Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2017, 18:15   #122
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RZ2fut2AWX4[/MEDIA]

Dłoń obdarzonej, wykonała lekceważący gest, w kierunku Deana, by ten nie przejmował się zadrapaniem jej zbroi. Musiała się skupić, bo to co zrobiła kiedyś i miała zamiar zrobić teraz, skończyło się śmiercią dla jednego z obdarzonych. Diody w okolicy oczu, rozświetliły się, gdy Jack, bez zbędnych ceregieli wdarła się do głowy mniejszej zbroi.

Złoty Obdarzony trafiał większego od siebie przeciwnika za każdym razem uszkadzając jego pancerz. Zbliżał się do niego coraz bardziej. Tamten jednak pokazał, dlaczego miał w tym momencie co najmniej cztery moce. Przestał strzelać i poczekał aż Theo był w odległości raptem kilkunastu metrów. Wtedy dobrze wyprzedził jego ruch i wystrzelił trafiając go centralnie w pierś. Niesiony pędem swojej mocy mężczyzna wywinął fikołka w powietrzu i upadł prawie pod nogami olbrzymiego przeciwnika.
Stracił oddech. Wolał nie patrzeć na wgniecenie na swojej piersi. Miał o tyle szczęścia, że pociski "czwórki" były konwencjonalne. Pomimo tego naszła go ochota, by zwymiotować krwią. Miał na bank połamane żebra i to w spore ilości.
Tymczasem latacz nagle zaczął opadać trzymając się za głowę. Zaczął się szarpać, wreszcie strzelać na ślepo na boki. Upadł na ziemię i zaczął się nerwowo rozglądać.
Z każdą sekundą jego osobowość rozpadała się coraz bardziej. Ledwo mógł się skupić na czymkolwiek.
- Uważaj! - Dean podniósł większą od siebie Jack i przerzucił przez plecy.
Upadła na ziemię przerywając swoją koncentrację, ale dzięki temu uniknęła rakiety, która gdyby nie chłopak, wybuchłaby na jej plecach. - Pomóż Theo z tym dużym, tamten jest mój - warknął ruszając biegiem w kierunku chwiejącego się nadal latacza.

Jack szybko pozbierała się z ziemi, omiotła spojrzeniem okolicę, orientując się w sytuacji.
- Dzięki
Elektroniczny dźwięk wydobył się gdzieś spod zbroi. Skinęła stożkowatą głową , dając znać Deanowi, że rozumie.Dostatecznie rozkojarzyła małego, McWolf powinien sobie z nim poradzić. Teraz przyszedł czas na dużego. Jego uwagę odciągał złoty, nieznany jej obdarzony, mogło więc pójść łatwiej, choć to nigdy nie było tak oczywiste, do momentu, aż nie wdarła się do cudzej głowy. Dlatego Jack spięła się, zaparła nogami, a diody znów rozgorzały, turkusowym światłem, kiedy cała jej koncentracja skupiła się na grzebaniu w głowie wrogiej zbroi.

Natomiast Złoty Obdarzony wykorzystał tą samą sztuczkę z której skorzystał w Grecji. Przyspieszył się jeszcze bardziej by jego ciało opanowało nieco ból, po czym przeturlał się na bok wroga wyposażony w działo. Bliskość oponenta działała teraz na jego korzyść. Rozproszył swoją broń i wyciskając wszystko ze swoich mocy zaatakował nerki przeciwnika.
Jego atak okazał się skuteczny. Olbrzym prawie nie zareagował na szybkie poderwanie się Theo, który sierpowymi dewastował jego pancerz na plecach.
Wszystko to było możliwe dzięki Dove, która zaatakowała umysł ich przeciwnika. Od pierwszej chwili wiedziała, że nie będzie łatwo. Przebicie się do środka to jedno, ale manewrowanie wewnątrz i wprowadzenie tam chaosu przychodziło jej znacznie trudniej niż w przypadku latające dwójki. Spodziewała się tego, bo dobrze znała własne ograniczenia.
Kupiła jednak wystarczająco dużo czasu Złotemu Obdarzonemu, być może ratując mu nawet życie.
Olbrzym w końcu poruszył się tnąc na odlew swoją piłą łańcuchową. Theo nie miałby problemów z unikiem, gdyby był w pełni sprawny. Choć nie czuł bólu to rana na piersi sprawiła, że zamiast sprawnie odskoczyć po prostu przewrócił się na ziemię i odturlał kilka metrów na bok.
Ruchy czwórki ewidentnie stały się wolniejsze i mniej skoordynowane, ale nadal był bardzo groźny. Ponownie wycelował swoje działo w Chezę i wystrzelił. Pocisk dosłownie o centymetry minął jej głowę i jedyne co poczuła to powiew wiatru.

Cheza nie ruszyła się, nie mogła. Wiedziała, że ma kilka sekund, nim znów będzie mógł użyć wyrzutni, zaczynała dostrzegać pewien wzór w zachowaniu dziesięciometrowej zbroi. Szukała drogowskazów w głowie, które kazały zawracać. Ona właśnie chciała dotrzeć, tam gdzie on wolał nie zaglądać, do najgorszego, najbardziej bolesnego wspomnienia.

Theo skorzystał z rozproszonej uwagi oponenta przyzywając swoją broń. Nie wiedział co nieznajoma Obdarzona robi, ale cokolwiek to było - działało. Z pozycji leżącej wycelował w gigantyczną sylwetkę i posłał kilka kolejnych strzałów po których podniósł się na nogi, gotów do kolejnych uników.*

Dove była już bardzo blisko osiągnięcia swojego celu. Wyczuła połączenie prowadzące do podświadomości, gdzie naprawdę bedzie mogła poszaleć.
Ale w tym momencie poczuła i ciągnięta niewidzialną siłą poleciała w kierunku czwórki. Ten nadstawił swoją piłę, na którą ona miała po prostu się nadziać.
Życie uratował jej Złoty Obdarzony, którego pociski wytrąciły z równowagi ich oponenta.
Jack wpadła na większego od niej przeciwnika, ale wykpiła się jedynie rozoraniem pancerza ciągnącym się od wierzchu dłoni do łokcia.
Choć nie ważyła dużo to pęd i ciągle narastające obrażenia czwórki sprawiły, że przewrócili się oboje padając obok wstającego na równe nogi Theo.

Złoty Obdarzony skorzystał z okazji. Maksymalnie się przyspieszył i dopadł do leżącej czwórki. Wbił lufę swojej broni w twarz większego oponenta i w tej samej chwili poczuł jak lufa broni przeciwnika oparła się na jego brzuchu. Pociągnęli za spust w tym samym momencie.
Siła trafienia wyrzuciła Theo w powietrze. Miał wrażenie, jakby go rozerwało na pół. Teraz naprawdę miał ochotę wyrzygać swoje wnętrzności.
Kiedy upadł na ziemię nie był w stanie się poruszyć.

Jack nie miała czasu, by zebrać się z ziemi i odskoczyć, na bezpieczną odległość. Dlatego, zamiast wykorzystywać siłę swoich mięśni, wykorzystała moc umysłu. Odepchnęła się od niego telekinezą, jednocześnie stawiając się do pionu. Kurz wzbił się w górę, kiedy Jack stanęła na równych nogach. Teraz był jej, znała już drogę, miała otwartą furtkę, chwila spokoju powinna wystarczyć, by wdarła się, do wnętrza podświadomości obdarzonego. Diody rozświetliły się, gdy Dove zaatakowała. Trwało to łącznie kilkanaście sekund. Dotarła do najgłębszych pokładów podświadomości i przepuściła wszystko przez młynek do mielenia mięsa.
Kiedy otworzyła oczy czwórka nadal żył, ale był już tylko warzywem. Jeszcze się rzucał na boki, co dało okazję Dove by zauważyć, że oponent nie ma połowy twarzy. To były jego ostatnie chwile zanim wyzionie ducha.

Mimo wszystko panna Dove nie była potworem. Postanowiła więc ukrócić cierpienia biedaka. Pomagając sobie telekinezą, dopadła do obdarzonego i wykręciła jego własną rękę, z wciąż kręcącą się piłą łańcuchową, wbijając mu ją w głowę, której połowy i tak brakowało.
Krew zaczęła bryzgać na wszystkie strony, ochlapując Jack kawałkami niszczonego pancerza i tkanek miękkich. Czwórka szarpnął się ostatni raz i wreszcie znieruchomiał. Po trzech sekundach jego zbroja zniknęła zostawiając nagie zwłoki z pękniętym, ciemnoniebieskim kryształem. Smuga dymu tego koloru wyleciała w powietrze i uderzyła w pierś Chezy.

Obdarzona westchnęła, dziwnym, elektronicznym i trochę trzeszczącym, jak stara gramofonowa płyta westchnięciem. Nie spodziewała się takiego uderzenia gorąca, takiego żaru, który wdarł się do jej wnętrza trawiąc je powoli i kojąc jednocześnie. To było odrealnione, a jednak całkowicie namacalne. Boskie i łaknęła tego więcej, a jednocześnie chciała to odrzucić i odejść tam gdzie zachodziło słońce. Jac Dove była w szoku.

Kiedy to stało się pierwszy raz, kiedy przejęła cudzą moc, była nieprzytomna, ledwo żywa, brocząca krwią z uszu, oczu, ust... Wówczas prawie straciła życie. Nie znała więc tego ogarniającego i niezwalającego uczucia towarzyszącego przejęciu mocy. Było dla niej obce, nie na miejscu i zupełnie ją zaskoczyło. Przez, krótką sekundę zapomniała o doskwierającej ranie ręki. Uczucie błogości przepełniło ją całą, ale Jack czuła się z tym, jakby właśnie... nie nie czuła się, ona wiedziała, że w tej krótkiej sekundzie, trudnej do opisania ekstazy odebrała komuś życie i będzie musiała iść dalej w świat z tą świadomością. Czasu nie da się cofnąć. Gdy opadł żar, jej serce cicho załkało.
 
Lunatyczka jest offline