Kyle oparł się ciężko o swoje siedzenie. W zasadzie to wbił się w nie i próbował schować. Tak jak podejrzewał w kobiecie rzeczywiście było coś bardzo nie tak. Psionik... już bardzo dawno żadnego nie spotkał i miał nadzieję, że taki stan się utrzyma. Nie był pewien czy na Markashu jakiś się pojawił, a nawet jeśli to zapewne długo nie pożył. Dla wspólnego bezpieczeństwa każdy obrałby go sobie na cel.
Nie pozostawało mu nic innego jak się zamknąć i próbować opracować jak najlepszy plan przeżycia, mając w drużynie tykającą bombę, najprawdopodobniej niestabilną psychicznie. Oni wszyscy tacy byli, psychopaci z bombą atomową w głowie.
Powoli dochodziło do niego, że znalazł się w typowej sytuacji 'z deszczu pod rynnę'. Zastanawiał się czy nie lepiej było zostać w więzieniu. Przynajmniej tam już się przyzwyczaił, zaczynało mu nieźle iść... no może prócz tego ostatniego dnia. Każdy miewa gorsze dni, szczególnie w więzieniu.
Pozostała dwójka najwyraźniej świetnie się rozumiała, ale nie miał wątpliwości, że pochodzą z zupełnie innego świata. Tak czy inaczej chciał tylko wykonać swoją część roboty, a nie szukać przyjaciół, zresztą jak Jack powiedział im bardziej będą się spoufalać, tym więcej mogą zdradzić dla wrogów, czyli kolejnych psioników i to najpewniej groźniejszych od tej,
której wrzucili im do paczki. Kyle zaczął żałować, że w ogóle podał swoje prawdziwe imię.
Pełen żalu westchnął ciężko, ale niegłośno i zaczął się zastanawiać jak daleko jeszcze im zostało do celu.