Święto Żebraków minęło Mumambie na tym, co najbardziej sobie cenił - na spokoju, niespiesznych spacerach i spontanicznych wizytach w ciemnych zakątkach uliczek, gdzie oddawał się pasji obstawiania co bardziej krwawych "sportów". Znów spał w zapyziałej karczmie, gdzie mlaskał zimne ziemniaki z omastą, popijając wszystko cienkim sikaczem, dla oszczędności zapewne wymieszanym ze wczorajszą deszczówką. Chłodny, wilgotny pokój dodawał jedynie harmonii staremu wojownikowi i pozwalał zagłębić się w wieczornej modlitwie, która poskutkowała głębokim i dobitnie relaksującym snem.
Następnego dnia wieczorem, delikatnie tylko częstując się podanym przez kupca jadłem, słuchał uważnie jego słów, lecz był całkiem obojętny na przechwałki i sukcesy chorobliwie otyłego mężczyzny. Czekał jedynie na brzdęk świecących monet, a kiedy pracodawca podsunął każdemu z nich kupkę należności, zgarnął je szybko, wzrokiem objął jedynie całą ich liczbę, po czym wpakował je pospiesznie w kiermany.
Mimo całego obrzydzenia jakie biło od Hamadrio, Mumamba cenił go za rzetelność, dotrzymanie danego słowa i sowitą wypłatę. - Moja szabla to twoja szabla kupcze. - skinął głową i beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w grubego handlarza.
- Szczegóły - rzekł na koniec twardo, nie spuszczając z pracodawcy bystrych oczu. |