Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2017, 01:55   #273
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Bik rozbłysł zieloną poświatą, która zamigotała ponownie i zgasła. Ale w tym krótkim czasie, w tych kilku błyskach, zarówno Theseus jak i Chloe dostrzegli w głębi korytarza cicho biegnące dzieci. Biegły boso, bezszelestnie. Ręce miały we krwi, wykrzywione w grymasie twarze. Pierwszy biegł chyba Gaspard, a za nim reszta...
- Pi! - Pisnął Bik.
Sieroty.



- Na boga... Zostały opętane - zdenerwowała się Chloe ale nie przeraziła. Na takie spotkania przecież była przygotowana w trakcie swoich szkoleń. - Uciekamy - rzuciła do ojca i pochwyciła go za ramię by pociągnąć za sobą i wspiąć się w górę.
Theseus przez ułamek sekund stał z rozdziabioną buzią, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczył. Szczęściem dla jego podeszłego już w wieku umysłu, potrafił jeszcze szybko myśleć oraz podejmować decyzje.
- Biegiem! - wrzasnął, popędzając córkę przed sobą. Jako że nie mieli wielu opcji, wyjście gdzieś na powierzchnię wydawało się zbawienne.

Oboje wspięli się na górę, do pomieszczenia którego charakter dobrze znali. Surowa architektura, chłód i typowe wnęki oraz kilka sentencji jasno wskazywały, że było to mauzoleum. Niewielki budynek stawiany na cmentarzach...
Nikt dawno o niego nie dbał. Leżał tu gruz, kamienne tabliczki oraz deski po trumnach.
Było stąd wyjście. Przez uchylone, zniszczone drzwi wpadało delikatne, poranne światło.

Chloe uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu, aż jej spojrzenie zatrzymało się na wyjściu.
- Tędy! - wskazała je i zaczęła iść w tamtym kierunku.
Kapał tylko skinął jej głową i ruszył za gosposią.
- Jesteśmy kawałek od świątyni. Nie wiem, co się dzieje, ale mam co do tego złe przeczucia. Dlatego musimy dostać się tam jak najprędzej - powiedział, wyprzedzając Chloe, by wyjrzeć na zewnątrz.
- Do świątyni?! Przecież one stamtąd właśnie przybiegły jakoś podziemiami! - nie zgodziła się z nim dziewczyna.
- Nie zabawiamy tam długo. Jest tam jednak jedna… rzecz, która może się nam przydać. Proszę, zaufaj mi, dziecko. Jeśli jednak wolisz, schowaj się gdzieś. Odnajdę cię.
- Nie zostawię cię, tylko razem mamy szansę to przeżyć - odparła ostrym tonem Chloe. - Idziemy - dodała bez zawahania wychodząc na zewnątrz. Musimy spróbować zabarykadować te drzwi.

Kątem oka oboje dostrzegli jak ziemia się usypuje i w szybkich ruchach, na czworakach pierwsze dziecko wychodzi z podziemi. Brudne i zakrwawione, rozejrzało się po sali i gdy tylko zauważyło jak Chloe i Theseus wymykają się na zewnątrz, doskoczyło do wyjścia.
Drzwi zatrzasnęły się na klatce piersiowej Gasparda. Twarz na chwilę zastygła w bezruchu, jakby stracił dech. Theseus przez powstałą szparę w wejściu zobaczył jak reszta dzieci wspina się do pomieszczenia.

Kapłan stęknął z wysiłku, próbując domknąć drzwi. Te jednak nie ustępowały, zablokowane przez Gasparda. Theseus nawet nie próbował ukryć przerażenia. Może nie rozumiał tego, czego właśnie z Chloe doświadczali, ale instynktownie przeczuwał, że nie może pozwolić tym dzieciom się do nich zbliżyć. Te… sieroty, jeśli nadal były sobą, musiały paść ofiarą jakiegoś zaklęcia, a przynajmniej tak to sobie Theseus tłumaczył. Jego myśli krążyły wokół Chloe. Przede wszystkim musiał zapewnić jej bezpieczeństwo. Dlatego nie zastanawiał się długo.
- Zostań w środku! - krzyknął do chłopaka, uchylając lekko drzwi. Następnie błyskawicznie spróbował kopniakiem odepchnąć napastnika do krypty, po czym zamknąć drzwi ponownie.
Chloe bez słów zrozumiała zamiary swojego ojca i zamierzała dopilnować by jego plan się powiódł. W ostateczności pozostawał sztylet.

Gaspard złapał za nogę Chloe i zatopił w niej pazury. Nim jednak zrobił jakąś większą krzywdę potężny cios i ciężki but cicerone spadł na twarz chłopca. Dziecko poleciało do tyłu chlapiąc krwią. Emillie Bessette skoczyła na plecy Gasparda i odbiła się od nich rzucając się do drzwi. Kolejne dzieci próbowały przeszkodzić Theseusowi i Chloe.
Drzwi trzasnęły i dziewczynka tylko uderzyła o nie. Inne dzieci próbowały przecisnąć łapki przez szpary pomiędzy deskami.

- Przytrzymaj! - polecił Cicerone, napierając na drzwi. - Spróbuję zawiązać te drzwi liną! - dodał, po czym czekając, aż Chloe będzie gotowa, szybko ściągnął obwiązany wokół torsu zwój liny i za jego pomocą spróbował zablokować drzwi. Udało mu się połowicznie. Prosty, acz mocny węzeł trzymał, jednak napierające sieroty po niedługim czasie mogły się przez niego przebić. Aby zatrzymać je na dłużej, trzeba było czegoś więcej. Batiseista rozejrzał się rozgorączkowany. W pobliżu nie widział niczego, co mogłoby mu posłużyć jako klin, albo coś do zagrodzenia wyjścia, oprócz… starych płyt nagrobkowych. Jednak czy mógł sprofanować miejsce spoczynku jego parafian? Przecież to się nie godziło. Było jednak jeszcze jedno wyjście.
Jakieś sześć metrów dalej leżał luzem powalony konar. Na pewno masywniejszy od płyt i lepiej nadający się do barykadowania drzwi. Theseusowi taka opcja bardziej odpowiadała. Tylko czy zdąży dobiec z tym konarem, zanim jego węzeł oraz napierające na wrota ramiona gosposi puszczą?

- Lilium… - sapnął kapłan, patrząc zatroskany na Chloe. - Trzymaj jeszcze chwilę - kiwnął jej głową po czym natychmiast odbiegł od drzwi. Puścił się pędem w stronę konara, uważając, by po drodze się nie wywrócić. Kłęby pary buchały z jego ust pod wpływem wysiłku, próbując dźwignąć drzewo. Zanim by go dociągnął pod kryptę, mogło minąć zbyt wiele czasu. Dlatego zmieniając pośpiesznie plan w myślach, zaparł się i spróbował dźwignąć ciężar.

Theseus stęknął głośno, czując jak konar ciąży mu w rękach. Spiął mięśnie twarzy i zaczerwienił się cały. Ręce mu drżały a mięśnie rwały oraz piekły jak wysłannicy z Otchłani. I kiedy już czuł, że to na nic, że nie da rady, że ciężar jest zbyt wielki nawet jak na niego… Wtedy właśnie ponownie spojrzał na Chloe. Jego Chloe. Krew z jego krwi. Córkę, której nigdy nie miał. Latorośl, która wywróciła jego światopogląd do góry nogami. Dziecko, które skradło jego serce. Nie mógł pozwolić jej tak skończyć. Nie zginie u jego boku. Nie na tym cmentarzu.
Dlatego nie zważając na ból, na ogień palący jego ścięgna, krzyknął na całe gardło i dźwignął konar niczym niedźwiedź siłujący się z ciężarem. Uniósł go nad głowę pomimo szarpiących się rąk.
- Uważaj! - krzyknął do niej po czym wziął zamach i z imieniem Wielkiego Budowniczego w myślach cisnął drzewem aż pod same drzwi krypty. Nie zniósł jednak tego wysiłku i sam poleciał za pociskiem, upadając na ziemię.

Drzewo zaryło w ziemi roztrzaskując przy okazji jeden z nagrobków. Sypnęło piachem na buty Chloe, która trzymała drzwi. Dzieci silnie napierały naciągając kawałek liny, który związał Theseus.

Chloe nie traciła opanowania nawet w tej chwili. Przytrzymując z całych sił drzwi raz po raz spoglądała na poczynania cicerone. Intensywnie też myślała nad tym co poczną dalej. Dzieci przybyły z sierocińca, więc to co doprowadziło ich do obłędu musiało znajdować się w najbliższej okolicy świątyni. Ale czemu akurat teraz? Nie dziwiło ją jednak czemu opętanie jej nie dotknęło, bo elementem jej szkolenia było opieranie się temu, a dodatkowo chronił ją amulet, tak jak i duchownego.
Sieroty nie ustawały na staraniach by wydostać się i rozszarpać udawaną gosposię i cicerone. Chloe miała dość czasu by im się przyjrzeć. Łatwo przyszło jej ocenienie że krew nie była ich, tylko osób, które stanęły im na drodze do tego miejsca. Ale czy one szczególnie ich dwójki szukały, czy był to jedynie przypadek, że akurat na nich natrafiły. Dziewczyna sięgnęła dłonią do amuletu. Odkąd​ zobaczyła sieroty to w jej głowie pojawiła się myśl. Jej ojciec już to użył na starej gosposi. Teraz mogło to kupić im czas potrzebny duchownemu na zastawienie wrót. Chloe odetchnęła i wypowiedziała pod nosem słowo rozkazu uwalniając ładunek rozpraszający magię.

Fala skondensowanej magii rozeszła się promieniście niczym podmuch po eksplozji granatu. Zadrżało powietrze i zafalowało. Rączka Odilie Soyer, choć mała i niepozorna wbiła pazurki w ramię Chloe i zdarła jej ramiączko. Pod jakimkolwiek wpływem były te dzieci, czar był silny. Bardzo silny.
- Chloe? - Gosposia usłyszała za sobą - Chloe wypuść nas.
Głos był bez emocji. Mechaniczny. Aż trudno było rozpoznać, że należał do Flory.

Kapłan wielkiego budowniczego uniósł głowę, wypluwając przy okazji grudkę ziemi. Z trudem podniósł się najpierw na rękach, później na kolanach. Kłoda nadal nie była dostawiona do drzwi krypty. Theseus wstał z cichym stęknięciem i natychmiast ruszył do swojej córki. Jego płaszcz był cały w błocie, jednak mężczyzna zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Szybko, trzeba je zabarykadować! - powiedział, idąc w jej stronę.

Panna Vergest zaklęła w myślach. Ale spróbowała pójść w blef.
- Flora? Dobrze, dobrze, wypuszczę was. Tylko odsuńcie się na chwilę, bo cicerone to tak zablokował, że inaczej nie idzie otworzyć - powiedziała głośno, ale dłoń ze skrzyżowanymi palcami, na znak kłamstwa miała schowaną tak by tylko jej ojciec to widział. Już chyba nie było innego sposobu na kupienie czasu.
W tym czasie batiseista wreszcie dotarł pod wejście. Od razu złapał za konar i dostawił go do drzwi, tak by zablokować je jak najskuteczniej.
- Dalej, córko, nie mamy czasu - wychrypiał do niej, kiedy skończył i spróbował pozbyć się błota z brody.

- Nareszcie - westchnęła dziewczyna z ulgą i odskoczyła od drzwi. Chwilę się wpatrywała w nie by upewnić się że wytrzymuje napieranie opętanych. Trzymało. Chloe spojrzała na cicerone i skinęła głową. - Do świątyni - zgodziła się z nim. - Bik, gdzie jest Eldritch? Co z nim się stało? - zapytała konstrukta, gdy ruszyli już w drogę.

Małe stworzonko wychyliło się niemrawo z kieszeni i wzruszyło bezradnie dwoma parami ramion.
- Pii...
Nie wiem. Był tam...



- Mówił coś? Spotkałeś go? - dopytywała.

- Pii, pii, pi...
Moment… Mówił coś.. “Powiadom Chloe. Najpewniej są tu pogrzebani $f@*y*! aktualni z$t@#! Szuwar!



Wyglądało na to, że uderzenie uszkodziło go poważne i chyba tylko cudem do niej wrócił. Niestety nie była w stanie wyciągnąć sensu z jego wypowiedzi
- Odpocznij - odparła i wsunęła go głębiej w kieszeń by nie wypadł.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline