10-06-2017, 23:13 | #271 |
Reputacja: 1 | Zimne powietrze poranka otrzeźwiło nieco bartnika, a jego umysł rozproszony bólem zdołał się skupić. Odgłosy dochodzące do Martina pozwoliły mu przypuszczać, że zamęt na rynku wcale nie minął. Co więcej coś działo się w Arsenale.
__________________ Hmmm? Ostatnio edytowane przez Kostka : 28-06-2017 o 10:02. |
11-06-2017, 01:52 | #272 |
Reputacja: 1 | Pomieszczenie obok piwnicy, pod karczmą było nieco nadymione. Czuć było zapach spalenizny. Dodatkowo, Chloe dostrzegła, że drzwi, które jeszcze niedawno zdobił magiczny znak, teraz były szerokim przejściem. Za nimi ciągnął się mroczny tunel… Eldritcha nigdzie nie było. Czułe uszy Chloe złapały dźwięki od strony domu maga i jakieś głosy. Za plecami zaś dało się słyszeć szuranie. Półogr mamrotał coś do siebie, a potem upadła chyba łopata… Chloe spojrzała gniewnie w kierunku tunelu, z którego dopiero co przeszła. "Wytrzymała menda" przeszło jej przez myśl w temacie półogra. Nie tracąc więcej czasu podeszła do miejsca gdzie osobiście uprzątnęła narzędzia i przedmioty wcześniej znalezione w tym miejscu. Schowała sztylet i wzięła do ręki zapasową lampę wraz z hubką i krzesiwem. Utrata Bika była dla niej bolesna nie tylko fizycznie. Mały konstrukt w tych okolicznościach był niezwykle przydatny co udowodnił choćby tym, że ostrzegł przed niebezpieczeństwem czyhającym w domu maga. Podeszła do otwartego, zapewne przez Ocaleńca, przejścia i zajrzała przez nie. - Eld - powiedziała w przestrzeń, przekraczając przez próg. Prawdopodobnie nikt jej nie odpowiedział. Trudno było ocenić, gdyż z bocznego korytarza, gdzie zapewne zaprowadził Muriellów Theseus, dało się słyszeć wyraźnie idące osoby. Stąpały ciężko i robiły wiele hałasu. - Później wywiedziemy o co chodzi i kto mi synów tak urządził. Teraz wracamy do domu - Głos kobiety odbił się echem w głównej sali. Chloe zastygła w bezruchu i przysłuchiwała się odgłosom. Gdy oddaliły się, odstawiła latarnię na podłogę i wyszła, kierując się do piwnicy maga. Musiała najpierw sprawdzić co stało się z jej ojcem. * * * Ziemia lekko się zatrzęsła i z sufitu posypał się pył. Theseus musiał podeprzeć się ręką o coś by nie upaść. Do komnaty wpadła łopata i wiadro cegieł z góry rozbijając się na podłoże. - Na pięść Wielkiego Budowniczego - sapnął Cicerone, nadal trzymając się ściany. Spojrzał nieufnie na sklepienie i skrzywił się lekko. - Strzeż mnie Ojcze, by to miejsce nie stało się moim grobem - szepnął, odpychając się i ruszając w stronę wyjścia. Jego krok przyspieszył, kiedy przypomniał sobie, że pod ziemią nadal znajdowała się jego córka. W ciemnym korytarzu potknął się kilka razy i znów musiał wesprzeć się o ścianę, gdy zatrzęsło Szuwarami. Był gdzieś w połowie drogi, gdy w tych mrokach zderzył się z Chloe. - Lilium! - Theseus spróbował się powstrzymać przed krzyknięciem. Rozpoznając w niej swoją dziedziczkę, złapał ją za ramię tak, by mogła się na nim wesprzeć. - Nic ci nie jest? - zapytał troskliwie, jakby zapominając o trzęsącej się ziemi. Chloe cofnęła rękę od rękojeści sztyletu, gdy tylko usłyszała głos cicerone. Westchnęła z wyraźną ulgą. - Jestem cała - odparła prędko. - Niestety zniszczyli Bika - dodała z wyraźną złością w głosie. - A ty? Nic ci nie zrobiły te mendy? - zapytała z troską. - Nic mi nie jest. Zabrali swoich krewnych i odeszli. Bałem się, że się na nich natkniesz - odparł kapłan, próbując wypatrzeć twarz gosposi w ciemności. - Dobrze wiedzieć, że wyszłaś z tego cało. Co do twojego małego przyjaciela… próbowałaś go odzyskać? - Tak, ale niestety nie znalazłam go tam gdzie wydawało się, że upadł - westchnęła. - Ale mniejsza o to.. Eld otworzył przejście, wydaje się że tam poszedł - dodała zaraz. - Powinniśmy się za nim udać. Kto wie, jakie niebezpieczeństwa mogły tam na niego czyhać - skwitował Cicerone. - Jesteś pewna, że chcesz porzucić tego całego Bika, lilium? - Nie naprawię go. Oberwał łopatą od tamtego mieszańca, to była delikatna konstrukcja... Poza tym... Poczułam ból w ręce z której krwi użyłam by go włączyć. Na pewno został zniszczony - wyjaśniła. - Chodźmy więc. Mam latarnię przygotowaną przy wejściu. - Rozumiem… No dobrze, zatem prowadź, córko. Miejmy nadzieję, że nasz drogi karczmarz nie wpadł jeszcze w tarapaty… - To chodź - odpowiedziała krótko i pociągnęła go za rękę by podążał za nią. Po dojściu do przejścia, dziewczyna sięgnęła po lampę i z użyciem hubki i krzesiwa, zapaliła ją. - Pójdę przodem - dodała i podniosła źródło światła. - Będę szedł tuż za tobą - przytaknął Theseus, czując się trochę bezradny bez własnego źródła światła. Był to ostatni moment, gdyż znów dobiegły do nich dziwne dźwięki. Tym razem od stronym niedawno odkrytego grobowca. Oboje podążyli w głąb ciemnego tunelu, za Eldritchem. Korytarz opadał cały czas w dół. Było tam coraz mniej tlenu i płomyk w lampie wił się i migotał walcząc o życie. W końcu, po dość ostrożnym marszu, poczuli powiew powietrza. Nie było ono najświeższe, ale dla nich zbawienne. Jeszcze chwila, a komuś mogło zakręcić się w głowie. Chloe dostrzegła zawalony sufit oraz szczątki desek na swojej drodze. Przez dziurę wpadało nieco światła. To ono zarysowało fragmenty trumny, kości i kilka czaszek. Leżały też tu szmaty, które pewnie kiedyś były ubraniami... Theseus zaś, czuł jakby czyjąś obecność za plecami. Może nie zaraz, blisko, ale miał wrażenie, że ktoś za nimi idzie. Obracał się kilkukrotnie, ale nie dostrzegł nikogo. - Widzisz coś tam, córko? - szepnął ojciec Glaive, jakby obawiał się zakłócić panującą to być może od wieków ciszę. Odwrócił się też do niej plecami, uparcie wpatrując się w stronę, z której przybyli. Dziewczyna podeszła do trumny i zaczęła ją oglądać, później zainteresowała się ścianami które oświetliła sobie lampą, poszukując płaskorzeźb. - Ktoś tu dawno temu wyzionął ducha - stwierdziła, mając na myśli dostrzeżone kości i czaszki. Światło lampy padło na głębokie ślady butów w usypisku. Ktoś musiał się tędy niedawno wspinać. Gdy Chloe popatrzyła do góry, zobaczyła jakieś pomieszczenie. Wyglądało to na kolejną kryptę. Było tu jednak znacznie więcej powietrza. Theseus zaś usłyszał furkot tuż za sobą i gdy tylko się odwrócił dostał odpryskiem piasku w oczy. - Chodźmy tędy - machnęła ręką Chloe, w kierunku dostrzeżonych śladów. Sama od razu zaczęła ostrożnie wspinać się w górę. - Argh… - sapnął Theseus, odruchowo zaczynając pocierać oczy. - Uważaj, ktoś tam chyba jest - dodał jeszcze, mrużąc okropnie powieki i próbując się pozbyć z nich piasku. Chloe natychmiast odwróciła się, a jej wolna dłoń powędrowała do rękojeści sztyletu. Próbowała dostrzec to o czym mówił duchowny. Theseus zamrugał oczami. Ledwo mógł je otworzyć, ale mimo wszystko spróbował. Coś w ścianie się poruszało. Usypała się garść piachu i zamigotało zielonkawe światełko. Bardzo słabe. - Piiiii! Wrzasnęło stworzonko i wyrwało się z dziury, w którą zapewne musiało się wbić chwilę temu. - Pi!Pii! - Bik! - Chloe ucieszyła się widząc swojego małego towarzysza. - Gdzie uciekać? Jakie dzieci?! Mów jaśniej! - podeszła do niego natychmiast i po schowaniu sztyletu wzięła konstrukta w dłoń. |
11-06-2017, 01:55 | #273 |
Reputacja: 1 | Bik rozbłysł zieloną poświatą, która zamigotała ponownie i zgasła. Ale w tym krótkim czasie, w tych kilku błyskach, zarówno Theseus jak i Chloe dostrzegli w głębi korytarza cicho biegnące dzieci. Biegły boso, bezszelestnie. Ręce miały we krwi, wykrzywione w grymasie twarze. Pierwszy biegł chyba Gaspard, a za nim reszta... |
11-06-2017, 03:26 | #274 |
Reputacja: 1 |
__________________ Everything I've done I've done with the best intentions. |
12-06-2017, 21:50 | #275 |
Reputacja: 1 | Tura 27 gła wdarła się do miasteczka pochłaniając wąskie uliczki, plac i otaczając świątynię. Tylko wieża, z której posypało się kilka dachówek mogła cieszyć się pierwszymi promieniami słońca. Ostatnio edytowane przez Martinez : 12-06-2017 o 21:57. |
21-06-2017, 11:11 | #276 |
Reputacja: 1 | Chloe sięgnęła po sztylet i już po chwili zaczęła ciąć materiał by ich wyswobodzić. Zaś kapłan w tym samym momencie wiercił się, nieporadnie majtając kończynami.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
21-06-2017, 11:57 | #277 |
Reputacja: 1 | Chloe w tym czasie wpatrywała się w ledwo poruszające się usta gnolla. Czarownik był ranny w ramię. Wokół leżało wiele ważnych dla niego fetyszy. Były w kawałkach. Ich moc zapewne uleciała. Oczy miał szeroko otwarte, ale spojrzenie nieobecne. - M..sz…..a… Powtarzał tak cicho, że nawet bardzo czułe uszy Chloe ledwo wyłapywały dźwięk… Panna Vergest nie zamierzała ryzykować i dotykać fetyszy. Było to niebezpieczne, bo mogło się okazać, że któryś z nich wciąż był aktywny. Pochyliła się więc nad czarownikiem, złapała go za fraki i odciągnęła z dala od jego zabawek. - Co z Rodem? - zapytała ojca i rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek co mogło się teraz przydać do udzielenia pierwszej pomocy. Wkrótce jej uwagę znów przykuł gnoll. - Jaka msza? Co to za przedmiot na stole? - klepnęła czarownika po twarzy by ocucić go nieco. - ...szyn… - Otworzył na koniec buzię Szepczący Webely, jakby chciał złapać powietrze, a spojrzenie powędrowało w kierunku stołu, na którym stała dziwna rzeźba. Wtem, z dołu dobiegł cichutki odgłos zamka w drzwiach, który stanął okoniem blokując się o zasuwę, którą założył Theseus. Żelazny języczek, którym poruszała klamka opadł z rezygnacją i nastała cisza. Drzwi nadal broniły wejścia intruzowi. - M..szy..a - Wybełkotał czarownik… Panna Vergest w napięciu przysłuchiwała się odgłosom dobiegającym od drzwi. Szczęśliwie obeszło się bez łomotu zwiastującego chęci do wtargnięcia siłą do wnętrza domu. Znów skupiła się na gnollu. - Maszyna, tak? Co ona robi? - powiedziała Chloe, uważnie oczekując reakcji czarownika na jej słowa. Znów poklepała go po policzku, tym razem mocniej. - Bik, możesz określić co to jest? - zapytała swojego konstrukta z nadzieją, że jeszcze funkcjonuje. Stworzenie nawet nie wychyliło się z kieszeni Chloe. Po tak silnym ciosie jaki przeżył nie należało chyba oczekiwać od niego pomocy… Szepczący Webly przełknął z trudem ślinę i kiwnął kostropatym palcem na dziewczynę by ta się zbliżyła. Chloe nieufnie przyjrzała się czarownikowi. - Jeden fałszywy ruch, a ukręce ci kark - szepnęła przestrzegając go i ostrożnie pochyliła się nad nim. - Masz..a. Trz..a ją w..czyć - Wyszeptał z trudem gnoll po czym kurczowo chwycił dłoń gosposi, a na jego twarzy wymalował się wysiłek. - Za.., zatrzm.. tn chaos… Użyj k… Głowa starucha opadła bezwładnie, a ręka puściła nadgarstek. Zsunęła się do łokcia Chloe, zostawiając krawą smugę. Tymczasem Cicerone westchnął, kończąc badać rany znachora. Rodolphe potrzebował całodobowej opieki i bezpiecznego miejsca, by wrócić do siebie. Nie był to czas na rehabilitację, mimo wszystko trzeba było się zająć krwawiącymi ranami. Dlatego odsunął się, w poszukiwaniu jakiegoś skrawka materiału, który mógłby wykorzystać w tym celu. - Żyje, ale naprawdę mocno oberwał. Jest nieprzytomny - rzucił w międzyczasie do Chloe, kątem oka sprawdzając, co u niej. Czarownik stracił przytomność lub umarł. Dla Chloe nie miało to już różnicy w tej chwili. Nic więcej się od niego nie dowie. - Krew… - mruknęła pod nosem i uniosła spojrzenie na maszynkę. Wzrokiem zaraz powiodła ku duchownemu i nieprzytomnemu zielarzowi. Panna Vergest podniosła się i zdjęła z siebie koszulę, zostając w samej koszulce bieliźnianej i odkrywając tym samym medalion Inkwizycji jaki miała uwieszony u szyi. Materiał swojej bluzki zaczęła drżeć na szwach i podeszła do ojca, dając mu strzępy. - Odsuń go od tego - Chloe wskazała wymiociny. - Połóż go na boku i zatamuj mu krwawienie dociskając materiał do ran. Zaraz ci pomogę - to mówiąc odeszła od nich. Nie miała niestety pojęcia kto tu kogo napadł. Rod był tutejszy, jak dzieci z sierocińca. I choć dziewczyna nie chciała myśleć, że mogło go to samo dotknąć, to jednak z uwagi na swoją pracę, musiała być nieufna lub co najmniej bezstronna w ocenie. Wróciła do gnolla. Nie była zadowolona z tego co planowała zrobić, ale nie miała innych opcji na szaleństwo, które działo się za oknami. Kątem oka spojrzała na swojego ojca. Kanton Inkwizycji przydzielił jej to zadanie by zbadała śmierć poprzedniego Cicerone Szuwar i zarazem chroniła nowego. Uśmiechnęła się pod nosem. Jej zdaniem Wielki Budowniczy musiał maczać w tym swoje palce skoro akurat Theseus Glaive został przydzielony by nieść posługę w Szuwarach. Miała ochotę wyściskać jeszcze swojego ojca na wypadek gdyby miała być to ostatnia rzecz jaką robi w życiu. Ale nie mogła bo on wtedy domyśliłby się tego co zamierza. Chloe Bergan, bo tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko jakie dziewczyna otrzymała po matce, westchnęła cicho. Wiedziała, że sama musi to zrobić. Że jeśli maszyna jakkolwiek miałaby kogoś opętać, to ona sama miała największe szanse się temu oprzeć. W końcu całe lata poświęciła na szkolenie się pod okiem mistrzów Kantonu... Panna Bergan zabrała czarownikowi jego sztylet. Jej własny był usmarowany trucizną i nie nadawał się do tego co zamierzała zrobić. Przetarła ostrze o swoją sukienkę, by mieć choć pozory, że jest ono czyste. Następnie stanęła przy urządzeniu, tyłem do duchownego, by zasłonić mu widok, żeby nie widział co jego córka robi i dopiero wtedy skrycie rozcięła lewą dłoń. Zaciskając ją przyspieszyła upływ krwi, by mogła skapnąć na maszynę. W międzyczasie Theseus odciągnął zielarza i położył go tak, jak poleciła mu gosposia. Następnie wyjął manierkę z torby i nawilżając wodą strzępy materiału, zaczął delikatnie przemywać nieprzytomnego oraz jego rany. Ostatecznie spróbował przewiązać prowizoryczny opatrunek wokół jego głowy, tak by choć trochę zatrzymać krwawienie. W dole słychać było przez chwilę jak drzwi łomoczą od nerwowych prób ich wyłamania. Po krótkiej ciszy nastąpiło silne uderzenie, od którego posypały się pierwsze drzazgi. Później kolejne... Kropla krwi Chloe urosła i nabiegła na brzeg rany by, w końcu urwać się i polecieć bezwładnie uderzając o stalową kulę z runami. Przez chwilę się nic nie działo… Theseus opatrzył ranę Rodolpha i wiązał właśnie supeł, gdy nagle rozbłysło światło. Było jak eksplozja tylko bez tego całego huku. Światło sprawiło, że oboje widzieli teraz tylko jaskrawą biel, a ciała przeszyło rozedrgane powietrze. Chwilę później natarł podmuch. Theseus osunął się na ziemię i bezwładnie uderzył głową o deski, tuż obok Rodolpha. Chloe wypuściła sztylet, który z brzękiem upadł na ziemię. Podłoga zawirowała i gosposia ruszyła jej na spotkanie ledwo osłaniając się ręką. Ostatkiem sił wpatrywała się w pulsujące światłem oko dziwnej maszyny. Roztaczało ono rytmicznie kręgi i kotłowało się nerwowo w swojej włóknistej materii. Nie było czasu na to by myśleć, nie było siły by cokolwiek zrobić. Chloe pozostała już tylko nadzieja, że podjęła właściwą decyzję... Świat zgasł. |
22-06-2017, 01:54 | #278 |
Reputacja: 1 | Tura 28 (Ostatnia)
|
24-06-2017, 19:13 | #279 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
25-06-2017, 23:43 | #280 |
Reputacja: 1 | Jadąc wpierw z Matrice do Chlupocic, w towarzystwie elfa Lamberta, a później będąc w drodze z Chlupocic do Szuwar, Chloe nawet w najgorszych przypuszczeniach nie zakładała, że może stać się to co się wydarzyło. Pierwsze co zrobiła gdy wstała po przebudzeniu się z letargu, w który wprowadził wszystkich impuls z Maszyny, to skryła swój medalion w dłoni i prędko znalazła sobie coś do okrycia się, gdyż chodzenie w samej koszulce bieliźnianej okrywającej pierś było wielce gorszące. Kolejne czynności robiła równie odruchowo. Rozejrzała się po otoczeniu by ocenić sytuację, a gdy ta okazała się być opanowana to panna Bergan zabrała się za pomoc rannemu Rodolphowi, a po nim opatrzyła stłuczoną głowę ojca, który tracąc przytomność nieco się poobijał. Na koniec objęła duchownego z całych sił, uradowana że oboje wciąż żyją. Można by było uznać, że wraz z usmażeniem Gniazda problemy w miasteczku się skończyły. Ale nie dla Chloe. Jej praca teraz zaczęła się na poważnie. Wpierw, po powrocie do Świątyni, od razu spaliła listy, które napisała i zabrała się za tworzenie nowych. Tym razem był to jeden list, napisany szyfrem, z opisem tego co się wydarzyło. Zapieczętowany został przekazany za pośrednictwem duchownego, gońcowi, który dostając całkiem pokaźną zapłatę, został skierowany do Matrice. Teraz już tylko dzieliły ją dni kiedy Kanton Inkwizycji odpowie i przyśle odpowiednie osoby do badania sprawy. A w oczekiwaniu na gości, Chloe nie próżnowała. Pierwszego dnia jednak dała sobie odpocząć i po krótkiej rozmowie z Barbarą, tłumacząc jej kim jest naprawdę i że będzie potrzebowała pomocy w pracy, wzięła w końcu kąpiel - choć tylko w zimnej wodzie, to chłód pozwolil jej się otrzeźwić, bo dziewczyna po tym co się wydarzyło, miała wrażenie jakby wciąż tkwiła w szalonym śnie. Po zrobieniu sobie opatrunków na skaleczeniach jakie miała po spotkaniu z opętanymi sierotami, padła bez sił na łóżko. Lecz już od kolejnego dnia zaczęła pracę na pełnych obrotach. Miała tyle spraw do sprawdzenia, tyle rozmów do przeprowadzenia, że nie była w stanie zrobić tego sama. Ale nie była osamotniona. Z pomocą przyszła jej Barbara, Diego oraz jej własny ojciec. Z ich wsparciem przebrnięcie przez zapiski w domu Trouve poszło bardzo sprawnie, a notatki panny Bergan pęczniały. Czegoś takiego jak czas wolny Chloe nie miała i gdyby nie posiłki podsuwane jej przez skrzacicę to skrupulatnie pracująca dziewczyna pewnie by nie jadła. Gdzieś w międzyczasie Bik został przekazany do naprawy. Odwiedzeniu ponownemu wymagały podziemia. Dziewczyna, z uwagi na niebezpieczeństwo jakie niosła ze sobą magia, wraz z ojcem, agitowała by nikt tam nie wchodził bez obecności osób duchownych. Oczywiście Chloe nie omieszkała napomknąć to tu to tam iż to sam Wielki Budowniczy dopomógł im w ratunku - a robiła to na tyle wprawnie, że ludzie między sobą zaczynali to powtarzać. Raz dziennie panna Bergan, najczęściej w towarzystwie Diega, podchodziła do granicy posesji należącej niegdyś do tutejszego maga. W sposób wielce naukowy, a o którym lepiej nie wspominać, a i zapewnić by żadne zwierze nie uległo krzywdzie nie było można, w końcu udało się stwierdzić, że bariera spalająca wszystko co żywe, przestała działać. A tam dokumentacji było tak wiele, że po chwili namysłu Chloe zdecydowała się tam nocować. Wertowanie tego sprawiło, że poczynione przez dziewczynę zostało jeszcze kilka listów, a następnie przesłane zostały do Matrice, z równie zadowolonym z zapłaty gońcem. Odkrycia w wieży maga wymagały prędkiej interwencji magów z Loży. Nawet “Eldritch” przestał być tajemnicą. Biedny chłopak. W tym czasie już praktycznie nikt nie wątpił, że drobna dziewczyna nie jest gosposią, a wysłannikiem Kościoła, co z jednej strony wywołało szacunek, a z innej wzbudziło dystans którego pozostali w miasteczku mieszkańcy nie mieli gdy była ona dla nich tylko prostą dziewczyną. Pierwsi ludzie na usługach Kantonu Inkwizycji zaczęli się zjeżdżać do Szuwar, a panna Bergan robiła dla nich za koordynatora i przewodnika po mieście. Na plebanii wkrótce miało zabraknąć miejsca w pokojach gościnnych, również tych tymczasowo przerobionych z części dawnego sierocińca. Po wielu dniach ciągłej pracy, nawet Chloe zaczęła być zmęczona. Bika udało się naprawić co też i odrobinę usprawniło jej zbieranie informacji. Prawą dłoń dziewczyna miała już czarną od atramentu, którym pisała listy, notatki i adnotacje w znalezionych zapiskach. Tak, panna Bergan była wykończona tą misją. Marzyła o tym, że gdy wróci do Matrice to zrobi sobie długie wolne, by zebrać siły - oczywiście jak tylko załatwi wszystkie palące sprawy, jak choćby pomoc Diegowi, który miał być przecież świadkiem w sprawie Chlupocickich szeryfów.... Ale przede wszystkim Chloe była szczęśliwa. Szczęśliwa, że udało się przetrwać wydarzenia w Szuwarach. Szczęśliwa, że mogła znaleźć tak wiele odpowiedzi na te wszystkie pytania "dlaczego?". I szczęśliwa, że odnalazła w tym całym chaosie swojego ojca. A właśnie z nim spędzała każdą wolną chwilę, chcąc choć odrobinę nadrobić stracony czas. Chloe nie naciskała Theseusa na nic, uznała, że zrobi co będzie chciał i sama go w tym wesprze. Nie była też zła na matkę za to co jak postąpiła, ale nie nalegała na ojca by podobnie jak ona jej wybaczył. Jedynie zasugerowała, że powinni się spotkać i porozmawiać. - A może powinnam zmienić nazwisko? Wziąć je po ojcu… - pomyślała pewnego wieczoru, gdy świeca się dopalała, dając sygnał, że czas iść spać. Chloe już nie chciała za wszelką cenę kryć faktu kto był jej ojcem. Nawet zaczynała się przekonywać, że powinno to być jawne. Czuła wręcz, że powinna tak poczynić, bo było to jedyne co mogła dla niego zrobić by pokazać, jak bardzo jest dla niej ważny. Lecz najpierw musiała porozmawiać ze swym ojcem. - Jutro przy kolacji - mruknęła do siebie pod nosem i uśmiechnęła się. Z tą myślą poszła spać, by zakończyć kolejny dzień żmudnej pracy. Wkrótce miał nastać dzień kiedy udawana gosposia miała opuścić Szuwary. Dlatego też Chloe postanowiła pożegnać się z co niektórymi mieszkańcami Szuwar. Po śniadaniu, mając ze sobą mały koszyk przykryty ściereczką, spod której dochodził przyjemny zapach świeżych słodkich bułeczek, przespacerowała się przez miasteczko do domu zielarza. Ubrana była schludnie, w długą białą sukienkę na ramiączka, ale włosy miała rozpuszczone i opadające jej na ramiona. Na jej szyi widoczny był medalion z symbolem inkwizycji, którego już nie kryła za ubraniem. Rodolpha dostrzegła tam gdzie pani Barbara mówiła, że go znajdzie. Dziewczyna, bez pytania, przysiadła się do niego na ławeczce, stawiając koszyk między nimi. - Jak się czujesz? - zapytała znachora uśmiechając się przyjaźnie, po czym odkryła koszyk. - Pani Barbara je upiekła dziś rano, pomyślałam, że przyniosę tobie kilka - powiedziała i poszerzyła uśmiech. Rodolphe spostrzegł dziewczynę i odstawił fajkę na ziemię obok ławki. Przesunął się, robiąc miejsce i dopiero wtedy spojrzał na nią oczyma, z których nie można było wyczytać zupełnie nic. Te kilka razy, kiedy Chloe mogła zobaczyć zielarza przez ostatnich kilka dni, jego oczy miały nieustannie ten sam beznamiętny wyraz, nawet jeżeli usta się uśmiechały, a język wypowiadał miłe słowa. - Dzień dobry, Chloe - przywitał się miłym głosem. - Przynoszone przez ciebie bułeczki zawsze sprawiają, że czuję się wspaniale. Jak dajesz sobie radę po ostatnich wydarzeniach? Dziewczyna przyjrzała mu się przelotnie, lecz nienatarczywie. Na jej buzi można było dostrzec cień współczucia dla zielarza. Sięgnęła po słodką bułeczkę. - Już mnie nadgarstek boli od pisania, a głowa pęka od informacji na temat tego co tu się wydarzyło... - westchnęła spoglądając w niebo. - Ale już lada dzień będę wracać do Matrice - mówiąc to wróciła wzrokiem na Rodolpha. - Dlatego powoli się ze wszystkimi tu żegnam. Zielarz jakby zapomniał o słodkim pieczywie i wpatrywał ponad ramieniem Chloe w przestrzeń. - Szkoda, że będziesz wyjeżdżała, panienko Chloe. I dziękuję, że przyszłaś się ze mną pożegnać. Z pewnością będę wspominał chwile, gdy siedzieliśmy na tej ławce, pogryzając bułki. - Przypomniawszy sobie o nich, wziął jedną i ugryzł. - Barbara z pewnością jest najlepszą piekarką, jaką znam. Wrócisz tu kiedyś? Czy świat odwrócił już wzrok od Szuwarów i spogląda w inne strony? - Tak, pani Barbara jest wspaniałą gosposią - zgodziła się z nim i ugryzła kilka kęsów wypieku. Pokręciła głową na jego drugie pytanie. - Ja swój obowiązek spełniłam i najpewniej już tu nie wrócę, bo jest wiele spraw, które chciałam przypilnować już z Matrice. A co do Szuwar - zamyśliła się nad wizją tego co je czekało. - Choć ktoś mocno się postarał by skryć tu to co znajduje się pod miastem, to teraz świat prędko nie odwróci spojrzenia od Szuwar - odparła mu z westchnieniem. - Pracy jest tu co najmniej na dwa lata opisywania i badania wszystkiego, zabezpieczania znalezisk… - stwierdziła w zamyśleniu. - A co ty zamierzasz? Oglądasz... strasznie - powiedziała wprost, bez owijania. - Nie mam pojęcia, co tu się wydarzyło, ani co tu miało być ukryte. Nie chcę wiedzieć. A co zamierzam? Będę robił to, co potrafię. Leczył ludzi. Starał się zapomnieć uczucia bezsilności. Sądzę, że to już wystarczające plany na długi okres czasu. Będę za tobą tęsknił, tak sądzę. Jeżeli byś znalazła kiedyś czas na wycieczkę po okolicy, to zapraszam na moją ławeczkę. Dopiero teraz Rodolphe spojrzał na Chloe i w jego oczach pojawiło się coś, prawdopodobnie na kształt sympatii. - Zdecydownie przerosło mnie życie. Wyobrażasz sobie, że chciałem na początku rzucić to wszystko i pójść na bagna? I łazić tam tak długo, aż nie omsknie mi się noga i nie zniknę pod taflą mętnej wody, by setki lat później jakiś pechowy rybak wyłowił mnie w idealnym stanie z torfowiska? Podobno w torfie nic się nie psuje, zdarzyło mi się kiedyś zobaczyć jakieś nieprawdopodobne zwierzę na bagnach, które wyglądało, jakby dzień wcześniej się utopiło. Ale nie mogłem zostawić tych ludzi. - Zatoczył ręką koło, wskazując całe Szuwary. - Nie ma tu chyba nikogo, kto mógłby im pomagać w trudnych chwilach i nie szukać jakiegoś zysku. Pewnie minie sporo czasu, nim ktokolwiek będzie potrafił tutaj komuś zaufać. Panna Bergan położyła mu dłoń na ramieniu w geście wsparcia. - Rodolphe, to co tu się wydarzyło było straszne. Szaleństwo opanowało to miejsce z powodu tego co się pod nim znajduje - dziewczyna cofnęła rękę i wyprostowała się. - Zupełnie się nie dziwię się, że wielu ludzi już wyjechało stąd, gdziekolwiek byle dalej. Żeby zapomnieć i żyć na nowo. Ty jesteś dobrym człowiekiem, więc ciebie to mocniej dotknęło. Po tych słowach oparła się na ławeczce, obsuwając się nieco niżej na siedzisku, a spojrzenie wbiła w niebo. - W swojej pracy widziałam wiele rzeczy. To tutaj było jednym z najgorszych, ale wcale nie zakładam, że gorszych już nie napotkam na swej drodze. Cieszę się, że potrafisz znaleźć dla siebie powód, który ciebie motywuje na tyle by... Nie zrobić tego co chciałeś na torfowiskach. Na świecie brakuje dobrych ludzi, a takich bezinteresownych jak ty jeszcze bardziej - Chloe spojrzała na Trottiera. - Mam jednak wrażenie, że to miejsce cię przybija, a wspomnienia będą ciągnęły w dół - stwierdziła bez zawahania. - Ale jeśli to miejsce ciebie przygnębia to może wyjedź? Jest wiele miasteczek, które potrzebują dobrej duszy, która przyjdzie z pomocą. - Zbyt wielu musiałbym zostawić bez opieki. Skrzacica Barbara z reumatyzmem. Józef Zbażyn po wylewie. I wielu, wielu innych, którzy nie dadzą sobie beze mnie rady. Musiałbym znaleźć kogoś na zastępstwo, a nie wydaje mi się to wykonalne. Chloe uśmiechnęła się do niego. - Nie ma rzeczy niemożliwych, niektóre po prostu wymagają więcej czasu - mrugnęła do niego okiem. - A ty? Jest ktoś kto zajmie się tobą? Bo sam ewidentnie sobie z tym nie radzisz - dodała spoglądając na niego z troską. - Nie przesadzajmy. Daję sobie jakoś radę, tak sądzę. Czy ma się mną kto zająć? Dawniej robił to po trochę Trouve, po trochę Iris. Ale nie jestem już merem, więc sądzę, że wraz z kozą damy sobie radę. Daje cudowne mleko - zauważył Rodolphe zbaczając z tematu. - A ty sobie poradzisz z tą całą odpowiedzialnością? Panna Bergan roześmiała się rozbawiona wspomnieniem o kozie. - No z tego co zdążyłam zauważyć po przyjeździe, to całkiem słabo idzie ci dbanie o siebie samego - uśmiechnęła się do niego i mrugnęła. - Poproszę Barbarę by cię pilnowała, przynajmniej dokarmiała. A ja... Radzę sobie - odparła radośnie. - Jestem stworzona do tego, można wręcz powiedzieć, że czuję powołanie - dodała z tajemniczym uśmiechem. - W każdym razie więc, że jakbyś zmienił zdanie to w Matrice zawsze znajdzie się zajęcie dla osoby o twoich umiejętnościach - stwierdziła całkiem poważnie. - Ale jeśli nie lubisz miejskiego zgiełku, co zupełnie rozumiem, to zawsze możesz przyjechać, odwiedzić. Zawsze chętnie cię ugoszczę - zapewniła go. - Czasem trzeba uzupełnić zapasy o nieco bardziej egzotyczne składniki, więc zapewne zjawię się kiedyś w Matrice. No, dobrze. Zdaje się, że wzywają cię sprawy wyższej wagi, niż zmęczony życiem zielarz. Powodzenia. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy, panienko Chloe. Rodolphe uśmiechnął się, uśmiech objął też na chwilę jego oczy. - Tak to prawda - skinęła mu głową i powoli wstała z ławeczki. - Koszyk zostawiam, ale do zwrotu pani Barbarze - zażartowała. - No to dość łatwo mnie znajdziesz. Pytaj pierwszego z brzegu aptekarza o nazwisko Bergan. Moja matka jest całkiem sławnym alchemikiem i łatwo od niej do mnie trafisz - mrugnęła okiem. - Do zobaczenia, kiedyś - dygnęła przed nim i odwracając się na pięcie, tanecznym krokiem udała się w drogę powrotną do świątyni. Oddaliła się od Trottiera spory kawałek i wtedy z jej kieszonki wyleciał mały konstrukt. - Pi - Pisnął Bik. - Tak, wiem Bik. Też tak myślę. Poszukam kogoś kto do niego będzie zaglądał - odpowiedziała Chloe swojemu pomocnikowi. |