Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-06-2017, 18:05   #121
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Pierwszy z pocisków wystrzelonych przez Theo trafił w mniejszego z Obdarzonych, jednocześnie odłupując i wypalając część pancerza na barku. Koleś jednak nie był nowicjuszem i kolejnych trafień uniknął szybkim szarpnięciem w tył. Jednocześnie płynnie wzbił się w powietrze lecąc zygzakiem.
Tą akcją złoty Obdarzony zwrócił na siebie uwagę dwójki napastników i obaj odwrócili się w jego kierunku.
Dzięki temu zupełnie zignorowali Chezę, która była poza ich polem widzenia. Dean podniósł się, choć spod lewej ręki broczył krwią, barwiąc na czerwono swój tułów i nogi.

Złoty Obdarzony uśmiechnął się w myślach. Dwóch na jednego. Dobrze. Wytworzył tunel aerodynamiczny biegnący od niego do latającego oponenta, po czym posłał w jego wnętrze kolejne pociski, dodatkowo przyspieszając je swoją mocą. Od razu po tym rzucił się w bok, oczekując jakiejś kontry.

Jack zasłoniła Deana, od kolejnych potencjalnych ataków, a dostrzegając, że jeszcze jakiś obdarzony jest po ich stronie, nie czekając na jakiekolwiek instrukcję, mocą telekinezy podniosła, palącego się wciąż SUV’a i cisnęła nim w kierunku mniejszego z obdarzonych.

McWolf podniósł głowę i widząc nad sobą cień odruchowo nadstawił swoje ostrza wychodzące z przedramion. W ostatniej chwili je jednak cofnął i jedynie lekko zadrapał pancerz Dove.
- Jack?! Sorry!
Tymczasem ciśnięty przez nią wrak przeleciał w sporej odległości od latającego Obdarzonego.
Theo nadal nie mógł go trafić, ale silny ostrzał zmuszał go do skupienia się na unikach. Natomiast odskok uratował mu tyłek, bo w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał ekspolodowała rakieta krótkiego zasięgu wystrzelona przez większego z przeciwników. Ten zaczął teraz zmierzać w kierunku złotego Obdarzonego strzelając ze swojego działa. Pierwszych dwóch Theo uniknął, ale dzięki temu latający przeciwnik również zaczął do niego strzelać. Jego kaliber był mniejszy, ale mógł strzelać seriami, które żłobiły wgłębienia w złotym pancerzu władającego Czasem.

Theo wytworzył kolejny tunel, tym razem biegnący od niego, po łuku, do większego Obdarzonego. Wpadł w niego i w czasie biegu kontynuował ostrzał ze swojej broni. Chciał skrócić dystans, czwórka miał wielokrotnie większą siłę ognia, a w walce wręcz Massashi nie miał sobie równych. Dodatkowo duża sylwetka zapewni mu osłonę przed irytującym latającym Obdarzonym.
Musiał jednak przyznać że nie docenił swoich oponentów. Byli dobrze zgrani, a ich moce ładnie się komponowały. Większy Obdarzony miał gigantyczną siłę ognia, ale był niezbyt mobilny. Czyniło to z niego dość łatwy cel, Theo był niemal pewien że w walce jeden na jeden zwyczajnie unikałby wszystkich, albo niemal wszystkich wrogich ataków, pakując swoje pociski w przeciwnika raz za razem. Niestety mniejszy Obdarzony skutecznie go rozpraszał. Niezbyt duży kaliber jego broni nie groził natychmiastową śmiercią, ale skutecznie zmuszał go do szukania osłony, czy też rozdzielania swojej uwagi.
Na szczęście nie był w tej walce sam. Liczył na to że rudowłosa i McWolf wreszcie coś zrobią żeby go odciążyć.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 12-06-2017, 18:15   #122
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RZ2fut2AWX4[/MEDIA]

Dłoń obdarzonej, wykonała lekceważący gest, w kierunku Deana, by ten nie przejmował się zadrapaniem jej zbroi. Musiała się skupić, bo to co zrobiła kiedyś i miała zamiar zrobić teraz, skończyło się śmiercią dla jednego z obdarzonych. Diody w okolicy oczu, rozświetliły się, gdy Jack, bez zbędnych ceregieli wdarła się do głowy mniejszej zbroi.

Złoty Obdarzony trafiał większego od siebie przeciwnika za każdym razem uszkadzając jego pancerz. Zbliżał się do niego coraz bardziej. Tamten jednak pokazał, dlaczego miał w tym momencie co najmniej cztery moce. Przestał strzelać i poczekał aż Theo był w odległości raptem kilkunastu metrów. Wtedy dobrze wyprzedził jego ruch i wystrzelił trafiając go centralnie w pierś. Niesiony pędem swojej mocy mężczyzna wywinął fikołka w powietrzu i upadł prawie pod nogami olbrzymiego przeciwnika.
Stracił oddech. Wolał nie patrzeć na wgniecenie na swojej piersi. Miał o tyle szczęścia, że pociski "czwórki" były konwencjonalne. Pomimo tego naszła go ochota, by zwymiotować krwią. Miał na bank połamane żebra i to w spore ilości.
Tymczasem latacz nagle zaczął opadać trzymając się za głowę. Zaczął się szarpać, wreszcie strzelać na ślepo na boki. Upadł na ziemię i zaczął się nerwowo rozglądać.
Z każdą sekundą jego osobowość rozpadała się coraz bardziej. Ledwo mógł się skupić na czymkolwiek.
- Uważaj! - Dean podniósł większą od siebie Jack i przerzucił przez plecy.
Upadła na ziemię przerywając swoją koncentrację, ale dzięki temu uniknęła rakiety, która gdyby nie chłopak, wybuchłaby na jej plecach. - Pomóż Theo z tym dużym, tamten jest mój - warknął ruszając biegiem w kierunku chwiejącego się nadal latacza.

Jack szybko pozbierała się z ziemi, omiotła spojrzeniem okolicę, orientując się w sytuacji.
- Dzięki
Elektroniczny dźwięk wydobył się gdzieś spod zbroi. Skinęła stożkowatą głową , dając znać Deanowi, że rozumie.Dostatecznie rozkojarzyła małego, McWolf powinien sobie z nim poradzić. Teraz przyszedł czas na dużego. Jego uwagę odciągał złoty, nieznany jej obdarzony, mogło więc pójść łatwiej, choć to nigdy nie było tak oczywiste, do momentu, aż nie wdarła się do cudzej głowy. Dlatego Jack spięła się, zaparła nogami, a diody znów rozgorzały, turkusowym światłem, kiedy cała jej koncentracja skupiła się na grzebaniu w głowie wrogiej zbroi.

Natomiast Złoty Obdarzony wykorzystał tą samą sztuczkę z której skorzystał w Grecji. Przyspieszył się jeszcze bardziej by jego ciało opanowało nieco ból, po czym przeturlał się na bok wroga wyposażony w działo. Bliskość oponenta działała teraz na jego korzyść. Rozproszył swoją broń i wyciskając wszystko ze swoich mocy zaatakował nerki przeciwnika.
Jego atak okazał się skuteczny. Olbrzym prawie nie zareagował na szybkie poderwanie się Theo, który sierpowymi dewastował jego pancerz na plecach.
Wszystko to było możliwe dzięki Dove, która zaatakowała umysł ich przeciwnika. Od pierwszej chwili wiedziała, że nie będzie łatwo. Przebicie się do środka to jedno, ale manewrowanie wewnątrz i wprowadzenie tam chaosu przychodziło jej znacznie trudniej niż w przypadku latające dwójki. Spodziewała się tego, bo dobrze znała własne ograniczenia.
Kupiła jednak wystarczająco dużo czasu Złotemu Obdarzonemu, być może ratując mu nawet życie.
Olbrzym w końcu poruszył się tnąc na odlew swoją piłą łańcuchową. Theo nie miałby problemów z unikiem, gdyby był w pełni sprawny. Choć nie czuł bólu to rana na piersi sprawiła, że zamiast sprawnie odskoczyć po prostu przewrócił się na ziemię i odturlał kilka metrów na bok.
Ruchy czwórki ewidentnie stały się wolniejsze i mniej skoordynowane, ale nadal był bardzo groźny. Ponownie wycelował swoje działo w Chezę i wystrzelił. Pocisk dosłownie o centymetry minął jej głowę i jedyne co poczuła to powiew wiatru.

Cheza nie ruszyła się, nie mogła. Wiedziała, że ma kilka sekund, nim znów będzie mógł użyć wyrzutni, zaczynała dostrzegać pewien wzór w zachowaniu dziesięciometrowej zbroi. Szukała drogowskazów w głowie, które kazały zawracać. Ona właśnie chciała dotrzeć, tam gdzie on wolał nie zaglądać, do najgorszego, najbardziej bolesnego wspomnienia.

Theo skorzystał z rozproszonej uwagi oponenta przyzywając swoją broń. Nie wiedział co nieznajoma Obdarzona robi, ale cokolwiek to było - działało. Z pozycji leżącej wycelował w gigantyczną sylwetkę i posłał kilka kolejnych strzałów po których podniósł się na nogi, gotów do kolejnych uników.*

Dove była już bardzo blisko osiągnięcia swojego celu. Wyczuła połączenie prowadzące do podświadomości, gdzie naprawdę bedzie mogła poszaleć.
Ale w tym momencie poczuła i ciągnięta niewidzialną siłą poleciała w kierunku czwórki. Ten nadstawił swoją piłę, na którą ona miała po prostu się nadziać.
Życie uratował jej Złoty Obdarzony, którego pociski wytrąciły z równowagi ich oponenta.
Jack wpadła na większego od niej przeciwnika, ale wykpiła się jedynie rozoraniem pancerza ciągnącym się od wierzchu dłoni do łokcia.
Choć nie ważyła dużo to pęd i ciągle narastające obrażenia czwórki sprawiły, że przewrócili się oboje padając obok wstającego na równe nogi Theo.

Złoty Obdarzony skorzystał z okazji. Maksymalnie się przyspieszył i dopadł do leżącej czwórki. Wbił lufę swojej broni w twarz większego oponenta i w tej samej chwili poczuł jak lufa broni przeciwnika oparła się na jego brzuchu. Pociągnęli za spust w tym samym momencie.
Siła trafienia wyrzuciła Theo w powietrze. Miał wrażenie, jakby go rozerwało na pół. Teraz naprawdę miał ochotę wyrzygać swoje wnętrzności.
Kiedy upadł na ziemię nie był w stanie się poruszyć.

Jack nie miała czasu, by zebrać się z ziemi i odskoczyć, na bezpieczną odległość. Dlatego, zamiast wykorzystywać siłę swoich mięśni, wykorzystała moc umysłu. Odepchnęła się od niego telekinezą, jednocześnie stawiając się do pionu. Kurz wzbił się w górę, kiedy Jack stanęła na równych nogach. Teraz był jej, znała już drogę, miała otwartą furtkę, chwila spokoju powinna wystarczyć, by wdarła się, do wnętrza podświadomości obdarzonego. Diody rozświetliły się, gdy Dove zaatakowała. Trwało to łącznie kilkanaście sekund. Dotarła do najgłębszych pokładów podświadomości i przepuściła wszystko przez młynek do mielenia mięsa.
Kiedy otworzyła oczy czwórka nadal żył, ale był już tylko warzywem. Jeszcze się rzucał na boki, co dało okazję Dove by zauważyć, że oponent nie ma połowy twarzy. To były jego ostatnie chwile zanim wyzionie ducha.

Mimo wszystko panna Dove nie była potworem. Postanowiła więc ukrócić cierpienia biedaka. Pomagając sobie telekinezą, dopadła do obdarzonego i wykręciła jego własną rękę, z wciąż kręcącą się piłą łańcuchową, wbijając mu ją w głowę, której połowy i tak brakowało.
Krew zaczęła bryzgać na wszystkie strony, ochlapując Jack kawałkami niszczonego pancerza i tkanek miękkich. Czwórka szarpnął się ostatni raz i wreszcie znieruchomiał. Po trzech sekundach jego zbroja zniknęła zostawiając nagie zwłoki z pękniętym, ciemnoniebieskim kryształem. Smuga dymu tego koloru wyleciała w powietrze i uderzyła w pierś Chezy.

Obdarzona westchnęła, dziwnym, elektronicznym i trochę trzeszczącym, jak stara gramofonowa płyta westchnięciem. Nie spodziewała się takiego uderzenia gorąca, takiego żaru, który wdarł się do jej wnętrza trawiąc je powoli i kojąc jednocześnie. To było odrealnione, a jednak całkowicie namacalne. Boskie i łaknęła tego więcej, a jednocześnie chciała to odrzucić i odejść tam gdzie zachodziło słońce. Jac Dove była w szoku.

Kiedy to stało się pierwszy raz, kiedy przejęła cudzą moc, była nieprzytomna, ledwo żywa, brocząca krwią z uszu, oczu, ust... Wówczas prawie straciła życie. Nie znała więc tego ogarniającego i niezwalającego uczucia towarzyszącego przejęciu mocy. Było dla niej obce, nie na miejscu i zupełnie ją zaskoczyło. Przez, krótką sekundę zapomniała o doskwierającej ranie ręki. Uczucie błogości przepełniło ją całą, ale Jack czuła się z tym, jakby właśnie... nie nie czuła się, ona wiedziała, że w tej krótkiej sekundzie, trudnej do opisania ekstazy odebrała komuś życie i będzie musiała iść dalej w świat z tą świadomością. Czasu nie da się cofnąć. Gdy opadł żar, jej serce cicho załkało.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 12-06-2017, 20:18   #123
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=34jC1fmeFD0[/MEDIA]

Theo nie był wstanie wydobyć z siebie nawet westchnięcia, ale wyczuł że czwórka przestała się ruszać. Zamknął oczy i skupił się na swoim ciele. Wcześniej ta sztuczka nie zadziałała, ale może teraz gdy miał więcej mocy mu się uda. Ostrożnie roztoczył swoją podstawową moc nad swoim ciałem poniżej klatki piersiowej i popchnął się powolutku w tył w czasie. Natychmiast poczuł jak odpływa z niego siła i wiedział że nie da rady się całkowicie załatać. W związku z tym najpierw skupił się na otwartych naczyniach, a potem na porwanych nerwach.
Z perspektywy trzeciej osoby musiało to niezwykle wyglądać. Krew która wylała się z ciała Obdarzonego posłusznie zaczęła się cofać do naczyń ruchem podobnym do tego jaki wykonuje chowający się ślimak.
Gdy już większość szkarłatnego płynu wróciła do swojego domu tętnice Obdarzonego zaczęły się wić jak węże i zespalać na końcach. Był to bardzo powolny proces, ale efektywny. Gdy Theo skończył jego brzuch wypełniała siatka z naczyń krwionośnych, zawieszonych w zasadzie w powietrzu. Nie dał rady odtworzyć swoich mięśni, ale było to bez znaczenia. Rana nie była już groźna, choć czuł się teraz jak po biegu z Maratonu w pełnej zbroi hoplity. Krótko mówiąc chciał zamknąć oczy i obudzić się nie wcześniej jak za tydzień.

Mimo wygranej, nie mogli osiąść na laurach, dlatego kiedy pierwszy szok minął, Cheza, nie zważając na ból i niepewności, która ją ogarnęła, po tym co stało się raptem chwilę temu, rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu tego, dla którego tu przyjechała.
Zobaczyła go idącego spokojnie w ich kierunku. Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała, z obu przedramion wystawały mu po dwa ostrza, teraz usmarowane krwią tak jak zresztą całe jego ręce.
Oprócz tego nie widać było u niego żadnych ran nie licząc tej pod pachą, które nabawił się na samym początku.
W milczeniu podszedł i stanął przy nich. Był wyjątkowo mały przy Chezie i Theo, mierząc raptem dwa i pół metra.
- Wszystko w porządku? - zapytał patrząc na leżącego bez ruchu Theo.
- Bywało… Lepiej… - odparł ciężko - Jak wam… Poszło?
- Chyba… - Tutaj turkusowe diody w okolicy oczu skierowały się w kierunku Deana - chyba mamy dwa trupy. - elektroniczne westchnięcie podniosło się w eterze - Pozbieracie się do kupy?
- Zużyłem całą… Siłę... Na załatanie się. Potrzebuję godziny. I opieki medycznej. Postronni? - Theo zadał pytanie, mając nadzieję że jedno słowo wystarczy by zrozumieli jego przekaz. Nie był wstanie się zmusić do konstruowania pełnych zdań.

Jack rozejrzała się dookoła, szukając kogoś w zasięgu wzroku, żywego, czy też martwego.
Na szczęście wyglądało na to, że jedynymi ofiarami byli funkcjonariusze z obstawy Dove. Turyści uciekli w popłochu jak tylko walka się zaczęła i żaden nie oberwał jakimś odłamkiem.
Podobnie sytuacja się miała z grupą archeologiczną, która znalazła schronienie wewnątrz Świątyni Słońca. Żaden z nich nie odważył się jeszcze wychylić głowy zza osłony.
- Brak ofiar, poza… moim kierowcą. Dean, macie gdzieś zapasowe ubrania? - zwróciła się do młodzika.
- W obozie - wskazał za plecami - dwa komplety dresów, ale jakoś sobie poradzimy. - Jack? Na pewno wszystko w porządku? - wskazał na jej rękę, pod którą była już spora kałuża krwi.
Dove spojrzała na swoją, bezwładnie zwisającą u jej boku rękę. Chwilę jej się przyglądała, nim odważyła się unieść spojrzenie na McWolfa.
- Niech ktoś z waszych ludzi, bo jak mniemam nie siedzicie tu tylko we dwójkę, wezwie pomoc medyczną. Wszystkim nam się przyda, do tego czasu.. musimy chyba pozostać w formach zbroi. - zawyrokowała, oceniając stan Deana i Theo, uważnie im się przyglądając.
Theo wtrącił się w wymianę zdań.
- Jest w dość dobrym… Stanie. Tylko źle wygląda. Zwykły chirurg to zszyje i za dwa tygodnie przemiana załatwi resztę... Żaden większy nerw nieuszkodzony, rozerwane łuki tętnicze dłoni, ale to mały problem. - Obdarzony wziął kilka głębokich wdechów po czym w zasadzie ryknął.
- JUŻ JEST BEZPIECZNIE, WEZWIJCIE POGOTOWIE. DOKTORANCI, PRZELICZCIE STUDENTÓW.
Po dłuższej chwili podopieczni Theo wreszcie zareagowali. Jeden z nich organizował studentów, a drugi wykonywał telefon za telefonem.
Po turystach nie było już dawno śladu. Opiekunowie kompleksu Teotihuacan nie kwapili się do podejścia. Trudno było im się domyślić kto wygrał w tej potyczce. Dla nich każdy Obdarzony był zagrożeniem.
- Czego oni mogli chcieć? - zapytał Dean kiedy doktorant potwierdził, że karetki i SPdO będą na miejscu za kilka minut.

- Mocy. Pytanie tylko czyjej. - mruknął Theo.
- Duży, miał za cel ciebie - powiedziała patrząc na złotego obdarzonego.
- Nie wiem czym sobie… Na taki zaszczyt zasłużyłem. Ja myślałem raczej że celuje w ciebie.
- Wbrew pozorom, nie jestem nikim ważnym. Zresztą, to nie ma znaczenia, żałuję tylko, że nie mogę powiedzieć więcej o ich motywacjach.- mruknęła, co przypominało dźwięk zaciętej w czytniku płyty - Często Ci się to zdarza?
- Trzeci? Trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Co gorsza tym razem nie zebrałem żadnej mocy. Co czyni mnie podatnym. - mruknął - Za każdym razem… Jak mam do czynienia ze Światłem coś się dzieje.
Chrapliwe, warknięcie wydobyło się gdzieś z wewnątrz obdarzonej. Popatrzyła na Theo, a diody, na chwilę zalśniły.
- Zdobywanie nowej mocy to nic czym powinieneś się chwalić. Byś ty rósł w siłę, ktoś musi zginąć i to nie ma znaczenia, w jaki sposób to się stało. Dlatego, proszę, przynajmniej przy mnie powstrzymaj się od podobnych komentarzy… - skinęła głową, jakby chciała potwierdzić swoje słowa po czym zapytała - potrzebuję wezwać tutaj techników i ekipę SPdO, a poza tym przydałoby się, aby mój przełożony dowiedział się co tu się dzieje.. skoro to nie jest pierwszy raz, powinniśmy o tym wiedzieć, by móc zabezpieczyć się przed podobnymi sytuacjami. Potrzebuję bezpiecznego połączenia, macie takie?
- Im więcej mam mocy… Tym bezpieczniejszy jestem… Następnym razem mogę być sam. Nie jestem dumny z śmierci które zadałem. Były konieczne dla mojego przeżycia. - Theo wzruszył ramionami i ostrożnie się podniósł do pozycji siedzącej - Macie moje akta. Myślałem że jesteście świadomi tego że byłem... Dwa razy atakowany. I nie mam takiego połączenia. Zadzwoń do centrali ze zwykłego telefonu. Doktoranci takie mają.
- To po przemianie... Najpierw lekarz. - Jack postanowiła już nie komentować tematu zdobywania mocy, nie kiedy Dean był obok.

Theo prychnął pod nosem ale nie komentował poglądu rudowłosej na świat. Był strasznie… Naiwny. Wyraźnie źle się czuła z tym że musiała zabijać, nawet w samoobronie. Było to zarówno słodkie, jak i beznadziejnie niedojrzałe. Moce marnowały się na takich osobach.
To przypomniało mu że wyszedł z tej potyczki bez żadnego zysku. Zaklął w myślach. Potrzebował kolejnych mocy. Czuł że takie sytuacje będą się przydarzały coraz częściej i musiał być na nie gotowy. Trzy razy w ciągu trzech miesięcy. To zdecydowanie nie mógł być przypadek. Z braku mocy musiał się skupić na rozwoju tych które już miał. Krótko mówiąc musiał ćwiczyć, musiał znaleźć sobie jakiegoś partnera do sparingu. Może McWolf będzie odpowiedni? Zdawał się być bardzo uzdolniony, a jego zbroja… Coś w tyle umysłu podpowiadało mu że taką samą zbroję miał jeden z największych wojowników starego świata. Może coś z jego umiejętności spłynęło na młodzieńca?
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk syren. Dwie karetki wjechały na teren kompleksu, a kolejne wozy służb mundurowych pędziły odległą drogą. Theo poczekał aż ratownicy medyczni będą gotowi by go przejąć i się przemienił. W ciągu pięciu sekund stracił przytomność.

***

[MEDIA]http://img.medicalexpo.com/images_me/photo-g/104897-8749614.jpg[/MEDIA]

Gdy tylko Theodor się obudził zażądał od personelu szpitala dostępu do telefonu. Nikt nie oponował, więc w ciągu kilku minut Obdarzony wykonał serię telefonów. Najpierw zadzwonił do doktorantów i spytał o postęp. Oczywiście niczego nowego jeszcze nie znaleźli, ale zdawali się być ucieszeni jego powrotem do zdrowia. Potem wykręcił numer McWolfa. Ten nie odebrał, nagrał się więc na sekretarkę.

- Tutaj Theo. Właśnie się obudziłem. Byłbyś wstanie zorganizować mi miejsce do przemiany i treningu? Muszę podszlifować swoje umiejętności i nieco przyspieszyć gojenie się moich ran. Gdybyś chciał ćwiczyć ze mną to byłoby mi niezwykle miło. I jeszcze jedno. Jeśli możesz to nie wspominaj o tym w Centrali. Za każdym razem jak Światło coś dla mnie robi jestem atakowany.

Teraz musiał czekać aż go puszczą ze szpitala. Lekarze pewnie chcieliby go przetrzymać jeszcze przez tydzień czy dwa, ale Obdarzony postanowił że wypisze się gdy tylko będzie wstanie samodzielnie chodzić. Chciał zachaczyć o Świątynie i sprawdzić czy Ołtarze mają jeszcze jakąś wiedzę którą mógł zdobyć. Chciał też sprawdzić czy może pobierać z nich moc. Jeśli był wstanie ją wlać by je uruchomić to logika sugerowała że powinno to działać też w drugą stronę. Zakładając że te antyczne systemy miały jakiekolwiek baterie.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 15-06-2017, 16:25   #124
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Adrenalina zdążyła jej opaść i pozostawało tylko odczekać kiedy zapanuje nad zdenerwowaniem. Z nieobecnym spojrzeniem, wbitym w kubek zielonej herbaty, Erika masowała sobie dłonią lewą rękę, bo jeszcze w trakcie konwolu złapał ją skórcz. Kalipso zastanawiała się nad powodem, dla którego Drwal się poddał i bez walki oddał w ich ręce. Być może trafiła na pierwszego w swojej karierze gościa z ciemnym kryształem, który wolał użyć rozsądku niż rzucać się z pięściami.

- Tak się wpatrujesz w ten kubek, że wyglądasz jakbyś chciała zamieszać wodę samą myślą - odezwała się Jane, wyrywając Węgierkę z rozmyślań. Erika uniosła pytająco brew, aż w końcu pokręciła głową. - Cieszmy się, że mocy nie można używać inaczej jak w formie zbroi - odparła jej i sięgnęła po herbatę. Upiła łyk i skrzywiła się, bo smak był paskudny, a co gorsza niesłodzone. - Tak się tylko zastanawiam kogo tu przydzielić w zastępstwie - wyjaśniła swoją nieobecność duchem. - Tego typa, Drwala, zabieramy ze sobą. To zbyt niebezpieczne by go tu zostawić... Czy Alex też miał tyle syfu do ogarniania?

- Mniej więcej - stwierdziła po chwili namysły Nuke, która siedziała niedbale, z nogami założonymi na biurku i rękami skrzyżowanymi przed sobą. - W sumie to Vince ma najlepszą robotę, choć udaje, że mu się siedzenie za biurkiem nie podoba - wzruszyła ramionami.
- Gdzie Kurt?
- Integruje się - sarknęła Nills.
Lorencz zaśmiała się, ale nie skomentowała tego.

***

Kalipso w końcu uległa namowom by wystąpić przed kamerami. Mieli w końcu udaną akcję za sobą, a każdym, nawet najmniejszym sukcesem należało się wychwalać pod niebiosa, szczególnie w sytuacji kiedy tyle ostatnio działo się na niekorzyść Obdarzonych, z winy innych Obdarzonych. Erice jednak nie pasowało to jak chciano ją zaprezentować. Pokazywanie się w zbroi, szczególnie gdy miało się siedemnaście metrów wysokości, bywało kłopotliwe, głównie by uniknąć pojawienia się w sieci zdjęć wykonanych przez nadgorliwych paparazzi mających aparaty z za dobrymi obiektywami. Chodziło tu o zdjęcia nagości. Co prawda blondynka nie miała się czego wstydzić, ale wolała nie oglądać się w jakimś brukowcu, szczególnie teraz gdy była z Williamem.

On też był głównym powodem, dlaczego wzbraniała się od udziału w “spektaklu”. Nie powiedziała wciąż Rushowi o swoim stanowisku i wolała by nie dowiedział się tego z telewizji. Ostatecznie przekonała się myślą o tym, że przecież Polska nie była interesująca, więc wiadomości stąd nie będą pokazywane ogólnoświatowo, pozostaną lokalnie Jane jeszcze chwilę próbowała odwieść ją od tego, ale ona robiła to wyłącznie dla własnej wygody ochroniarza który przy takim widowisku będzie miał roboty od cholery i oczy dookoła głowy.

Węgierka w ostatniej chwili odwołała spotkanie z siostrą, obiecując, że odezwie się jak tylko wróci do Niemiec. Pozostały czas Obdarzona spędziła na zbieraniu kopii dokumentacji z polskiego oddziału SPdO. Wieczorem po zameldowaniu się w hotelowym pokoju, do późnej nocy szykowała się do wywiadu, który miał mieć miejsce kolejnego dnia.
Gdzieś w międzyczasie przyszedł do niej Kurt. Uprosił by dostać przepustkę na wyjście z chłopakami z dochodzeniówki na “piwo”. Lorencz wiedziała, że na wspomnianym piwie się nie skończy, to było po prostu niemożliwe w tym rejonie i czuła, że może żałować dania mu pozwolenia. Ale zaryzykowała, ostrzegając tylko, że jeśli coś odpieprzy po pijaku to wyśle go na K2 na co najmniej pół roku dodatkowego szkolenia, by robił cały ten czas w utrzymaniu.

Gdy kładła się spać Kurta jeszcze nie było w jego pokoju.

***


Publiczne wystąpienia nie stanowiły dla Lorencz problemu. Spotkanie zorganizowano przed południem w Warszawskich Łazienkach. Kalipso, pojawiła się na miejscu w formie zbroi. Okolica była wyjątkowo urokliwa i jakże pasujące do jej żywiołu. Zupełnie jakby organizatorzy chcieli podkreślić wyjątkowość tego wydarzenia. Było więc nie tylko ładnie, ale również bezpiecznie dla powierniczki żywiołu. Po trwającej kwadrans efektownej pokazówce podstaw władania mocą, Obdarzona oddaliła się do przygotowanego dla niej ustronnego miejsca do przemiany i po ubraniu się wróciła do dziennikarzy w obstawie Nills oraz Kurta, który pomimo zarwanej nocy wyglądał całkiem schludnie. Co innego policjanci, z którymi imprezował.

W wywiadzie Kalipso zapewniła o tym, że Polska już niedługo otrzyma nowych opiekunów z ramienia Światła, a zatrzymane osoby, odpowiedzialne za ostatnie incydenty zostaną postawione przed sądem. Odpowiednio wyselekcjonowani reporterzy otrzymywali uwagę Nadzorczyni i jej odpowiedni na zadawane przez nich pytania. Wszystko po to by relacja miała jak najbardziej korzystny wydźwięk PRowy dla Światła. W końcu jeszcze przed wystąpieniem, dnia poprzedniego Lorencz zwalczyła swoją prywatną niechęć do ich eksperta od Public Relations i skontaktowała się z Sushmitą by podała jej, które stacje są sprzyjające ich organizacji. A Biały uwielbiał kiedy dobrze mówiono o Świetle. Hinduska była wyjątkowo pomocna. Podejrzanie wręcz.

***

Było już blisko północy kiedy Erika znalazła się w apartamencie pokoju hotelowego. Z torbą przewieszoną przez ramię przeszła przez pokój, prosto do sypialni. Jane załatwiała jeszcze im kolację, bo od śniadania, poza drobnymi przekąskami, to nic więcej już w ustach nie mieli.
Rollinsa oczywiście z nimi nie było. Owszem, miał pokój drzwi obok apartamentu Kalipso, ale znów uprosił ją by dostać przepustkę na wyjście z chłopakami z dochodzeniówki również dziś. Tym razem jednak Kalipso się nie wahała, w końcu zachował się bardzo dobrze.

Jane wróciła z zapewnieniem, że kolacja i podwieczorek lada chwila się pojawią. Usiadła na kanapie i włączyła telewizor. Wszystkie stacje informacyjne w Polsce pokazywały Kalipso.
- No powiem ci, że Alex to uwielbiał się popisywać, ale ty go przebiłaś - skomentowała śmiejąc się pod nosem.
- Wolę określenie Whistlera: “ocieplanie wizerunku” - odparła Erika i ziewnęła przeciągle. - Idę się umyć, zawołaj mnie jak będzie jedzenie.
- Jasne - odparła Nills ze skinieniem głowy.

Lorencz była tym dniem zmęczona. A było to te gorsze, bo psychiczne zmęczenie. Jeszcze całą drogę z Łazienek do hotelu spędziła na telefonie z Vincentem, omawiając sprawy bieżące, na które decyzje musiała podjąć ona i to nie mogło oczywiście czekać na jej powrót. Teraz na wszelki wypadek zostawiła służbowy telefon w sypialni, biorąc ze sobą wyłącznie prywatny. Czekały tam na nią zaległe wiadomości z domu i oczywiście kilka czułych smsów od Williama. Czytając to, w wannie wypełnionej gorącą wodą, Erika mogła się w końcu odprężyć.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 15-06-2017, 19:17   #125
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Odgłos zbliżających się syren karetek i oddziałów SPdO był w tej chwili najmilszym dźwiękiem jaki mogła usłyszeć. Elektronicznie, odetchnęła z ulgą, trzymając rozoraną rękę. Ramię i dłoń, zwisały bezwiednie, podtrzymywane przez jej zdrową rękę, by rozcięcie nie ciągnęło bólem. W postaci zbroi, obdarzeni również odczuwali ból i nawet świadomość, że zaraz otrzyma pomoc, a potem wystarczy przemiana by nie została jej nawet blizna zupełnie nie pomagała. Mimo to wolała ten ból. Jego fizyczny wymiar, pozwalał, choć na chwilę przytłumić kołaczące się w głowie myśli. Jack musiała poradzić sobie ze świadomością, że zabiła człowieka. Próbowała tłumaczyć sobie, że wybór był prosty, oni albo on i w tym wypadku nie było innej odpowiedzi niż on. Wiedziała też, że po tym co zrobiła w jego umyśle, śmierć była niemal nagrodą. Mimo to, czuła się potwornie. Za pierwszym razem, nie wiedziała, nie kontrolowała tego co się dzieje, nie zdawała sobie nawet sprawy, że jej postępowanie może mieć takie skutki… wówczas to po prostu był wypadek. Teraz jednak nie mogła nazwać swojego zachowania inaczej niż morderstwo z zimną krwią. Jack Dove morderczyni – tak o sobie myślała i to wcale nie były dobre myśli.

Gdy ratownicy poprosili ją o przemianę, musiała wrócić umysłem, do chwili obecnej. Popatrzyła na Deana, na Theo, który w tej chwili już znajdował się w karetce i w końcu, powróciła do ludzkiej postaci. Ręka pulsowała bólem, od którego Jack zagryzła zęby. Brak części włosów na głowie, umknął jej uwadze, gdyż umysł walczył z tym by nie krzyczeć. Krew popłynęła z otwartej rany, a Jack, tylko dzięki silnym dłoniom ratowników medycznym nie zwaliła się na ziemie, gdy nogi się pod nią ugięły. Położono ją na wózku i okryto folią NRC, by organizm nie utracił ciepła. Rzuciła ostatnie spojrzenie Deanowi, z którym nawet nie chciała chwili porozmawiać, nim drzwi karetki zamknęły się. Ruszyli do najbliższego szpitala.

[MEDIA]http://www.newyorknursinghomeabuselawyerblog.com/wp-content/uploads/sites/119/2015/10/hospital-food.jpg[/MEDIA]

Kilkanaście minut po wizytacji lekarzy Jack dostała obiad. Kucharz okazał się na tyle przytomny, że podano jej bardzo małe porcje mięsa i warzyw, dzięki czemu dała radę posługiwać się tylko widelcem.
Kończyła posiłek, gdy usłyszała głos z charakterystycznym, australijskim akcentem.
- Smacznego Cheza.
W progu do jej pokoju stanął Jack Vellanhauer. Co było raczej oczywiste - w końcu to on był Nadzorcą na Amerykę Północną. Nie mógł zignorować takiego incydentu.
- Jak się czujesz? - zapytał.
Jack nie potrafiła ukryć zdziwienia, kiedy zobaczyła posiadacz żywiołu ognia. Przełknęła kawałek, mięsa, który akurat przeżuwała i przechyliła głowę spoglądając na Jacka.
- Na pewno nie lepiej niż wyglądam – wzruszyła ramionami, co wywołało ból, odbijający się nieładnym grymasem, na jej ładnej buzi.
- Co tu robisz Jack?
- W teorii zabezpieczam teren, a tak naprawdę to uspokajam lokalne władze, kiedy Rocket jest na urlopie. Nie chciałem go ściągać z Seszeli, zresztą i tak miałem bliżej niż on, a ten miodowy tydzień mu się należy - wyjaśnił.
- Ale co robisz, tutaj? - położyła nacisk na ostatnim słowie, zapewne mając na myśli swoją salę szpitalną. Dove raczej nie spodziewała się wizyty Smauga.
- Chcę wiedzieć dlaczego zostaliście zaatakowani. Z opisu walki jaki otrzymałem od McWolfa domyśliłem się, że wdarłaś się im do umysłów.
- Szukali tego złotego, ale nie było czasu na zbieranie informacji. Robiłam co innego - mruknęła, a cień przebiegł przez jej piegowatą twarz - Ja mam jednak ważniejsze pytanie, jak to się stało, że Rocket uznał, że bezpiecznym jest mieć na swoim terenie, kogoś, kogo już dwa razy w przeciągu ostatniego miesiąca atakowano i nie pozostawienie mu na stałe ochrony co najmniej jednego oddziału SPdO? Bo jak dla mnie wygląda to na naprawdę poważne zaniedbanie Jack.

Jack podparł ręką brodę i się mocno zamyślił słuchając jej.
- To rzeczywiście bardzo duże przeoczenie - zgodził się z nią. - Prześledzę ścieżki służbowe, które zaniedbały tą sprawę i wyciągnę konsekwencje.
Westchnął i potarł brodę.
- Twoje potwierdzenie, że Theodor Masasshi był celem... Jego moc polega na kontroli metabolizmu. To nie jest coś, co tłumaczyłoby tak częste ataki.. Musi być jeszcze jakiś inny powód. Podejrzewasz coś może?
Jack milczała chwilę, zastanawiając się, odgrzebuję potrzebne jej informację, z właściwych przegródek jej umysłu i pamięci. Uniosła w końcu spojrzenie na Smauga. Miała pewne podejrzenie, ale potrzebowała odpowiedzi na jedno krótkie pytanie.
- Ile on ma mocy Jack?
- Według informacji do tej pory zebranych to trzy. Bazowy metabolizm, oraz zdobyczne. Karabin i coś w stylu tunelu aerodynamicznego, gdzie może przyspieszać rzeczy i istoty znajdujące się w nim.
- Widziałam co najmniej dwie z jego mocy, karabin i tunel, tak mi się wydaje. Metabolizm też mógłby go przyspieszyć, ale… - uniosła zdrową dłoń, do twarzy i przetarła ją zmęczona - ...ale to co zrobił, tam na miejscu, nie może być tłumaczone żadną z tych mocy. Wątpię by był czwórką, bo jego wielkość, się nie zgadza, z drugiej strony Dean jest bardzo mały jak na dwójkę, więc to też się zdarza. - krótka dygresja oddzieliła ją od wyjaśnienia o co jej chodzi - nieważne.. Zakładając, że jest trójką na pewno o czymś nam nie powiedział. Cofnął krew we własne żyły, gdyby nie to, że wiemy gdzie są powiernicy wody, można by to podciągnąć pod ten żywioł, ale w tym wypadku.. Metabolizm nie mógłby czegoś takiego zrobić. Żadna ze znanych mi mocy, nie mogłaby. Gdyby miał leczenie, po prostu uleczył by się. Nie wiem Jack, ale śmierdzi mi to na kilometr. Zatrzymałabym go, przesłuchała a najlepiej… - zawiesiła głos, bo przez gardło nie chciała jej przejść propozycja, że najlepiej by było wejść mu do głowy. Dlatego zaraz machnęła lekceważąco zdrową dłonią - Po prostu dokładnie bym go zbadała i raczej nie puszczała samopas.
Smaug milczał przez chwilę uważnie na nią patrząc.
- Czyli coś istotnego przed nami ukrywa - podsumował jej wiadomości. - Coś o czym musieli wiedzieć atakujący was Obdarzeni. Inaczej by te ataki się tak często nie powtarzały - pokiwał głową. - Dam znać Jakiro, że zatrzymam ciebie tutaj na trochę dłużej. Rozwikłamy tajemnicę kryjącą się za panem Theodorem Massashi.

- Przepraszam, a od kiedy, to ja nie mam już nic do powiedzenia, co do mojego losu? - kiedyś rozkaz, był rozkazem, ale teraz sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Wraz z awansem mogła bardziej decydować, o tym gdzie była i co robiła i nie miała zamiaru dawać tak sobą dyrygować.
- Przełknęłam to, że perfidnie wykorzystałeś mnie do sprawdzenia Beckett, ale naprawdę, przychodzisz tutaj, kiedy jestem chwilę po operacji, rzucasz jednym pytaniem o moje samopoczucie, po czym od razu przechodzisz do przesłuchania, a potem oznajmiasz mi, że znów mnie gdzieś przenosicie? Rozumiem,że sprawa jest nagląca, ale… - pokręciła głową wzdychając. Jeden, Dwa, Trzy… Sześć, Siedem… Dziewięć Dziesięć. Odliczanie pomogło jej się uspokoić i kiedy spojrzała na Smauga modrymi oczami, była już całkowicie opanowana - Zresztą, po co ja się produkuje, pewnie to co myślę, ja, nie ma najmniejszego znaczenia, prawda Jack?
Mężczyzna podniósł brew zaskoczony jej gwałtowną reakcją.
- Przecież sama zaproponowałaś, żeby go ponownie przesłuchać. Coś źle zrozumiałem?
Jack westchnęła, odsuwając tace z jedzeniem, na które i tak nie miała już ochoty. Oparła się wygodniej, opadając na poduszkę i na chwilę zmrużyła oczy. Nie powinna się tak denerwować, wyżywała się na Smauga, bo nie była zadowolona z tego, jak wszystko się potoczyło, a to nie była jego wina.
- Sama poinformuje Jakiro, że tu zostaję.- stwierdziła krótko, nie odpowiadając bezpośrednio na jego pytanie.
- Jak wolisz - odpowiedział. Nie ciągnął jej dalej za język. - Ode mnie to wszystko. Czegoś ci potrzeba?
- Telefonu, przede wszystkim - odparła bez zastanowienia. - Jakaś książka też nie byłaby głupia, muszę się czymś zająć nim mnie wypiszą. - dodała, już całkowicie spokojnym tonem i udało jej się zmusić wargi, do wygięcia się w łagodny uśmiech.
- Nie ma sprawy. Telefon będzie za chwilę, natomiast książkę mogę dać ci od siebie - sięgnął do plecaka, który zostawił przy wejściu. Widać dopiero co przyleciał. - Proszę - podał jej. - Do zobaczenia później - po tych słowach zostawił ją samą.

[MEDIA]http://www.mytolkienbooks.com/books01/pics/hobbit26.jpg[/MEDIA]

Odebrała od niego książkę, kładąc ją na swoich kolanach
- Dzięki – rzuciła, odprowadzając piątkę spojrzeniem. Hobbit, był dobrą lekturą, a sądząc po stanie w jakim była książka Jack czytał ją wiele razy, obdarzona jednak musiała przyznać, że mimo zużycia wyglądała na zadbaną. Uśmiechnęła się do siebie, bo Smaug, nabierał całkiem nowego znaczenia. Jack od jakiegoś czasu podejrzewała, że posiadacz żywiołu ognia, wziął swój pseudonim, po jednym z najbardziej znanych smoków literatury, ale teraz, była tego pewna. „Niech twój płomień nigdy nie zgaśnie - Mama” dedykacja na pierwszej stronie była urocza. Cheza niewiele wiedziała o Smaugu, ale im bardziej go poznawała, tym coraz bardziej lubiła tego człowieka i nawet to, że wykorzystał perfidnie jej zdolność do sprawdzenia swojej „dziewczyny” jakoś w tej chwili znalazła się na drugim planie. Pokręciła głową, a jej rozmyślenia przerwało wejście do pokoju mężczyzny, który w rękach trzymał nowy aparat telefoniczny. Nie zajęło im to dłużej niż piętnaście minut od wyjścia Jacka.
Ruda, od razu rozpakowała telefon i włożyła nową kartę sim, co wcale nie było takie łatwe, gdy musiało się to robić tylko jedną ręką. Ostatecznie, poprawnie złożyła aparat telefoniczny i wklepała, znany na pamięć numer Davida. Chwilę spoglądała na wyświetlany na ekranie smartfona numer, niepewna czy nacisnąć zieloną słuchawkę. Jednak obiecała Smaugowi, że to ona powie Davidowi, iż zostaje w Meksyku, dlatego jej palec w końcu dotknął zielonej słuchawki.

- Jakiro. - usłyszała głos w słuchawce. Zapewne wyświetliło mu się połączenie z oddziałem w Meksyku
- Hey, tu Jack - odpowiedziała i mimowolnie uśmiechnęła się słysząc miły jej głos. W tej chwili zupełnie nie wiedziała dlaczego wahała się przed zadzwonieniem do niego.
- Och, dobrze cię słyszeć - ulga w jego głosie potwierdzała słowa. - Martwiłem się. Jak się czujesz?
- Dobrze…? - niepewność w jej głosie była wyczuwalna, bo o ile fizycznie czuła się całkiem dobrze, jak na sytuację, to psychicznie było znacznie gorzej - Kiedy wracasz do Buenos Aires? - zapytała chcąc odciągnąć jego uwagę od osoby rudej.
- A kiedy wracasz do Caracas? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Nie ma mnie przy tobie tylko dlatego, że Smaug był bliżej. I niestety miał rację mówiąc, że moja obecność tam niewiele by zmieniła, a sam mam sporo do zrobienia u siebie - wyjaśnił.
- Hey.. nie mam ci tego za złe, zresztą nie musisz się tłumaczyć - stwierdziła i choć nie było go z nią w pokoju, uciekła wzrokiem w bok - Jack chce żebym została w Meksyku na dużej… - wypaliła w końcu.
Po drugiej stronie telefonu zaległa cisza. Dopiero po chwili Lovan odparł:
- Znając Smauga nie robi tego z błahego powodu - choć nie był z tego powodu zadowolony, to w żaden sposób nie zamierzał protestować. - Co się dzieje?
- Ten cały atak wymierzony był w pewnego obdarzonego. Ukrywa swoje prawdziwe zdolności. Smaug chce żebym pomogła mu i dowiedziała się co takiego ukrywa.. - ciche westchnięcie uleciało spomiędzy warg Jack.
- Rozumiem... Czyli będziesz musiała się przemienić. Zanim to nastąpi... Cóż chyba rzeczywiście wrócę do Buenos Aires.
Zrobiło jej się naprawdę przykro, bo nie chciała by tak to wyglądało. Może jej się tylko wydawało ale słyszała chłód w głosie Jakiro.
- Nie chcę tu zostawać… - wyznała ciężko, ewidentnie przybita całą sytuacją – ale chyba nie mam innego wyjścia…
- Taka praca - skwitował. - Muszę kończyć, mam spotkania. Kuruj się - powiedział i rozłączył się.
Jack odsunęła telefon od ucha patrząc na niego, jakby był czymś wyjątkowo obrzydliwym. Zacisnęła dłoń na smartfonie marszcząc brwi. Nie podobało jej się zakończenie tej rozmowy. David nie był typem ciepłego misia, ale wiedział, że jest w szpitalu, wiedział że została ranna i tak to wszystko lekko potraktował? Może miała paranoję, a może to jej własny nastrój wpływał na to jak odebrała całą rozmowę. Westchnęła ciężko, rozluźniając uścisk. Odpaliła okno wiadomości tekstowej i napisała krótką wiadomość do Jakiro.

Cytat:
Przy okazji, jestem trójką.
Po tym wyciszyła telefon i rzuciła go w nogi łóżka, zła i całkowicie przybita. Nakryła się przykryciem, na tyle na ile mogła i policzyła do dziesięciu, by samą siebie uspokoić. To był ciężki dzień, zdecydowanie zbyt ciężki jak dla Jack. Mimo to, po kilku chwilach, bezczynnego leżenia, wiedziała, że musi się ruszyć i zacząć działać, a przynajmniej skontaktować się z Deanem.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 15-06-2017 o 20:22.
Lunatyczka jest offline  
Stary 15-06-2017, 21:59   #126
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Maciek źle czuł się w towarzystwie, gdzie wszyscy wszystko mówią, przekrzykują się i wyszedł zapalić, ale o mało nie przypalił sobie wargi i całe szczęście papieros spadł na ziemię a nie na jego skórę. A Wy to kto? Zaklął w duchu na widok dwu osób i Obdarzonego.
Po co szefuńcio miałby zapraszać kobietę na spotkanie, a może to jest nowa pani mafioso? Mafiosa? A nie wiem. Zresztą, kogo to obchodziło.
Może nie to było najdziwniejsze że przyszły tu jakie osobniki, ale jedna z tych dwu osób. Blondynka była bardzo podobna do kogoś kogo musiał w ostatnim czasie spotkać, albo to ta sama osoba?... Nieeeee, skądże, przecież to nie może być ta sama niewiasta.
Maciek miał dobrą pamięć do twarzy, zobaczył kogoś raz, choćby na moment, a po spotkaniu tej, bądź podobnej osoby kilka miesięcy albo nawet rok później był pewien, że gdzieś tego kogoś widział. Musiał tylko poukładać sobie to i owo w głowie. Był jednak w stuprocentach pewien, że gdzieś widział tą kobietę bądź podobną, tyle, że w całkiem innych okolicznościach i jedno co dobrze zapamiętał, to, że tamta mówiła po niemiecku a się okaże w jakim języku ta mówi. W zasadzie to nie jest powiedziane, że każdy mówi w tym samym języku, jedni lubią angielski, jedni niemiecki a jeszcze inni… polski?
Nie musiał długo czekać aż coś powie, od razu wyskoczyła ze standardową regułką. Przedstawianie się i takie tam dyrdymały, zgodzę się że musi być kulturalna, inaczej nie przystoi kobiecie, ale jak dla mnie gdybym widział takich paru większych mośków to inaczej bym to załatwił ale mniejsza z tym.
Najwidoczniej kobieta nie miała zbyt dobrych zamiarów, skoro chciała każdego na posesji Drwala zrewidować. Maćka to chciała od razu do auta pakować, a kim on jest, marionetką której można mówić co ma robić? Jedna z towarzyszek tej babki ze Światła chciała wcisnąć Maćka do auta, lecz właśnie wtedy wtrącił się Drwal i Polak miał kobietę z głowy. Polak nie taki głupi, po decyzji szefa, szybkim ruchem wywinął się, co zdezorientowało jak widać ową kobietę, w zasadzie te drugą też.
Maciek wzdrygnął się słysząc swoje nazwisko, ale co ona mogła od niego chcieć? Przecież nie zrobił nic złego…
Lisicki miał ochotę powiedzieć, żeby stąd spadali, zamknąć drzwi i napić się czegoś, ale wtrącił się Drwal, który uspokoił jakoś całą tą sytuację na moment.
Atmosfera jeszcze bardziej się zaogniła, gdy druga osoba przyjęła formę zbroi. Zaczynało się robić gorąco.
Maciek zerkał co chwila na szefa, który oczywiście niczym się nie przejmował, co mu w głowie siedziało, że był aż nad spokojny? Lis wiedział, że może być spokojny i że Paweł wie co robi.
Postanowił mu zaufać w tym zamieszaniu.
Szef oczywiście niewzruszony dalej był w ludzkiej postaci, czy miał on w ogóle ochotę się jakoś bronić?
Maciek był trochę zdziwiony zachowaniem swojego szefa, ale gdy przypomniał sobie jak to wyglądało z nim samym na początku stycznia, to było całkiem podobnie. Najpierw rozpoczął dialog, którego Lis nie chciał dokończyć, tylko przemienił się i zaatakował.
Być może i tym razem tak się stanie. Miał nadzieję zobaczyć coś wielkiego w jego wykonaniu.
Szefowej tamtych nie spodobało się podejście Drwala do tej sprawy, dla Maćka było wszystko jedno co zrobią, byle nie zostać rejestrowanym, chciał być wolny i robić co się żywnie podoba.
Robiła wszystko byle wcisnąć polaków do tego samochodu.

Po kilku chwilach negocjacji Paweł zmienił swoje podejście do tego co akurat się działo i o dziwo kazał Maćkowi i reszcie pokazać swoje klaty. Obca kobieta widocznie chciała dorwać Maćka i Pawła, posiadaczy kryształu, ale po co? Co jej z tego przyjdzie? Nie wiedział co ich teraz czeka, ale szef go uspokoił i kazał dać zablokować przed przemianą.
Teraz czekała ich jakaś godzina zanim dotrą do siedziby SpdO albo na komisariat policji.
Maciek zerkał tylko przez szybę, a razem z nim jechała kobieta która jako druga przybrała formę zbroi. Musiał jechać akurat z nią? Kilka minut wcześniej doszło między nimi do nieprzyjemnej sytuacji, a teraz jadą w jednym samochodzie. Ani się odezwać ani nic, ale mógłby chyba zapytać dlaczego ich zatrzymali.
Zerknął na Obdarzoną, popatrzył chwilę i rzucił krótko.
- Dokąd nas wieziecie?
Ta spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, ale natychmiast się opanowałam​. Jej twarz wyrażała duże skupienie i koncentrację.
- Masz prawo zachować milczenie - krótka formułka była jedyną odpowiedzią na jaką mógł liczyć z jej strony.
Maciek się trochę zdziwił jej wypowiedzią, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku że oni byli jak policja i cytowali regułki policyjne, więc raczej sobie z nią dialogu nie nawiąże.

Wbrew jego oczekiwaniom podróż okazała się krótka. Podjechali do niedalekiego Legionowa, co zajęło im raptem piętnaście minut. Tam wjechali do ośrodka szkoleniowego Policji. Będąc pod wpływem środków uniemożliwiających przemianę czuł się dosyć otępiony.
Wyciągnęli go z samochodu i przeciągnęli do niedużej celi. Pokój był całkiem nieźle urządzony z toaletą nawet, ale to nadal był dołek. Przez dwie godziny nikt go nie zaszczycił, nie licząc dwóch funkcjonariuszy z porcją środka przeciw przemianom w strzykawce.
Zapowiadało się, że będą często go odwiedzać.

Zaczynał go denerwować ten etap sprawy.
On siedział w celi, nie wiadomo co działo się z Drwalem. Ten znowu miał asa w rękawie, ale jakiego? Jak to powiedział do jednego z dresów, “Kontynuujcie do mojego powrotu”
Co chciał przez to powiedzieć, musiał wiedzieć że go wypuszczą czy w ogóle go wypuszcza, co on kombinował? Lisicki chodził nerwowo po celi, nie wiedząc co teraz będzie, czy zostanie tu sam na pastwę SpdO czy Paweł Drwal wyciągnie go z tego gówna.
 
Ramp jest offline  
Stary 18-06-2017, 00:18   #127
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Kambodża, prowincja Siem Reab, Banteai Srey, 28 lutego 2017 roku, 20.33 czasu lokalnego

Patrzył tępo na wbite w pierś ostrza. A więc tak się to kończy. W ostatnim zrywie próbował coś jeszcze zrobić, ale chwile potem przeciwnik wyszarpnął je z jego pancerza, zostawiając za sobą dwie dziury. Krew była wszędzie. Czas zdawało spowolnił się, ale i tak uciekał zbyt szybko. Nie zgadzał się z tym losem, z tą śmiercią. Wciąż tyle rzeczy przed nim... Ból jaki poczuł w środku dorównał temu fizycznemu. Żal i rozgoryczenie towarzyszące świadomości, że mógł na pewno tego w jakiś sposób uniknąć. I wściekłość, na samego siebie, na cały świat, że tak skończył.
Przynajmniej umarł w walce. Były gorsze sposoby żeby odejść, a w fontannie krwi było coś poetycko pięknego. Świat stopniowo pochłaniała ciemność, a on czuł jak kolejne myśli zanikają. W końcu poczuł kończący cios i światło zgasło. Zdawało mu się, że w jednej przed oczami przeleciały mu dziesiątki różnych sytuacji z życia których żałował i tych, z których był dumny. Gdyby mógł, być może poczułby nawet ulgę – całe cierpienie i zmartwienia zniknęły w jednej chwili, razem z nim...

Nieznane miejsce, nieznany czas

Z każdą sekundą coraz więcej dowiadywał się o tym, co się dzieje i jednocześnie coraz bardziej panikował. Na początku czuł tylko bezmyślne otępienie, ale potem umysł znów zaczął pracować. To musiał być jak jakiś zły sen. Swędzenie oczodołu było jednak tak realistyczne, tak samo jak ból gdy spróbował się podnieść. Nierealistyczny był jednak brak czucia i siły w kończynach. I masa rurek wystających z jego ciała. Boże... To nie dzieje się naprawdę. Czemu on żyje? Przeszedł go zimny dreszcz i poczuł najprawdziwszy strach. Próbował się przemienić, ale nie mógł. Próbował krzyczeć, ale wtedy poczuł rurkę w gardle. Co się działo? Nie był nawet pewien, czy serce mu bije jak szalone, czy oblał się potem lub czy trzęsie się ze strachu. W głowie miał totalny chaos, czuł, jakby za chwilę miał oszaleć. Bał się nawet myśleć o tej sytuacji. To było ocalenie czy kara? Miał tak trwać w bezruchu, sztucznie utrzymywany przy życiu, zamknięty ze swoimi myślami? Kto mu to zrobił? Jest wśród swoich czy ktoś go utrzymał przy życiu po to, żeby zdobyć informacje? Poczucie samotności i bezradności sparaliżowały mu umysł. Ile już spędził tu czasu i co go czeka? Najbardziej przerażająca była myśl, że nie uzyska odpowiedzi na żadne z pytań. Mógł tylko leżeć i czekać na dalsze wydarzenia, próbując w tym czasie nie oszaleć z samym sobą. Zdawało mu się że poczuł, jak ze zdrowego oka spływa mu łza. Żył, ale za jaką cenę... Z tego miejsca nie było już powrotu.
 
Kolejny jest offline  
Stary 18-06-2017, 22:55   #128
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Polska, Legionowo, baza SPdO, 15 lutego 2017, 8.49 czasu lokalnego
Noc minęła spokojnie, nie licząc regularnych pobudek w celu podania środka przeciwko przemianie. Jednak już od rana wiedział, że się zacznie.
Wyciągnęli go chwilę po skromnym śniadaniu, poczęstowali kolejną dawką “blockera” i zawlekli do pokoju przesłuchań.
Tam posadzili go na bardzo niewygodnym krześle i zostawili samego przykutego do stalowego stolika. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, negatywnie działając na jego samopoczucie, a nie zostawili mu tam choćby szklanki wody.
Wreszcie, prawie jak po wieczności, do środka weszło dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich był jakoś po pięćdziesiątce i miał na nosie okulary, ale trzymał się prosto, widać dbał o formę. Na marynarce miał oznaczenia SPdO. Drugi był ubrany po cywilnemu, wyróżniał go irokez na głowie oraz zafarbowane na różowo dżinsy.
Starszy z nich usiadł przy stole naprzeciw Maćka, a drugi oparł się u lustro weneckie.
- Maciej Lisicki, lat dwadzieścia cztery, dwa razy notowany za uczestnictwo w bójkach, poza tym czysta kartoteka - zaczął spokojnym tonem. - Dwa dni przed osiemnastymi urodzinami trafiłeś do szpitala z dziwnymi objawami, które zakończyły się wraz z pojawieniem kryształu. Uciekłeś tego samego dnia i od tej pory urwał się kontakt z tobą. Pomimo poszukiwań, pozostałeś w ukryciu. Niezarejestrowany, ale żyjący sobie na uboczu Obdarzony. To się zdarza, wiemy że nasz system nie jest idealny - odłożył jego akta na bok i spojrzał mu prosto w oczy. - To jednak nie tłumaczy polowania na innych Obdarzonych i współpracy z mafią. Wdepnąłeś w wielkie gówno Maćku - podsumował. - Zastanawiam się, po co w ogóle z tobą rozmawiam. Paweł Drwal dwie godziny temu podał wszystkie informacje jakie chcieliśmy uzyskać. Łącznie z tą, że namówiłeś go do ataku na mafiozów w Wołominie, a później dałeś się złapać by wyciągnąć w pole Obdarzonych z polskiego oddziału Światła. Morderstwo goniło morderstwo, by na końcu zabić również tą biedną dziewczynę. Czy coś pominąłem? - zapytał obojętnym tonem.

Wielka Brytania, Londyn, 15 lutego 2017 roku, 20.16 czasu lokalnego
Wieczór zapowiadał się całkiem nieźle. Za pół godziny William wychodził do pubu, gdzie z kilkoma innymi fanami umówiony był na oglądanie Ligi Mistrzów. Co prawda angielska drużyna grała na wyjeździe z mistrzem Niemiec, więc raczej spodziewano się łomotu ze strony drużyny z kontynentu. Tak się jednak składało, że Rush kibicował lokalnej londyńskiej konkurencji, czyli nie miał z takimi przewidywaniami problemu.
Przebrał się w cieplejszą bluzę, na którą nałożył niebieską koszulkę z numerem 8. Podszedł do grającego w tle telewizora i wziął do ręki pilot, by go wyłączyć. W tej samej chwili na ekranie mignęła mu sylwetka Obdarzonego. Zaciekawiony spojrzał ponownie wstrzymując się z naciśnięciem przycisku on/off.
Wieczorne wydanie programu informacyjnego poświęcone były wydarzeniom w Polsce.
Spowodowane to było dosyć niespodziewanym wystąpieniem Nadzorcy Światła na Europę w Warszawie. Na ekranie pojawiła się znana mu bardzo dobrze, drobna blondynka, którą podpisano jako “Kalipso”.
...osoby odpowiedzialne za to wydarzenie zostały zatrzymane…
Erika opowiadała o jakiejś akcji wobec niezarejestrowanych Obdarzonych potem zapewniła o wsparciu jakie zostanie udzielone lokalnym siłom.
William usiadł ciężko na kanapie. Nie mógł uwierzyć w to co widzi i słyszy. Poskakał po innych kanałach informacyjnych i wreszcie trafił na ten sam news, tylko w innej oprawie. Tam pokazywali Kalipso w formie zbroi władającą wodą nad jakimś ośnieżonym parkiem.
Rush prawie przestał oddychać. Jego świat, który budował sobie od prawie półtora miesiąca wydawał się sypać w gruzy.
Wstał lekko się chwiejąc i podszedł do szafki z alkoholami. Wyciągnął whisky i nalał na dwa palce. Popatrzył przez chwilę na szklankę, po czym ją zignorował i napił się z gwinta.

Meksyk, baza SPdO, 6 marca 2017 roku, 9.33 czasu lokalnego
Plany co do ostatecznego rozwiązania kwestii mocy młodego Massashiego zależały od tego kiedy Dove będzie mogła się przemienić. Decyzję o tym podjąć mogli tylko lekarze opiekujący się kobietą, a ich wyrok nie był tragiczny - najwcześniej do przemiany może dojść za siedem dni. Tylko ten termin gwarantował nie wystąpienie fobii lub innych niepożądanych efektów ubocznych. Oczywiście to było w jakimś stopniu prognozowanie i to zapewne z dużym zapasem, ale jednak ci ludzie mieli doświadczenie w swoim fachu.
Jack wydawało się, że jej ręka jest w tragicznym stanie. Kobieta choć otumaniona silną chemią, czuła ból przy każdym najmniejszym ruchu. Była w stanie się karmić sama, ale poza tym nie ruszała się bez potrzeby z łóżka.
Dotarł do niej też inny nieprzyjemny fakt. Przy zmianie opatrunku na plecach i głowie zauważyła, że nie tylko zniknęła jej burza rudych loków, ale z tyłu głowy praktycznie nie ma włosów. Wypalił je wybuch samochodu na samym początku bitwy. Resztę lekarze podcięli podczas pobytu w szpitalu, by ułatwić zakładanie opatrunków.
Ostatnia nadzieja była w przemianie. Być może ta uratuje choć część jej fryzury...

Tego dnia po raz pierwszy poczuła się odrobinę lepiej. Nawet śniadanie smakowało bardziej niż zwykle. Kilka minut po tym gdy wróciła do lektury pozostawionej przez Smauga książki do drzwi jej pokoju rozległo się pukanie.
- Można? - usłyszała głos Deana.
- Dean - stwierdziła niezbyt rezolutnie widząc znajomą twarz. Jack zdobyła się nawet na łagodny uśmiech - wchodź, dobrze Cię widzieć.
- Hej - chłopak podszedł do jej łóżka i przystawił sobie krzesło. - Przepraszam, że tak długo mi zajęło wyrwanie się tutaj, ale Smaug musiał wybyć i musiałem wszystko ogarniać tutaj sam. W każdym razie… też się cieszę, że cię widzę. Nie licząc tego, że gdyby nie ty pewnie byśmy z Theo zginęli to fajnie, że znalazłaś chwilę by tutaj przylecieć. Tym bardziej, że na twoim stanowisku pewnie nie masz zbyt dużo wolnego czasu, co?
Gdy McWolf wspomniał o stanowisku zajmowanym przez Dove, ta machnęłam lekceważąco zdrową ręka, co odbiło się grymasem bólu na jej twarzy. Zaraz jednak zapanowała nad mięśniami i uśmiechnęła się ciepło.
- Bywa ciężko, Ale zawsze znajdę czas dla przyjaciela, poza tym… byłam w pobliżu.
Dean spojrzał na nią z wdzięcznością.
- To dużo dla mnie znaczy. Tak naprawdę jesteś jedyną osobą z którą mogę szczerze pogadać, a dzisiaj jest dla mnie szczególny dzień - lekko się zawstydził. - Mam dziś… - nie dane mu było dokończyć. W drzwiach stanął mężczyzna ukryty za bukietem róż.
Wszedł do środka i opuścił kwiaty.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/18/a3/be/18a3bedb7681cafd01746f3e018f4c0b.jpg[/media]

- Jack! Moje kochanie! - zrobił trzy szybkie kroki i był przy niej. Był w nią tak wpatrzony, że prawie potrącił Deana.
Ten od razu wstał i ustąpił miejsca nowemu gościowi. Jego twarz wyrażała pełne zaskoczenie, które jednak zniknęło pod maską obojętności, którą chłopak natychmiast przywdział.
- Nie wiedziałem co myśleć. Nie chcieli podać twojego nowego miejsca pobytu! Ledwo dwa dni temu zauważyłem cię w jednym z dzienników. Nie mogłem dłużej zwlekać! - położył dłonie na jej policzkach.
Tymczasem McWolfa już nie było w pokoju.

Młody Obdarzony szedł korytarzem pogrążony we własnych myślach. Cały czas był wpatrzony we własne buty. Westchnął ciężko. Z nudów wyciągnął swoją komórkę i odczytał wiadomość o nagraniu na poczcie głosowej. Był zaskoczony, bo w dzisiejszych czasach rzadko kto to robi, posługując się raczej smsami.
Wysłuchał jej i ponownie spojrzał na komórkę. Informacja była dosłownie sprzed kilkunastu minut.
Odwrócił się na pięcie i zszedł piętro niżej. Minutę później był już w pokoju gdzie leżał Theo.

Jego stan lekarze oceniali na wręcz bardzo dobry. Nie miał żadnych urazów wewnętrznych, a połamane żebra nie były żadną przeszkodą. Właściwie chcieli go jeszcze potrzymać tydzień na obserwacji, a potem dadzą mu wolną rękę.
Kładł się w sumie do dalszego snu, gdy do jego pokoju wparował Dean McWolf.
- Cześć, przed chwilą odsłuchałem twoje nagranie - usiadł przed nim. - Z chęcią z tobą poćwiczę. Byłeś niesamowicie szybki podczas naszej bitwy - skomplementował go. - I rzeczywiście, czytałem twoje akta, obecność Światła czy SPdO nie miała korzystnego wpływu na twoje samopoczucie - parsknął śmiechem. - Tylko żeby zachować spokój, najlepiej będzie… zupełnie zniknąć z ich radarów - w jego spojrzeniu było coś wyzywającego.

Nieznane miejsce, nieznany czas
Czas był dla niego pojęciem względnym. Nie kontrolował tego kiedy się budził i kiedy zasypiał. Pierwsze najczęściej było spowodowane drapaniem w gardło rurki służącej zapewne podtrzymaniu jego życia, natomiast drugie było skutkiem nieustannego zmęczenia. Naprawdę byłby wdzięczny temu, który by go dobił.
Widział cienie ludzi, snujących się wokół niego. Pielęgniarki i lekarze - tyle był w stanie wywnioskować zanim zapadał w kolejny, męczący sen.
Pewnego razu, gdy znów się obudził, nie był sam. Na krześle obok jego łóżka siedział starszy mężczyzna. Trudno mu było rozpoznać jego twarz, widzenie nadal Elliot miał nieostre. Po raz pierwszy jednak od momentu gdy się obudził, nie czuł rurki w gardle. Nadal go bolało, pewnie od podrażnień, ale oddychał już sam.
Próbował przekręcić głowę, ale nie dał rady. Jedyne co uzyskał, to ból w klatce piersiowej. Musiał leżeć tak jak leżał i tylko kątem oka spoglądać na swojego gościa, który po długiej chwili milczenia przemówił.
- I co my mamy z tobą zrobić? - jego głos był bardzo, bardzo zmęczony. Jakby nosił na sobie problemy całego świata.

Polska, Warszawa, hotel Hilton, 15 lutego 2017 roku, 22.07 czasu lokalnego
Ciepła woda nalana po same brzegi wanny pozwalała zapomnieć o zimnie za oknem. Erika przymknęła na chwilę oczy i prawie się zdrzemnęła. Ocknęła się w ostatniej chwili. Przetarła dłonie ręcznikiem i sięgnęła po telefon. Miała kilka ciepłych wiadomości od swoich rodziców, w tym zdjęcie Zaka z laurką dla mamy. Było tam także zapytanie o jakimś meczu, na który mają z Eriką i niejakim Williamem iść. Prosili o telefon jak już będzie wolna.
Były też smsy od Rusha właśnie. Poinformował ją, że wieczorem idzie do pubu oglądać mecz i będzie z powrotem o 23.00.
Jednak już o 22.00 dostała smsa z krótkim zapytaniem:
Cytat:
Napisał Will
Pracowity dzień dzisiaj, co? ; )
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 19-06-2017, 23:02   #129
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=2SWI4AfuxQU[/media]

Meksyk, baza SPdO, 6 marca 2017 roku, 9.40 czasu lokalnego

Obdarzony władający Czasem spojrzał z niemałym zaskoczeniem na młodego McWolfa. Nie spodziewał się żeby ten tak szybko zareagował na jego wiadomość, o tak niezwykłej propozycji nie wspominając. Nie wiedział co musiało się stać żeby amerykanin tak nagle chciał urwać się Światłu. Cóż, Theo nie zamierzał z tego powodu płakać.

- To… Ciekawa propozycja. I wymagająca wiele odwagi. Widzę tylko dwie przeszkody. Pierwsza jest taka - chcę dokończyć badania profesora, ale powiedzmy że to byłbym w stanie zrzucić na jego doktorantów. Musiałbym jednak zdobyć wcześniej kontakt do Kalipso żeby wciąż finansowała tą ekspedycję. Nie odezwałem się też do niej od śmierci Edgara i wypada żebym z nią o tym porozmawiał. - Theo zamilkł na moment - Drugi … Nie mam faktycznych środków do życia, ani możliwości wyrobienia lewych papierów. A bez tych dwóch rzeczy namierzenie nas byłoby śmiesznie proste. W każdym razie, zanim ruszymy z tym dalej, chcę ci coś pokazać w Świątyniach. Chcę ci zaufać i chcę żeby był to… Prezent z okazji naszej nowej znajomości. - Theo podniósł się z łóżka - Co powiesz na teraz?

- Możemy iść - zgodził się. - Po drodze wymyślimy co zrobimy później. - Poszedł po wózek inwalidzki i po chwili wrócił. Z jego pomocą Obdarzony szybko się ubrał, nie zapomniał przy tym o swoim telefonie komórkowym. Tego pozbędzie się później. Zresztą musiał wykonać jeszcze dwa telefony. W końcu zasiadł wygodnie w swoim nowym pojeździe.

- Na chwilę obecną proponuję korzystać z dobrodziejstw Światła. Przynajmniej dopóki nie dojdę do siebie i nie zamknę wszystkich spraw. Czy ty nie masz czegoś co wymaga rozwiązania?
- Nie - Dean odparł od razu. - Mogę ruszyć z miejsca - był bardzo zdeterminowany.
- Świetnie. W takim razie do Świątyni Słońca. - zarządził.

Szpital o tej porze dnia tętnił życiem, była to w końcu godzina porannych obchodów. Tłumy lekarzy poruszały się za ordynatorami, za lekarzami szli natomiast rezydenci w trakcie specjalizacji. Ci ostatni zazwyczaj nie mieścili się już w salach dla chorych, więc zostawało im stanie na korytarzach i zabawa stetoskopami, czy też w wypadku co ambitniejszych osób - próba wyłapywania pojedynczych słów z toczących się we wnętrzu rozmów i skrzętne zapisywanie ich w notatnikach.
Dlatego dwie osoby więcej na korytarzu nie robiły żadnej różnicy, ani nie przyciągały nadmiernej uwagi. Nawet dwóch funkcjonariuszy SPdO którzy za nimi podążali nie wywoływało żadnej reakcji u postronnych. Ani Theo, ani Dean nie próbowali ich oczywiście zgubić. Po co, skoro można było kazać im się zawieźć do świątynnego kompleksu w wygodnym, klimatyzowanym aucie? Podróż minęła im szybko i w niemal totalnej ciszy. McWolf bawił się w tym czasie na telefonie, Theo natomiast patrzył za okno na niezbyt porywający krajobraz.
Nie był pewien czy ufanie Deanowi było mądre. W zasadzie niemal na pewno porywanie się na próbę ukrycia przed Światłem było pochopne i dziecinne, tym bardziej że ledwo trzy tygodnie wcześniej prosił ich o wzięcie go pod swoje skrzydła, ale ostateczna decyzja co zrobią jeszcze nie zapadła.

***

Z pomocą McWolfa Theo przedostał się z wózka na Ołtarz. Ściągnął koszulę i położył się wygodnie na zimnym kamieniu. Przymknął oczy i zlokalizował swoje moce. Wybrał jedną z nich i ostrożnie przepchnął ją w kierunku kamienia. Gdy je otworzył nic się nie stało. Obdarzony westchnął lekko. Coś musiał zrobić nie tak. Nie wiedział tylko co.

- Coś się miało stać? - zapytał Dean.
- Hmm... Tak. Wcześniej działało. Czy byłbyś tak uprzejmy żeby położyć swoją nagą dłoń na ołtarzu? Wyobraź sobie swoje moce. Zlokalizuj je w swoim wnętrzu. Nie przemieniaj się, po prostu je... Znajdź i wyobraź sobie że jedną z nich przepychasz w kamień. - Młodzieniec postąpił zgodnie z jego instrukcją. Nic się nie stało.

- Uch, może coś się zmieniło w trakcie tych kilku dni? Może ten atak? - zapytał chłopak zabierając w końcu dłoń.
- Może. A może tym razem ja robię coś źle. - Theo westchnął - Uruchom. - rzucił w antycznym języku swojego ludu. - W każdym razie muszę teraz wyglądać bez mała jak idiota. - dodał z lekkim uśmiechem - Spróbujmy jeszcze jednego. Gdybyś mógł stanąć w korytarzu. Tak za linią skały wulkanicznej? - Theo powtórzył proces przepychania mocy i ponownie nic się nie wydarzyło. Warknął pod nosem. Stało się coś niedobrego, coś czego nie rozumiał. Nienawidził takich momentów. Zszedł ostrożnie z ołtarza i zajął miejsce w swoim wózku. Przyjrzał się jeszcze dokładnie ścianom, ale nie zauważył żadnych nowych uszkodzeń. Westchnął i przywołał do siebie Deana.
- Cóż, przepraszam za marnowanie twojego czasu. Dzieje się coś czego nie rozumiem, albo wcześniej miałem zwidy. - wzruszył ramionami obojętnie, choć we wnętrzu był bardzo niespokojny.
- A co się wcześniej działo? - zapytał młody Amerykanin.

- Hmm... Cóż, w powietrzu pojawiły się światła, trochę jak hologram, ale teraz z jakiegoś powodu to nie działa, a jedyna osoba która ten cud widziała nie żyje. Nie zdziwię się jeśli uznasz mnie za szaleńca.
- Uch... - Dean stęknął. - Rzeczywiście ktoś mógłby tak pomyśleć. Na szczęście mogę się przemienić w niewytłumaczalny sposób w chodzącą czterometrową zbroję, więc mam dosyć poszerzone horyzonty odnośnie nietypowych wydarzeń i sytuacji na całym świecie - skonstatował.

Theo zaśmiał się serdecznie słysząc te słowa.
- Dziękuję za zaufanie. Mam nadzieję że dojdę do tego co się stało i wtedy pokażę ci jak to... Urządzenie działało. Swoją drogą cztery metry to całkiem sporo jak na dwójkę.
- Trójkę - poprawił go. - Miałem dwie moce przed naszą walką.
- Och. Przepraszam. Masz sztylety, coś co wziąłeś od latacza i coś jeszcze? Mogę z ciekawości spytać co to?
- Jestem bogatszy o lot, a oprócz tych wysuwanych ostrzy mam jeszcze moc bazową, ale tej zupełnie nie ogarniam - westchnął z zrezygnowaniem
- Nie działa? Ani razu nie zaskoczyła? Przykro mi to słyszeć. Może nasze treningi rozwiążą sprawę. Wydaje mi się że mam nieco… Inne podejście do mocy niż Światło.
- Może... Udało mi się raz na samym początku, przez przypadek. Potem nie dałem rady tego powtórzyć. Może kiedyś do tego dojdę - wzruszył ramionami.

- Rozumiem. - Theo nie drążył dalej tematu - Osobiście na początek chcę solidnie poćwiczyć podstawy. Zupełnie bez mocy, może nawet w ludzkiej formie. Popełniam ciągle ten błąd że w czasie walki nie myślę. Uważam że moja szybkość wszystko za mnie zrobi, czego efekty widać. - uniósł dłoń do obitych żeber - Myślałeś już nad jakimś miejscem do ćwiczeń?
- Zależy jakie mamy plany na następne dni - odparł.
- Jak wspominałem wcześniej, muszę zdobyć kontakt do Kalipso i z nią porozmawiać, oraz zorganizować nieco gotówki. Potem możemy ruszać gdziekolwiek. Może Andy? Nie mamy daleko a jest to wyjątkowo piękna i dodatkowo bezludna okolica.
- Czyli dajemy sobie kilka dni? W tym czasie ogarnę jakąś miejscówkę - oświadczył.
- Jasne. Ja się odezwę do Centrali w sprawie tego kontaku, a resztę czasu sobie czymś zajmę.
- Ok, czyli ustalone. To co teraz? Odwieźć cię do szpitala?
- Hmm... Tak będzie najlepiej.

***

Trasa w drugą stronę zajęła nieco więcej czasu. Byli co prawda już po godzinach szczytu, ale i tak bardzo dużo osób próbowało dostać się do miasta, co przekładało się na ulubione przez wszystkich korki. Theo nie czuł z tego powodu frustracji. Nigdzie się nie śpieszył, więc w zasadzie z wdzięcznością przyjął czas spędzony w samochodzie.
Nie wiedział co teraz ze sobą zrobić. Dopóki profesor żył jego ścieżka była w miarę prosta i łatwa. Młodszy mężczyzna załatwiał za niego wszystko, organizował jedzenie, transport i miejsce na sen. Kontaktował się z różnymi organizacjami w celu zyskania pomocy czy informacji. Sam Theodor nie miał absolutnie żadnych kontaktów, gotówki, czy nawet papierów. To ostatnie nie było całkowicie prawdą.

[media]http://evietnamvisa.com/file/upload/news/Vietnam_Evisa_for_Luxembourg_passport_holders.jpg[/media]

Dokumenty jakie uzyskał od Światła czyniły go obywatelem Luksemburga, ale jeśli chciałby się gdzieś dostać bez wiedzy organizacji zrzeszającej Obdarzonych to miałby z tym solidny problem. Tym bardziej że nia był wstanie latać. Złoty westchnął delikatnie i schował papiery do kieszeni swojego przydzielonego przez Światło stroju. Mógł potencjalnie “pożyczyć” pieniądze z tych przeznaczonych na badania, ale czuł że byłby to bardzo duży błąd. Chciał się od Światła zdystansować, a nie przykuć ich uwagę kradzieżą. Będzie musiał znaleźć inny sposób.
W zasadzie… Jeśli faktycznie żył tak długo jak myślał to musiał być niewyobrażalnie, obrzydliwie bogaty. Jeśli tak jak sugerowały wizje był władcą sporych ziem to ułamek procenta od zysków państwa musiał przytłaczać. Tylko gdzie trzymał pieniądze? Antyczne monety, jakkolwiek romantycznie to brzmiało, nie były dobrą walutą w dzisiejszych czasach. Ale z pewnością można było je sprzedać, a zyski trzymać w solidnym banku z tradycjami…
Theo przymknął oczy i zaczął szukać w swoim umyśle czegoś co mogłoby mu coś podpowiedzieć. Podobnie jak znał historię w zasadzie wszystkich państw świata, tak znał też historię bankowości. Najstarsze banki powstawały już w Persji, Assurze i Mezopotamii, ale one od dawna nie funkcjonowały, bądź zostały wchłonięte przez matczyne państwa. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała z bankami włoskimi. Pierwsze powstawały w dwunastym wieku, ale był jeden który przetrwał do dnia dzisiejszego. Banca Monte dei Paschi di Siena.
Jeśli miałby trzymać gdzieś pieniądze to właśnie w takim miejscu. Miejscu z tradycją. Miejscu o dużym znaczeniu kulturalnym. Miejscu ponadczasowym… Niemal jak on sam.

- Dean? Mógłbyś wrzucić w wyszukiwanie w telefonie "Banca Monte dei Paschi di Siena"? Chodzi mi o ich placówki w Meksyku, albo placówki siostrzanych banków. Chciałbym złożyć im wizytę.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 20-06-2017 o 09:11.
Zaalaos jest offline  
Stary 23-06-2017, 18:37   #130
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.familie.pl/profil/monika_g/gallery/phpbns9yy.jpg[/MEDIA]

Dove zamrugała kilka razy najpierw dostrzegając róże, które postanowiły wejść do jej sali szpitalnej a potem na twarz, której zupełnie nie spodziewała się ujrzeć. Pojawienie się Luckasa było takim zaskoczeniem, że panna Dove, przez dobrą chwilę nie była w stanie zebrać myśli, a co dopiero wypowiedzieć słów na głos. Patrzyła na amerykanina, szeroko otwartymi, modrymi oczami z przysłowiową szczęką na podłodze. Obejrzała się na Deana, który bez słowa wyszedł i już miała za nim wołać, kiedy Luckas wygłosił swój monolog. Gdy powiedział do niej ‘moje kochanie’ wszystkie ostrzegawcze lampki, zamontowane, w umyślę Chezy, rozgorzały krwiożerczą czerwienią.
- Lu-luckas? - zająkała się i nerwowo przeczesała włosy, a może lepiej byłoby powiedzieć, pogładziła się po głowie, bo jedynie z przodu uchowały się jej rude włosy.
- Co Ty tu robisz? - wypaliła bez zastanowienia, prostując się gwałtownie na łóżku, co wywołało ból w niedawno poskładanej ręce. Syknęła cicho, ale nie spuściła spojrzenia z chłopaka.
- Szukałem cię zaraz jak tylko uspokoiła się sytuacja w Chicago. Światło nie chciało podać kontaktu do ciebie. Dopiero dwa dni temu zauważyłem cię na jednym ze zdjęć w wiadomościach o tych wydarzeniach tutaj w Meksyku. I w dużym skrócie, oto jestem - wyjaśnił z uśmiechem. - Mocno cię poobijali? - zapytał z troską. - Tak bardzo za tobą tęskniłem. Dopiero ta tragedia uświadomiła mi, że chcę żeby nasz związek się rozwinął. Przepraszam, że tyle z tym czekałem.
Panna Dove w tej sekundzie wygrała konkurs na najgłupszą minę roku i największe spalenie buraka2017. Znów zamrugała kilka razy przyglądając się mężczyźnie, trochę spanikowanym wzrokiem.
- Luckas… - westchnęła cicho - minęły ponad dwa miesiące, trochę zdążyło się pozmieniać w moim życiu i nie chodzi tylko o włosy - zdobyła się na wyjątkowo kiepski żart.
Zamarł z wpół otwartą buzią, ale szybko się opanował.
- Czy to nie jest żadna tajemnica, co się zmieniło? Chciałbym wiedzieć na czym stoję.
- Zacznijmy od tego, że dostałam awans i mieszkam w Argentynie, raczej na stałe… - Bała się, że to go nie odstraszy i będzie musiała się uzewnętrznić, co przychodziło jej z dużym trudem, więc mimo marnych szans, cicho liczyła, że to wystarczy, by dalej nie wnikał.
- Cóż, w Chicago nic mnie nie trzyma - jej podejrzenia były słuszne. - Na południu jest cieplej, a mój hiszpański zawsze domagał się sprawdzenia w praktyce.
Jack, pokręciła głową, wypuszczając ze świstem powietrze.
- Spotykam się z kimś… - w końcu wypaliła prosto z mostu, bo tak chyba było łatwiej.
Luckas zamknął oczy i westchnął ciężko. Kiedy je otworzył, widziała w nich pogodną determinację.
- To rzeczywiście... Odrobię zmienia postać rzeczy - podrapał się po głowie. - Jednak nie na tyle, żebym odpuścił. Wiem, że nikt nie da ci tyle szczęścia ile ja będę w stanie, więc zamierzam o ciebie walczyć - zapowiedział z uśmiechem. - Choćbym miał zaczynać z pozycji przyjaciela.
- To szalone! - pokręciła głową patrząc na amerykanina jak na osobę, która dopiero co dostała udaru i gada jak potłuczona - Luckas, czy Ty się słyszysz? Chcesz się przeprowadzić na inny kontynent.. Nie do innej dzielnicy, innego miasta.. Na inny kontynent, dla dziewczyny, która spotyka się z kimś innym. Jak mogę brać to na poważnie?
- Faktycznie, jak to tak przedstawiłaś... Nie zrobiłbym tego dla nikogo... Ale ty zawsze byłaś wyjątkowa - patrzył jej prosto w oczy. - Musiało dojść do tragedii, bym zrozumiał swoje uczucia. Ale! - wstał. - Oczywiście nie słowa, ale niech moje czyny przemówią. Jack, - zaczął spokojnie - nie mogę od ciebie niczego oczekiwać ani wymagać, to zrozumiałe, proszę jednak byś dała mi chociaż szansę. Przeprowadzę się do Argentyny, czy nawet na drugi koniec świata. Pozwól się po prostu od czasu do czasu zaprosić na kawę lub wspólny wypad do kina - uśmiechnął się na ten swój sposób.
- Luckas, ja mieszkam z tym mężczyzną, to nie jest moja fanaberia… - słowa ciężko przechodziły przez ściśnięte gardło obdarzonej - Nie wiem na co liczysz ale z tego nie może wyjść nic dobrego, rozumiesz?
Jej rozmówca przetarł dłońmi twarz.
- Jack... Liczę na to, że nie będziesz się wzbraniała spotkać od czasu do czasu z przyjacielem.. lub po prostu znajomym z dawnego życia. Czy to tak dużo?
- Nie.. to nie jest dużo - przyznała w końcu, spuszczając spojrzenie - Nie mogę Cię przed niczym powstrzymać, nie mogę mówić ci co masz robić, ale zapamiętaj sobie to co ci teraz powiem: popełniasz błąd.
Wydawać się mogło, że albo nie usłyszał jej ostatnich słów, albo nie chciał ich usłyszeć.
- Skoro ustaliliśmy najważniejsze - humor mu się poprawił, gdy okazało się że nie kazała mu ostatecznie spieprzać na drzewo. - To opowiadaj co tam się ostatnio działo u ciebie.
- Emm... - zaczęła trochę zbita z tropu Jack, by po chwili konytunować normalnym tonem. Opowiedziała o przeprowadzce, opowiedziała o awansie, opowiedziała o niefortunnej wizycie w Meksyku. Unikała tematu Chicago i tego co się wydarzyło tamtego dnia, starała się też nie mówić o Davidzie, bo nie chciała by Luckas pomyślał sobie za dużo, w końcu, z której strony by na sprawę nie spojrzeć, sypiała ze swoim szefem. Tyle dobrze, że nie była jego sekretarką.

Po około godzinie ich radosną choć trochę drętwą pogawędkę przerwał lekarz, który kulturalnie acz nieznającym sprzeciwu stanowczym tonem wyprosił Luckasa, twierdząc, że jego pacjentka wymaga ciszy i spokoju. Amerykanin nie zamierzał się spierać, dlatego pożegnawszy się opuścił salę szpitalną zajmowaną przez obdarzoną.

Dove została sama. Opadła na poduszki i ciężko westchnęła, bo nigdy nie wyobrażała sobie, że jej życie będzie tak skomplikowane. Spojrzała na bukiet róż, który podczas ich rozmowy Luckas zdążył włożyć do wazonu i podląc odpowiednią ilością wody. To było szalone co robił, porąbane i całkowicie nie na miejscu, ale taki był Luckas, dlatego, tak długo to co działo się między nimi mogłoby zostać opisane statusem "to skomplikowane". Nigdy nie rozmawiali o byciu ze sobą, tak na poważnie o wyłączności i innych tych dyrdymałach, na które chyba zgodziła się z Lovanem. Zaśmiała się gdy przez ją głowę przebiegła myśl, że David nie byłby zadowolony widząc taki bukiet, szczególnie, że nie był od niego. Zaraz obok kwiatów leżał telefon, a myśli Dove pognały do niedawnej rozmowy z Jakiro, raptem z przed kilku dni. Wspomnienie o tym, jeszcze bardziej utwierdziła ją w przekonaniu, że Luckas robi głupotę, a ona powinna mieć więcej siły by powiedzieć mu, że to co chce osiągnąć jest skazane na niepowodzenie. David był i miał pozostać jedynym...

[MEDIA]http://i.ytimg.com/vi/vMgfOZrARkw/maxresdefault.jpg[/MEDIA]

Delikatne wibracje telefonu wybudziły z płytkiego snu. Była cały czas zmęczona, jakby stan jej rannej ręki udzielał się całemu ciału.
Przetarła zmęczone oczy, tą zdrową dłonią i podniosła telefon. Wedle wyświetlacza dzwonił David. Jack odetchnęła głębiej, wypuszczając powietrze ze świstem nim nacisnęła zieloną słuchawkę ze słowami
- Tak, słucham?
- Cześć Jack - choć starał się nadać swojemu głosowi wesołą barwę, to słyszała zmęczenie jakie się za tym kryło. Musiał długo nie spać. - Jak się czujesz?
- Nie najgorzej, biorąc pod uwagę to jak wyglądała sytuacja na początku. Jest lepiej - ostatnie słowa dodała, przekonując samą siebie, że to co mówi Davidowi jest prawdą - Już w domu?
- Jeszcze w pracy i chyba po prostu drzemnę się tutaj na kanapie. Do domu nie mam do kogo wracać - dodał z ewidentnym smutkiem.
Jack w pierwszej chwili pomyślała o spanielce, ale doszła do wniosku, że zapewne jeszcze nie odebrał Lulu z hotelu dla psów. W sumie nawet ją to cieszyło, Jakiro miał i tak wystarczająco na głowie. Mimo to po jego słowach ciężko było nie westchnąć w słuchawkę.
- Lekarze powiedzieli, że za tydzień mogę się bezpiecznie przemienić. Załatwię to najszybciej jak się da... wyobraź sobie, że mi też nie widzi się siedzenie tutaj samej. - dodała nie tyle smutno co z rezygnacją w głosie.
- A tam zaraz samej... Masz przecież tego młodego McWolfa, który za tobą szaleje i oczywiście sam Vellanhauer, który ma cię w tak wysokiej estymie - odparł, ale czuła że żartuje sobie z niej.
- Żebym ja zaraz nie zaczęła wyliczać.. - zaśmiałą się, co obiło się bólem na jej twarzy..cholerna ręka - ale spokojnie, ten drugi wpadł na sekundę, a pierwszego jeszcze w ogóle nie było, ale mam przystojnego lekarza, myślisz, że mogę zabrać go do domu?
- Pewnie, przez tydzień tak nastawię Lulu, że odgryzie cojones każdemu obcemu, który się pojawi w naszym mieszkaniu - odparł i była pewna, że się uśmiechnął.
Kiedy powiedział o ‘”naszym mieszkaniu” Jack, mimowolnie uśmiechnęła się. Tym, krótkim stwierdzeniem zatarł cały gorzki smak, jaki pozostawiała na jej języku, ich ostatnia rozmowa. Znała się z Davidem od lat i powinna wiedzieć, że w pracy zawsze jest na niej skupiony i nie pozwala by jego własne uczucia brały górę, ale teraz kiedy ich relacje uległy zmianie, zapominała o tym i wymagała czegoś, czego zupełnie nie powinna. Wiedziała z kim się związała i jakim jest mężczyzną, trochę rozbawiona własną głupotą, a trochę jego żartem roześmiała się.
- Policzę sobie za niecne wykorzystywanie mojego psa panie Lovan – odpowiedziała, kiedy już opanowała śmiech – Ale powiedz lepiej, co mówili o całym zajściu? Jak opinia publiczna zareagowała?
- Masz na myśli waszą bitwę?
- A stało się coś jeszcze odkąd jestem w szpitalu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Jack.
- Zawsze się coś dzieje - odparł odrobinę wymijająco. - Tym razem wszystko jest bardzo na plus. Nie zginął żaden cywil, a nasz dział PR szybko zareagował i moderował przekazy medialne. W każdym razie zastępca Nadzorcy na Amerykę Południową jest już bardzo znana na świecie. Dobrze, że nie mają zdjęcia twojej zbroi już po przemianie z trzecią mocą - na chwilę zamilkł. - Na pewno wszystko w porządku?
Ruda poprawiła się nerwowo na łóżku, kiedy wspomniał o wyglądzie jej zbroi i o trzeciej mocy, którą zyskała, a raczej, którą wydarła.Kiedy zadał swoje ostatnie pytanie, dokładnie wiedziała o co pyta, ostatnim razem, kiedy zdobyła nową moc, obudziła się w szpitalu i nie była wówczas w najlepszym nastroju, mimo to zapytała wymijająco.
- Ale o co pytasz Davidzie?
- Chodzi mi o przejęcie mocy - wyjaśnił cierpliwie.
- Moje zdanie na ten temat się nie zmieniło - odpowiedziała dość oficjalnie, nim westchnęła i dodała szczerzej - poradzę sobie z tym, tak jak ostatnio. Taka praca..tak to było?
- Niestety tak… - przytaknął niechętnie. - Porozmawiamy więcej jak już będziesz na miejscu. Muszę wracać do pracy.
- Jasne - dało się słyszeć w jej głosie, że zupełnie nie chciała kończyć tej rozmowy - Ale zrób coś dla mnie proszę i jedź do domu wyspać się normalnie, ok?
- Postaram się - odparł. - Do zobaczenia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZhzN7-Q00KU[/MEDIA]

Po tych słowach Jack rozłączyła się, a humor w jaki wprawiła ją ta rozmowa trwał dnia dzisiejszego. Nie mogła się nie uśmiechnąć, spoglądając na telefon i bukiet modrymi oczami. Rozbawiona w przypływie chwili, podniosła smartfona, włączyła aparat, zrobiła zdjęcie bukietu i dołączyła do krótkiej wiadomości do Jakiro

Cytat:
A Ty, co dzisiaj dostałeś na lunch? ;>




 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 23-06-2017 o 18:50.
Lunatyczka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172