Robert Jordan
Obcy nie miał żadnej mimiki, która byłaby rozpoznawalna dla człowieka; pozostawał nieprzenikniony, ale kiedy Jordan wymienił cenę, wydało mu się, że fixer trochę się rozluźnił... choć to mógł być też efekt alkoholu.
- Szukać dokładnie. - zatrajkotał translator - To nie była kradzież. Coś większego. Chcą wiedzieć co. - Klepak zamilkł na chwilę, jakby się namyślał, a potem powiedział powoli: - Płaci prywatny inwestor z Lotusa. Nie rządowi, ale są powiązania. Misja nieoficjalna. Jesteś spokojniejszy? - to, że Lotus miał swoich agentów na Tortudze, nie było dla nikogo zdziwieniem - ale podejrzenia o oficjalną współpracę ze znienawidzonym przez piratów rządem było wciąż wyrokiem śmierci, nawet na liberalnym Lewiatanie.
Płaszcz obcego znów wybrzuszył się dziwnie i wychynęły spod niego trzy blade macki, tym razem trzymające datapad. Robert nie mógł nie dostrzec, że ekran komputerka pokryty jest zaschniętym śluzem. Klepak poklikał chwilę.
- Nie płacę dniówek. Robota się przedłuża w nieskończoność. Tysiąc od znalezionego łebka, 250 mogę dać na start. Dostaniecie mieszkanie, bez zwrotów za co innego. - zamilkł i postukał macką w blat - Nie będziecie jedyni szukający. Konkurencja jest zdrowa, a liczy się czas. Mogę załatwić szpital i transport, jak potrzeba, nie wcześniej. - dodał na koniec, jakby miało być to jego ostatnie zdanie w ofercie.