Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2017, 11:08   #143
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ln-Jq6X6p-g[/MEDIA]
Te ruskie to jednak znały się na robocie. Diaz chociaż wkurwiało szwargotanie po niezrozumiałym, pogańskim narzeczu, uśmiechnęła się jak przy pierwszym wymuszeniu, przyglądając się jak spaślaczek z piwnicy kończy żywot z dziurą we łbie. Taką wielkości piłki do baseballa. Co prawda wizja zaćpania pały jak najbardziej przemawiała do rogatej, latynoskiej duszy i z chęcią Black 2 skorzystałaby z okazji, gdyby wcześniej nie obiecała Wujaszkowi tych długo wyczekiwanych kociaków do dymania. Słowo się rzekło, robotę odjebali perfekcyjnie i już pełni werwy zamierzali się zabrać na burdelowe salony, gdy ich Obroże zaświergotały, sygnalizując nadejście wiadomości.
- Por tu puta madre… - Piromanka niechętnie włączyła panel. Widząc nadawcę przewróciła oczętami. Świeżynka się chyba nudziła i z braku żołdakowego przydupasa dostawała wścieklizny macicy.
- Może chce się wkręcić na balety - parsknęła do Ortegi.
I mniej więcej wtedy przeczytała co czarnulka popisała.

“8 i chłopaki poszli po Amandę. Mają kłopoty i potrzebuja pomocy. Brzmiało paskudnie. Idźcie do nich nim będzie za późno.”

Stanęła w miejscu, robiąc wielkie oczy.
- Mieeeeeeeeerda! - wydarła się, szybko łapiąc miotacz i wyrywając biegiem do wyjścia z bunkra. Wyglądała na wybitnie wzburzoną, po drodze rozwaliła w locie kopem jakiś stolik - Wuuuujaszek! Kurwy Promyczka biją! - darła się po hiszpańsku do Latynosa w konserwie przez komunikator , lecąc znaną trasą na niższy poziom klubu - Bez niej nie rucham, to moja focza! Jebnę ci gałę po same kule, tylko rusz wora i zapierdalamy! Kurwa, Latarenka tam jest… ale ona nie gada, pierdolona! Kurwa, chuj! Jebać! - darła się jeszcze przez chwilę.

- To nie poruchamy teraz?
- w głosie Black 7 było słychać tak wielkie rozczarowanie jak wielki był on sam w tym swoim ciężkim pancerzu wspomaganym. Ale choć przez pierwsze kroków Diaz przebiegła sama to Hektor po tej zwłoce i wyraźnie cierpiętniczym westchnięciu by było jasne jak się samopoświęca jednak zaczął biec również. A, że był z niego kawał chłopa a i w pancerzu wspomaganym to i szybko dogonił latynoskiego Parcha z grupy Black.

Diaz warknęła i przełączyła komunikator na połączenie z Mahlerem.
- Kudłaty kurwa, co sie tam odpierdala?! Co z Promyczkiem, gdzie was wypierdoliło?! To moja dupa, tylko ja ją mogę rżnąć!

- Jakim Promyczkiem?! Jesteśmy na dole! Chyba w Hell! Status Pationio i Asbiel nieznany! - odkrzyknął wyraźnie zdenerwowany marine w słuchawce i na słuch brzmiało to niewesoło. Black 2 jednak kojarzyła, że mundurowi mają tylko komunikatory Parchów zabrane z kapsuły dostawczej ale nie mają Obroży a co za tym idzie ani map ani wskaźników jakie miały do dyspozycji Parchy. A po wskaźnikach Black 8 widziała w HUD, że wesoło nie jest. Właściwie jest bardzo źle. Ale jej ikonki nie przyozdobił jeszcze skrótowiec KIA. Obroża jednak nie wyświetlała stanu nie-Parchów więc stan Pationo dla niej też był nieznany.

- Amanda! Moja Amanda, pendejo! Co z nią?! - Black 2 wrzeszczała do słuchawki, przeskakując po trzy schody i mijając ruskich wykidajłów. Nikt ich nie zatrzymywał, schodzili im z drogi i nie zwracali dupy. Dobrze, zajebiście - ich szczęście! Rzut oka na parchowskaźnik i nadawała dalej - Latarenka dycha, nie pierdolnęli jej KIA na portrecie! Spierdalaj do schronu! Nakurwiamy do was z Wujaszkiem!

- Amy żyje! Sprawdzamy rumowisko! Kurwa idą tu! Pospieszcie się! Chyba mam ich! Kurwa zostałem sam i mam czwórkę rannych pośpieszcie się! Nadchodzą!
- głos Mahlera był najpierw zdezorientowany ale w końcu brzmiało jakby przedzierał się przez jakiś gruz czy coś podobnego i w końcu dostrzegł Nash i Elenio ale też chyba i towarzystwo jakie tam grasowało.

- Rannych?! - powtórzyła za Kudłatym, ale nie drążyła tematu. Dwójka to Lowelas i Latarenka, co z pozostałą dwójką dowie się na miejscu. Przestawiła Obrożę na wyświetlanie mapy. Widziała znacznik Black 8, świecący jakieś dwa palce od nich, no ale mapy ssały i miały swoje skale.

- Dobra, mamy ich! Prosto jak w mordę strzelił! - informowała drugiego Parcha na bieżąco. Przeszli przez właz kurwiej dziury i szybko przebiegli schodki z popalonymi ścierwami. Minęli basen z dybami i lecieli dalej - Teraz lewo… moje kurwa lewo, cabrón! Popierdalaj! Za zakrętem prawo i prosto aż do windy! - zamknęła holo, po raz ostatni zezując na wykresy pod portretem rudego kurwia ze złotymi gałami. Żaden nie mieścił się w normalnej skali, świeciły się na czerwono, część prawie się nie poruszała.
- Mieeerda! - Diaz sapała jak pedofil w przedszkolu, wyciągając kopyta na ile pozwalała fabryka. Oby jej dupa była w lepszym stanie niż ich osiedlowy mówca.
- Prawo i prosto! - poganiała Ortegę, wydzierając się jakby stał z pół kilometra, a nie parę metrów od niej. Minęli drugi zakręt i wreszcie z przodu zobaczyli wejście do wind, a przy nich całą wesołą gromadkę. Blondyna wyglądała na sponiewieraną, ale żyła i była dość ruchliwa, żeby razem z czterookim kutasiarzem od artefaktów odciągać od szybów dwa brudne, nieruchome ciała. Jedno miało ogniście czerwone włosy, drugie karnację rodem z kaktusiego wybrzeża. Kudłaty w tym czasie pruł do czegoś, co najwidoczniej czaiło się w szybie.
- Proomyczek! - wrzask Chelsey odbił się echem po korytarzu, paskudny kamień spadł jej z piersi. - Wypierdalać, palimy kurwy! Wujaszek rób dobre wrażenie!

Po opuszczeniu pancernych drzwi bunkra gdy tylko wybiegli ze schodów i przez ścianę z filarami para latynoskich Parchów miała nie tylko namiar z HUD ale i akustyczny. Prawie co zakręt czy korytarz coś eksplodowało zupełnie jakby co chwila na kierunku zbieżnym do oznaczenia Black 8 na mapie ktoś rzucał granaty.
Gdy wreszcie wybiegli zza ostatniego rogu i zobaczyli grupkę ludzi nie wyglądało to zbyt różowo. Amanda ciągnęła i wlokła po ziemi chyba nieprzytomną a na pewno bezwładną Black 8. Szła tyłem do Latynoski i oddalała się stopniowo od zdewastowanego szybu windy. Podobnie doktor astroarcheologii wlókł nieprzytomnego Latynosa. Najdalej od Black 2 i 7 a najbliżej wind był Mahler. Stał też tyłem do nich i strzelał w stronę szybu windy.

Gdy Diaz się wydarła Amanda odwróciła się w jej stronę. W jednym spojrzeniu blondynce udało się zmieścić bardzo wiele. Niedowierzanie. Radość. Ulgę. I nadzieję.
- Płomyczek! - krzyknęła tak samo z uczuciem jak i przed chwilą Latynoska. Teraz Diaz dostrzegła kolejne detale.

Amanda była brudna jakby ją ktoś po parchowym poligonie przeciągnął. Na twarzy widać widać było mieszaninę jasnego pyłu, ciemnych smug, błyszczących powierzchni od jakiejś wilgoci. Podobnie przetkane były blond włosy tancerki. Ubranie również miała z nieładzie, podarte, zabrudzone i spryskane tak czerwoną ludzką krwią jak i żółtą krwią xenos. Naukowiec wyglądał podobnie i kulał najwyraźniej ranny w nogi ale nadal targał bezwładnego żołnierza z Armii. Największe zniszczenia były przy samych windach. Same windy wyglądały jakby gruchnęły z wysoka rozbiły się tutaj na dnie szybu. Przy drzwiach było istne rumowisko z drzwi, z jakichś blach, sprzętów wszystko to było posiekane odłamkami i osmolone wciąż dogasającym ogniem jakby dopiero co szedł tam granat za granatem. No i sam Mahler. Stał kilkadziesiąt kroków od szybów tak akurat by miotać tam granaty. Podłogę zasuwały wśród odłamków ciała niedużych xenos. Jednak z trzewi szybów wciąż wydostawały się kolejne. Dość jasne nawet po krótkiej obserwacji było, że jedna lufa nie nadąży likwidować tego zalewu obcych nawet gdyby każdy strzał trafiał i zabijał jednego z nich.

- No. - powiedział Black 7 obniżając lufę swojej ciężkiej broni. Widząc odsiecz i zmianę sytuacji marine runą biegiem w stronę bocznej ściany a potem wzdłuż niej schodząc dwójce nowoprzybyłych Parchów z linii strzału. Zamontowany pod karabinkiem Black 2 miotacz ognia zapłoną świetlną strugą polewając kolejne rejony pomieszczenia. Spod wind doszedł skrzek palonego żywcem stada. Niektóre zdołały przedostać sie wcześniej w pogoni za ludźmi ale te skosiła seria z ciężkiej broni Black 7 rozrywając je jak baloniki z wodą. Stworzona bariera ognia i ołowiu skutecznie odgrodziła stado xenos od ludzkiej grupki.

- Granaty mi się skończyły. - powiedział zmęczonym głosem marine gdy dobiegł do dwójki Parchów.

- Och Płomyczku! Tak się bałam! Myślałam, że już po nas! - Amanda która zdołała dociągnąć Black 8 prawie do wejścia gdzie stała para Latynosów z Obrożami puściła ją i oplotła ramionami Diaz. Była roztrzęsiona i bliska płaczu drżała na całym ciele co czuła Chelsey nawet przez swój pancerz.

- To ich na długo nie zatrzyma. Musimy spadać. - powiedział Hektor patrząc w płomienie na drugim końcu pomieszczenia. Black 2 i 7 byli względnie cali jako jedyni chyba z tej grupki. Mahler miał znaczne ubytki w ładownicach i przywieszkach ale nadal miał czym strzelać i był na nogach. Amanda i dr. Johansen byli bez broni ale nadal mogli poruszać się sami choć wyglądali na rannych i wymęczonych. Black 8 i Patino byli nadal nieprzytomni choć żywi. W tym stanie potrzebowali dwóch osób które by je mogły nieść. Co prawda Hektor pewnie mógłby nieść oboje ale raczej wyłączyłoby go to z aktywnych działań. Do wejścia do schronu był zaś kawałek. Niby niedaleko ale te stwory pewnie ruszą w pościg nim ludzie do niego dotrą.

Parchata piromanka zawinęła swoją blond dupę pod skrzydło, okręcając ją ramieniem i przyciskając z całej siły do siebie. Syknął rozszczelniony pancerz i maska hełmu podjechała do góry, ukazując uśmiechniętą miło gębę.
- Tanquilla… już sobie nie musisz tej ślicznej główki zaprzątać pierdołami - kołysała nią lekko jakby miała pod pachą słoik z cienkiego szkła. Biedna tyle przeżyła i wyglądała jakby ją ktoś wysrał ze dwa razy, no ale ciągle pozostawała urocza i zajebista - Jesteśmy tu, no nie? No już, uśmiechnij się. Uśmiechnięta jesteś najprawilniejszą dupą na rewirze - uniosła palec żeby podkreślić wagę słów i pocałowała drżące, przykurzone usta. Brakowało tylko kapeli mariachi, księżyca w pełni i zrobiłoby się w chuj romantycznie… no ale się nie zrobiło.

- Puściłam pawia. - wyszeptała Amanda po tym gdy Diaz ją pocałowała. Blondynka siąpiła nosem i usta jej drżały jakby nadal miała się zaraz rozryczeć na całego. Widok, dotyk i słowa Płomyczka jednak chyba jeszcze pomagał utrzymać jej nerwy na wodzy. - Bo tam była taka czarna chmura. Ale on mnie wyciągnął. - wskazała brodą na bezwładne obecnie ciało Latynosa. - A wcześniej one wszędzie właziły. Znalazły nas nawet jak siedzieliśmy cicho. Właziły wszędzie. Ale ona nas wyciągnęła. - wskazała znowu brodą na kolejne bezwładne ciało tym razem o czerwonych włosach i z Obrożą na szyi. - A potem pobiegliśmy do windy. Znaczy ja próbowałam. A ta winda nie chciała dojechać. A potem one znowu były wszędzie. I spadliśmy tutaj. Johan kazał nam ich zabrać. A potem one znowu wychodziły i wychodziły, wszystko wybuchało i w ogóle było strasznie. - mówienie chyba pomagało utrzymać równowagę Amandzie bo pospiesznie streściła Chelsey ostatnie wydarzenia.
- Oj, no ale ja ci się tu marzę a powinniśmy iść. - powiedziała w końcu, ocierając dłonią oczy i siąpiąc nosem chyba biorąc się wreszcie w garść. Wzięła jeden głębszy oddech i znowu i wreszcie znowu spojrzała w twarz Latynoski. - A ty jesteś najgorętszą kotką na rewierze Płomyczku. Tak się cieszę, że tu jesteś. - Amanda wreszcie zdołała się uśmiechnąć i na końcu pocałowała Diaz chciwie i desperacko obejmując ją przy tym mocnym uściskiem.

- Dobra, putanas, zawijamy się do kurwiej dziury. - Black 2 jazgotała z Promyczkiem przyklejonym do pancerza dla bezpieczeństwa, uciechy, spokoju ducha i lansu oczywiście - Kudłaty ty na szpicy, weź od Latarenki magi. Nie obrazi się, a jak zdechnie po drodze to i tak nie będzie się sadzić… i jebnij ją medpakiem, tak na wszelki. Lowelasa też. Wujaszek, weź ich oboje zatargaj do higienistki, bo my tu się zesramy ze trzy razy zanim ich dotaszczymy. Doktorek… ty do chuja nie leź mi przed oczy i nie wkurwiaj, claró? Toczysz się za Wujaszkiem. - warknęła na Jenkinsa po czym cmoknęła blondynę w czoło i zaniuniała uspokajajaco - A ty Promyczku popylaj pęcinkami przede mną. Wujaszek duży to cię z przodu ochroni, a już moja w tym głowa żeby ci nic w dupkę nie wjechało bez pozwolenia… - wyszczerzyła się - No! Biere odłamkowy od Latarenki, Kudłaty, przewiskaj tego jebanego kaktusa. Na pewno coś kitra po kieszeniach, taka złodziejska natura… i wypierdalać w trasę, ruchy! - przeładowała miotacz, klepiąc ponaglająco Promyczka w tyłek.

- Ej chyba coś się dzieje. - odezwał się Mahler pochylony nad leżącymi ciałami kumpla i Nash. Spięty ale nacechowany nadzieją głos zaalarmował pozostałych. Oddechy dwójki wojowników stał się wyraźniejszy po wstrzyknięciu medpakowej biochemii i otworzyli oczy. Choć spojrzeń nadal nie mieli zbyt przytomnych. - Hej Patino! Ile widzisz palców? - Johan krzyknął do budzącego się kumpla machając mu przed twarzą trzema wyprostowanymi palcami.

- Spierdalaj... - jęknął Latynos próbując przegnać sprzed twarzy natrętną dłoń kolegi. Black 8 coś czuła. Coś poza otaczającą wszystko i wszystkich czynnością. Dźwięki. Rozmowa. Ktoś tu był. Mówił. Coś. Do niej? Nie do niej? Wszystko się rozmywało. Jak spod głębokiej wody. Plama. Kilka plam światła. Sufit? Chyba jakieś lampy. Jedna bliżej. Jasna. Twarz. Ktoś się pochylał nad nią. Mówił? Chyba tak. Czuła zmęczenie. Chciało jej się zawinąć i spać dalej.

- Za długo. Wezmę ich - powiedział w końcu Black 7 widząc, że choć i Nash i Patino zaczęli dawać oznaki życia to jednak jakoś nie oznaczało to przełomu w ich sytuacji. Może potem, za chwilę, zaraz, za godzinę ale nie w tej chwili. Pożar nie mógł trwać zbyt długo a gdy ustanie wedrą się tu xenos. Hektor więc zgodnie z pomysłem mniejszej koleżanki wziął niezbyt przytomną parę gotów ich zanieść.

- No. Może w schronie coś mają. - zgodził się Mahler. Wziął swój karabin i ruszył na czoło szyku. Pozostała część grupki zajęła miejsca jakie przydzieliła im Diaz.

Poruszali się szybko. Zwłaszcza, że wiedzieli już dokąd zmierzają. Mijali kolejne korytarze i sale ale na słuch to pogoń już ruszyła do tego wyścigu. Nagle idący pierwszy Mahler przy kolejnym skręcie wycelował w coś broń dając tym samym znak, że coś dostrzegł.
- Kontakt. Cywil. I Parch. - zameldował prawie o razu. Opuścił lufę broni i gdy pozostała część grupki zbliżyła się do sali też ujrzeli jakąś nieuzbrojoną biegnącą kobietę i uzbrojonego w automat mężczyznę z Obrożą na szyi. Po barwach widać było, że jest z grupy Green a po numerze, że 4.

Kobieta chyba też ich dostrzegła bo zaczęła od razu krzyczeć.
- Pomóżcie nam! Ścigają nas! - zawołała. Sądząc po odgłosach xenos się zbliżały o wiele prędzej niż ludzie mieli szansę dotrzeć do schronu. Trzeba było coś wymyślić by zyskać trochę chociaż czasu.

- No ja cię jeszcze nie pierdolę Wujaszku - Diaz westchnęła ciężko i po kaktusiemu, dając tym jasny znak jak bardzo cały ten Meksyk jest jej nie na rękę. Pokręciła głową i machnęła lufą miotacza w kierunku wejścia do bunkra.
- Zapierdalać wężykiem do kurwiej dziury! - wydarła się już zrozumiale w stronę obcych - Co tu się na niemyty rów mojej babki Juanity odpierdala?! Mieeerda, więcej was madre nie miała?! Co to ma niby być?! Rzyg parchową tęczą?! Kudłaty, nie odpierdalaj maniany, wypierdalaj pod klape! Wujaszek, uważaj na pakunek! Trzymać szyk i por tu puta madre nie zatrzymywać się! To nie jebana wycieczka krajoznawcza, galipullos! Wy! - pokazała paluchem obcych - Chcecie dychać to ściskać rowy i popierdalać jak grzeczne nińos! Ale jak mi któryś ruszy Promyczka to zajebie jak parszywego perro! Potem ponawijamy, teraz skleić japy! I mi się kurwa nie rozłazić, bo za leniwa puta jestem żeby jeszcze uważać co mi pod lufę wchodzi! - darła mordę, obracając się tyłem do korytarza z zejściem do bunkra z uśmiechem sadola na gębie pod kombinezonem. Oczęta jej błyszczały, zęby się suszyły, a łapki świerzbiły. Zostało jeszcze tyle do zjarania, a kurwy same się pchały na balety!

Grupka towarzysząca dotąd Diaz zawahała się i popatrzyli to na nią to na siebie nawzajem. Amanda i dr. Jenkins zawiesili wzrok na uzbrojonych mężczyznach i na Mahlerze i na Hektorze. Ci też chwilę mierzyli się wzrokiem wahając się co dalej robić.
- Idziemy. - powiedział w końcu Black 7 i Mahler spojrzał jeszcze raz z wahaniem na Latynoskę i kiwnął głową na znak zgody.

- Powodzenia. Odstawimy ich to wrócimy po ciebie. - powiedział krótko i znów objął swoją rolę na szpicy. Operator ciężkiego pancerza wspomaganego ruszył za nim objuczony swoim mieczem, tarczą, ciężką bronią, mnóstwem zapasowego ammo i apteczek oraz dwójką bezwładnych ludzi. Za nimi podążył dr. Jenkins i ta kobieta która przybiegła z Green 4. Została tylko Amanda.

- Och Płomyczku! - wykrzyknęła boleśnie rozdarta zarzucając ramiona na szyję Diaz. - Proszę cię, bardzo cię proszę, nie daj się zabić! Wróć do mnie a zrobię ci tak dobrze jak jeszcze żadna ci nie zrobiła! Co tylko zechcesz tylko wróć do mnie! - mówiła rozgorączkowanym głosem blondynka głaszcząc Chelsey czyli swojego Płomyczka po twarzy. Na końcu pocałowała ją znowu, gwałtownie, mocno i wręcz desperacko wpijając się w jej usta. Ale w końcu oderwała się i ruszyła za większością grupki zmierzającej do schronu.

Promyczek był uroczy… tak uroczy, że Diaz złapała go za rękę i pociągnęła do siebie, żegnając się po raz drugi mokrym ślimakiem.
- Ogarnij mi steka i browara - wyszczerzyła się, susząc klawiaturę zębów aż po ósemki, co niepokojąco przypominało szczerzenie wściekłego psa - Głodna jestem i w mordzie mi zaschło… no już, przebieraj nóżkami do reszty. - pacnęła ją na rozpęd w tyłek. Pogapiła się jak zgrabnie kopytkuje i splunęła przez zęby, opuszczając szybkę tym razem na amen.
- A ty kurwa kto? - dopiero wtedy zwróciła się do zielonego, który z bronią gotową do użycia, przyglądał się całej scenie uważnie obserwując zachowanie całej grupy, więzi które między nimi istniały, hierarchię jaka wśród nich panowała.

Wszystko wskazywało na to, że obecnie to właśnie ta, która go zagadnęła, znajduje się na najwyższej pozycji, chociaż sytuacja mogła tak wyglądać jedynie ze względu na jej agresywną postawę. Nie przepadał za tego typu kobietami, jednak nie znaczyło to, że miał się z tym od razu zdradzać.
- Doktor Jacob Horst - przedstawił się obdarzając ją przyjaznym uśmiechem. Uśmiech ten nie sięgał jednak oczu, te bowiem pozostały chłodnie obojętne. Ustawił się z boku, tak by nie wejść na linię jej ognia, a jednocześnie mieć dość swobody w korzystaniu z automatu, która to broń nie należała do jego ulubionych, jednak w obecnej sytuacji mogła spisać się lepiej niż miecz. Nie chciał też ryzykować wysadzania korytarza, zostawiając tą opcję na moment, w którym zrobi się naprawdę gorąco.
- Nie sądzę jednak by był to dobry moment na wymienianie grzecznościowych zwrotów i dzielenie się danymi osobowymi - dodał, unosząc nieco wyżej lewy kącik ust. Jego słowa były zarówno zwróceniem uwagi na dość liczny problem, który mieli na głowie, jak i wyrażeniem zgody na jej wcześniejsze słowa, tyle że ujęte w bardziej grzecznościową formułkę od tej, którą ona zastosowała. Zdecydowanie powinni się zamknąć i zająć eksterminacją. Czas na rozmowy nadejdzie, najpierw jednak musieli przeżyć.

Bóg jednak nie lubił Diaz, może miał jej za złe całą, pokaźną listę grzechów i całkowity brak chęci poprawy? Jak inaczej nazwać to, że z całej parchozbieraniny w zapchanym lambadziarzami do odstrzału kurwidołku na przysłowiowy krawdrans przed ostrzałem artyleryjskim, skrzyżował drogi piromanki z typem nie dość że tak gadzio gładkim, że mógł robić za pierdolonego modela od gaci za siedem tysięcy kredytów sztuka, to jeszcze nawijającym w tonie podobnym do popierdywania Świeżynki, gdy się młoda przejęła... no ja pierdolę. Pogodynek... pasowało do fiutka jak ulał. Kosmiczny skurwol zza chmurek robił to specjalnie, chciał uprzykrzyć Latynosce i tak przejebane jak lato z radiem życie.
- Ja pierdolę. Za jakie kurwa grzechy... - westchnęła po hiszpańsku, prychając pod hermetycznym hełmem i dokończyła zrozumiale - Doktorek. Konował? Jak konował-konował? Czy takie bezużyteczne gówno jak ten czterooki chujoza? Zobaczymy co z ciebie za Pogodynek. Pilnuj góry i jedziemy z koksem.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline