Dziewczyna zatrzymała się, lecz wciąż stała odwrócona. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a głowa uniosła nieznacznie.
-
Niech to pozostanie między nami - odparła w końcu, po czym odwróciła się do bartnika i podeszła do niego, by nie musieć mówić zbyt głośno. Nie chciała w końcu, by dowiedział się o niej ktoś postronny. -
Magia nie jest taka prosta, jak się niektórym wydaje. Nie wszystko można nią wyjaśnić. Poświęcano dekady nauki, do osiągania przeróżnych celów, nawet tych najbardziej egoistycznych i mrocznych. Nie wiem, czy to, co dzieje się w tym miasteczku jest czyimś dziełem, czy po prostu skutkiem pewnych wydarzeń. Ciężko dostrzec takie rzeczy. Wiem jednak, że miejsce to było świadkiem naprawdę tragicznych wydarzeń. Przelano tu mnóstwo krwi. - Dziewczyna pokręciła bezradnie głową. -
Ja sama zaczęłam nauki dopiero kilka miesięcy temu. Nie potrafię tego wszystkiego wyjaśnić - powiedziała, zakreślając ręką krąg, jakby chciała objąć całe Szuwary. Miała zresztą w pamięci obrazy z bagien i wzgórza, na którym ledwo uszła z życiem. -
Od kilku dni próbuję dociec co tu się stało, bo trzeba panu wiedzieć, sieur Martin, że to - lewą ręką wskazała Arsenał -
jest nierozerwalnie połączone z wydarzeniami sprzed kilku dni, a być może i czymś jeszcze… Może powie mi pan co tu się wydarzyło mniej więcej tydzień temu? Martin zerknął w stronę rynku.
-
Do miasta miał przyjechać nowy duchowny - rozpoczął pośpieszną relację. -
Mieszkańcy już od rana zaangażowali się w przygotowania, ale wszyscy padli nagle na ziemię nieprzytomni. Obudziliśmy się dopiero wieczorem i okazało się, że niektórzy zniknęli. Zostały po nich tylko jakieś magiczne okręgi. Rodolphe pognał wtedy na bagna i odkrył trupa wiedźmy. Ach no i przed tym wszystkim zaginął ponoć mag - przypomniał sobie jeszcze.
Panna
d’Artois nie wyglądała na zdziwioną. Pokiwała tylko parę razy głową i zamyśliła się na moment. “Magiczna śpiączka… To o tych zaginięciach musieli mówić karczmarz i pani
Pascal”, przemknęło jej przez myśl.
-
Magiczne kręgi? Nigdzie ich nie widziałam… - odparła, próbując sobie przypomnieć jakiekolwiek osobliwe znaki w tym mieście, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. -
Tak, czy inaczej, robię co w mojej mocy, naprawdę… Gdyby tylko był tu ktoś o większym doświadczeniu...
-
Szuwary mają takiego pecha, że każdy kto zna się na magii umiera - powiedział
Martin sfrustrowany. Nagle bartnik uniósł głowę nasłuchując hałasu.
Niewielki fragment gzymsu na budynku arsenału pękł i runął w dół razem z lawiną kilku dachówek. W dali gdzieś, chaotycznie wybrzmiał dzwon świątynny.
Remi i
Sophie przez chwilę mieli wrażenie, jakby ziemia delikatnie zadrżała.
Od strony rynku w nadbiegł ciężkimi krokami golem
Vince, a pod jego nogami rozpryskiwały się cegły.
-
Proszę zachować spokój! - recytował. -
Odsunąć się od świątyni!
Jakiś fragment budowli spadł mu na głowę i rozbił się w drobny mak. Nie zrobiło to na kamiennym strażniku większego wrażenia.
Drzwi od domu braci
Lavasseur otworzyły się nieśmiało i głowę wystawił najstarszy z nich.
-
Na bogów, ludzie..co się dzieje?! - krzyknął.
Gdzieś w oddali wybrzmiało kilko wystrzałów.
Martin sam zadawał sobie to pytanie. Chciał wrócić na rynek i pomóc jakoś mieszkańcom, ale nie miał pojęcia jak. Dopóki zagrożenie było namacalne, mógł chociaż próbować coś zdziałać, tak jak w przypadku szeryfów. Jednak w obliczu magii czuł się bezradny. Po chwili zamrugał oczyma, zupełnie jak ktoś nagle przebudzony ze snu.
-
Wszyscy poszaleli! - odkrzyknął krasnoludowi. Bartnik wpatrywał się w napięciu w tłum. -
Trzeba ich jakoś ocucić - mruknął pod nosem, po czym zwrócił się głośniej do
Lavasseura: -
Dajcie mi jakąś linę!
-
Nie mamy liny, sir. Nawet sznura. -
Matthieu pokręcił głową. W tym czasie głowę przez drzwi wsadził
Florent.
-
W stajni będzie! - dorzucił.
Vince stanął przy zebranych zasłaniając szerokimi plecami widok na plac. Jego płonące oczy analizowały to co działo się przy Arsenale. Odwrócił się szybko do
Remiego, krasnoludów i
Sophie, której właśnie znowu zaburczało w pustym brzuchu.
-
Proszę unikać otwartych przestrzeni - powiedział. -
Wygląda na to, że sir Rodolphe znajduje się w poważnych tarapatach. Muszę zanieść mu pomoc jak najszybciej…
Kamienny strażnik nie popędził jednak na pomoc. Nastroszył się i spojrzał spod byka w stronę starego domu schadzek. Jęknęły tam drzwi w zawiasach…
Mgła gęstniała, a od Burego Kocura ciemny, krztuszący dym kładł się po ziemi. Z pobliskiego, dawnego burdelu zaczęli wychodzić mieszkańcy. Kilka wysokich osób, elfów, które wyglądały na zupełnie niewzruszone tym, co dzieje się dookoła. Sztywno przesuwali się w kierunku posesji braci
Lavasseur.
Rodzina
LeBlanc, jak mniemał
Remi.