Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2017, 08:31   #138
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - Matnia (33:50)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 6 i 0



Mały xenos który był zwinny, zażarty i nienażarty bo obydwu Parchom trafić go było bardzo trudno. Buty i kolby ludzi nie były w stanie trafić kreatury ale musiała musiała zająć się ich unikaniem na tyle, że nie była w stanie zaatakować, żadnego z nich. Jednak gdy Black 4 o włos prawie trafił swoją kolbą zahaczając o wystający kolec stworzenia ten odłamał się i wbił mu się w udo. Walka przeciągała się. Jednak pojedynczy, mały xenos musiał w końcu uledz przewadze liczebnej butów, kolb i pięści ludzi. W końcu Black 0 trafił go butem miażdżąc mu łapę i przy okazji przyszpilając ją do podłogi. Okazję wykorzystał zraniony przed chwilą Graeff który dobił stwora miażdżąc mu łeb kolbą karabinka.

W tym czasie Black 6 widział swoich kolegów odległych zaledwie o jakieś dwa kroki walczących z jednym xenos. I to nie dużym. Za to sam miał przed sobą wiele innych podobnych stworzeń, tuż za szybą drzwi. Uderzały o nie, wybiły już szybę w oknie drzwi ale jeszcze nie sforsowały siatki wzmacniającej. Za to mimo, że Mathiasowi łzawiły oczy, drapało w gardle i kasłał co chwila a chaos alarmowych świateł i dźwięków syren dezorientował zauważalnie dostrzegł w głębi korytarza jak coś wybuchło drzwi. Na tyle mocno, że te przeleciały tuż za drzwiami za jakimi stał i trzasnęły gdzieś tam w ścianę poza jego polem widoczności. Coś się zbliżało i to coś dużego! Pewnie tym korytarzem oznaczonym na mapce HUD jako “Poziomy 1” więc aż do ostatniej chwili nie pojawiłby się przed zawalonym pomniejszymi obcymi oknie. Te zaraz też musiały sforsować siatkę nawet bez pomocy tego co nadchodziło a były na tyle małe i giętkie, że powinny dać radę przecisnąć się przez otwór po szybie w drzwiach.

Black 4 wbiegł do zadymionego pomieszczenia zalanego żółtymi, migocącymi lampami alarmowymi. Dobiegł do aparatury nadajnika i szybko ogarnął sytuację. Nadajnik holo jak nadajnik holo. Ten był poplamiony i zakurzony dodatkowo zasypany tynkiem i drobnym gruzem. Ekran holo jednak się świecił jak powinien czyli aparat był sprawny. Można było w nimpogrzebać jednak to by mogło zająć chwilę. Jednak na białej tablicy na ścianie obok jakiej stał aparat zwiadowca dostrzegł pośpiesznie napisany gryzmoł. “<- schr02”. Rzucał się w oczy bo był zakreślony w kółko kilka razy i w rogu tablicy jakby go ktoś pisał z stojąc właśnie przy tym aparacie. Strzałka przy napisie była skierowana w stronę z jakiej właśnie przybiegł Graeff. Na tym poziomie nie było na mapie jaką pokazywał HUD żadnych schronów ale pokazywał w sąsiednim pomieszczeniu zejście na niższy poziom. Za jego plecami trzasnęło okno i do środka wpadły dwa bliźniaki właśnie zatłuczonego xenosa.

Black 0 nie wbiegł za Owainem do pomieszczenia tylko wrócił do przedsionka mijając kaszlącego strzelca wyborowego. Podbiegł do wschodnich drzwi i zajrzał do środka. Nadal widział jakieś większe pomieszczenie chyba przeznaczone na miejsce jakiś ogólnych spotkań czy salę wykładową bo było wiele małych jednoosobowych stolików i krzeseł z czego sporo poprzewracanych. Prawie po przeciwległej stronie pomieszczenia były zamknięte drzwi a nad nimi napis “DO SCHRONU”. Gdzieś tam mapka HUD pokazywała za nimi wyjście na klatkę schodową która prowadziła zarówno w górę jak i na dół. Z bliska jednak widział, że z drugiej strony drzwi ktoś podostawiał kilka stołów i krzeseł jakby próbowano wzmocnić zaporę z samych drzwi. Te były zamknięte sądząc po panelu i czerwonym światełku. Ale jeśli nie były zakodowane była szansa, że wystarczy wcisnąć zielony przycisk i tak jak w windach powinny się otworzyć. Za to tak samo jak Black 6 usłyszał, że z drugiej strony południowych drzwi zbliża się coś ciężkiego i to zbliża się prędko! W przeciwieństwie do niego nie widział przelatujących drzwi ale widział jak przez okna do środka wskoczył pierwszy “szeregowy” xenos.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2




Black 8



Biegli! Korytarz na może trochę więcej niż kilkanaście metrów a zdawało się, że lada chwila się jeszcze wydłuży albo coś nagle rozpruje im plecy. Pierwszą parę stanowili Patinio wciąż podtrzymujący Amandę. Za nimi Mahler pomagający biec dr. Johansenowi. Na końcu Black 8. Ale biegli! I dobiegli!

Ciężko zdyszani zatrzymali się przy windach. Jedna ziała czernią otwartych drzwi, kolejna lśniła blaskiem gładkich drzwi jakby uparły się kontrastować ze sobą. Przy windach wzdłuż ścian biegł korytarz więc mieli trzy kierunki do upilnowania. Czwartym był otwarty szyb windy. Gdy dobiegli Latynos niezbyt delikatnie prawie wrzucił blondynkę w drzwi zamkniętej windy. - Otwieraj! - krzyknął do wciąż kaszlącej i załzawionej blondynki. Sam o razu doskoczył do szybu windy i przyświecając sobie latarką pistoletu szybko zlustrował dół i górę szybu.

Blondynka jednak oparła się bezwładnie o drzwi i puściła kolejnego pawia. Torsje przygięły ją w pół i wyglądało na to, że zatrucie jest poważne. Do drzwi dobiegła jednak druga para. Mahler również puścił naukowca. Ten choć miał poranione nogi był bardziej świadomy od Amandy bo choć też stękał i jęczał obolały od xenosowych pogryzień to wcisnął przycisk przyzywania windy. - Pokażesz mi to? - podgolony marine wskazał na claymore nadbiegającej jako ostatniej rudowłosej i złotookiej kobiety. Gdy się zgodziła Mahler szybko złapał wklęsło - wypukły prostokąt i odbiegł z powrotem kilka kroków z korytarza z jakiego przybiegli po czym przykląkł i zaczął rozkładać minę kierunkową - Osłaniaj mnie! Tylko nie odstrzel mi łba! - krzyknął nie odwracając wygolonej głowy. No gdy klęczał faktycznie zajmował perspektywę z dolnej połowy korytarza więc strzelać w tym kierunku było sporym ryzykiem.

- Gdzie ta winda!? - naukowiec trzepał przycisk przywołujący dźwig pionowy. W hałasie alarmów i ogłoszeń ewakuacyjnych nawet nie było słychać czy winda w ogóle działa. Starszy mężczyzna stał na poranionych przed chwilą nogach przytrzymując Amandę która uwiesiła się na jego ramieniu wciąż odczuwając skutki zatrucia toksyną i niecierpliwie wciskał ten przycisk raz za razem.

- Naadchodząą! - krzyknął ostrzegawczo latynoski żołnierz i zaczął strzelać w głąb góry szybu otwartej windy. Black 8 też dostrzegła zagrożenie. Widziała w głębi korytarza jak z klatki schodowej którą tu przybiegli wysypują się pierwsze małe xenosy z klasy “szeregowca”. Były na jedno czy dwa trafienia ale mogły ogarnąć windę w okolicy kilku sekund. Johan jeszcze nie skończył rozstawiać miny więc częściowo alej zasłaniał sobą swobodę obserwacji celu. Istniało realne ryzyko postrzelenia go w trakcie prowadzenia ognia. Nash mogła też wbiec te kilka kroków w głąb korytarza ale wówczas na krzyżówkach przy windzie żołnierz z Armii miałby w pojedynkę do upilnowania wszystkie pozostałe kierunki, dwa w pionie i dwa w poziomie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Olimpia Conti skinęła swoją ciemnowłosą głową biorąc bez słowa zapasowy plecak od Green 4. Na widok podanego granatu wyraźnie się zawahała. Słuchała i patrzyła jak mężczyzna w Obroży objaśnia zasady działania i użycia niewielkiego walca. Właściwie były idiotoodporne, ot wcisnąć przycisk bezpiecznika i rzucić. Dla amatorów problemem mogło być oszacowanie w chaosie walki strefy rażenia granatu no i sama celność rzutu. Ale samo działanie miotanych pocisków było znane nawet choćby z różnych holoprodukcji. Ale reporterka przedstawiała swoją postawą i wahaniem niepewność i rezerwę jaka często towarzyszyły osobom mającym pierwszy raz styczność z prawdziwym, bojowym granatem.

Conti okazała się jednak najprawdziwszą reporterką z krwi i kości. Gdy już przemykali się w stronę klubu i odgłosy trwającej walki stawały się coraz wyraźniejsze reporterka uruchomiła kamerę zamocowaną na jej barku. Wbudowane żyroskopy i stabilizatory pozwalały małej kulce w sporej mierze zredukować wstrząsy obrazu jakie wywoływał poruszający się człowiek. - Mówi Olimpia Conti. Nadaję na żywo i wciąż żywa z księżyca Yellow 14. Jestem obecnie przy zachodniej krawędzi krateru Max. Budynek jaki widzicie to klub Haven - Hell do niedawna jeden z najpopularniejszych klubów w kraterze. Obecnie sami państwo widzicie w jakim jest stanie. Z wnętrza dobiegają odgłosy walki choć jeszcze nie wiemy kto prowadzi walkę z tymi obcymi formami życia. Mężczyzna obok mnie to skazany prawomocnym wyrokiem więzień z budzącej wiele kontrowersji karnej jednostki specjalnego przeznaczenia MSW czyli “Parchów”. To jest dr. Jacob Horst skazany za wielokrotne morderstwa i podejrzany o wiele innych których mu jednak nie udowodniono. - małe oczko kamerki nakierowało się na idącego obok Green 4 z mieczem w dłoniach. Podchodzili wciąż po budynek klubu ale ani żadnych ludzi ani obcych z wnętrza nie było widać. Reporterka mówiła raczej cicho ale albo możliwe, że była jakoś sprzęgnięta ze swoją kamerką to wówczas odpowiednie oprogramowanie mogło wzmocnić jej głos na tyle, że brzmiałby jakby mówiła wyraźnie. Choć Green 4 nie był pewny czy naprawdę nadaje na żywo czy tylko nagrywa. Jeśli miała połączenie z satelitą to mogła nadawać na żywo.

W międzyczasie oboje doszli do rozwalonych drzwi klubu. Reporterka zamilkła pozwalając człowiekowi w Obroży wejść pierwszemu. Wewnątrz prezentował się miszmasz. Niektóre rejony i elementy wnętrza wydawały się nienaruszone. Swieciło światło najczęściej błęitne, butelki na półkach i lodówkach były równo ustawione ale takie nienaruszone rejony były w mniejszości. Chaos ostatnich dni i godzin uderzał w oczy. Porzucone kurtki, zgubione buty, rozbite butelki, plamy wylanej zawartości szkła i żył i martwe ciała kilku xenos. Teraz to wszystko tonęło jeszcze w alarmujących żółtych światłach alarmowych wdzierającą się pulsacyjnę tak w strefy mroku jak i łagodnych, błękitnych świateł świecących spokojnym blaskiem. No i odgłosy walki.

Odgłosy walki przebijały się do świadomości dwójki ludzi przykuwając uwagę. Strzały z broni krótkiej i triplety wojskowej. Do tego wybuchy i skrzeki obcych. Ale gdzie indziej. Gdzieś na piętrze bo odgłosy dochodziły z góry. Grupka strzelających ludzi nie mogła być zbyt duża, najwyżej na kilka luf. Conti zatrzymała się i popatrzyła pytająco na Parcha. Jasne było, że wejście do schronu musiało być gdzieś na dole a nie na górze. Ale ci co strzelali byli na górze. - Co zamierzasz teraz zrobić Jacobie? - reporterka zapytała chyba wciąż nie przerywając reportażu z pierwszej linii walk.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:50; 70 + 60 min do CH Black 2




Black 2 i 7



Kilka strzałów w twarz skutecznie spacyfikowało grubasa. Ale tylko na chwilę. Wyszli na zalany wodą korytarz przedzierając się przez wodę gdy znów spróbował. Widząc, że prośby i przekupstwo nie działają spróbował ucieczki. Zaczął brnąć przez wodę ale tym razem wtrącił się Black 7. Złapał go wolną pancerną łapą i zaczął wlec za sobą jak worek kartofli. Dla operatora ciężkiego pancerza wspomaganego ani woda ani ten dodatkowy ciężar jakoś specjalnie nie spowalniał. Zatrzymali się dopiero przy drzwiach które prowadziły do wewnętrznych sektorów bunkra. Black 2 dała znać przy panelu, że wracają i gdy na holo wyświetliła się głowa Wasilija który ją rozpoznał ciężkie antywybuchowe drzwi szczęknęły i majestatycznie rozsunęły się.

Po drugiej stronie stał Wasilij. Wciąż w tych ciemnych okularach oraz kilku jego ludzi. Wszyscy z automatami w łapach choć nie celowali do nikogo ale wyglądało, że są gotowi ich użyć albo po prostu trzymając broń w łapach czuli się ważniejsi i bezpieczniejsi. Wyraźnie jednak byli nastawieni na bierność czekając co szef powie i zrobi. Szef zaś bardzo zainteresował się przyprowadzonym przez Parchów facetem. Podszedł z wolna do niego i zaczął się mu bacznie przyglądać. Z bardzo bliska. Oglądał bez żenady jego mokrą od potu i wody nalaną twarz, bok głowy, szyję i resztę sylwetki. Grubas wyglądał jakby zaraz miał dostać palpitacji serca ze strachu.

- Ale mieliście posprzątać. - powiedział w końcu Wasilij wciąż o centymetry wgapiony w twarz grubasa.

- Oni chyba nie mogą. - odezwał się cicho jeden z ochroniarzy.

- Ależ Wasiliju Abramovichu! Ja jestem czysty! Nic mi nie jest! Jestem zdrowy! No przecież jakby coś mi było to by już było po mnie! To inni byli zarażeni ja jestem czysty! - grubas pękł i zaczął gwałtownie prosić szefa ochrony patrząc czasem desperacko to na dwójkę Parchów jacy go tu przyprowadzili to na resztę ochroniarzy jakby szukał tam wsparcia i ratunku.

- Nie podobają mi się twoje oczy Michaił. - wycedził Wasilij robiąc krok do tyłu. Gdy Diaz spojrzała w lepszym świetle w oczy pochwyconego mężczyzny dostrzegła, że białka są pocięte licznymi pęknięciami z drobnych żyłek przez co wydawały się czerwonawe od nabiegłej krwi.

- To przesąd! To głupi przesąd! Chyba nie wierzycie tej durnej schizolce! Kto by wierzył w jakieś diabły i demony?! Przecież to jakaś bzdura! Przecież tyle lat pracuję dla pana Morvinovicza! Jestem dobrym, wiernym pracownikiem! - mężczyzna prawie płakał i rzucił się na klęczki łapiąc desperacko za nogawkę spodni Wasilija. Mówił coraz szybciej wiedząc, że waży się szala jego życia.

- Może durna schizolka. Ale co do reszty się nie pomyliła prawda Michaił? - Wasilij ze wstrętem odkopnął mężczyznę w kombinezonie i ten poleciał na plecy. Szczęknął odbezpieczany automat.

- Nie! Nie rób tego! Wypuście mnie! Pójdę sobie! Nic wam nie zrobię! Błagam! Zlitu… - Michaił wyciągnął desperacko dłoń w stronę Wasilija i jego wycelowanego w siebie automatu. Nie dokończył gdy broń szczeknęła wytłumionymi pociskami i kilka tripletów robryzgło czaszkę mężczyzny kończąc i jego żywot i błagania.

- Dokończcie sprzątanie. Tu duży wrzuć go tam. A ty to spal. - Wasilij zabezpeczył automat i nie wydawał się jakoś zbytnio poruszony całym zajściem. Po kolei wydał polecenie najpierw wskazując na ciało Michaiła, potem na Latynosa w pancerzu wspomaganym a na końcu na Latynoskę z miotaczem ognia podpiętym pod karabinek. Diaz znów zobaczyła jak z góry nachyla się nad nią szyba lustrzanego hełmu Siódemki i własne zniekształcone w nim odbicie. Blac 7 wzruszył w końcu ramionami, schylił się by podnieść bezwładne już ciało i bez ceregieli wrzucił je z powrotem przez próg. Ciało upadło kilka kroków od ciężkich drzwi antywybuchowych. - A wy dwaj sprawdźcie czy jest czysto. - rzucił krótko do dwóch stojących ochroniarzy. Ci mieli miny jakby właśnie dostali w prezencie bombę do rozbrojenia.

- My?! Ale przecież oni mówią, że posprzątali! - zaprotestował z miejsca jeden z wyznaczonych chyba nie mając ochoty włazić do ciemnego i zalanego wodą korytarza.

- To oni tak mówią. Zasuwać i sprawdzić! - warknął ostrzej szef ochroniarzy patrząc już wyłącznie na dwójkę wyznaczonych ochotników. Ci popatrzyli na siebie, na leżące w głębi korytarza bezgłowe prawie ciało Michaiła, na automat Wasilija i chyba im wyszło, że jednak lepiej zrobić co im każe. W końcu jeśli było tam czysto to powinno być bezpiecznie. Niechętnie wiec poczłapali w stronę otwartych drzwi jakby szli na zatracenie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:50; 55 + 60 min do CH Brown 3


 

Brown 0



Brown 0 rozstała się z Karlem i dwójką pozostałych gliniarzy. Ruszyła już dobrze znaną sobie trasą do wewnętrznych rejonów bunkra. Tak samo jak poprzednio musiała zatrzymać się przed rzwiami i parą strażników. Gdy powiedziała z czym przychodzi jeden z nich zaczął rozmawiać przez komunikator.

- Szefie. Przyszła ta czarna. Chce z szefem gadać. - odezwał się ochroniarz klubowy stojący przed drzwiami schronu.

- Co mi przeszkadzasz?! Jaka czarna?! - odgłos biznesmena w białym garniturze był wyraźnie wkurzony i obydwaj ochroniarze spojrzeli na siebie lękliwie.

- No ta co tu przyszła z Hollyardem i resztą. Ta rodaczka. - ochroniarz z wahaniem próbował usłużnie doprecyzować kto stoi przed drzwiami. Przez chwilę brzmiała cisza. Potem ochroniarz kiwnął głową i odwróćił się by otworzyć panel. - Szef mówi, że możesz wejść. - poinformował Vinogradovą gdy otwierał panel.

Wewnątrz jakiś inny typ, tym razem młody i jakoś wcale nie wyglądający na ochroniarza, przejął rolę przewodnika i poprowadził ją tym samym korytarzem. Znów weszli do tego samego pomieszczenia konferencyjnego gdzie długi stół wciąż świecił asymetrią jednego brakującego krzesła rozwalonego niedawno przez Black 7. Kupki drewnopoodbnego plastiku nadal leżały gdzieś pod ścianą. Tym razem jednak pomieszczenie było puste i przewodnik śmiało przeszedł przez nie na drugą stronę i przeszli do kolejnego pomieszczenia. Te już wyglądało mniej biurowo a bardziej jak elegancki salon do bardziej swobodnych i prywatnych rozmów. Tu znowu siedziało i stało kilku ochroniarzy. - Szef zaraz przyjdzie. -
powiedział młodzik zatrzymując się gdy najwyraźniej doszli na miejsce przeznaczenia.

Brown 0 miała okazję przyjrzeć się wnętrzu. Nieduże na planie kwadratu o kilkumetrowych bokach. Przyjemne ciepłe światło z lamp na ścianach, ładny żyrandol, ciemne drewno lub coś co je świetnie udawało, skórzano podobne sofy i fotele wszystko to wyglądało na stylizację z XIX wiecznego klubu dla dżentelmenów. Tylko dżentelmenów tu brakowało bo ci ochroniarze wydawali się świetnie wpasowywać w rolę bramkarzy w klubie czy innych silnorękich ale do wizerunku dżentelmenów to im było dość daleko. Popatrzyli na nowo przybyłą kilku się uśmiechnęło niezbyt wyrafinowanie jak się faceci szczerzyli do siebie widząc fajne nogi, cycki czy dupę, kilku ograniczyło się do krótkiego spojrzenia i ten młodzik wyglądał przy nich najmniej męśniakowato. - Napijesz się czegoś? - zapytał podchodząc do barku i nalewając sobie z grubo rżniętej karafki do równie grubo rżniętej szklanki bursztynowego płynu. Szklanek stało jednak kilka mógł więc pewnie nalać i gościowi.

Szef faktycznie przyszedł po chwili. Drzwi po przeciwnej stronie niż weszła Brown 0 za przewodnikiem otworzyły się i ukazał się w nich facet w białym garniturze. Przez szczelinę drzwi przez moment Vinogradova dojrzała innego faceta. Rozwaloego wygodnie na jakiejś sofie i z dwoma przyklejonymi po bokach dziewczynami.

- Jesteś na moim terenie i będziesz się stosował do moich zasad! Jesteś moim kurwa gościem ale to się może w każdej kurwa chwili zmienić! - wycedził groźnie jawnie zdenerwowany Morvinovicz celując w tamtego palcem. To, że szef był skoncentrowany na czymś innym wykorzystali ci ochroniarze co dotąd siedzieli i zerwali się z miejsc. Pojawienie się szefa i to wyraźnie wkurzonego w ogóle zdawało się zelektryzować wszystkich obecnych w salonie.

- Tak? I kto cię wtedy zabierze z tego kurwidołka? Jest ryzyko to i cena rośnie! Jeden bilet, jeden milion! Przyślij mi coś egzotycznego! Mam ochotę na coś egzotycznego te zwykłe dziwki już mi się znudziły! I gdzie jest ta twoja blond gwiazda?! Miałeś mi ją sprowadzić! Postaraj się bo cena znów skoczy a na razie masz miejsce tylko na jeden bilecik! - głos faceta z drugiego pomieszcznia ociekał pewnością siebie i szyderstwem jawnie kpiąc z gospodarza w białym garniturze. Wkurzony szef uciął tą gadaninę trzaśnięciem drzwiami. Przez chwilę stał tak tyłem do salonu a ludzie w salonie wpatyrwali się w jego plecy.

- Co za nędzny chujek! - sapnął wściekły gospodin. Odwrócił się i z zaciśniętymi ze złości zębami przejechał palcami po włosach. Położył dłonie na oparciu fotela zaciskając je na nim mocno. Chyba się zastanawiał co dalej zrobić ale odezwał się ten młodzik który przyprowadził Parcha od wejścia.

- Zaraz szefie. Jak to tylko jeden bilet. A my? - młody skojarzył słowa które wpadły mu w ucho i chyba go zaniepokoiły sądząc po głosie i wyrazie twarzy. Jego pytanie zaalarmowało czujność pozostałych ochroniarzy i spojrzeli czujnie na szefa domagając się wyjaśnień. Morvinovicz podniósł głowę i błyskawicznie przeskanował twarze zebranych w pokoju.

- Jeden bilet to na cały pakiet. Wszyscy z was mają miejsce w tym pakiecie. Tak jak wam mówiłem wcześniej. Nie znacie wszystkich detali umowy to nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Rozumiemy się? - spytał szef patrząc po kolei na twarze swoich pracowników. Ci długo nie wytrzymali jego spojrzenia i w końcu chyba zcedowali odpowiedź na tego młodego. Ten z wahaniem ale w końcu pokiwał głową na znak zgody. Wątpliwości jednak już najwyraźniej zdążyły zalęgnąć się w głowach.

- Przyszła wiadomość od naszych przyjaciół. Ktoś chyba naprawił przekaźniki na dachu to znów mamy łączność. Wasilij dał znać, że tamtych dwoje skończyło i wracają. Ale posłał dwóch ludzi by to sprawdzili. - powiedział w końcu ten młody lekko kołysząc pękatą szklanką. Wypił końcówkę jej zawartości i odstawił z powrotem na barek.

- Dobrze Oleg. Zajmę się tym za chwilę. - skinął głową Morvinovicz gdy sytuacja zdawała się wracać do normy. Teraz podniósł wzrok na Vinogradovą. Patrzył uważnie jakby starał się odgadnąć dlaczego tu wróciła. - Rodaczka. Ta dobrze wychowana. - w miarę jak mówił swoboda zachowania i uśmiech jakie prezentował wcześniej podczas spotkania w sali konferencyjnej zdawały się z sekundy na sekundy wracać na swoje miejsce. Wyszedł zza fotela na jakim dotąd opierał dłonie i ruszył ku stojącej Vinogradovej. - Cóż się stało, że skromny biznesmen może nacieszyć oczy widokiem tak naturalnie pięknej słowiańskiej róży. - zapytał szarmancko stając przy Brown 0 i całując ją w dłoń na przywitanie. - I powiedz mi jeszcze różyczko czy nie wiesz może gdzie obecnie przebywa moja Amanda? - zapytał wciąż trzymając dłonią jej dłoń blisko swojej twarzy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline