużo silniejsze. Dlatego odwrócił się od swojego domu i ruszył najszybciej jak mógł w kierunku domu krasnoludzkich braci.
I Sophie, podpierając rannego mężczyznę, pospieszyła w tamtym kierunku. Głodna, zmęczona i naburmuszona nie odezwała się ani słowem. Potrzebowała jedzenia i odpoczynku, a wyglądało na to, że żadnej z tych rzeczy już dziś nie uświadczy.

Dom był to nieduży, ale widać, że bracia o niego dbali. Na zewnątrz tliła się lekko lampa, co było miłym gestem dla gości oraz przechodniów.
Łuna ognia odbiła się od szyby i doleciały do uszu Remiego krzyki z placu.
- Dobrze, że nie mieszka pan sam, sieur Martin - powiedziała dziewczyna, skinąwszy głową na zapaloną lampę, gdy zbliżali się do drewnianych drzwi. - Ktoś musi pana doglądać, aż pan całkiem nie wydobrzeje.
- To prawda, że nie mieszkam sam. Ale to nie do mojego domu idziemy - sprostował Martin. - Coś dzieje się na placu, a po starciu z tym goblinem nie zamierzam tam wracać sam. Pani jednak bierze udział w tym konflikcie tylko przez przypadek. Lepiej byłoby dla pani, gdyby zaszyła się gdzieś na razie - powiedział Remi, posyłając kobiecie zaskakująco zimne spojrzenie.
- Wracać?! - zapytała, aż przystając ze zdziwienia. - Pan raczy żartować! W takim stanie?!
Martin zatrzymał się tylko, by wyplątać ramię z chwytu Sophie.
- Zapewniam, że moje poczucie humoru objawia się w inny sposób - burknął. Napięcie i ból skutecznie zmniejszały pokłady cierpliwości bartnika.
- [/i]Po prostu muszę skończyć, co zacząłem. Jeśli szeryfowie pozostaną w mieście, prędzej czy później zapukają do moich drzwi. Jak już mówiłem, pani nie musi się w to wplątywać[/i] - powiedział i ruszył ku drzwiom.

Tę wymianę zdań przerwał rozdzierający krzyk. Z początku był osamotniony, ale za chwilę zawtórował mu kolejny. Podniosła się wrzawa. Na rynku, przed arsenałem tłum dopadł goblina. Mężczyzna z początku wrzeszczał, błagał o litość, później piszczał, by w końcu zamilknąć w akompaniamencie łamanych gnatów i rozrywanych tkanek.
Mieszkańcy dokonali tego mordu w zupełnej ciszy. Nie podnosili głosów, nie namawiali się wspólnie…
Martin przystanął w pół kroku i z niedowierzaniem przyglądał się scenie jak z koszmarnego snu. Ludzie, których znał całe życie, mordowali z obojętnością z jaką odbiera się życie kurczakowi. Spodziewał się wściekłości, nienawiści...ba! Nawet liczył, że mieszkańcy pomogą rozprawić się z szeryfami. Ale teraz, zachowywali się niczym Vince. Mechanicznie wykonują zadanie.
- Magia - syknął, gdy minął pierwszy szok. Już raz wpłynęła na zachowanie mieszkańców. - Wiesz coś o tym? - zwrócił się do panny d’Artois. Jednocześnie jego ręka jakby sama powędrowała do pistoletu.
- Jaka tam magia - żachnęła się dziewczyna, ściągając uniesione dotychczas brwi. - Wściekła tłuszcza, ale jak panu jeszcze mało - powiedziała, wskazując na świeże opatrunki - to proszę iść. Szkoda było zawracać głowę tamtej kobiecie, skoro i tak zamierza pan wrócić i niepotrzebnie nadstawiać karku. Ja idę się “zaszyć gdzieś na razie” - powtórzyła z przesadą po mężczyźnie - i mimo wszystko panu radzę zrobić to samo. - Sophie rzuciła mu ostatnie gniewne spojrzenie, ściągnęła ręce wzdłuż tułowia, odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wynajmowanego pokoju u pani Beaumanoir. - A chciałam tylko zjeść kolację - dało się słyszeć ciche narzekanie zza pleców odchodzącej kobiety.

Remi pokręcił głową. Dziewczyna musiała udawać. Nikt nie uwierzyłby, że to po prostu lincz.
- Tak nie zachowuje się wściekła tłuszcza - powiedział bartnik cicho, ale z naciskiem. Skoro Sophie sama nie chciała tego przyznać, Martin postanowił wyłożyć wszystkie karty na stół.
- Coś na nich wpłynęło. Wiem, że samą kulą pani tego goblina nie załatwiła i że zna się pani na tych… rzeczach. Jeśli może pani spróbować dowiedzieć się, co się z nimi stało - tu wskazał w stronę Arsenału - niech pani to zrobi. Proszę - dodał niechętnie. Miał u Sophie dług, ale nie potrafił się zmusić do zaufania jej. Tylko po co ratowałaby mu życie, gdyby miała niecne zamiary?
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 28-06-2017 o 10:02.
Kostka jest offline  
Stary 11-06-2017, 01:52   #272
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Pomieszczenie obok piwnicy, pod karczmą było nieco nadymione. Czuć było zapach spalenizny. Dodatkowo, Chloe dostrzegła, że drzwi, które jeszcze niedawno zdobił magiczny znak, teraz były szerokim przejściem. Za nimi ciągnął się mroczny tunel… Eldritcha nigdzie nie było.
Czułe uszy Chloe złapały dźwięki od strony domu maga i jakieś głosy. Za plecami zaś dało się słyszeć szuranie. Półogr mamrotał coś do siebie, a potem upadła chyba łopata…

Chloe spojrzała gniewnie w kierunku tunelu, z którego dopiero co przeszła.
"Wytrzymała menda" przeszło jej przez myśl w temacie półogra. Nie tracąc więcej czasu podeszła do miejsca gdzie osobiście uprzątnęła narzędzia i przedmioty wcześniej znalezione w tym miejscu. Schowała sztylet i wzięła do ręki zapasową lampę wraz z hubką i krzesiwem. Utrata Bika była dla niej bolesna nie tylko fizycznie. Mały konstrukt w tych okolicznościach był niezwykle przydatny co udowodnił choćby tym, że ostrzegł przed niebezpieczeństwem czyhającym w domu maga. Podeszła do otwartego, zapewne przez Ocaleńca, przejścia i zajrzała przez nie.

- Eld - powiedziała w przestrzeń, przekraczając przez próg.
Prawdopodobnie nikt jej nie odpowiedział. Trudno było ocenić, gdyż z bocznego korytarza, gdzie zapewne zaprowadził Muriellów Theseus, dało się słyszeć wyraźnie idące osoby. Stąpały ciężko i robiły wiele hałasu.
- Później wywiedziemy o co chodzi i kto mi synów tak urządził. Teraz wracamy do domu - Głos kobiety odbił się echem w głównej sali.
Chloe zastygła w bezruchu i przysłuchiwała się odgłosom. Gdy oddaliły się, odstawiła latarnię na podłogę i wyszła, kierując się do piwnicy maga. Musiała najpierw sprawdzić co stało się z jej ojcem.

* * *

Ziemia lekko się zatrzęsła i z sufitu posypał się pył. Theseus musiał podeprzeć się ręką o coś by nie upaść. Do komnaty wpadła łopata i wiadro cegieł z góry rozbijając się na podłoże.

- Na pięść Wielkiego Budowniczego - sapnął Cicerone, nadal trzymając się ściany. Spojrzał nieufnie na sklepienie i skrzywił się lekko.
- Strzeż mnie Ojcze, by to miejsce nie stało się moim grobem - szepnął, odpychając się i ruszając w stronę wyjścia. Jego krok przyspieszył, kiedy przypomniał sobie, że pod ziemią nadal znajdowała się jego córka.

W ciemnym korytarzu potknął się kilka razy i znów musiał wesprzeć się o ścianę, gdy zatrzęsło Szuwarami. Był gdzieś w połowie drogi, gdy w tych mrokach zderzył się z Chloe.
- Lilium! - Theseus spróbował się powstrzymać przed krzyknięciem. Rozpoznając w niej swoją dziedziczkę, złapał ją za ramię tak, by mogła się na nim wesprzeć.
- Nic ci nie jest? - zapytał troskliwie, jakby zapominając o trzęsącej się ziemi.

Chloe cofnęła rękę od rękojeści sztyletu, gdy tylko usłyszała głos cicerone. Westchnęła z wyraźną ulgą.
- Jestem cała - odparła prędko. - Niestety zniszczyli Bika - dodała z wyraźną złością w głosie. - A ty? Nic ci nie zrobiły te mendy? - zapytała z troską.
- Nic mi nie jest. Zabrali swoich krewnych i odeszli. Bałem się, że się na nich natkniesz - odparł kapłan, próbując wypatrzeć twarz gosposi w ciemności.
- Dobrze wiedzieć, że wyszłaś z tego cało. Co do twojego małego przyjaciela… próbowałaś go odzyskać?
- Tak, ale niestety nie znalazłam go tam gdzie wydawało się, że upadł - westchnęła. - Ale mniejsza o to.. Eld otworzył przejście, wydaje się że tam poszedł - dodała zaraz.
- Powinniśmy się za nim udać. Kto wie, jakie niebezpieczeństwa mogły tam na niego czyhać - skwitował Cicerone. - Jesteś pewna, że chcesz porzucić tego całego Bika, lilium?
- Nie naprawię go. Oberwał łopatą od tamtego mieszańca, to była delikatna konstrukcja... Poza tym... Poczułam ból w ręce z której krwi użyłam by go włączyć. Na pewno został zniszczony - wyjaśniła. - Chodźmy więc. Mam latarnię przygotowaną przy wejściu.
- Rozumiem… No dobrze, zatem prowadź, córko. Miejmy nadzieję, że nasz drogi karczmarz nie wpadł jeszcze w tarapaty…
- To chodź - odpowiedziała krótko i pociągnęła go za rękę by podążał za nią. Po dojściu do przejścia, dziewczyna sięgnęła po lampę i z użyciem hubki i krzesiwa, zapaliła ją. - Pójdę przodem - dodała i podniosła źródło światła.
- Będę szedł tuż za tobą - przytaknął Theseus, czując się trochę bezradny bez własnego źródła światła.

Był to ostatni moment, gdyż znów dobiegły do nich dziwne dźwięki. Tym razem od stronym niedawno odkrytego grobowca.
Oboje podążyli w głąb ciemnego tunelu, za Eldritchem. Korytarz opadał cały czas w dół. Było tam coraz mniej tlenu i płomyk w lampie wił się i migotał walcząc o życie. W końcu, po dość ostrożnym marszu, poczuli powiew powietrza. Nie było ono najświeższe, ale dla nich zbawienne. Jeszcze chwila, a komuś mogło zakręcić się w głowie.
Chloe dostrzegła zawalony sufit oraz szczątki desek na swojej drodze. Przez dziurę wpadało nieco światła. To ono zarysowało fragmenty trumny, kości i kilka czaszek. Leżały też tu szmaty, które pewnie kiedyś były ubraniami...
Theseus zaś, czuł jakby czyjąś obecność za plecami. Może nie zaraz, blisko, ale miał wrażenie, że ktoś za nimi idzie. Obracał się kilkukrotnie, ale nie dostrzegł nikogo.

- Widzisz coś tam, córko? - szepnął ojciec Glaive, jakby obawiał się zakłócić panującą to być może od wieków ciszę. Odwrócił się też do niej plecami, uparcie wpatrując się w stronę, z której przybyli.

Dziewczyna podeszła do trumny i zaczęła ją oglądać, później zainteresowała się ścianami które oświetliła sobie lampą, poszukując płaskorzeźb.
- Ktoś tu dawno temu wyzionął ducha - stwierdziła, mając na myśli dostrzeżone kości i czaszki.
Światło lampy padło na głębokie ślady butów w usypisku. Ktoś musiał się tędy niedawno wspinać. Gdy Chloe popatrzyła do góry, zobaczyła jakieś pomieszczenie. Wyglądało to na kolejną kryptę. Było tu jednak znacznie więcej powietrza.
Theseus zaś usłyszał furkot tuż za sobą i gdy tylko się odwrócił dostał odpryskiem piasku w oczy.

- Chodźmy tędy - machnęła ręką Chloe, w kierunku dostrzeżonych śladów. Sama od razu zaczęła ostrożnie wspinać się w górę.
- Argh… - sapnął Theseus, odruchowo zaczynając pocierać oczy. - Uważaj, ktoś tam chyba jest - dodał jeszcze, mrużąc okropnie powieki i próbując się pozbyć z nich piasku.
Chloe natychmiast odwróciła się, a jej wolna dłoń powędrowała do rękojeści sztyletu. Próbowała dostrzec to o czym mówił duchowny.


Theseus zamrugał oczami. Ledwo mógł je otworzyć, ale mimo wszystko spróbował. Coś w ścianie się poruszało. Usypała się garść piachu i zamigotało zielonkawe światełko. Bardzo słabe.
- Piiiii!
Wrzasnęło stworzonko i wyrwało się z dziury, w którą zapewne musiało się wbić chwilę temu.
- Pi!Pii!
Uciekajcie! Dzieci!



- Bik! - Chloe ucieszyła się widząc swojego małego towarzysza. - Gdzie uciekać? Jakie dzieci?! Mów jaśniej! - podeszła do niego natychmiast i po schowaniu sztyletu wzięła konstrukta w dłoń.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 11-06-2017, 01:55   #273
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Bik rozbłysł zieloną poświatą, która zamigotała ponownie i zgasła. Ale w tym krótkim czasie, w tych kilku błyskach, zarówno Theseus jak i Chloe dostrzegli w głębi korytarza cicho biegnące dzieci. Biegły boso, bezszelestnie. Ręce miały we krwi, wykrzywione w grymasie twarze. Pierwszy biegł chyba Gaspard, a za nim reszta...
- Pi! - Pisnął Bik.
Sieroty.



- Na boga... Zostały opętane - zdenerwowała się Chloe ale nie przeraziła. Na takie spotkania przecież była przygotowana w trakcie swoich szkoleń. - Uciekamy - rzuciła do ojca i pochwyciła go za ramię by pociągnąć za sobą i wspiąć się w górę.
Theseus przez ułamek sekund stał z rozdziabioną buzią, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczył. Szczęściem dla jego podeszłego już w wieku umysłu, potrafił jeszcze szybko myśleć oraz podejmować decyzje.
- Biegiem! - wrzasnął, popędzając córkę przed sobą. Jako że nie mieli wielu opcji, wyjście gdzieś na powierzchnię wydawało się zbawienne.

Oboje wspięli się na górę, do pomieszczenia którego charakter dobrze znali. Surowa architektura, chłód i typowe wnęki oraz kilka sentencji jasno wskazywały, że było to mauzoleum. Niewielki budynek stawiany na cmentarzach...
Nikt dawno o niego nie dbał. Leżał tu gruz, kamienne tabliczki oraz deski po trumnach.
Było stąd wyjście. Przez uchylone, zniszczone drzwi wpadało delikatne, poranne światło.

Chloe uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu, aż jej spojrzenie zatrzymało się na wyjściu.
- Tędy! - wskazała je i zaczęła iść w tamtym kierunku.
Kapał tylko skinął jej głową i ruszył za gosposią.
- Jesteśmy kawałek od świątyni. Nie wiem, co się dzieje, ale mam co do tego złe przeczucia. Dlatego musimy dostać się tam jak najprędzej - powiedział, wyprzedzając Chloe, by wyjrzeć na zewnątrz.
- Do świątyni?! Przecież one stamtąd właśnie przybiegły jakoś podziemiami! - nie zgodziła się z nim dziewczyna.
- Nie zabawiamy tam długo. Jest tam jednak jedna… rzecz, która może się nam przydać. Proszę, zaufaj mi, dziecko. Jeśli jednak wolisz, schowaj się gdzieś. Odnajdę cię.
- Nie zostawię cię, tylko razem mamy szansę to przeżyć - odparła ostrym tonem Chloe. - Idziemy - dodała bez zawahania wychodząc na zewnątrz. Musimy spróbować zabarykadować te drzwi.

Kątem oka oboje dostrzegli jak ziemia się usypuje i w szybkich ruchach, na czworakach pierwsze dziecko wychodzi z podziemi. Brudne i zakrwawione, rozejrzało się po sali i gdy tylko zauważyło jak Chloe i Theseus wymykają się na zewnątrz, doskoczyło do wyjścia.
Drzwi zatrzasnęły się na klatce piersiowej Gasparda. Twarz na chwilę zastygła w bezruchu, jakby stracił dech. Theseus przez powstałą szparę w wejściu zobaczył jak reszta dzieci wspina się do pomieszczenia.

Kapłan stęknął z wysiłku, próbując domknąć drzwi. Te jednak nie ustępowały, zablokowane przez Gasparda. Theseus nawet nie próbował ukryć przerażenia. Może nie rozumiał tego, czego właśnie z Chloe doświadczali, ale instynktownie przeczuwał, że nie może pozwolić tym dzieciom się do nich zbliżyć. Te… sieroty, jeśli nadal były sobą, musiały paść ofiarą jakiegoś zaklęcia, a przynajmniej tak to sobie Theseus tłumaczył. Jego myśli krążyły wokół Chloe. Przede wszystkim musiał zapewnić jej bezpieczeństwo. Dlatego nie zastanawiał się długo.
- Zostań w środku! - krzyknął do chłopaka, uchylając lekko drzwi. Następnie błyskawicznie spróbował kopniakiem odepchnąć napastnika do krypty, po czym zamknąć drzwi ponownie.
Chloe bez słów zrozumiała zamiary swojego ojca i zamierzała dopilnować by jego plan się powiódł. W ostateczności pozostawał sztylet.

Gaspard złapał za nogę Chloe i zatopił w niej pazury. Nim jednak zrobił jakąś większą krzywdę potężny cios i ciężki but cicerone spadł na twarz chłopca. Dziecko poleciało do tyłu chlapiąc krwią. Emillie Bessette skoczyła na plecy Gasparda i odbiła się od nich rzucając się do drzwi. Kolejne dzieci próbowały przeszkodzić Theseusowi i Chloe.
Drzwi trzasnęły i dziewczynka tylko uderzyła o nie. Inne dzieci próbowały przecisnąć łapki przez szpary pomiędzy deskami.

- Przytrzymaj! - polecił Cicerone, napierając na drzwi. - Spróbuję zawiązać te drzwi liną! - dodał, po czym czekając, aż Chloe będzie gotowa, szybko ściągnął obwiązany wokół torsu zwój liny i za jego pomocą spróbował zablokować drzwi. Udało mu się połowicznie. Prosty, acz mocny węzeł trzymał, jednak napierające sieroty po niedługim czasie mogły się przez niego przebić. Aby zatrzymać je na dłużej, trzeba było czegoś więcej. Batiseista rozejrzał się rozgorączkowany. W pobliżu nie widział niczego, co mogłoby mu posłużyć jako klin, albo coś do zagrodzenia wyjścia, oprócz… starych płyt nagrobkowych. Jednak czy mógł sprofanować miejsce spoczynku jego parafian? Przecież to się nie godziło. Było jednak jeszcze jedno wyjście.
Jakieś sześć metrów dalej leżał luzem powalony konar. Na pewno masywniejszy od płyt i lepiej nadający się do barykadowania drzwi. Theseusowi taka opcja bardziej odpowiadała. Tylko czy zdąży dobiec z tym konarem, zanim jego węzeł oraz napierające na wrota ramiona gosposi puszczą?

- Lilium… - sapnął kapłan, patrząc zatroskany na Chloe. - Trzymaj jeszcze chwilę - kiwnął jej głową po czym natychmiast odbiegł od drzwi. Puścił się pędem w stronę konara, uważając, by po drodze się nie wywrócić. Kłęby pary buchały z jego ust pod wpływem wysiłku, próbując dźwignąć drzewo. Zanim by go dociągnął pod kryptę, mogło minąć zbyt wiele czasu. Dlatego zmieniając pośpiesznie plan w myślach, zaparł się i spróbował dźwignąć ciężar.

Theseus stęknął głośno, czując jak konar ciąży mu w rękach. Spiął mięśnie twarzy i zaczerwienił się cały. Ręce mu drżały a mięśnie rwały oraz piekły jak wysłannicy z Otchłani. I kiedy już czuł, że to na nic, że nie da rady, że ciężar jest zbyt wielki nawet jak na niego… Wtedy właśnie ponownie spojrzał na Chloe. Jego Chloe. Krew z jego krwi. Córkę, której nigdy nie miał. Latorośl, która wywróciła jego światopogląd do góry nogami. Dziecko, które skradło jego serce. Nie mógł pozwolić jej tak skończyć. Nie zginie u jego boku. Nie na tym cmentarzu.
Dlatego nie zważając na ból, na ogień palący jego ścięgna, krzyknął na całe gardło i dźwignął konar niczym niedźwiedź siłujący się z ciężarem. Uniósł go nad głowę pomimo szarpiących się rąk.
- Uważaj! - krzyknął do niej po czym wziął zamach i z imieniem Wielkiego Budowniczego w myślach cisnął drzewem aż pod same drzwi krypty. Nie zniósł jednak tego wysiłku i sam poleciał za pociskiem, upadając na ziemię.

Drzewo zaryło w ziemi roztrzaskując przy okazji jeden z nagrobków. Sypnęło piachem na buty Chloe, która trzymała drzwi. Dzieci silnie napierały naciągając kawałek liny, który związał Theseus.

Chloe nie traciła opanowania nawet w tej chwili. Przytrzymując z całych sił drzwi raz po raz spoglądała na poczynania cicerone. Intensywnie też myślała nad tym co poczną dalej. Dzieci przybyły z sierocińca, więc to co doprowadziło ich do obłędu musiało znajdować się w najbliższej okolicy świątyni. Ale czemu akurat teraz? Nie dziwiło ją jednak czemu opętanie jej nie dotknęło, bo elementem jej szkolenia było opieranie się temu, a dodatkowo chronił ją amulet, tak jak i duchownego.
Sieroty nie ustawały na staraniach by wydostać się i rozszarpać udawaną gosposię i cicerone. Chloe miała dość czasu by im się przyjrzeć. Łatwo przyszło jej ocenienie że krew nie była ich, tylko osób, które stanęły im na drodze do tego miejsca. Ale czy one szczególnie ich dwójki szukały, czy był to jedynie przypadek, że akurat na nich natrafiły. Dziewczyna sięgnęła dłonią do amuletu. Odkąd​ zobaczyła sieroty to w jej głowie pojawiła się myśl. Jej ojciec już to użył na starej gosposi. Teraz mogło to kupić im czas potrzebny duchownemu na zastawienie wrót. Chloe odetchnęła i wypowiedziała pod nosem słowo rozkazu uwalniając ładunek rozpraszający magię.

Fala skondensowanej magii rozeszła się promieniście niczym podmuch po eksplozji granatu. Zadrżało powietrze i zafalowało. Rączka Odilie Soyer, choć mała i niepozorna wbiła pazurki w ramię Chloe i zdarła jej ramiączko. Pod jakimkolwiek wpływem były te dzieci, czar był silny. Bardzo silny.
- Chloe? - Gosposia usłyszała za sobą - Chloe wypuść nas.
Głos był bez emocji. Mechaniczny. Aż trudno było rozpoznać, że należał do Flory.

Kapłan wielkiego budowniczego uniósł głowę, wypluwając przy okazji grudkę ziemi. Z trudem podniósł się najpierw na rękach, później na kolanach. Kłoda nadal nie była dostawiona do drzwi krypty. Theseus wstał z cichym stęknięciem i natychmiast ruszył do swojej córki. Jego płaszcz był cały w błocie, jednak mężczyzna zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Szybko, trzeba je zabarykadować! - powiedział, idąc w jej stronę.

Panna Vergest zaklęła w myślach. Ale spróbowała pójść w blef.
- Flora? Dobrze, dobrze, wypuszczę was. Tylko odsuńcie się na chwilę, bo cicerone to tak zablokował, że inaczej nie idzie otworzyć - powiedziała głośno, ale dłoń ze skrzyżowanymi palcami, na znak kłamstwa miała schowaną tak by tylko jej ojciec to widział. Już chyba nie było innego sposobu na kupienie czasu.
W tym czasie batiseista wreszcie dotarł pod wejście. Od razu złapał za konar i dostawił go do drzwi, tak by zablokować je jak najskuteczniej.
- Dalej, córko, nie mamy czasu - wychrypiał do niej, kiedy skończył i spróbował pozbyć się błota z brody.

- Nareszcie - westchnęła dziewczyna z ulgą i odskoczyła od drzwi. Chwilę się wpatrywała w nie by upewnić się że wytrzymuje napieranie opętanych. Trzymało. Chloe spojrzała na cicerone i skinęła głową. - Do świątyni - zgodziła się z nim. - Bik, gdzie jest Eldritch? Co z nim się stało? - zapytała konstrukta, gdy ruszyli już w drogę.

Małe stworzonko wychyliło się niemrawo z kieszeni i wzruszyło bezradnie dwoma parami ramion.
- Pii...
Nie wiem. Był tam...



- Mówił coś? Spotkałeś go? - dopytywała.

- Pii, pii, pi...
Moment… Mówił coś.. “Powiadom Chloe. Najpewniej są tu pogrzebani $f@*y*! aktualni z$t@#! Szuwar!



Wyglądało na to, że uderzenie uszkodziło go poważne i chyba tylko cudem do niej wrócił. Niestety nie była w stanie wyciągnąć sensu z jego wypowiedzi
- Odpocznij - odparła i wsunęła go głębiej w kieszeń by nie wypadł.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 11-06-2017, 03:26   #274
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dziewczyna zatrzymała się, lecz wciąż stała odwrócona. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a głowa uniosła nieznacznie.
- Niech to pozostanie między nami - odparła w końcu, po czym odwróciła się do bartnika i podeszła do niego, by nie musieć mówić zbyt głośno. Nie chciała w końcu, by dowiedział się o niej ktoś postronny. - Magia nie jest taka prosta, jak się niektórym wydaje. Nie wszystko można nią wyjaśnić. Poświęcano dekady nauki, do osiągania przeróżnych celów, nawet tych najbardziej egoistycznych i mrocznych. Nie wiem, czy to, co dzieje się w tym miasteczku jest czyimś dziełem, czy po prostu skutkiem pewnych wydarzeń. Ciężko dostrzec takie rzeczy. Wiem jednak, że miejsce to było świadkiem naprawdę tragicznych wydarzeń. Przelano tu mnóstwo krwi. - Dziewczyna pokręciła bezradnie głową. - Ja sama zaczęłam nauki dopiero kilka miesięcy temu. Nie potrafię tego wszystkiego wyjaśnić - powiedziała, zakreślając ręką krąg, jakby chciała objąć całe Szuwary. Miała zresztą w pamięci obrazy z bagien i wzgórza, na którym ledwo uszła z życiem. - Od kilku dni próbuję dociec co tu się stało, bo trzeba panu wiedzieć, sieur Martin, że to - lewą ręką wskazała Arsenał - jest nierozerwalnie połączone z wydarzeniami sprzed kilku dni, a być może i czymś jeszcze… Może powie mi pan co tu się wydarzyło mniej więcej tydzień temu?
Martin zerknął w stronę rynku.
- Do miasta miał przyjechać nowy duchowny - rozpoczął pośpieszną relację. - Mieszkańcy już od rana zaangażowali się w przygotowania, ale wszyscy padli nagle na ziemię nieprzytomni. Obudziliśmy się dopiero wieczorem i okazało się, że niektórzy zniknęli. Zostały po nich tylko jakieś magiczne okręgi. Rodolphe pognał wtedy na bagna i odkrył trupa wiedźmy. Ach no i przed tym wszystkim zaginął ponoć mag - przypomniał sobie jeszcze.

Panna d’Artois nie wyglądała na zdziwioną. Pokiwała tylko parę razy głową i zamyśliła się na moment. “Magiczna śpiączka… To o tych zaginięciach musieli mówić karczmarz i pani Pascal”, przemknęło jej przez myśl.
- Magiczne kręgi? Nigdzie ich nie widziałam… - odparła, próbując sobie przypomnieć jakiekolwiek osobliwe znaki w tym mieście, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. - Tak, czy inaczej, robię co w mojej mocy, naprawdę… Gdyby tylko był tu ktoś o większym doświadczeniu...
- Szuwary mają takiego pecha, że każdy kto zna się na magii umiera - powiedział Martin sfrustrowany. Nagle bartnik uniósł głowę nasłuchując hałasu.

Niewielki fragment gzymsu na budynku arsenału pękł i runął w dół razem z lawiną kilku dachówek. W dali gdzieś, chaotycznie wybrzmiał dzwon świątynny. Remi i Sophie przez chwilę mieli wrażenie, jakby ziemia delikatnie zadrżała.
Od strony rynku w nadbiegł ciężkimi krokami golem Vince, a pod jego nogami rozpryskiwały się cegły.
- Proszę zachować spokój! - recytował. - Odsunąć się od świątyni!
Jakiś fragment budowli spadł mu na głowę i rozbił się w drobny mak. Nie zrobiło to na kamiennym strażniku większego wrażenia.
Drzwi od domu braci Lavasseur otworzyły się nieśmiało i głowę wystawił najstarszy z nich.
- Na bogów, ludzie..co się dzieje?! - krzyknął.
Gdzieś w oddali wybrzmiało kilko wystrzałów.
Martin sam zadawał sobie to pytanie. Chciał wrócić na rynek i pomóc jakoś mieszkańcom, ale nie miał pojęcia jak. Dopóki zagrożenie było namacalne, mógł chociaż próbować coś zdziałać, tak jak w przypadku szeryfów. Jednak w obliczu magii czuł się bezradny. Po chwili zamrugał oczyma, zupełnie jak ktoś nagle przebudzony ze snu.
- Wszyscy poszaleli! - odkrzyknął krasnoludowi. Bartnik wpatrywał się w napięciu w tłum. - Trzeba ich jakoś ocucić - mruknął pod nosem, po czym zwrócił się głośniej do Lavasseura: - Dajcie mi jakąś linę!
- Nie mamy liny, sir. Nawet sznura. - Matthieu pokręcił głową. W tym czasie głowę przez drzwi wsadził Florent.
- W stajni będzie! - dorzucił.

Vince stanął przy zebranych zasłaniając szerokimi plecami widok na plac. Jego płonące oczy analizowały to co działo się przy Arsenale. Odwrócił się szybko do Remiego, krasnoludów i Sophie, której właśnie znowu zaburczało w pustym brzuchu.
- Proszę unikać otwartych przestrzeni - powiedział. - Wygląda na to, że sir Rodolphe znajduje się w poważnych tarapatach. Muszę zanieść mu pomoc jak najszybciej…
Kamienny strażnik nie popędził jednak na pomoc. Nastroszył się i spojrzał spod byka w stronę starego domu schadzek. Jęknęły tam drzwi w zawiasach…


Mgła gęstniała, a od Burego Kocura ciemny, krztuszący dym kładł się po ziemi. Z pobliskiego, dawnego burdelu zaczęli wychodzić mieszkańcy. Kilka wysokich osób, elfów, które wyglądały na zupełnie niewzruszone tym, co dzieje się dookoła. Sztywno przesuwali się w kierunku posesji braci Lavasseur.
Rodzina LeBlanc, jak mniemał Remi.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.
Sapientis jest offline  
Stary 12-06-2017, 21:50   #275
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 27

Kliknij w miniaturkęgła wdarła się do miasteczka pochłaniając wąskie uliczki, plac i otaczając świątynię. Tylko wieża, z której posypało się kilka dachówek mogła cieszyć się pierwszymi promieniami słońca.
Kłęby dymu z ‘Burego Kocura’ rozlewały się wokół i drażniły gardła i płuca, powodując ataki kaszlu. Część mieszkańców próbowała barykadować się w domach lub uciekać poza zabudowania. Do lasu, na bagna lub na zbażynowe łąki, byle dalej od Szuwarów.
Większośc jednak była nie do poznania. Jakby stracili własny rozum, uczucia, a nawet podstawowe instynkty…




Remi
Vince postąpił kilka kroków do przodu. Jego spojrzeniu nie przeszkadzała mgła. Kilka metrów przed nim gromadził się cały elfi personel “Le Banane de Rouge”. Za nim byli niewinni cywile, jak pan Remi Martin i bracie Lavasseur.
- Proszę znaleźć bezpieczne schronienie i tam przeczekać! - Wyrecytował kamienny strażnik, po czym natarł na groźny tłum. Gdy tylko zniknął z oczu pogrążając się we mgle, krasnoludzka łapa chwyciła za ramię bartnika.
- Niech pan idzie z nami. Może dobijemy się do tylnych drzwi arsenału?!
Remi spojrzał w miejsce, gdzie stała Sophie jeszcze niedawno. Jednak nie było po niej śladu. Jakby rozpłynęła się w powietrzu...

Theseus i Chloe
Oboje zostawili za sobą cmentarz i od razu zanurzyli się w gryzącym dymie. Szczypał w oczy i dusił. Razem z mgłą, tworzył gęstą zawiesinę, przez którą mało co było widać. Gdzieś z oddali dochodziły ich hałasy, wrzaski i nawet chyba wystrzał z samopału.
Trudno było rozpoznać budynki przy tej widoczności. Biegli więc ostrożnie. Uważali, by nie wpaść na posesję maga trzymając się lewej strony. Przynajmniej tak im się wydawało.
Theseusa nagle oplotła wielka płachta prześcierdła. Zaraz za nim wpadła na nią Chloe. Oboje jak muchy w wielką pajęczynę. Pachnące krochmalem pranie zerwało się ze sznura pod naporem tej dwójki i padło w błoto. Razem z cicerone i gosposią.
Mokre podłoże od razu przykleiło się do materiału, a górna część powoli opadła zakrywając tę parę. Oboje niczym owady pochłonięci przez egzotyczną roślinę, która zamknęła swój kielich by ich już nie wypuścić, pogrążyli się w ciemności...


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 12-06-2017 o 21:57.
Martinez jest offline  
Stary 21-06-2017, 11:11   #276
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Chloe sięgnęła po sztylet i już po chwili zaczęła ciąć materiał by ich wyswobodzić. Zaś kapłan w tym samym momencie wiercił się, nieporadnie majtając kończynami.
Nim ostrze do końca przecięło prześcieradło, coś uderzyło z dużą siłą nad ich głowami i z brzękiem posypały się szkła. Odruchowo oboje odsunęli się. Do czułych uszu Chloe doleciał cichy jęk, a potem kilka słów: “Wal się”.
Potem nastąpił jakiś rumor.
Gosposia była prawie pewna, że głos należał do byłego mera. Mężczyzna musiał znajdować się na piętrze budynku, przy którym stali.
- Ojcze, tam jest Rodolphe - szepnęła dziewczyna po czym dokończyła dzieła zniszczenia i zdjęła z nich prześcieradło, wyswobadzając ich. - On ma kłopoty - wskazała od razu budynek, z którego usłyszała znajomy głos, gotowa udać się w tamtym kierunku.
Theseus stanął na równe nogi i rozejrzał się czujnie, jakby gotując się do odparcia ataku. Zerknął na budynek a następnie w kierunku, gdzie powinna stać świątynia. Widać było, że się wahał.
- Chodźmy, może ci… opętani też go próbują dopaść - kiwnął głową, zgadzając się z jej pomysłem.

Choć było tu rozbite okno, to jednak znajdowało się za wysoko. Dom trzeba było obejść i poszukać wejścia.
Widoczność była znacznie ograniczona, więc oboje szli ostrożnie. Na początku pokonali niewysokie ogrodzenie i dali zanurzyć się butom w długą i mokrą trawę. Posesja była zaniedbana. Prawdopodobnie był to jeden z tych opuszczonych domów, które można było spotkać wszędzie w Szuwarach.
Dźwięki ucichły. Przynajmniej te z domu. Gdzieś z daleka ktoś wołał pomocy, ale też i szybko ucichł.
Chloe i Theseus stanęli przed kilkoma stopniami, które prowadziły na zdewastowany i zapuszczony ganek. Drzwi były otwarte na oścież.
- Pójdę przodem - szepnęła dziewczyna i zbliżyła się do wejścia, zaglądając do środka.

W budynku panował jeszcze półmrok, gdyż nikt nie odsłonił okiennic. Leżało tu sporo fragmentów naczyń i mebli. Roztrzaskane kufry podróżne, ubrania i książki zalegały na podłodze jakby kto nimi rzucał po całym domu. Chloe nie dopatrzyła się tu znachora. Mógł być na piętrze. Tam z pewnością prowadziły podniszczone schody, usytuowane na środku izby.

Panna Vergest, trzymając w pogotowiu Lusterko skryte za jej plecami. Spojrzała na ojca i skinęła mi głową na znak że idzie na piętro.
- Zamknij drzwi i je zarygluj - powiedziała szeptem do Cicerone i ostrożnie stawiając kroki ruszyła ku schodom.
- Uważaj na siebie, córko - rzucił tylko mimochodem kapłan i wszedł do środka. Zamknął drzwi i sprawdził, czy zamek w nim nadal działał. Zawsze mógł je czymś zastawić.
Na podłodze, obok drewnianych szczątków i porozrzucanych rzeczy było kilka kropel krwi. Połamana barierka na schodach i jej leżące elementy świadczyły, że ktoś tu musiał toczyć zaciętą walkę. Najdziwniejsze były ślady na ścianach. Na wysokości pasa i w górę, biegły głębokie, nieregularne zarysowania…
Cicerone nie widząc wielu rozwiązań, wziął kilka elementów połamanej ławy i zablokował nią drzwi.
Chloe stała na schodach oglądając zarysowania. Czekała aż ojciec skończy zabezpieczać wejście. Sama podniosła długi kawałek drewna, który jeszcze do niedawna był elementem balustrady. Zamierzała podać go duchownemu, gdy tylko do niej dołączy.
Theseus niechętnie, ale w ostatecznie przyjął prowizorowaną broń. Skinął jej głową, dając znak, że podąży za nią.

W domu panowała teraz cisza. Hałas wydarzeń dochodzących z placu wydawał się dobiegać z oddali. Ledwo przebijał się do wewnątrz.
Nad gosposią coś szurnęło. Jakiś cichy dźwięk dobiegł z piętra. Dziewczyna zmrużyła oczy i mocniej zacisnęła dłoń na sztylecie. Bezgłośnie westchnęła, oczyszczając umysł ze zbędnych myśli, które teraz by ją tylko rozpraszały. Ostrożnie stawiając kroki, zaczęła iść po stopniach w górę.

Poddasze powoli odsłaniało swoje oblicze, które nie wyglądało lepiej niż izba na dole. Światło, którego było tu więcej, rysowało kształty poprzewracanych mebli oraz centralnie ustawiona na stole dziwaczną rzeźbę. Jakby dłoń z rozczapierzonymi palcami, która trzymała stalową, zdobioną kulę. Tuż pod nią leżał karłowaty czarownik szeryfów omotany szmatami i w kałuży krwi. Jęczał coś cichutko…
Z każdym krokiem gosposi, pomieszczenie pozbywało się tajemnic. Ciało Rodolphe siedziało oparte pod rozbitym oknem. Wsparty plecami znachor miał zwieszoną, zakrwawioną głowę. Dłuższe, tłuste włosy zwisały nieruchomo. Bezwiednie gapił się w podłogę lub na swój brzuch…
Chloe otworzyła szeroko oczy w obawie, że przybyli za późno. Dziewczyna natychmiast spojrzała na duchownego.
- Sprawdź co z Rodolphem - syknęła, a sama podeszła do maga, uznając że on musiał zostać opętanym tak samo jak dzieci z sierocińca. Czujnie przyglądając się swemu celowi, podeszła do niego, uważnie słuchając co szepcze, z zamiarem rozbrojenia go.
Kapłan kiwnął głową na potwierdzenie i natychmiast ruszył w kierunku byłego mera.
- Już dobrze, synu. To ja, ojciec Theseus - przemówił do niego łagodnie, przyklękając obok i oglądając go pobieżnie. Miał zamiar udzielić mu wszelkiej pomocy, na jaką było go stać.

Rodolphe nie wyglądał za dobrze. Oczy nabiegły krwią i były opuchnięte. Twarz podrapana z licznymi sińcami, rościętą wargą i stłuczeniami. Na głowie kilka płytkich ran, które krwawiły.
Mężczyzna żył, ale jego świadomość uleciała. Z ust ciągnęła mu się ślina i zwisała brudząc koszulę. Na podłodze widniała spora plama po wymiocinach.
- Panie, dopomóż… - mruknął kapłan, obserwując zdewastowanego mężczyznę.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 21-06-2017, 11:57   #277
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Chloe w tym czasie wpatrywała się w ledwo poruszające się usta gnolla.
Czarownik był ranny w ramię. Wokół leżało wiele ważnych dla niego fetyszy. Były w kawałkach. Ich moc zapewne uleciała. Oczy miał szeroko otwarte, ale spojrzenie nieobecne.
- M..sz…..a…
Powtarzał tak cicho, że nawet bardzo czułe uszy Chloe ledwo wyłapywały dźwięk…
Panna Vergest nie zamierzała ryzykować i dotykać fetyszy. Było to niebezpieczne, bo mogło się okazać, że któryś z nich wciąż był aktywny. Pochyliła się więc nad czarownikiem, złapała go za fraki i odciągnęła z dala od jego zabawek.
- Co z Rodem? - zapytała ojca i rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek co mogło się teraz przydać do udzielenia pierwszej pomocy. Wkrótce jej uwagę znów przykuł gnoll.
- Jaka msza? Co to za przedmiot na stole? - klepnęła czarownika po twarzy by ocucić go nieco.

- ...szyn… - Otworzył na koniec buzię Szepczący Webely, jakby chciał złapać powietrze, a spojrzenie powędrowało w kierunku stołu, na którym stała dziwna rzeźba.
Wtem, z dołu dobiegł cichutki odgłos zamka w drzwiach, który stanął okoniem blokując się o zasuwę, którą założył Theseus. Żelazny języczek, którym poruszała klamka opadł z rezygnacją i nastała cisza. Drzwi nadal broniły wejścia intruzowi.
- M..szy..a - Wybełkotał czarownik…
Panna Vergest w napięciu przysłuchiwała się odgłosom dobiegającym od drzwi. Szczęśliwie obeszło się bez łomotu zwiastującego chęci do wtargnięcia siłą do wnętrza domu. Znów skupiła się na gnollu.
- Maszyna, tak? Co ona robi? - powiedziała Chloe, uważnie oczekując reakcji czarownika na jej słowa. Znów poklepała go po policzku, tym razem mocniej. - Bik, możesz określić co to jest? - zapytała swojego konstrukta z nadzieją, że jeszcze funkcjonuje.
Stworzenie nawet nie wychyliło się z kieszeni Chloe. Po tak silnym ciosie jaki przeżył nie należało chyba oczekiwać od niego pomocy…
Szepczący Webly przełknął z trudem ślinę i kiwnął kostropatym palcem na dziewczynę by ta się zbliżyła.
Chloe nieufnie przyjrzała się czarownikowi.
- Jeden fałszywy ruch, a ukręce ci kark - szepnęła przestrzegając go i ostrożnie pochyliła się nad nim.
- Masz..a. Trz..a ją w..czyć - Wyszeptał z trudem gnoll po czym kurczowo chwycił dłoń gosposi, a na jego twarzy wymalował się wysiłek.
- Za.., zatrzm.. tn chaos… Użyj k…
Głowa starucha opadła bezwładnie, a ręka puściła nadgarstek. Zsunęła się do łokcia Chloe, zostawiając krawą smugę.
Tymczasem Cicerone westchnął, kończąc badać rany znachora. Rodolphe potrzebował całodobowej opieki i bezpiecznego miejsca, by wrócić do siebie. Nie był to czas na rehabilitację, mimo wszystko trzeba było się zająć krwawiącymi ranami. Dlatego odsunął się, w poszukiwaniu jakiegoś skrawka materiału, który mógłby wykorzystać w tym celu.

- Żyje, ale naprawdę mocno oberwał. Jest nieprzytomny - rzucił w międzyczasie do Chloe, kątem oka sprawdzając, co u niej.
Czarownik stracił przytomność lub umarł. Dla Chloe nie miało to już różnicy w tej chwili. Nic więcej się od niego nie dowie.
- Krew… - mruknęła pod nosem i uniosła spojrzenie na maszynkę. Wzrokiem zaraz powiodła ku duchownemu i nieprzytomnemu zielarzowi.

Panna Vergest podniosła się i zdjęła z siebie koszulę, zostając w samej koszulce bieliźnianej i odkrywając tym samym medalion Inkwizycji jaki miała uwieszony u szyi. Materiał swojej bluzki zaczęła drżeć na szwach i podeszła do ojca, dając mu strzępy.
- Odsuń go od tego - Chloe wskazała wymiociny. - Połóż go na boku i zatamuj mu krwawienie dociskając materiał do ran. Zaraz ci pomogę - to mówiąc odeszła od nich.

Nie miała niestety pojęcia kto tu kogo napadł. Rod był tutejszy, jak dzieci z sierocińca. I choć dziewczyna nie chciała myśleć, że mogło go to samo dotknąć, to jednak z uwagi na swoją pracę, musiała być nieufna lub co najmniej bezstronna w ocenie. Wróciła do gnolla. Nie była zadowolona z tego co planowała zrobić, ale nie miała innych opcji na szaleństwo, które działo się za oknami.
Kątem oka spojrzała na swojego ojca. Kanton Inkwizycji przydzielił jej to zadanie by zbadała śmierć poprzedniego Cicerone Szuwar i zarazem chroniła nowego. Uśmiechnęła się pod nosem. Jej zdaniem Wielki Budowniczy musiał maczać w tym swoje palce skoro akurat Theseus Glaive został przydzielony by nieść posługę w Szuwarach. Miała ochotę wyściskać jeszcze swojego ojca na wypadek gdyby miała być to ostatnia rzecz jaką robi w życiu. Ale nie mogła bo on wtedy domyśliłby się tego co zamierza.

Chloe Bergan, bo tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko jakie dziewczyna otrzymała po matce, westchnęła cicho. Wiedziała, że sama musi to zrobić. Że jeśli maszyna jakkolwiek miałaby kogoś opętać, to ona sama miała największe szanse się temu oprzeć. W końcu całe lata poświęciła na szkolenie się pod okiem mistrzów Kantonu...

Panna Bergan zabrała czarownikowi jego sztylet. Jej własny był usmarowany trucizną i nie nadawał się do tego co zamierzała zrobić. Przetarła ostrze o swoją sukienkę, by mieć choć pozory, że jest ono czyste. Następnie stanęła przy urządzeniu, tyłem do duchownego, by zasłonić mu widok, żeby nie widział co jego córka robi i dopiero wtedy skrycie rozcięła lewą dłoń. Zaciskając ją przyspieszyła upływ krwi, by mogła skapnąć na maszynę.

W międzyczasie Theseus odciągnął zielarza i położył go tak, jak poleciła mu gosposia. Następnie wyjął manierkę z torby i nawilżając wodą strzępy materiału, zaczął delikatnie przemywać nieprzytomnego oraz jego rany. Ostatecznie spróbował przewiązać prowizoryczny opatrunek wokół jego głowy, tak by choć trochę zatrzymać krwawienie.

W dole słychać było przez chwilę jak drzwi łomoczą od nerwowych prób ich wyłamania. Po krótkiej ciszy nastąpiło silne uderzenie, od którego posypały się pierwsze drzazgi. Później kolejne...
Kropla krwi Chloe urosła i nabiegła na brzeg rany by, w końcu urwać się i polecieć bezwładnie uderzając o stalową kulę z runami.
Przez chwilę się nic nie działo…

Theseus opatrzył ranę Rodolpha i wiązał właśnie supeł, gdy nagle rozbłysło światło. Było jak eksplozja tylko bez tego całego huku. Światło sprawiło, że oboje widzieli teraz tylko jaskrawą biel, a ciała przeszyło rozedrgane powietrze. Chwilę później natarł podmuch.
Theseus osunął się na ziemię i bezwładnie uderzył głową o deski, tuż obok Rodolpha.
Chloe wypuściła sztylet, który z brzękiem upadł na ziemię. Podłoga zawirowała i gosposia ruszyła jej na spotkanie ledwo osłaniając się ręką.
Ostatkiem sił wpatrywała się w pulsujące światłem oko dziwnej maszyny. Roztaczało ono rytmicznie kręgi i kotłowało się nerwowo w swojej włóknistej materii.
Nie było czasu na to by myśleć, nie było siły by cokolwiek zrobić.
Chloe pozostała już tylko nadzieja, że podjęła właściwą decyzję...

Świat zgasł.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 22-06-2017, 01:54   #278
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 28 (Ostatnia)



SZUWARY, POŁUDNIE
Wtorek, 6 kwietnia 1723 roku.


Kliknij w miniaturkęinęło wiele godzin. Mgła już dawno rozeszła się przegnana wiatrem, a Bury Kocur zamienił się w stertę czarnych jak smoła zgliszczy. Dymiły one smętnie, niosąc ze sobą zapach spalenizny po całej okolicy. Opadł kurz bitewny i w Szuwarach można było wyczuć nieśmiałe oznaki życia. Ptaki gdzieniegdzie i niezbyt odważnie rozpoczynały trele, jakaś koza z dzwonkiem u szyi przebiegła po placu.

Nieliczni ludzie, którzy jakimś cudem znaleźli się na placu, dźwigali się z ziemi rozglądając niepewnie. Domy znacznie się postarzały. Ganki osunęły się i pokrzywiły, jakby z trudem dźwigały dziurawe dachy. Wypaczyły się schody, okna i futryny. Gdzieniegdzie drzwi zwisały na pordzewiałych zawiasach, a okiennice gniły wbite w ziemię lub ich fragmenty.

Blackleaf otarł delikatnie chusteczką złamany nos, choć krew już dawno zakrzepła. Obok jego piekarni widniało wiele kręgów magicznych jarzących się magią. Niedawno stała tu cała rodzina Figuier gotowa zakatować jego i pana Luca Martin…
Podobnie było pod arsenałem. Tam tych kręgów było znacznie więcej. To stamtąd waliły kanonady z muszkietów do ludzi. Choć trudno było tak nazwać tych którzy atakowali. Niby znajomi, niby współmieszkańcy.. a jednak jakby obcy. Jak... dzikie zwierzęta…

Arsenał stał otworem. Wrota miały solidną dziurę, przez którą ta nieopanowana tłuszcza wdarła się do środka. Jeden Budowniczy mógł wiedzieć co dzieje się wewnątrz i jakich spustoszeń tam dokonano… Większość mieszkańców na szczęście zdążyła zabarykadować się w domach, gdy tylko dotarło do nich to, co się dzieje. Teraz powoli zbierali się oni na placu.

Vince leżał plackiem wśród połyskujących magią owalnych wzorów, które Remi już widział raz. Teraz przed oczami zobaczył parę stóp w tanich, przymałych bucikach.
- Pomogę panu, proszę uważać - Doleciał do uszu bartnika znajomy głos Zdzicha. Później poczuł jak ten go chwyta i pomaga mu usiąść. Za chwilę był koło niego mnich Tzu-Shi, który rumianym swym uśmiechem umiał przegnać każdą troskę.
- Zaraz cię połatać i być dobrze - Powiedział.

Theseus i Chloe natomiast, wyszli na plac prowadząc Rodolphe. Oszołomienie po spożyciu trucizny minęło i choć kondycja pozostawiała wiele do życzenia, to znachor trzymał się dzielnie na nogach. Potrzebował tylko asysty przy postawach stojących. Nim cała trójka zdażyła napatrzeć się na ogrom zniszczeń jaki dokonał się przez noc, podbiegli do nich Antoni i Zenon Zbażynowie. Pomogli usadowić byłego mera na ławie przy piekarence. Panie Janina i Hania doniosły za chwilę opatrunków i pewnie zadawały jakieś pytania, ale trudno było się na nich skupić. Może przez szok.. może te przedziwne uśpienie… a może przez widok fruwającej nad placem barbary, która w pełni zdrowia wydawała swoim babcinem głosem jakieś rozkazy…

***

Tego samego dnia do Szuwarów zjechał poborca podatków ze świtą. Brak władz miasta, liczni ranni i zniszczenia wymalowały na twarzy urzędnika jedynie litość. Przenocował on w świątyni a następnego dnia miał zamiar ruszyć do Chenne i zameldować o tym co zobaczył.

- Nie ma przyszłości dla tego miasteczka, ani jego mieszkańców - powiedział przy bardzo skromnej kolacji.

Szeryfów nie pozostało wielu, a ci, którzy przeżyli potrzebowali pomocy medycznej. Tylko Marius, pomimo ciężkich obrażeń nalegał by poborca zabrał go ze sobą i podrzucił do Chlupocic. Również Jean Lopup Marchal wyraził chęć opuszczenia Szuwar.


Tak czy inaczej miasteczko było bardziej puste niż kiedyś, bardziej smutne i zniszczone. Sklepów było mniej i towarów, kowala nie było w ogóle. Wielu przyjaciół poznikało a wraz z nimi wiele relacji…

***

- No.. - stęknął. Kula była ciężka, więc jego małe łapki ledwo mogły ją utrzymać. Aż dziw że doniusł ją aż tutaj. Mikry cień przesunął się po ścianie i Pepe dał kroka przez leżące ciało gnolla.
- No! - warknął tym razem na magiczny przedmiot, który próbował mu uciec. Przedmiot się nie zraził. Wysunął się z łapek i huknął o podłogę.
- Kurwa! Kulo głupia! - Nerwy wstrząsnęły szczurem, ale gdy zobaczył że skarb rozpoczął się toczyć, zapiszczał
- Nie
Kula nabrała prędkości, rymsnęła o stopień na schodach, odbiła się i poleciała w dół, na następny. Zaliczyła tak po kolei każdy i wypadła z hukiem na dwór, płosząc jakiegoś kota i rozgniatając jakąś żabę.
- Na indyczą dupę! - Migiem wyjrzał przez okno Pepe i nastroszył uszu. Podążał chwilę oczami w nocnym mroku za zbiegłym artefaktem.
Kula potoczyła się po bujnej trawie i walnęła w perfumerię państwa Dior, odbiła się od budynku i rozpoczęła rozpędzać się po opuszczonym targowisku.

Pepe gnał za nią jak oszalały. Był jak ten rumak z opowieści które czytał w bibliotece w świątyni. Galopował pełną prędkością. Musiał dopaść to cudo. Kula prawdopodobnie potrafiła wydobyć tak wiele mocy, że mogła zakłócić każde powiązanie w świecie astralnym. Blaszanego kubka z jego kolorem, kawałka pieczonego kurczaka z jego smakiem, starego dębu z jego historią… albo.. ciała wyskubengo szczura kanałowego z jego duchem…A wtedy duch byłby wolny!




Kula wtoczyła się z impetem na rumowisko, coś tam zaterkotało i dało się słyszeć tylko głośne chlup. Pepe ledwo wyhamował przed ścianką studni.
- Niee! - Wrzasnął zaglądając do środka a jego rozpaczliwe wołanie odbiło z wewnątrz echo.
W środku była magiczna kula. Głęboko. Cholerni głęboko.
Żal i zmartwienie tak silnie ścisnęło serce małego gryzonia, że nie zorientował się, że wokół niego zebrało się kilka wygłodzonych, szuwarowych* kociaków. Niektóre wylegiwały się jeszcze na gzymsach opuszczonych domów. Ich oczy zabłysły w ciemności, gdyż dawno im się taki okaz nie trafił. Żaden jednak nie śmiał atakować szczura, gdyż pierwszeństwo miał Przywódca.

Wielki, czarny kocur zbliżył się lekkim chodem do Pepe od tyłu, gdy ten patrzył w dół za zgubą. Za nim kroczył jego rudy pomocnik z obrzydliwą blizną na ryjku. Przywódca zatańczył swoim ogonem, a jego pazur wyskoczył z łapki jak nóż sprężynowy.
Nastąpiło coś jak:




i zwęglone zwłoki kotka padły sztywne na ziemię. Reszta bandy w panice i z miałkiem czmychnęła w popłochu, jakby ktoś wysypał miskę z kotami. Tylko rudy z blizną stał zszokowany w miejscu patrząc na truchło lidera.
- Ty.. - wskazał na niego Pepe, którego palec od rzuconego czaru dymił jeszcze niczym muszkiet - Nurkuj mi po tę kulę… No chyba że wolisz robić usta - usta takiemu jednemu gnollowi...


*Najczęściej jest to chude stworzenie z przerzedzoną sierścią i chorobami skóry. Często z trudną do zniesienia urodą oraz zapachem.


Omówienie ([Komentarze] "O czym szumią Szuwary - Opowieści prawdziwe")
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 22-06-2017 o 03:34.
Martinez jest offline  
Stary 24-06-2017, 19:13   #279
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
To z pewnością były trudne chwile dla zielarza. Po pierwsze miał ochotę kogoś zabić. Pierwszy raz w życiu chciał pozbawić najpierw szeryfów, zakładając że ranni trafią pod jego opiekę, gdzie chciał ich napoić nalewkami z naparstnicy i konwalii. Drugi raz, gdy gonił psowatego maga tych szeryfów, który, jak mu się zdawało, krzywdził jego ludzi. Ten drugi raz mógłby sobie wybaczyć - i tak rzucał się z pięściami na magię i dodatkowo robił to, by chronić mieszkańców. Jednak to pierwsze... Nie. To z pewnością nie było ani trochę godne. To było po prostu okropne - chęć otrucia bezsilnych ludzi, którzy mogli oddać się pod jego opiekę, szukając ratunku. Okropne.

Nie był do końca przytomny, gdy Chloe i księżulek wyprowadzali go z budynku, jednak takie myśli towarzyszyły mu przez cały czas. Dopiero widok żwawej Barbary tak go ucieszył, że wyrwał się kapłanowi i zrobił kilka kroków do skrzacicy, uśmiechając się do niej. A potem nogi się pod nim załamały i padł twarzą na ziemię.

***

Rodolphe dochodził do siebie przez długi czas, trwając w zawieszeniu pomiędzy jawą a snem. Towarzyszyły mu dwa uczucia - niedowierzanie i ciągłe zdziwienie. Znowu poznikali ludzie. Szeryfowie z Chlupocic, w oczach zielarza zwykłe kurwy, pozostali w miasteczku, Rodolphe odmówił im pomocy. Przeklęty ghul wyjechał po prostu i nikt go nie zatrzymywał. Nikt nie wyciągnął konsekwencji. Trouve, przyjaciel Rodolphe'a zniknął. Rodolphe dowiedział się, że niektórzy mieszkańcy atakowali innych. Chaos, chaos, chaos. Nic nie było normalne, a Trottier pozostawał przy zdrowych zmysłach tylko dzięki leczeniu tych, którzy byli w potrzebie. A było ich wielu, Rodolphe w sumie także był pośród nich. Pił dwukrotnie więcej przęśli niż zwykle, na dodatek do tytoniu domieszał sobie nieco świeżego piołunu i znajdował się zazwyczaj na granicy urojeń. Szczęśliwie bielunia dziędzierzawy spróbował tylko raz, ale już nigdy potem, bo prawie skrzywdził pacjenta, dając mu zbyt dużą dawkę leku, gdy był naćpany.

***

Dopiero po tygodniu odzyskał nieco siebie, a po dwóch zaczął interesować się na trzeźwo sytuacją w miasteczku. Zaczął od Barbary, z którą nawiązał przyjazną relację i nadal pomagał w problemach z reumatyzmem.

Regularnie zaczął odwiedzać Girardową i Girardównę. Młodą Joelle starał się pocieszyć po śmierci kowala i wysłuchiwał jej strasznych historii z pamiętnej wtorkowej nocy. Wierzył dziewczynie, tylko nie miał pojęcia co zrobić z tą informacją. Z wdową także utrzymywał pozytywne kontakty, co jakiś czas zbaczające w stronę flirtu. Rodolphe czuł się jednak cały czas podle - i przez chęć otrucia szeryfów, i przez stres i przez panującą w spokojnych dotąd Szuwarach; nie mógł zmusić nikogo do romantycznych kontaktów z wrakiem człowieka, jaki sobą prezentował.

Trwał w zażyłych kontaktach ze Zbażynami, dbając o starego Józefa i pomagając w problemach prawnych Zdzichowi. Przez pewien czas poszukiwał także śladów zaginionego (a może też martwego, sądząc po nagrobku na cmentarzu?) Trouva, jednak bezskutecznie.

Ostatnią z niezałatwionych spraw, pierścień i instrukcję odnośnie do Vince'a, oddał Remiemu Martinowi, czując, że to właśnie on powinien się nim zająć.

Poza tym zielarz żył nieco wycofany ze spraw miasteczka. Zrozumiał na czym polega całkowita bezsilność i to doświadczenie pozostawiło w nim okrutną skazę, której nie potrafił z siebie za nic wymazać. Jeżeli nie spędzał czasu z pacjentami, Zbażynami czy Girardami, siedział na ławce za domem, głaskał kozę i palił fajkę. Rozmyślał wtedy o przeszłości, chociaż czasem jego myśli kierowały się ku niewiadomej znajdującej się w jego piwnicy. Kto wie, sądząc po niedawnych wydarzeniach, może znajdująca się tam tajemnica mogła wywołać w przyszłości kolejną katastrofę?
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 25-06-2017, 23:43   #280
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Jadąc wpierw z Matrice do Chlupocic, w towarzystwie elfa Lamberta, a później będąc w drodze z Chlupocic do Szuwar, Chloe nawet w najgorszych przypuszczeniach nie zakładała, że może stać się to co się wydarzyło. Pierwsze co zrobiła gdy wstała po przebudzeniu się z letargu, w który wprowadził wszystkich impuls z Maszyny, to skryła swój medalion w dłoni i prędko znalazła sobie coś do okrycia się, gdyż chodzenie w samej koszulce bieliźnianej okrywającej pierś było wielce gorszące. Kolejne czynności robiła równie odruchowo. Rozejrzała się po otoczeniu by ocenić sytuację, a gdy ta okazała się być opanowana to panna Bergan zabrała się za pomoc rannemu Rodolphowi, a po nim opatrzyła stłuczoną głowę ojca, który tracąc przytomność nieco się poobijał. Na koniec objęła duchownego z całych sił, uradowana że oboje wciąż żyją.

Można by było uznać, że wraz z usmażeniem Gniazda problemy w miasteczku się skończyły. Ale nie dla Chloe. Jej praca teraz zaczęła się na poważnie. Wpierw, po powrocie do Świątyni, od razu spaliła listy, które napisała i zabrała się za tworzenie nowych. Tym razem był to jeden list, napisany szyfrem, z opisem tego co się wydarzyło. Zapieczętowany został przekazany za pośrednictwem duchownego, gońcowi, który dostając całkiem pokaźną zapłatę, został skierowany do Matrice. Teraz już tylko dzieliły ją dni kiedy Kanton Inkwizycji odpowie i przyśle odpowiednie osoby do badania sprawy.

A w oczekiwaniu na gości, Chloe nie próżnowała. Pierwszego dnia jednak dała sobie odpocząć i po krótkiej rozmowie z Barbarą, tłumacząc jej kim jest naprawdę i że będzie potrzebowała pomocy w pracy, wzięła w końcu kąpiel - choć tylko w zimnej wodzie, to chłód pozwolil jej się otrzeźwić, bo dziewczyna po tym co się wydarzyło, miała wrażenie jakby wciąż tkwiła w szalonym śnie. Po zrobieniu sobie opatrunków na skaleczeniach jakie miała po spotkaniu z opętanymi sierotami, padła bez sił na łóżko.
Lecz już od kolejnego dnia zaczęła pracę na pełnych obrotach. Miała tyle spraw do sprawdzenia, tyle rozmów do przeprowadzenia, że nie była w stanie zrobić tego sama. Ale nie była osamotniona. Z pomocą przyszła jej Barbara, Diego oraz jej własny ojciec. Z ich wsparciem przebrnięcie przez zapiski w domu Trouve poszło bardzo sprawnie, a notatki panny Bergan pęczniały. Czegoś takiego jak czas wolny Chloe nie miała i gdyby nie posiłki podsuwane jej przez skrzacicę to skrupulatnie pracująca dziewczyna pewnie by nie jadła.
Gdzieś w międzyczasie Bik został przekazany do naprawy.

Odwiedzeniu ponownemu wymagały podziemia. Dziewczyna, z uwagi na niebezpieczeństwo jakie niosła ze sobą magia, wraz z ojcem, agitowała by nikt tam nie wchodził bez obecności osób duchownych. Oczywiście Chloe nie omieszkała napomknąć to tu to tam iż to sam Wielki Budowniczy dopomógł im w ratunku - a robiła to na tyle wprawnie, że ludzie między sobą zaczynali to powtarzać.
Raz dziennie panna Bergan, najczęściej w towarzystwie Diega, podchodziła do granicy posesji należącej niegdyś do tutejszego maga. W sposób wielce naukowy, a o którym lepiej nie wspominać, a i zapewnić by żadne zwierze nie uległo krzywdzie nie było można, w końcu udało się stwierdzić, że bariera spalająca wszystko co żywe, przestała działać.


A tam dokumentacji było tak wiele, że po chwili namysłu Chloe zdecydowała się tam nocować. Wertowanie tego sprawiło, że poczynione przez dziewczynę zostało jeszcze kilka listów, a następnie przesłane zostały do Matrice, z równie zadowolonym z zapłaty gońcem. Odkrycia w wieży maga wymagały prędkiej interwencji magów z Loży. Nawet “Eldritch” przestał być tajemnicą. Biedny chłopak.
W tym czasie już praktycznie nikt nie wątpił, że drobna dziewczyna nie jest gosposią, a wysłannikiem Kościoła, co z jednej strony wywołało szacunek, a z innej wzbudziło dystans którego pozostali w miasteczku mieszkańcy nie mieli gdy była ona dla nich tylko prostą dziewczyną.

Pierwsi ludzie na usługach Kantonu Inkwizycji zaczęli się zjeżdżać do Szuwar, a panna Bergan robiła dla nich za koordynatora i przewodnika po mieście. Na plebanii wkrótce miało zabraknąć miejsca w pokojach gościnnych, również tych tymczasowo przerobionych z części dawnego sierocińca.

Po wielu dniach ciągłej pracy, nawet Chloe zaczęła być zmęczona. Bika udało się naprawić co też i odrobinę usprawniło jej zbieranie informacji. Prawą dłoń dziewczyna miała już czarną od atramentu, którym pisała listy, notatki i adnotacje w znalezionych zapiskach.
Tak, panna Bergan była wykończona tą misją. Marzyła o tym, że gdy wróci do Matrice to zrobi sobie długie wolne, by zebrać siły - oczywiście jak tylko załatwi wszystkie palące sprawy, jak choćby pomoc Diegowi, który miał być przecież świadkiem w sprawie Chlupocickich szeryfów....

Ale przede wszystkim Chloe była szczęśliwa. Szczęśliwa, że udało się przetrwać wydarzenia w Szuwarach. Szczęśliwa, że mogła znaleźć tak wiele odpowiedzi na te wszystkie pytania "dlaczego?".

I szczęśliwa, że odnalazła w tym całym chaosie swojego ojca. A właśnie z nim spędzała każdą wolną chwilę, chcąc choć odrobinę nadrobić stracony czas. Chloe nie naciskała Theseusa na nic, uznała, że zrobi co będzie chciał i sama go w tym wesprze. Nie była też zła na matkę za to co jak postąpiła, ale nie nalegała na ojca by podobnie jak ona jej wybaczył. Jedynie zasugerowała, że powinni się spotkać i porozmawiać.

- A może powinnam zmienić nazwisko? Wziąć je po ojcu… - pomyślała pewnego wieczoru, gdy świeca się dopalała, dając sygnał, że czas iść spać. Chloe już nie chciała za wszelką cenę kryć faktu kto był jej ojcem. Nawet zaczynała się przekonywać, że powinno to być jawne. Czuła wręcz, że powinna tak poczynić, bo było to jedyne co mogła dla niego zrobić by pokazać, jak bardzo jest dla niej ważny. Lecz najpierw musiała porozmawiać ze swym ojcem.
- Jutro przy kolacji - mruknęła do siebie pod nosem i uśmiechnęła się.
Z tą myślą poszła spać, by zakończyć kolejny dzień żmudnej pracy.


Wkrótce miał nastać dzień kiedy udawana gosposia miała opuścić Szuwary. Dlatego też Chloe postanowiła pożegnać się z co niektórymi mieszkańcami Szuwar. Po śniadaniu, mając ze sobą mały koszyk przykryty ściereczką, spod której dochodził przyjemny zapach świeżych słodkich bułeczek, przespacerowała się przez miasteczko do domu zielarza. Ubrana była schludnie, w długą białą sukienkę na ramiączka, ale włosy miała rozpuszczone i opadające jej na ramiona. Na jej szyi widoczny był medalion z symbolem inkwizycji, którego już nie kryła za ubraniem.
Rodolpha dostrzegła tam gdzie pani Barbara mówiła, że go znajdzie. Dziewczyna, bez pytania, przysiadła się do niego na ławeczce, stawiając koszyk między nimi.
- Jak się czujesz? - zapytała znachora uśmiechając się przyjaźnie, po czym odkryła koszyk. - Pani Barbara je upiekła dziś rano, pomyślałam, że przyniosę tobie kilka - powiedziała i poszerzyła uśmiech.

Rodolphe spostrzegł dziewczynę i odstawił fajkę na ziemię obok ławki. Przesunął się, robiąc miejsce i dopiero wtedy spojrzał na nią oczyma, z których nie można było wyczytać zupełnie nic. Te kilka razy, kiedy Chloe mogła zobaczyć zielarza przez ostatnich kilka dni, jego oczy miały nieustannie ten sam beznamiętny wyraz, nawet jeżeli usta się uśmiechały, a język wypowiadał miłe słowa.

- Dzień dobry, Chloe - przywitał się miłym głosem. - Przynoszone przez ciebie bułeczki zawsze sprawiają, że czuję się wspaniale. Jak dajesz sobie radę po ostatnich wydarzeniach?
Dziewczyna przyjrzała mu się przelotnie, lecz nienatarczywie. Na jej buzi można było dostrzec cień współczucia dla zielarza. Sięgnęła po słodką bułeczkę.
- Już mnie nadgarstek boli od pisania, a głowa pęka od informacji na temat tego co tu się wydarzyło... - westchnęła spoglądając w niebo. - Ale już lada dzień będę wracać do Matrice - mówiąc to wróciła wzrokiem na Rodolpha. - Dlatego powoli się ze wszystkimi tu żegnam.

Zielarz jakby zapomniał o słodkim pieczywie i wpatrywał ponad ramieniem Chloe w przestrzeń.
- Szkoda, że będziesz wyjeżdżała, panienko Chloe. I dziękuję, że przyszłaś się ze mną pożegnać. Z pewnością będę wspominał chwile, gdy siedzieliśmy na tej ławce, pogryzając bułki. - Przypomniawszy sobie o nich, wziął jedną i ugryzł. - Barbara z pewnością jest najlepszą piekarką, jaką znam. Wrócisz tu kiedyś? Czy świat odwrócił już wzrok od Szuwarów i spogląda w inne strony?

- Tak, pani Barbara jest wspaniałą gosposią - zgodziła się z nim i ugryzła kilka kęsów wypieku. Pokręciła głową na jego drugie pytanie. - Ja swój obowiązek spełniłam i najpewniej już tu nie wrócę, bo jest wiele spraw, które chciałam przypilnować już z Matrice. A co do Szuwar - zamyśliła się nad wizją tego co je czekało. - Choć ktoś mocno się postarał by skryć tu to co znajduje się pod miastem, to teraz świat prędko nie odwróci spojrzenia od Szuwar - odparła mu z westchnieniem. - Pracy jest tu co najmniej na dwa lata opisywania i badania wszystkiego, zabezpieczania znalezisk… - stwierdziła w zamyśleniu. - A co ty zamierzasz? Oglądasz... strasznie - powiedziała wprost, bez owijania.

- Nie mam pojęcia, co tu się wydarzyło, ani co tu miało być ukryte. Nie chcę wiedzieć. A co zamierzam? Będę robił to, co potrafię. Leczył ludzi. Starał się zapomnieć uczucia bezsilności. Sądzę, że to już wystarczające plany na długi okres czasu. Będę za tobą tęsknił, tak sądzę. Jeżeli byś znalazła kiedyś czas na wycieczkę po okolicy, to zapraszam na moją ławeczkę.

Dopiero teraz Rodolphe spojrzał na Chloe i w jego oczach pojawiło się coś, prawdopodobnie na kształt sympatii.
- Zdecydownie przerosło mnie życie. Wyobrażasz sobie, że chciałem na początku rzucić to wszystko i pójść na bagna? I łazić tam tak długo, aż nie omsknie mi się noga i nie zniknę pod taflą mętnej wody, by setki lat później jakiś pechowy rybak wyłowił mnie w idealnym stanie z torfowiska? Podobno w torfie nic się nie psuje, zdarzyło mi się kiedyś zobaczyć jakieś nieprawdopodobne zwierzę na bagnach, które wyglądało, jakby dzień wcześniej się utopiło. Ale nie mogłem zostawić tych ludzi. - Zatoczył ręką koło, wskazując całe Szuwary. - Nie ma tu chyba nikogo, kto mógłby im pomagać w trudnych chwilach i nie szukać jakiegoś zysku. Pewnie minie sporo czasu, nim ktokolwiek będzie potrafił tutaj komuś zaufać.
Panna Bergan położyła mu dłoń na ramieniu w geście wsparcia.
- Rodolphe, to co tu się wydarzyło było straszne. Szaleństwo opanowało to miejsce z powodu tego co się pod nim znajduje - dziewczyna cofnęła rękę i wyprostowała się. - Zupełnie się nie dziwię się, że wielu ludzi już wyjechało stąd, gdziekolwiek byle dalej. Żeby zapomnieć i żyć na nowo. Ty jesteś dobrym człowiekiem, więc ciebie to mocniej dotknęło.

Po tych słowach oparła się na ławeczce, obsuwając się nieco niżej na siedzisku, a spojrzenie wbiła w niebo.
- W swojej pracy widziałam wiele rzeczy. To tutaj było jednym z najgorszych, ale wcale nie zakładam, że gorszych już nie napotkam na swej drodze. Cieszę się, że potrafisz znaleźć dla siebie powód, który ciebie motywuje na tyle by... Nie zrobić tego co chciałeś na torfowiskach. Na świecie brakuje dobrych ludzi, a takich bezinteresownych jak ty jeszcze bardziej - Chloe spojrzała na Trottiera. - Mam jednak wrażenie, że to miejsce cię przybija, a wspomnienia będą ciągnęły w dół - stwierdziła bez zawahania. - Ale jeśli to miejsce ciebie przygnębia to może wyjedź? Jest wiele miasteczek, które potrzebują dobrej duszy, która przyjdzie z pomocą.

- Zbyt wielu musiałbym zostawić bez opieki. Skrzacica Barbara z reumatyzmem. Józef Zbażyn po wylewie. I wielu, wielu innych, którzy nie dadzą sobie beze mnie rady. Musiałbym znaleźć kogoś na zastępstwo, a nie wydaje mi się to wykonalne.

Chloe uśmiechnęła się do niego.
- Nie ma rzeczy niemożliwych, niektóre po prostu wymagają więcej czasu - mrugnęła do niego okiem. - A ty? Jest ktoś kto zajmie się tobą? Bo sam ewidentnie sobie z tym nie radzisz - dodała spoglądając na niego z troską.

- Nie przesadzajmy. Daję sobie jakoś radę, tak sądzę. Czy ma się mną kto zająć? Dawniej robił to po trochę Trouve, po trochę Iris. Ale nie jestem już merem, więc sądzę, że wraz z kozą damy sobie radę. Daje cudowne mleko - zauważył Rodolphe zbaczając z tematu. - A ty sobie poradzisz z tą całą odpowiedzialnością?

Panna Bergan roześmiała się rozbawiona wspomnieniem o kozie.
- No z tego co zdążyłam zauważyć po przyjeździe, to całkiem słabo idzie ci dbanie o siebie samego - uśmiechnęła się do niego i mrugnęła. - Poproszę Barbarę by cię pilnowała, przynajmniej dokarmiała. A ja... Radzę sobie - odparła radośnie. - Jestem stworzona do tego, można wręcz powiedzieć, że czuję powołanie - dodała z tajemniczym uśmiechem. - W każdym razie więc, że jakbyś zmienił zdanie to w Matrice zawsze znajdzie się zajęcie dla osoby o twoich umiejętnościach - stwierdziła całkiem poważnie. - Ale jeśli nie lubisz miejskiego zgiełku, co zupełnie rozumiem, to zawsze możesz przyjechać, odwiedzić. Zawsze chętnie cię ugoszczę - zapewniła go.

- Czasem trzeba uzupełnić zapasy o nieco bardziej egzotyczne składniki, więc zapewne zjawię się kiedyś w Matrice. No, dobrze. Zdaje się, że wzywają cię sprawy wyższej wagi, niż zmęczony życiem zielarz. Powodzenia. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy, panienko Chloe.

Rodolphe uśmiechnął się, uśmiech objął też na chwilę jego oczy.
- Tak to prawda - skinęła mu głową i powoli wstała z ławeczki. - Koszyk zostawiam, ale do zwrotu pani Barbarze - zażartowała. - No to dość łatwo mnie znajdziesz. Pytaj pierwszego z brzegu aptekarza o nazwisko Bergan. Moja matka jest całkiem sławnym alchemikiem i łatwo od niej do mnie trafisz - mrugnęła okiem. - Do zobaczenia, kiedyś - dygnęła przed nim i odwracając się na pięcie, tanecznym krokiem udała się w drogę powrotną do świątyni.

Oddaliła się od Trottiera spory kawałek i wtedy z jej kieszonki wyleciał mały konstrukt.

- Pi - Pisnął Bik.

Nie poradzi sobie sam



- Tak, wiem Bik. Też tak myślę. Poszukam kogoś kto do niego będzie zaglądał - odpowiedziała Chloe swojemu pomocnikowi.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172