11 dzień przypływu lata 1372 roku Rachuby Dolin. Port Ilipur
Czas żeglugi dobiegł końca. Gdy majtek na bocianim gnieździe dostrzegł majaczący z oddali brzeg i klify głośno oznajmił wszystkim zbliżający się koniec podróży. Marynarze zajęli się przygotowaniami do cumowania i rozładunku wszelkich towarów transportowanych na okręcie. Od czasu rozmowy z Okhe, rudowłosa kobieta nie pojawiła się już na pokładzie.
Ilipur było paskudnym portem, śmierdzącym gównem i pozbawionym jakichkolwiek uroków. Nie było tu majestatycznych sztandarów, strażników w lśniących pancerzach. Nie było pięknego zamku jak w Suzail, czy też wyniosłych budowli świątynnych.
-
Odwagi Venoro...- Albrecht szepnął towarzyszce na ucho, gdy okręt dobił do portu, marynarze zawiązali cumy i opuścili kładki. Paladynka była spięta odkąd tylko się przebudziła, nic więc dziwnego, że kapłan starał się dodać jej otuchy.
-
Ej wy tam...- usłyszeli znajomy głos krasnoludzkiego woja zza pleców -
Pani Okhe zaprasza was do siebie. Pragnie was ugościć i zaproponować pomoc, pod warunkiem, że zakryjecie swoje święte symbole- postawił ultimatum. Albrecht i Gritta spojrzeli na Venorę. To była jej krucjata i ona decydowała.
Panna Oakenfold wpierw spojrzała na krasnoluda, a następnie po swoich towarzyszach. Propozycja była hojna lecz warunek udzielenia pomocy już problematyczny. Właśnie to był ten moment kiedy paladynka dotykała granicy własnych przekonań.
-
Prowadź więc do niej - odparła po chwili wahania. Nie odpowiedziała jednak czy przystaje na warunki, bo to już zamierzała omówić bezpośrednio z rudowłosą. Brodacz skinął głową i udał się do kapitańskiej kajuty, mijając starszego człeka w progu. Okhe siedziała na eleganckim stołku wpatrując się przez niewielkie okienko na fruwające po niebie mewy.
-
Pani- brodacz wyrwał ją z zamyślenia.
Venora poczekała aż drzwi do kajuty zamkną się za nią, wtedy rozejrzała się po pomieszczeniu, zatrzymując spojrzenie na kapłance Kossutha.
-
Jeśli wymagasz ode mnie pani bym zdjęła symbol mojego boga z szyi i skryła go głęboko w plecaku lub co gorsza porzuciła go, to wiedz, że nie nie mogę przystać na taki warunek - zaczęła krzyżując ręce przed sobą. -
Jednakże - kontynuowała, nie dając sobie wejść w słowo. -
Mój bóg nie jest ślepy i nie pcha swych wyznawców na pewną śmierć, a tym bardziej nie toleruje zachowania bezmyślnego. A takim byłoby obnoszenie się z jego symbolem w miejscu tak nam nieprzychylnym jak tutejsza kraina. Dlatego to co mogę zrobić, to trzymać symbol Helma za koszulą, lecz z szyi go nie zdejmę - podkreśliła na koniec. Jeszcze do niedawna nawet by się nie zawahała idąc na tą formę ustępstwa, ani nie szukała tłumaczenia swojej decyzji, ale po tym jak Albrecht zwrócił jej uwagę w tym temacie, jeszcze nim opuścili teren zakonu, paladynka już nie była taka pewna. Pozostawało jej mieć nadzieję, że nie myliła się w swej ocenie jak sam Helm mógł to widzieć. Bo jeśli obrazi go swym postępowaniem i utraci swe moce...
~
Nie, Helm nie kara z tak błahego powodu. To swoją postawą oddaję mu cześć, a nie obwieszając się jego symbolami ~ zganiła się w myślach. Bo gdyby było inaczej to samym udaniem się w to miejsce pozbawiona by została swoich zdolności. ~
On pragnie chronić słabszych, szczególną troską obdarzając dzieci ~ wspomniała ten dogmat swego bóstwa, który całym sercem uważała za najważniejszy. A właśnie to było sednem jej wyprawy, gdy w pełni świadoma porzuciła dobro własne, swoją karierę, która tak dobrze się zaczęła, by iść z pomocą chłopcom.
-
Moje dziecko, ja nie chciałam byś cisnęła swoje świecidełko do zatoki. Ukrycie go pod koszulą w zupełności wystarczy. Twój towarzysz ma jednak symbol Wiecznie Czujnego Oka na pelerynie, a ten rzuca się w oczy równie mocno co twój na szyi…- skierowała spojrzenie na Albrechta. Mężczyzna z grobową miną rzucił porozumiewawcze spojrzenie Venorze i odpiął zatrzaski utrzymujące fioletową pelerynę na jego naramiennikach, po czym poskładał ją z szacunkiem i schował do plecaka.
-
Rycerz nie może kłamać. Co jeśli ktoś nas spyta o tożsamość?-
-
Wtedy ja będę mówić…- wtrąciła elfka.
-
Udacie się ze mną, jako moja przyboczna straż. Najemnicy, których zabrałam ze sobą z Cormyru. Kiedy dotrzemy do mojego domu porozmawiamy spokojnie o tym jak mogę pomóc wam oraz jak wy możecie mi się odwdzięczyć. Zgoda?-
Venora westchnęła przeciągle zdając sobie sprawę co Albrecht może o tym sądzić. Miała jednak nadzieję udobruchać go w późniejszym czasie.
-
Dobrze, niech tak będzie - paladynka oficjalnie zgodziła się na warunki rudowłosej. Ta umowa była jej bardzo na rękę, gdyż zawsze dawało to im punkt zaczepienia, w miarę bezpieczne i wiarygodne tłumaczenie ich pobytu w Ilipur, które Gritta będzie mogła bez problemu przywoływać.
-
Świetnie. Zatem wyprowadźcie swoje wierzchowce na ląd i za dwa kwadranse ruszamy w drogę- poleciła.
Venora skinęła głową i wkrótce razem z towarzyszami opuściła kajutę kapłanki Kossutha.
Zmierzając do magazynu, by wyprowadzić wierzchowce panna Oakenfold zatrzymała się nagle.
-
Poczekaj - powiedziała do Albrechta i zdjęła z szyi wisiorek, który jej podarował. Zbliżyła się do niego i założyła mu go. -
Miałam ci go oddać po powrocie, ale skoro jesteś tu ze mną to bardziej się tobie przyda - mrugnęła do niego okiem i się odsunęła.
~***~
Okhe i jej krasnoludzki towarzysz zbierali się dłużej niż zapowiedziała ruda kobieta, lecz dało to Venorze czas na rozejrzenie się po miasteczku. Była mocno zaskoczona różnicami między portem w Suzail, czy Marsember, a tą mieściną. Smród ryb i uryny ustępował tylko na krótką chwilę, gdy powiew morskiego wiatru z północy trzepotał żaglami zacumowanych w porcie statków. Większość ludzi pracujących w porcie była w bardzo młodym wieku. Dzieci nie miały wyjścia i by zarobić na chleb musiały ciężko harować. Venora nie dostrzegła tutaj żadnego strażnika, czy paladyna. W zasadzie bez skutku było wypatrywanie kogokolwiek w ciężkiej zbroi. Kupcy, handlarze i ciężko pracujący młodzieńcy. Przed zapyziałymi szynkami o niezbyt przyjaznym wyglądzie spacerowały portowe ladacznice, zapraszając każdego kto tylko na nie spojrzał.
Venora nie była w stanie sobie nawet wyobrazić jak w tym miejscu musieli się bać jej bratankowie, którzy swe krótkie życie wiedli beztrosko na spokojnej wsi, z dala od miejskiego zgiełku i smrodu.
~
Helmie, Tymoro, miejcie ich w opiece póki ich nie znajdę ~ zamartwiała się.
Na tą jej zadumy od razu zareagował Młot, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
-
Spokojnie - paladynka poklepała go po szyi. Zdała sobie sprawę, że zwierzę bardzo było wyczulone na jej zmiany nastroju.
W końcu po chwili na kładce pojawiła się Okhe i jej towarzysz. Wtedy też z tłumu przechodniów wyłonił się powóz, na którym zasiadał mężczyzna w sile wieku, w kolczudze.
-
Ilekroć panią widzę jest pani piękniejsza…- powitał ją, nisko się kłaniając. Rudowłosa wspięła się po schodku na wóz rozsiadając się wygodnie. Krasnolud usiadł na koźle, obok miejsca woźnicy. Okhe skinęłą Venorze głową i cała grupa powoli ruszyła w górę miasta.