Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2017, 19:25   #2
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Mysteries to Die For, siedziba Seraphine de Noir



Piątkowe wieczory były zarówno najlepszymi i najgorszymi wieczorami tygodnia.

Mniejszy niż w pozostałe dni tłok gości i klientów oznaczał co prawda mniejsze obroty, ale pozwalał na niejakie rozluźnienie obsługi i samej właścicielki.
Bob i Jill - dwójka nastoletnich sprzedawców - całe późne popołudnie leniwie przekładali wolumeny, odkurzali półki, porządkowali sale, gawędzili z klientami, którzy dopijali swoje soja-late. Teraz jednak, tuż przed zamknięciem sklepu z pamiątkami i księgarni w jednym, zaczynali już coraz mocniej przebierać w miejscu, by wyjść z pracy i dołączyć do imprezującej części Toronto.

Choć do końca zmiany zostało jeszcze dwadzieścia minut, oboje czekali na pożegnalny znak od Seraphine de Noir, właścicielki sklepu „Mysteries to Die For”. Kobieta jednak obecnie zajęta była obsługą ostatniego klienta i nie zauważała ich dyskretnych prób zwrócenia na siebie uwagi. Doradzała starszemu panu specjalną ziołową mieszankę o działaniu nViagry.

Znudzeni i podminowani zajęli się zatem swoimi omnifonami i ustaleniami gdzie, kiedy, z kim i co będą porabiać dzisiejszej nocy. Urok otoczenia albo im się opatrzył albo współczesna młodzież była zupełnie na niego niewrażliwa.

Budynek dawnego kościoła św. Jakuba jeszcze niedawno popadający z dnia na dzień w ruinę na północnych obrzeżach Toronto został kupiony kilka lat temu przez Seraphine de Noir, wdowę po Samuelu Nortonie. Obecnie odrestaurowany i przerobiony służył obecnie za księgarenkę i sklep z ręcznie wyrabianymi pamiątkami.

Część księgarni zajmowała nawę główną, boczne zaś wypełnione były unikatowymi wyrobami artystów z różnych stron świata i ziołami.
W nawie lewej, tej z rękodzielnictwem, można było zaopatrzyć się w najróżniejsze wisiory, wisiorki, pawie oczy, dreamcatchery, medaliony, pierścienie – wszystkie niepowtarzalne i wystawione w osobnych gablotkach z krótkimi opisami. Szczegółów i informacji na temat ceny udzielała obsługa, zaś naprawdę wtajemniczeni prowadzili rozmowy z samą de Noir.

Na miejscu dawnego ołtarza znajdowała się niewielka knajpka serwująca gorące napoje, bezalkoholowe drinki i przekąski, podawane do wspólnego stołu w kształcie krzyża. Zaś dla specjalnych klientów właścicielka miała zawsze coś specjalnego na podorędziu.

Nawę prawą wypełniał aromat przeróżnych ziół, które na początku działalności były przyczyną wizyt policji. Kilka indywidualnie dobranych naparów dla funkcjonariuszy pomogło Seraphine przełamać podejrzliwość funkcjonariuszy z rejonu i większość dzielnicowych odrzuciwszy fałszywe wahania, szybko dołączyła do stałych klientów de Noir.

Co dziwne, kościółek z zewnątrz nie oparł się fantazjom miejsowych artystów i jego fasadę pokrywały malunki różnego rodzaju i stylu, nadając posiadłości nieco fantazyjnego stylu boho. Całość sprawiała miłe i przytulne wrażenie choć jednocześnie nowoczesne wnętrze i dobór prostych kolorów sugerował specyficzny styl właścicielki.

Podkreślała to klima odświeżająca i cyrkulująca powietrze, która rozprowadzała również ciężki do określenia zapach. Ten najmocniejszy był na zewnątrz. Otaczał kościół jak niewychwytywalna chmurka i przesączał się do środka. Mimo, że każdy z klientów kojarzył go z czymś innym, wszyscy jednogłośnie twierdzili, że kojarzy im się z dzieciństwem i poczuciem bezpieczeństwa.
Seraphine nigdy nie zdradziła co to za zapach, wstrzemięźliwym milczeniem podkręcając jedynie zainteresowanie swoich klientów.

Ostatecznie Bob i Jill dostrzegli upragniony znak od wysokiej, smukłej brunetki i zebrali się niczym na skrzydłach.
W drzwiach zderzyli się z klientem wchodzącym pospiesznie do środka.

Nabijająca rachunek klienta Seraphine dostrzegła specyficzny gest odgarniania włosów przez nowoprzybyłego. Gest będący jednocześnie próbą ukrycia twarzy przed system monitorującym. Rozmawiając półsłowkami ze starszym panem, który właśnie proponował jej nieśmiało spotkanie przy kawie, obserwowała przybyłego bruneta. Plątał się jakby bez celu po księgarni próbując trzymać się mniej oczywistych miejsc. Jego ubranie poplamione było drobnymi plameczkami, łatwo rozpoznawalnymi przez Seraphine. Nerwowe ruchy i aura osoby, która bardzo chciałaby być gdzieś indziej przylegała do bruneta niczym lateksowa rękawiczka do skóry.
Określenie "kłopoty" było zdecydowanym synonim przystojniaka pałętającego się obecnie po jej siedzibie.


Nie chciała go tu i nie chciała jego problemów, szczególnie, że jego „nieżywość” też była dla niej oczywista. Seraphine postanowiła pozbyć się go tak szybko jak to możliwe. Nie chodziło o to, że był wampirem. Kotołaczka nie miała nic przeciwko pijawkom. Jednak takich, którzy na czole mieli wypisane niewidzialną kredką „Magnes na sytuacje przerypane” wolała mieć na oku i trzymać na dystans.

de Noir nie spieszyła się odprowadzając ostatniego klienta do drzwi, z uśmiechem żegnając starszego pana, a gdy przebrzmiała cicha melodyjka powiadamiająca o zamknięciu się drzwi, odwróciła się do nowoprzybyłego, przekręcając jednocześnie zasuwę. Nie było ważne, że zasuwa sama w sobie była jedynie atrapą i służyła jedynie budowaniu klimatu miejsca.

- Dobry wieczór - przywitała się cicho, obserwując bruneta i ruszając w głąb księgarni - Dość wcześnie na wizytę… - zagaiła ni to pytając ni to stwierdzając.
- Ale nigdy za wcześnie by odwiedzić tak przepiękną kobietę. Och co za tani komplement. Nie komplement, szczera prawda… bla bla. Śliczna… - nerwowo rozejrzał się i odskoczył od drzwi. - Nie będę ściemniał i brnął w takie lewe gadki. Jest tu tylne wyjście?

Zaskoczył tym nieco Seraphine.
- Tylne wyjście? - zaszeptała - To zależy. Zależy kto pyta i za ile pyta.
Wampir już w czasie tej wymiany zdań odruchowo odsunął się od drzwi.
- Kevin. Kevin Brie. Gang na ulicy. Rozpierducha. Serio kotku, nie mam czasu, lepiej by mnie tu nie było gdy się zaczną dobijać. - Znów się rozejrzał. - Tylne wyjście. Takie wyjście, ale z tyłu. Proszę?

- Może robią rozpierduchę, bo lubią wiedzieć z kim mają do czynienia? - Kobieta uniosła brwi - Ludzie tak mają, czasem zlepek popkultury nie przemawia do nich. Znaczy tutejsi nie chcą cię na miejscu, czy próbujesz się przesmyknąć bez pozwolenia, panie Brie?

- Słuchaj dziewczyno. - Kevin spojrzał jej w oczy. - Siedziałem sobie w Lady’s Lue, gdy przyszło paru typów. Nie spodobałem się, jest nieciekawie. Mogę stąd wyjść tyłem i się pewnie więcej nie spotkamy. Albo oni tu zaraz będą i skończy się na trupach. Jednym może i będę ja - na to stwierdzenie Seraphine uśmiechnęła się ironicznie - ale będzie policja, dochodzenie. Potrzeba ci tego? Tylne wyjście i au revoir.

- Masz lęk wysokości?
- Tylko jak spadam z wysoka.

Klamka poruszyła się, lecz drzwi oczywiście nie ustąpiły. Przez chwile nic się nie działo, tylko Kevin patrzył jeszcze bledszy niż był do tej pory, na drzwi.
Rozległo się pukanie. de Noir kiwnęła bezszelestnie palcem, wskazując trupioblademu wampirowi kierunek.
- Wisisz przysługę - szepnęła po raz kolejny i poprowadziła go ku “tylnemu wyjściu”. W rzeczywistości w dawnej zakrystii urządzona była klatka schodowa prowadząca do górnej części kościoła oraz niewielkie biuro. To właśnie na górze Seraphine miała swoje prywatne kwatery oraz swą dumę i chlubę: oranżerię z widokiem na otaczające budynki i niebo. Prócz bogatego wyboru ziół i roślin orientalnych, oranżeria miała też dodatkowy plus. Połączenie z poziomem 1 miasta bywało zdecydowanie przydatne, gdy de Noir chciała nacieszyć się swoim kocim bytem.

Otworzyła drzwi do pomieszczenia jak zwykle napawając się feerią zapachów:
- Tylne wyjście. Może nawet zamaskuje Twój zapach. - zmarszczyła nos w udawanym zniesmaczeniu - Następnym razem spróbuj nie stołować się w pijackich spelunach.
- Tak zrobię. Dzięki. Jeżeli będzie mi dane, to jakoś się odwdzięczę. - Kevin wyglądał na zniecierpliwionego. Smyrgnął przez wyjście nie czekając na nic. Coraz głośniejsze walenie w drzwi rozlegające się z dołu było dla niego jak widać całkiem niezłym stymulatorem.

***


Dobijanie się do zamkniętego już sklepu ściągnęłoby Seraphine z łóżka chociażby z ciekawości. Zeszła na bosaka z powrotem do “Mysteries to die for” po drodze sprawdzając system monitoringu. Ujrzała tam wampirzego księcia Toronto


wraz z pomocnikami, co w pierwszej chwili zaowocowało chwilowym uderzeniem szoku, jednak trzeźwe myśli zaraz przykryły zaskoczenie. To nie mógł być Koenig, bo on nie kręcił się po takich miejscach.

Larson III. To musiał być on.

“Niezły gang” - pokręciła głową sama do siebie i podreptała do drzwi, odsuwając zasuwę. Uchyliła je jedynie na tyle by móc zablokować sobą powstałą szparę:
- Dobry wieczór. Już zamknięte - zaczęła uprzejmym szeptem - Czy to coś bardzo pilnego? - dorzuciła i kotowaty uśmiech na powitanie piątki.

- Witaj Seraphine - Larson III uśmiechnął się lekko, choć przez jego twarz przebiegało napięcie i zatroskanie. Za nim w stronę Lady’s Lue przed kościółkiem kotołaczki prześmignął policyjny RV z włączoną syreną i sygnałem świetlnym. - Powiedz mi proszę, że James tu jest, możemy go zabrać i oboje nie mamy przesrane…

- Wejdź - odsunęła się lekko od drzwi przepuszczając Larsona III - Sam - powstrzymując jednocześnie osiłków gestem.

- To wampir, a ja nie, wolałbym nie mieć z nim do czynienia mano-a-mano. Choć to zabawne… - w oczach błysnęło mu coś wesołego. - Twoja domena, nie można wejść bez zaproszenia. Och, czuję się jak wampir. Z Legend. Jest tam czy nie?

- Tak, istny Dracula albo Nosferatu. - Seraphine zaszemrała z lekkim rozbawieniem - Nie.
- No to oboje mamy przesrane… - Larson westchnął i odwrócił się do obstawy. - Szukać go. Level 0, Level 1. Nie może być daleko.

- Mamy wziąć pomoc tych z ABS? - Jeden z mężczyzn, ciemnoskóry i z holotatoo na policzku przedstawiającym smoka, kiwnął głowa w kierunku LL.
- Zjem własne skarpetki, jak porucznik Nedved kiwnie palcem, gdy widział co się stało… - Klon księcia pokręcił głową wchodząc do środka przez uchylone drzwi, które zamknęły się za nim niedosłyszalnie.

- Czemu używasz liczby mnogiej mówiąc o przesraniu? - Seraphine ruszyła ku barkowi wymijając ghula - Czegoś się napijesz?
- Pozwól zatem, że wyjaśnię… - Larson ruszył przed siebie i usiadł ciężko na stołku przy barku, spoglądając przy tym na kotołaczkę.

I zaczął opowiadać.


***



- James to kretyn. Nie względem inteligencji - dodał gdy skończył mówić o tym co się stało w Lady’s Lue i z czym to się wiązało. Nie ryzykował niczym, bo Seraphine znana była z tego, że kolekcjonowała sekrety, oraz była świetnym fixerem. Sama by doszła do wszystkiego już jutro. - Ot względem obycia. Wiesz czemu nie chciał przyjąć unnatural citizenship i Red Card? - Łyknął drinka przygotowanego mu przez gospodynię, a raczej go dokończył. - Bo on ma pierdolca na punkcie unikania inwigilacji. I żyje w ukryciu, buduje pozycję wśród marginesu w Saskatchewan Ghetto, cały czas oglądając się za siebie. Śmiertelnik by zjechał dawno, z nerwów. On nie. On chce kopać się z megakombajnem. Podejrzewam nawet, że on nie wiedział, że instaluje wilkołaki z “ManEaterów” w slamsach na zlecenie neosabatu. To w pewnym sensie dureń, ale nie aż taki by iść na współpracę z tymi sukinkot… przepraszam. Sukinsynami. Nie sympatyzuje z tego co wiem z tą opcją. Dał się wmanewrować. Problem w tym, że akt przejęcia go przez nas po zgarnięciu w akcji ABS, gdyśmy wystawili im jego i Silvę… był czasowy. Książę ma przekazać Jamesa władzom po 72h, lub do ratusza ma wpłynąć wniosek o rejestrację poparty przez Małą Amy. Koenig naprawdę chce go uratować i wciągnąć w hm… rodzinkę, więc w tę stronę idą intencje. Ale fakty są takie, że nielegalny wampir zamieszany w kontakty z Tzimizce i instalowanie pchlarzy w Toronto mi uciekł, ten z którego za 72h mamy się z ratuszem rozliczyć. A Porucznik Nedved to widział.

- No cóż niewesoła sytuacja. I co zamierzasz zrobić? - spytała uprzejmie kotołaczka dystansując się do Larsonowego “my”.
- Jechać do domu, zamówić dziwki, whisky i koks. Wieczór jest, trzeba się bawić. - Larson III podrzucił oliwkę ale nie udało mu się złapać jej w usta. Pochwycił ją jednak w rękę i już klasycznie wpakował sobie do ust. - Koenig czeka na Jamesa. Muszę pojechać i zdać relację. Pytanie co z tym zrobisz Ty, Seraphine.

Zapytana nieco ostentacyjnie spojrzała na zegarek:
- Zamówię dziwki, whisky i koks. - zaszemrała odruchowo. Nie zwracała sama już na to uwagi ale nikt z ją znających nie kojarzył by mówiła głośniej lub choćby normalnym tonem głosu. - A mówiąc poważniej, zapewne za chwilę zacznę zajmować się ważeniem ziół i pomocą ludziom z LL. - spojrzała wprost w oczy ghula. - Trochę słabo na piątkowy wieczór, hm?

- Każdy plan dobry. Ja tam bym na Twoim miejscu się pakował, ale masz swój rozum.
- Pakował? - zdumiona kotołaczka uniosła brwi - Niby czemu?
- Opcje widzę dwie. - Klon księcia Toronto zamyślił się. - Albo nielegalne zapasy kocimiętki, albo pomoc w ucieczce nielegalowi na usługach neosabatu.
de Noir zmarszczyła nos z niesmakiem na próby żartu Larsona:
- Czemu się wszyscy tej kocimiętki czepiają? - pokręciła głową zamykając pojemnik z lodem - Znaczy chcesz zasugerować mi sprzątanie Twojego śmietnika? - zamyśliła się przez chwilę - Co z tego będę mieć?
- Nie zrozumieliśmy się, Seraphine. - Larson uśmiechnął się smutno. - Będę miał przejebane. Mocno. Ale Koenig jest skłócony z rządem i jak reszta deadekipy się dopiero obudowuje. Drugiego klona nie załatwi długo, a do czegoś cholera jestem mu potrzebny. Zresztą sama wiesz jaki on jest, wystarczy się przyczaić by mu przeszło… względem mnie to nie muszą być miesiące czy lata. Za to Ty… - wyjął kostkę lodu ze skończonego drinka. - Po 72h rozpęta się burza. ABS rozpocznie śledztwo względem Jamesa. Jesteś pierwszą podejrzaną, bo Nedved widział, że James tu wbiegł. A - rozłożył ręce - nie ma go. PUUF, kotek go wypuścił. - Wyjął drugą kostkę. - Jak to ceni Koenig nie wiem, może być tak, że będziesz miała przesrane #2. - Dołożył jedną kostkę lodu do drugiej. - Ale jeżeli nie, bo uzna, że działałaś nieświadomie, to może zechcieć dobrać się do ciebie opozycja uznając, że Koenig cię z jakiegoś powodu kryje. - Larson zabrał druga kostkę, ale zaraz z powrotem położył ją w tym samym miejscu. - Przerąbane i u śmiertelnych i u wampirów.

- Wszystko zależy od perspektywy. - Seraphine pokiwała głową - Ja to widzę zupełnie inaczej: skoro widziano, że tutaj wchodzi bo zwiał Tobie i Twoim ludziom, to naumyślnie nastawiono mnie, szanowaną właścicielkę lokalnego biznesu oraz społecznie udzielającą się nadnaturalną istotę...
… - walczyłaś z wilkołakami podczas wojny w USA? - przerwał jej.
- Doskonale wiesz, że wtedy nie było mnie w USA, byłam już w Toronto. Ciężko podciągnąć obecną sytuację pod działania polityczne, bo w politykę się zupełnie nie bawimy, my - dodała - Inaczej raczej nie mieszkałabym tutaj a już na pewno nie rozmawialibyśmy przy drinku, Larson. Zróbmy tak. - uśmiechnęła się - Żeby zaoszczędzić Ci nakręcania historii i nadstawiania karku, spróbuję rozpuścić wici na temat pobytu Kevina, którego umyślnie nazywasz Jamesem. Ale to nie będzie działanie jak próbujesz mi wmówić ofiary. Lubię Cię - uśmiech potwierdził jej szeptane słowa - Masz w sobie coś - poruszyła brwiami z lekką ironią powtarzając uliczny żart na temat maniaków implantów - więc pomogę. Szkoda byłoby mi widzieć uszczerbek na wizerunku księcia i Twoim. W zamian za to - zabębniła cicho opuszkami palców o blat baru - odciągniesz ode mnie uwagę ABS oraz utrzymasz istniejące status quo w układach między mną a Toronto. - Usiadła na stołku zakładając nogę na nogę - To chyba niewiele?

Larson się nie odzywał. Jakby się zawiesił.
Zakazane było tworzenie klonów ze świadomością, przez co każdy sztucznie wyhodowany człowiek był jedynie ciałem w stanie wegetatywnym, przeznaczonym na krew i organy, trzeba było mu wszczepiać implant z wgraną SI jeżeli przeznaczony był do innego użytku. Jedna z ochron SI polegała na implementowaniu drugiej, słabszej inteligencji, w nośnik i gdy podstawowa omijając zabezpieczenia próbowała ewoluować, ujawniała się ta druga.
Desperacko walcząca o swoją przestrzeń nośnika. Sygnalizująca, że coś jest nie tak.
Larson III czasem zachowywał się dziwnie i niektórzy przebąkiwali, że to oznaka przełamywania pętli Loopa przez podstawową SI, stanowiącą osobowość ghula i prawej ręki księcia wampirów Toronto.

Odwrócił się powoli, ale wciąż lekko się uśmiechał.
To chyba nie był ten stan.
- Seraphine… - Spojrzał jej w oczy. - Koenig mnie od tego odsunie. Zrobi mi sajgon, przetrwam. Znalezienie Jamesa vel Kevina, zleci komuś innemu. Ty nie jesteś w stanie mi pomóc, bo ja za pół godziny będę poza tą sprawą. - Wyciągnął wizytówkę i położył na kostkach lodu. - Zrobisz co chcesz, to na wypadek jakbyś Ty potrzebowała pomocy. Bo też Cię lubię.

Wstał zbierając się najwidoczniej do wyjścia.
- A w kwestiach tego gdzie byłaś i co robiłaś w czasie wojny. Wszystko zależy od perspektywy - powtórzył jej słowa. - Ja na ten przykład Cię nie podejrzewam, ale wiesz jak to jest: część kotków hasała na zachód od Missisipi z grupami szturmowymi MiliTech lub gnoiła szczury w miastach. Część stanęła ramię w ramię z wilkami, a teraz wciąż wyrzyna ludzi w Amazonii i Afryce. Jesteś pośrodku. To perspektywa ludzi będzie tu kluczowa, więc nie mi mów takie rzeczy. A oni akurat wobec sojuszu ManEaterów z Tzimisce mają petardę w… nie dokończe przy ślicznej kobiecie.

- Larson, chcesz mi powiedzieć, że nikt z ludzi Koeniga, zupełnie nikt nie posiada żadnych sztuczek w rękawie, żeby go znaleźć, namierzyć i oddać w ręce księcia? - Seraphine uniosła brwi pytająco - Tylko musicie wmanewrowywać postronnych? Jeśli tak jest rzeczywiście to może warto byłoby rozprowadzić jakiś biuletyn z listą uciekinierów? Wiesz, bym wiedziała kogo z wampirów w mieście wykopywać za drzwi zamiast pomagać potencjalnym ludziom księcia. - Kobieta lekko rozłożyła ręce ciągle szeptając biznesowym tonem.

- Ach ten Twój cynizm. - Ghul uśmiechnął się. - Kto powiedział, że nikt nie ma sposobów? Kto powiedział, że musimy wmanewrowywać postronnych? Jeszcze 15 minut temu Neeson nie był żadnym uciekinierem, ot nielegal po prostu, jest w mieście trochę takich. Przypadek Cię w to wmieszał Seraphine.

- Daj mi jego numer, pogadam z nim, żeby mnie odmieszał. - ni to mruknęła, ni to prychnęła de Noir - A biuletyn to wcale nie żart. - zawiesiła głos w oczekiwaniu. Taka lista w rękach wydawała się zdecydowanie ciekawszą opcją niż jakiś James.
- Lista nielegali Toronto. - Larson też był zachwycony konceptem. - Potencjalny hak na każdego z nich. “Wiem o Tobie”. “Mogę Cię naświetlić ludziom”. Zaiste, jak taką stworzysz, to chętnie zajrzę.

Teraz prychnięcia nie dało się pomylić z mruknięciem:
- Ja myślę, że byś chciał zajrzeć. Pani Amy Littel nie prowadzi takiej? - rzuciła niewinnie dziwując sie, zbierając szklanki z barku i kątem oka obserwując klona.
- Może prowadzi, może nie. Ktokolwiek ma wiedzę o nielegalu ma go w pewien sposób w ręku, prawda? Zdziwiłbym się, gdyby ktoś epatował tą wiedzą.
- Ja bym się zdziwiła, gdybyś Ty jako prawa ręka księcia o czymś takim nie pomyślał i nie oddelegował cześci zasobów do kontrolowania hm… napływu.

- Masz jakieś podejrzenie kto przejmie od Ciebie sprawę uciekającego Kevina?
- Jamesa. Nie mam. Raczej nie Amy. Ktokolwiek to będzie, trzeba liczyć się z Iainem, on może chcieć by Neesona nie ujęto w 72h, kolejny kamyk do ogródka Koeniga. Wiesz jaki jest McLaren. A Koenig bazuje na swojej sławie i byciu wzorem dla cyberpokolenia, nie ma za wielu ‘pewniaków’ w kwestii pełnego zaufania. Każdy kogo wyznaczy, może być przez Iaina podkupiony, aby nie zabrać się za sprawę na serio. I za 3 dni będzie dym. To dlatego Cię ostrzegam.

- Masz kogoś rozsądnego, kto by trzymał rękę na pulsie w tym wszystkim? - Seraphine dopytywała cicho. - Tak na wszelki wypadek?
- Rozsądnego? Może Theodor? - Ghul uśmiechnął się. - “Ja” nie mam. Wiesz dobrze jaki jest mój status. Pijawki i tak patrzą na mnie, hm… wilkiem, za to jak eksponuje mnie Lars. Daleko mi do figury na tej szachownicy Seraphine.
- Oj, nie umniejszaj swojego statusu. Dasz radę zaproponować Koenigowi wyznaczenie kogoś takiego? Czy on będzie miał to w… nie dokończę przy ślicznym mężczyźnie.
- Mogę spróbować, ale zauważ, że właśnie coś spieprzyłem. To nie daje mi mocnej pozycji by forsować propozycje. Gdybym jednak taką sugestię mógł Koenigowi zrobić - zbliżył się do kotołaczki. - Zaproponowałbym wyznaczenie kogoś, kto będzie bardzo łatwym celem na przewerbowanie dla MacLarena, aby ten myślał, że ma sprawę pod kontrolą. Jednak zaproponowałbym też, aby po cichu obok wyznaczyć kogoś innego. Najlepiej spoza rodzinki.

- Mhm - brunetka kiwnęła głową widząc, że nawiązana została nić porozumienia i postukała paznokciem w wizytówkę ghula. - Doskonały plan - pochwaliła go jednocześnie - taki ktoś dostałby dostęp do informacji na temat Ke...Jamesa? Jak myślisz?
- Oczywiście, komuś takiemu Lars z pewnością przekaże wszystko co wiemy o Neesonie. - “Trzeci” znów się uśmiechnął.
- I osobach zaangażowanych w incydent? - upewniła się grzecznie kotołaczka.
- Zaangażowanych?
- No tak, rozmówców Jamesa na przykład.
- O nich nic nie wiemy. Wilkołak rodzimie wilkiem był z frakcji ManEaterów, zginął w Lady’s Lue, bo ABS się nie patyczkuje. Wiesz jak to z pchlarzami jest, nie ubijesz gdy masz możliwość to do umbry spieprzyć może. Tego wampira z neosabatu żywcem mieli wziąć, ale to spierdolili. SI przejęła operatora, gdy wampir chciał go zdominować. Ona w oprogramowaniu nie miała tego co policjant na odprawie. Nie brała żywcem, a zanim odłączyła się oddając kontrolę nad ciałem człowiekowi było już za późno. Ani niczego o nich nie wiemy, ani się już nie dowiemy. Jedyne co wiadome, to że Neeson dla tego ubitego gnoja w Saskathewan Ghetto wkręcił już kilka wilkołaków. Oficjalnie jako runnerów ukrywanych przed korporacją. W praktyce to wilki w ludzkiej formie, które tylko czekają na znak? Datę? Sygnał? Wiesz co taki zakamuflowany pośród ludności lupin może uczynić znienacka, gdy w planach ma rzeź? Myślę, że plan był taki, aby przez Jamesa umieścić tam w slumsach pełną watahę ManEaterów. Dosłać im ze dwóch borgów Tzimizce naładowanych techno po uszy i odpalić ich w odpowiednim momencie. Tam mieszka z milion ludzi, na dosyć małym terenie, a policja tam nie bywa. Wyobraź sobie skalę tego co może się zdarzyć. Neeson to nie tylko gnojek z którego trzeba się rozliczyć w ratuszu, to również klucz by ich znaleźć i wyłapać.

- A na tych “runnerów” macie jakieś akta? - w dobie e-wszystkiego, Seraphine czasem zadziwiała swoim tradycjonalizmem. Może dlatego co poniektóre wampiry dobrze czuły się w jej przybytku?
- Ci “runnerzy” urodzili się pewnie w lasach nad jeziorem Winnipeg, a może nad Wielkim Niedźwiedzim? Hasali sobie w stadzie wilków nim nie eksplodowały któregoś dnia przemianą. Jakie chcesz na nich akta? Państwowej Służby Weterynaryjnej? - zainteresował się.

- No jakoś wśród ludzi muszą funkcjonować. Cokolwiek by móc niezauważenie być umieszczonym w ciżbie. Nawet jeśli wprowadził ich jako psy, to skąd tożsamość? Poza tym raczej byłby to ewenement gdyby po ghetcie nagle zaczęły biegać wilki, hm?
- Seraphine, to Saskathewan Ghetto, tam większość ludzi nie ma nawet omni, wielu bez dokumentów. Neeson dostał ich pojedynczo. Ludzi którzy ludźmi są od niedawna i nie ma ich w żadnym systemie. Umieścił ich tam bo to jego teren i ma swoje sposoby. Bez niego ich szukać to nierealne.

Kotołaczka odruchowo poklepała ramię stojącego przed nią ghula:
- Dobrze jest jednak rozważyć wszystkie opcje. Przypomnisz mi jeszcze nazwisko Jamesa?
- Neeson, ale dużo Ci to nie da. Co mam rzec księciu?
- Żeby akta zawierały ostatnio znane aliasy i prawdziwe dane? - Seraphine uśmiechnęła się odprowadzając Larsona III do drzwi kościółka, wyciągając smukłą dłoń o wypielęgnowanych palcach do uścisku.

Ghul westchnął.
- Jeżeli Koenig przyjmie radę i zdubluje poszukiwania kimś spoza ‘rodziny’, to mam mu zasugerować Ciebie, czy wolisz działać (jeżeli w ogóle zamierzasz) poza tym? W pierwszym przypadku Koenig zapewne nie poszczędzi zaplecza, a w razie sukcesu Twoje akcje wzrosną. W drugim masz pewność, że ktoś będzie działał ze zlecenia księcia.

- A trzeciej opcji nie ma? Wolałabym działać po cichu ale mając dostęp do zasobów - brunetka wzruszyła lekko ramionami - Moje są niewspółmierne do tych w zasięgu Koeniga. - To nie do końca musiało być zgodne z prawdą ale wolała nie chwalić się możliwościami na prawo i lewo. - A poza tym wolałabym uniknąć podkładania potencjalnych świń na samym starcie.

- Gwiazdkę z nieba też chcesz? - przekrzywił głowę stając przed drzwiami i podając jej swoją dłoń. To było dziwne uczucie. Twarz księcia wampirów i ciepłota ciała. - Co będę miał z tego, gdybym przekonał go, że należy zainwestować w kotka, który działa niezależnie i wedle własnego widzimisię?

W pierwszej chwili chciała odpowiedzieć “nie, dziękuję, już mam”, ale w porę ugryzła się w język. Pewnych rzeczy pewnym osobom się nie mówi.
- Satysfakcję? - uniosła brwi żartując i zaciskając dłoń na dłoni ghula w uścisku.
- Z posiadania u Ciebie sporej przysługi? - również uniósł brew.
- Z zażegnania rozlewu krwi i kolejnego konfliktu między księciem a ludźmi?
- Cóż, za to pewnie wydębisz jakiś grant od Koeniga, jeżeli Ci się uda - zmrużył oczy. - A co dla mnie za lobbowanie u niego na Twoje zaplecze?
- Ah, teraz prywatne interesy - Seraphine oparła się lekko o framugę drzwi wciąż nieodmiennie mówiąc na granicy słyszalności. Przez chwilę kalkulowała opcje - Umówmy się na przysługę zwykłego poziomu. I darmowe drinki w lokalu. - dorzuciła wisienkę na torcie z urokliwym uśmiechem.
- Robić interesy z panią, de Noir, to czysta przyjemność. - Pochylił się i uniósł dłoń kotołaczki do ust. W totalnie absurdalnym geście sprzed wieku. wyglądało to w ogóle jakby zgodził się zbyt łatwo. - Au revoir.

Na zewnątrz czekał jeden z jego ludzi, ten ciemnoskóry z tatuażem. Na widok Larsona ledwo dostrzegalnie pokręcił głową.

- Ach, bym zapomniał Seraphine. - Klon odwrócił się jeszcze. - Za jakieś pół godziny pewnie przyślemy specjalistę do pewnego samochodu stojącego w B-17 najbliższej parkoszafy. Jak myślisz, po co? Do zobaczenia.



 

Ostatnio edytowane przez corax : 12-06-2017 o 20:44.
corax jest offline