Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2017, 03:26   #274
Sapientis
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dziewczyna zatrzymała się, lecz wciąż stała odwrócona. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a głowa uniosła nieznacznie.
- Niech to pozostanie między nami - odparła w końcu, po czym odwróciła się do bartnika i podeszła do niego, by nie musieć mówić zbyt głośno. Nie chciała w końcu, by dowiedział się o niej ktoś postronny. - Magia nie jest taka prosta, jak się niektórym wydaje. Nie wszystko można nią wyjaśnić. Poświęcano dekady nauki, do osiągania przeróżnych celów, nawet tych najbardziej egoistycznych i mrocznych. Nie wiem, czy to, co dzieje się w tym miasteczku jest czyimś dziełem, czy po prostu skutkiem pewnych wydarzeń. Ciężko dostrzec takie rzeczy. Wiem jednak, że miejsce to było świadkiem naprawdę tragicznych wydarzeń. Przelano tu mnóstwo krwi. - Dziewczyna pokręciła bezradnie głową. - Ja sama zaczęłam nauki dopiero kilka miesięcy temu. Nie potrafię tego wszystkiego wyjaśnić - powiedziała, zakreślając ręką krąg, jakby chciała objąć całe Szuwary. Miała zresztą w pamięci obrazy z bagien i wzgórza, na którym ledwo uszła z życiem. - Od kilku dni próbuję dociec co tu się stało, bo trzeba panu wiedzieć, sieur Martin, że to - lewą ręką wskazała Arsenał - jest nierozerwalnie połączone z wydarzeniami sprzed kilku dni, a być może i czymś jeszcze… Może powie mi pan co tu się wydarzyło mniej więcej tydzień temu?
Martin zerknął w stronę rynku.
- Do miasta miał przyjechać nowy duchowny - rozpoczął pośpieszną relację. - Mieszkańcy już od rana zaangażowali się w przygotowania, ale wszyscy padli nagle na ziemię nieprzytomni. Obudziliśmy się dopiero wieczorem i okazało się, że niektórzy zniknęli. Zostały po nich tylko jakieś magiczne okręgi. Rodolphe pognał wtedy na bagna i odkrył trupa wiedźmy. Ach no i przed tym wszystkim zaginął ponoć mag - przypomniał sobie jeszcze.

Panna d’Artois nie wyglądała na zdziwioną. Pokiwała tylko parę razy głową i zamyśliła się na moment. “Magiczna śpiączka… To o tych zaginięciach musieli mówić karczmarz i pani Pascal”, przemknęło jej przez myśl.
- Magiczne kręgi? Nigdzie ich nie widziałam… - odparła, próbując sobie przypomnieć jakiekolwiek osobliwe znaki w tym mieście, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. - Tak, czy inaczej, robię co w mojej mocy, naprawdę… Gdyby tylko był tu ktoś o większym doświadczeniu...
- Szuwary mają takiego pecha, że każdy kto zna się na magii umiera - powiedział Martin sfrustrowany. Nagle bartnik uniósł głowę nasłuchując hałasu.

Niewielki fragment gzymsu na budynku arsenału pękł i runął w dół razem z lawiną kilku dachówek. W dali gdzieś, chaotycznie wybrzmiał dzwon świątynny. Remi i Sophie przez chwilę mieli wrażenie, jakby ziemia delikatnie zadrżała.
Od strony rynku w nadbiegł ciężkimi krokami golem Vince, a pod jego nogami rozpryskiwały się cegły.
- Proszę zachować spokój! - recytował. - Odsunąć się od świątyni!
Jakiś fragment budowli spadł mu na głowę i rozbił się w drobny mak. Nie zrobiło to na kamiennym strażniku większego wrażenia.
Drzwi od domu braci Lavasseur otworzyły się nieśmiało i głowę wystawił najstarszy z nich.
- Na bogów, ludzie..co się dzieje?! - krzyknął.
Gdzieś w oddali wybrzmiało kilko wystrzałów.
Martin sam zadawał sobie to pytanie. Chciał wrócić na rynek i pomóc jakoś mieszkańcom, ale nie miał pojęcia jak. Dopóki zagrożenie było namacalne, mógł chociaż próbować coś zdziałać, tak jak w przypadku szeryfów. Jednak w obliczu magii czuł się bezradny. Po chwili zamrugał oczyma, zupełnie jak ktoś nagle przebudzony ze snu.
- Wszyscy poszaleli! - odkrzyknął krasnoludowi. Bartnik wpatrywał się w napięciu w tłum. - Trzeba ich jakoś ocucić - mruknął pod nosem, po czym zwrócił się głośniej do Lavasseura: - Dajcie mi jakąś linę!
- Nie mamy liny, sir. Nawet sznura. - Matthieu pokręcił głową. W tym czasie głowę przez drzwi wsadził Florent.
- W stajni będzie! - dorzucił.

Vince stanął przy zebranych zasłaniając szerokimi plecami widok na plac. Jego płonące oczy analizowały to co działo się przy Arsenale. Odwrócił się szybko do Remiego, krasnoludów i Sophie, której właśnie znowu zaburczało w pustym brzuchu.
- Proszę unikać otwartych przestrzeni - powiedział. - Wygląda na to, że sir Rodolphe znajduje się w poważnych tarapatach. Muszę zanieść mu pomoc jak najszybciej…
Kamienny strażnik nie popędził jednak na pomoc. Nastroszył się i spojrzał spod byka w stronę starego domu schadzek. Jęknęły tam drzwi w zawiasach…


Mgła gęstniała, a od Burego Kocura ciemny, krztuszący dym kładł się po ziemi. Z pobliskiego, dawnego burdelu zaczęli wychodzić mieszkańcy. Kilka wysokich osób, elfów, które wyglądały na zupełnie niewzruszone tym, co dzieje się dookoła. Sztywno przesuwali się w kierunku posesji braci Lavasseur.
Rodzina LeBlanc, jak mniemał Remi.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.
Sapientis jest offline