Wieża.
Clarit jako pierwszy wyszedł z piwnicy. Atmosfera była ciężka, że można było ją kroić nożem. Nie miał ochoty wracać do nieudanej pułapki ani tym bardziej do incydentu z Primusem. Spojrzał tylko na szopa w prowizorycznym nosidełku z płaszcza legionisty i westchnął z rezygnacją. Zapowiadał się niezły teatrzyk.
- Nieście go na górę. Aaron chyba się nieco zna na opatrywaniu ran - - powiedział bez entuzjazmu i sam ruszył ku schodom. Nie było nic więcej do powiedzenia, a i tak zaraz natrafią na właściciela szopa. A wtedy to dopiero będzie gadane i zgrzyt zębów.
Aaron, nieświadom dotychczas dramatu i swoistej tragikomedii rozgrywającej się w podziemiach, pilnował poprawnie więźnia. Później nie tylko jego, bo Luthias jeszcze dochodził do siebie po - jak to określił mnich - magicznych barachłach. Nie miał jednak pojęcia, że na jego czerep przyjdzie jeszcze jedno zmartwienie.
Usłyszał gwar, ale jakiś taki smętny, połączony z popiskiwaniem Szopena - co poderwało Aarona z miejsca. Może nie był geniuszem, ale jakoś od razu “wyniuchał”, że stało się coś niedobrego jego pupilowi. A miał umowę z Primusem, której ten nie dotrzymał. Niezbyt chętnie, ale po raz kolejny wbrew planom Aaron zostawił więźnia i Luthiasa samych sobie. Był wściekły; czy to bardziej na siebie czy na Primusa, w tym momencie nie zawracał sobie gitary.
Kudłatego Clarit spotkał dość szybko przed wejściem do piwnicy.
- Gdzie Szopen? - rzucił pytanie do Clarita. Ton głosu był znacznie zimniejszy niż normalnie. Aaron był ewidentnie zły.
Alchemik wskazał milcząc głową w ciemne wejście do korytarza. Mnich natychmiast bez większej refleksji zszedł, czy raczej wręcz zeskakiwał po schodach. Szybko znalazł Primusa… z okaleczonym szopem. Szopenem z jedną zwęgloną łapą.
Aaron odebrał bez słowa szopa, obdarzył Primusa morderczym spojrzeniem i odszedł na górę.
Po zmianie opatrunku szopowi, zapewnieniu mu misy z zimną wodą, w której Szopen mógł się studzić, i nieudanych poszukiwaniach czegoś przeciwbólowego dla futrzaka, zabrał się za szukanie Primusa, który stał pod ścianą, czekając na koniec starań mnicha i nie chcąc w nich przeszkadzać. Jego wielkie łapy mogłyby sprawić ból zwierzakowi.
- Wiesz, gdzie jest Primus? - mnich zadał pytanie Claritowi, którego spotkał po drodze. Nietrudno było zauważyć, że Aaron nie jest w nastroju na żarty.
Alchemik siedział w kuchni i pił z bukłaka wino, skrzywił się od marnej jakości trunku po czym spojrzał na Aarona. Kompletnie za nic miał Luthiasa i jego jestestwo. Dla alchemika równie dobrze mógłby być ozdobą na ścianie. Więzień był na miejscu, Ludzi nie brakowało - znaczy, że to po prostu klecha w zgrzebnym worku się wydurniał. Pewno przesadził z gorliwą modlitwą.
- Był za mną. Powinien już wyjść z korytarza. W końcu nie było gdzie się tam zgubić - odpowiedział wzruszając ramionami - W wieży też raczej nie zaginął. Poczekaj na niego. Oklep go nie minie - zakończył z cieniem kpiny w głosie.
Nie żartował z Aarona. Ale po tym co wydarzyło się w podziemiach Clarit z chęcią popatrzy jak obaj spuszczają sobie łomot. Szczerze liczył na wygraną mnicha.
- Wina? Skoro i tak czekamy? - zapytał wyciągając do zakonnika bukłak.
- Podziękuję - burknął mnich. I tak już pił, napije się później, jak oklepie się legionistę, żeby miał okazję do picia.
Clarit wzruszył ramionami i zakręcił bukłak po czym wrzucił go do reszty swojego ekwipunku.
- Spytaj potem dziadka. Może gdzieś chowa przed nami zioła, które znieczulą szopa.
Właściwie, dziadek nie chował przed nimi ziół, ale były raczej za słabe na dolegliwość Szopena.
- Nie starczą.
Po chwili padło pytanie do Clarita:
- Jak u ciebie umiejętności leczenia?
Alchemik ponownie spojrzał na Aarona.
- Coś tam prowizorycznie zrobię, ale cudów się nie spodziewaj. Opatrzyłem szopowi łapę. Improwizacja, ale raczej mu nie zaszkodzi, a lepiej tak niż bez niczego. Nie wiem co robić ze zwęglonymi kikutami - przyznał się uczciwie.
- Popilnujesz Szopena na chwilę? Idę się rozmówić.
- Jasne - odpowiedział. Ważne tylko, aby dali mu w końcu spokój. Szopa w bólach raczej nie posądzał o gadatliwość.