Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2017, 23:17   #141
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Mike, Cohen, MG, Leminkainen

Padre sprawdził szybko czy drzwi do sali wykładowej się otworzą. Otworzyły się do nich. Pozostało tylko przedostać się przez barykadę. Niszczyć jej całej nie było sensu bo zaraz im będzie potrzebna, ale zrobienie dziury by jeden człowiek się przecisnął wystarczyłoby im.

Dowiedziawszy się czego chciał, Owain nie tracił czasu na dalsze zabawy z holokomunikatorem. Rzucił się do wyjścia, puszczając w biegu kilka serii bez celowania, w generalnym kierunku stworów, a gdy wpadł do przedsionka, zatrzasnął za sobą drzwi.

Black 0 zaczął przedzierać się przez improwizowaną barykadę ze stolików i krzeseł. Odrzucenie mebla i kolejnego nie stanowiło dla niego zbytniej trudności ale zauważalnie go spowalniało. To, że ugrzązł wykorzystał xenos który zdążył wskoczyć do wschodniego pomieszczenia. Jednym susem wskoczył na jeden ze stolików i próbował kąsać Zcivickiego.

Black 4 biegł przez zadymione pomieszczenie i kaskadę migających świateł. Biegł i śłyszał klekot pazurów po posadzce z każdym krokiem zbliżających się do niego. Wystrzelone na ślepo pociski chyba nie wyrządziły pościgowi krzywdy. Zdołał dopaść do drzwi i zatrzasnąć je. Właściwie w tym samym momencie z drugiej strony nastąpiło podójne uderzenie i rozzłoszczony skrzek.

Black 6 miał też co do roboty. Szczelina okna jak dla człowieka była wąska i mała. Ale dla tych małych kreatur była na tyle pojemna, że na raz obrabiało ją kilka z nich. Siatka jeszcze trzymała ale wyraźnie przegrywała walkę szarpana kłami i pazurami.

Wtedy coś uderzyło w ścianę. Od zewnątrz, od strony korytarza “Poziomy 1”. Uderzyło na tyle mocno, że ściana posypała się i powstał otwór przez który przez moment widać było jakieś cielsko. Po tym momencie cielsko znikła i dał się słyszeć potężny ryk czegoś wielkiego i potężnego. I zaraz nastąpiło kolejne uderzenie powiększające otwór. Był już na tyle duży by człowiek mógł przez niego się przecisnąć więc i małe xenos mogły to zrobić. Ściana miała szanse powstrzymać to coś na kilka następnych chwil ale jasne było, że ulegnie i gdy to coś zdecyduje się zdemolować coś tutaj to pewnie to coś zdemoluje.

- Zajmijcie się drobnicą - zawołał Black 6 ściągając z pleców karabin snajperski i celując przez dziurę w większe bydlę.

Owain nie zatrzymywał się, w ruchu wyciągając pakiet plastiku, który wrzucił do niestandardowego przejścia.
- Spierdalamy! - ryknął, przebiegając obok Szóstki i kierując się w stronę drzwi na klatkę schodową.
Widząc, jak Padre znęca się nad kurduplowatym stworkiem, minął go i kicnął przez barykadę.
- Z życiem, chcę wysadzać, zanim ten wielki skurwiel się tutaj przebije!

Black 6 zmienił broń na większą i potężniejszą. Wycelował w dziurę jaką wybił i wciąż wybijał wielki potwór i strzelił. Stwór zaryczał ale czy z bólu czy wściekłości tego strzelec wyborowy nie był pewny. Był natomiast pewny, ze z całej trójki został w tej chwili jako ostatni Parch i najbliżej tej rozwalanej ściany.

Black 0 wciąż prowadził swój pojedynek z pojedynczym xenosem. Małe rozmiary zdecydowanie sprzyjały przeciwnikowi podobnie jak jego ruchliwość. Okazywał się zajadłym i trudnym o trafienia przeciwnikiem. Zcivicki trafił kolba krzesło, stół, inny mebel przewrócił się i spadł ale ostatecznie to mała kreatura go użarła a nie on ją. Egzoszkielet wybronił właściciela przed częścią ciosów jednak część przedarła się przez słabsze miejsca.

Black 4 wydobył z przywieszki małą paczuszkę i cisnął ją w stronę wybitej dziury. Przedarł się przez otwarte wcześniej przez Padre drzwi i jego samego wciąż użerającego się z małą paskudą. Był już wewnątrz wschodniego pomieszczenia ale widział, że zaraz przez okna wskoczą tu następne kreatury a sądząc po odgłosach za plecami ten duży zaraz rozwali ścianę.

Wykorzystując chwilę spokoju, Owain ściągnął maskę przeciwgazową i gogle noktowizyjne, wyjął medpaka i wbił go sobie w udo.
Pozwalając cudownemu chemicznemu koktajlowi działać, wywołał mapę laboratorium i zaczął szukać schronu oznaczonego numerem dwa.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 16-06-2017, 23:22   #142
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Jak na biznesmena o szemranej reputacji, należącego do mafii i prowadzącego przybytek nie do końca zajmujący się legalnymi usługami, Morvinovicz w tej chwili wydawał się nie szefem zorganizowanej grupy przestępczej, a uprzejmym gentlemanem, wyciętym z kompletnie innej bajki. Takiej do której pasowało stado uzbrojonych zakapiorów, porozstawianych pod ścianami i przyglądających się poczynaniom wysokiego Rosjanina w bieli i niewysokiego Parcha w czerni. Stojąc samotnie wśród obcych ludzi Brown 0 tym wyraźniej odczuwała brak Karla i pozostałych. Była całkiem sama, zdana na siebie. Jeden głupi, nierozważny ruch i narobi kłopotów, a przecież przyszła tu porozmawiać z człowiekiem który ją przerażał - uśmiechającym się teraz miło i trzymającym jej dłoń przy swoim ustach. Wyrok śmierci na Vinogradovą wydałby z tą samą czarującą miną, kto by mu zabronił? On tu rządził, oni byli zdani na jego łaskę i niełaskę. Na część o róży zrobiła się czerwona i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Nie była piękna, bardziej niż różę przypominała zwykłego chwasta.
- Dziękuję wam Anatoliju Morvinoviczu za poświęcenie cennego czasu, mimo nawału kłopotów których niestety jesteśmy częścią. - odpowiedziała przechodząc na rosyjski - Tym bardziej postaram się nie nadużywać pańskiej gościnności i cierpliwości, chociaż prawdę mówiąc przyszłam po prośbie - podniosła zarumienioną twarz, uśmiechając się speszona. - Kiedy ostatnio widziałam Amandę nic jej nie było. Razem z doktorem Jenkinsem mieli się zamknąć w pokoju ochrony i poczekać aż... nie wiedzieliśmy czy zejście na dół będzie bezpieczne, ani co zastaniemy po drugiej stronie wrót. Zostawienie ich na w miarę zabezpieczonym terenie wydawało się rozsądniejszym rozwiązaniem, niż pakowanie cywili w nieznany teren i warunki - na początku mówiła powoli, ale im więcej gadała tym więcej pewności siebie odzyskiwała. W pewnym momencie odpaliła holo obroży, sprawdzając jak wygląda sytuacja. Stan żołnierzy pozostawał niewiadomy, system nie wyświetlał ich parametrów życiowych, ale Zoe żyła więc z nimi też nie powinno być źle.
- Ale po co zdawać się na domysły, prawda? - tym razem uśmiechnęła się bez spięcia. Uruchomiła komunikator, łącząc się z marine.
- Hej Johan, wszystko w porządku u was? - spytała a przed oczami widziała uśmiechniętą twarz rozmówcy… przynajmniej taka jaką ją zapamiętała - Co z Elenio i Zo… z Asbiel? Na dole bezpiecznie, można sprowadzać cywili. - skończyła, patrząc na Ruska przed sobą.

- Rozstawiam claymora. Mamy gości. Reszta w porządku. - usłyszała w słuchawce spięty głos podgolonego marine. Wraz z głosem Mahlera słuchawka wyłapała też inne głosy i odgłosy. Strzały, krzyki ludzi, dziwne charkoty albo Zoe albo już xenos były tak blisko słuchawki. Właściwie na słuch to wyglądało jak sam środek ciężkiej walki.

- A moja Amanda tam jest? Jest cała? - zapytał spokojnie Morvinovicz choć brwi mu w pierwszej chwili skoczyły w górę gdy odgłosy wojny wdarły się do tego eleganckiego salonu rodem z innej epoki i planety stworzonego z myślą o kontemplacji i dżentelmeńskim zachowaniu. Był na tyle blisko Vinogradovej, że trochę trudno było oszacować czy pyta jej czy bezpośrednio Johana po drugiej stronie słuchawki.

Działo się po drugiej stronie i to działo nieciekawie na słuch. Wyglądało, że żołnierze i Ósma mają kłopoty. Brown 0 stężała i pobladła, zaciskając usta w wąską kreskę. Zdawała sobie sprawę, że trwa wojna i okolica lada chwila przestanie być w jakikolwiek sposób bezpieczna, ale tutaj pod ziemią szło o tym zapomnieć. Krótka rozmowa z powierzchnią była więc jak policzek, tym bardziej gdy mówił ktoś, kogo Maya bardzo chciała widzieć całego i żywego, najlepiej tuż obok. Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i wydech. Panika w niczym nie pomoże, potrzebowała się skupić.
- Chelsey i Hektor zabezpieczyli piwnicę z tego co mówił wasz człowiek. Są wolni i jeżeli chodzi o Amandę i jej bezpieczeństwo nie trzeba ich będzie namawiać do ruszenia z pomocą, a sami słyszycie, że ta pomoc może się bardzo przydać - opowiedziała gangsterowi.

- Jeśli o mnie chodzi i opuszczenie moich skromnych prywatnych progów to oczywiście nie ma sprawy. - biznesmen w białym garniturze rozłożył ramiona w geście przyzwolenia uśmiechając się przy tym dobrodusznie. Gdy słuchawka znów zatrzeszczała odgłosami z innej części klubu znów słychać było głównie walkę.

Parch włączyła komunikator, wracając na język powszechnie używany do komunikacji międzyludzkiej na terenie Federacji.
- Jest z wami Amanda? - spytała i dodała cicho, ignorując obecność postronnych - Proszę… uważaj na siebie i… wróć, dobrze? Wszyscy wróćcie.

- Amy jest z nami! Jest na chodzie! I pewnie, że wrócimy! Zapomniałem coś ci dać! Fire in the hole! - Johan mówił krótko jakby coś robił przy okazji. Na koniec jednak krzyknął ostrzegawczo i moment później gdzieś dalej rozległ się odgłos eksplozji.

- Dawaj tutaj! Co z tą windą do cholery?! - w dyskusję wplótł się ponaglający okrzyk Patino. Znów huknęły strzały jakby obydwaj strzelali.

Brown 0 zadrżały usta. Zapomniał coś jej dać? Co takiego i po co? Krzyk przed wybuchem elektryzował, nawet kiedy słyszało się go z bezpiecznej odległości paru pięter w dół. Vinogradowa pamiętała co po nim następowało i nie były to miłe wspomnienia.
- Powiem Chelsey co się dzieje, pójdą do was z Hektorem, wytrzymajcie i idźcie w stronę piwnicy. Będę czekać - próbowała brzmieć pewnie, ale i tak głos jej się łamał pod koniec. Przełknęła ślinę i zwróciła się do gospodarza - Wybaczcie proszę bezpośredniość, Anatoliju Morvinoviczu. Proszę nie odbierać moich słów jako próby wchodzenia w kompetencje, czy szpiegostwo. Naprawdę zatargi z wami i obrażenie was w jakikolwiek sposób to ostatnie na co mam ochotę. Sprawa z jaką do was przyszłam… jest osobista - zacisnęła pięści i wypaliła - Chciałam spytać czy może macie tu sprzęt medyczny… coś na zasadzie tomografu? I czy istnieje szansa, aby takiego sprzętu użyczyć? Wiem, że jesteście tutaj dobrze zaopatrzeni, więc pomyślałam, że w kwestiach medycznych również. Podczas wszelkiego rodzaju wojen i zamieszek zdarzają się rany. Ich leczenie i przywracanie zdrowia jest równie istotne co zebranie zapasów prowiantu… chodzi o zeskanowanie ludzkiego ciała pod kątem anomalii - uniosła wzrok, patrząc mafiosowi w oczy - Wiecie że nie mam wam czym zapłacić. Tacy jak my nie używają kredytów, odcięli nas od Kluczy… ale pracowałam dla Federacji w sektorze wojskowym na wysokim szczeblu. Mogę wam podać schematy szyfrowania, częstotliwości i kody do kanałów wewnętrznych. Jesteście biznesmenem i człowiekiem interesu. Słyszałam również wymianę zdań z tym człowiekiem z sali obok - wskazała broda na drzwi zza jakich wyszedł Rusek - Jest z Red Ball, nieprawdaż? Chodzi o transport i znudziły mu sie prostytutki. Szuka czegoś egzotycznego? - przy ostatnim uśmiechnęła się sztywno.

Morvinovicz nie odpowiedział od razu. Słuchał i przy okazji zabawił się w dobrego gospodara biorąc nieśpiesznie szklanki i nalewając bursztynowego płynu sobie i swojemu gościowi.
- Interesujące. - powiedział wręczając Vinogradovej jedną szklanicę. - Tak, wydaje mi się, że mamy sprzęt o jaki pytasz. - potwierdził z namysłem biznesmen bujając lekko zawartością swojej szklanki. Podniósł głowę i spojrzał na drzwi przez jakie niedawno wyszedł i zamknął za sobą. - Znasz się na szyfrach? Na hakerce? - zapytał nagle wracając głową z powrotem do swojego czarnowłosego gościa. Pytał jakby wiązał się z tym jakiś pomysł na jaki właśnie wpadł.

- Przez pięć lat byłam głównym administratorem wewnętrznego wydziału bezpieczeństwa. Zajmowałam się ochroną Sieci i łamaniem zabezpieczeń kanałów komunikacyjnych grup uznawanych za terrorystyczne lub przestępcze... odpowiedź brzmi tak. Znam się na deszyfracji i hakowaniu - kiwnęła potakująco głową. Napiła się ze szklanki i wciągnęła z sykiem powietrze. Alkohol był mocny, ale jak każdy z rosyjskimi korzeniami przyzwyczaiła się do podobnych trunków i nie musiała go zapijać. W międzyczasie wysłała Black 2 i 7 krótką wiadomość: “8 i chłopaki poszli po Amandę. Mają kłopoty i potrzebują pomocy. Brzmiało paskudnie. Idźcie do nich nim będzie za późno.”

- Interesujące. - Rosjanin powiedział to samo słowo kwitujące wypowiedź swojego gościa ale tym razem jakoś wydawał się być zdecydowanie bardziej przyjaźnie nastawiony do tego zwrotu.
- A powiedz mi jeszcze różyczko, komu byś chciała sprawdzać te anomalie? - zapytał jakby interesowały go jeszcze ostatnie detale tej transakcji o jakiej rozmawiali.

Tego pytania się obawiała. Gospodarz miał zatargi z Karlem, mógł więc niechętnie patrzeć na jakąkolwiek próbę udzielenia mu pomocy. Mógł też go kazać zlikwidować, albo “poddać kwarantannie” podejrzanych osobników.
- Trzem osobom od nas… żołnierzom których moja grupa miała wyciągnąć. Należę… należałam do grupy Brown, była nas dziesiątka, standardowa procedura. Naszym zadaniem było odnalezienie i wsparcie jednostek sojuszniczych. Przeżyłam tylko ja… i spóźniłam się. To moja wina… nie zdążyłam… mogą mieć kłopoty, a dobrzy z nich ludzie. Nie zasłużyli na to. Nikt nie zasłużył - przyznała martwo, ściskając mocniej szklankę. Oczy się jej zaszkliły, ale patrzyła twardo na Rosjanina. Ściszyła głos, przechodząc na szept - Ten człowiek nie chce wam dać tego na czym wam zależy. Na wolności i bezpieczeństwie poza strefą wojny… ale da się to zdobyć inaczej. Zrobię co chcecie, co będzie trzeba. Cokolwiek powiecie - zamrugała i stanęła sztywno jak kołek.

- Oj dziewuszka, nie płacz, przecież to nic z czym nie można by sobie poradzić. - zapewnił dobrotliwie gospodarz kładąc swoją dłoń na ramionach kobiety w opiekuńczym i pocieszającym geście. - Oczywiście, że możesz skorzystać z naszej skromnej aparatury. Jak tylko pomożesz nam. Z twoimi umiejętnościami to powinna być drobnostka. - powiedział przyjaźnie - Pozwól no ze mną różyczko. - ruszył do kolejnych drzwi przyjaźnie ale i stanowczo zgarniając gościa ze sobą.

Przeszli przez trzecie drzwi, jakieś biura i wreszcie znaleźli się w pomieszczeniu bardzo swojskim dla Vinogradovej. Pomieszczeniu łączności. Podszedł do jakiegoś biurka na którym leżał podobny przyrząd jaki miała na swoim ramieniu. Rozpoznała model do łączności. Bardzo nowoczesny model, zdolny do utrzymywania łączności na całym globie, łącznie z orbitą a nawet zdolny do komunikacji międzyplanetarnej w układzie choć przy takich odległościach oczywiście należało się liczyć z opóźnieniami w przekazie.

- Rozgryziesz to dla mnie różyczko? Rozgryziesz i twoi przyjaciele staną się naszymi przyjaciółmi. - podpowiedział jej odpowiednią odpowiedź wskazując na przyrząd.

Jeszcze nie wszystko było stracone, Maya ciągle mogła naprawić błąd z kanałów. Sprawić że śmierć Cindy i Reda nie pójdzie na marne, a także Lilly, Stevena, Carmen, Marka, Graya, Vorelly i Adama - pozostałych z grupy Brown, którzy zakończyli podróż na Yellow statusem KIA. Wzięła panel i przycupnęła na biurku, odpalając menu. Ekran zaświecił bladoniebieskim światłem, pokazując ciąg znaków oznajmujących uruchamianie systemu.

- Ciekawe… niedawno ustanowiono połączenie szyfrowane - mówiła pod nosem bardziej do siebie, niż do Rosjanina w garniturze - Górna półka. Zabezpieczenia standardowe dla modeli wojskowych sprzed paru lat. Te aktualne używają innego kodu źródłowego… - mamrotała, nie odrywając wzroku od ekranu. Wyciągnąć co się da, obejść zapory i dobrać do kluczowych informacji. Wystarczyło to zrobić, a Elenio, Karl i Johan przestaną się martwić o zakażenie rosnące w ich ciałach. Vinogradova musiała to zrobić, nie było innego wyjścia. Zacisnęła szczęki i z zawziętą miną zabrała się do pracy.

Zabezpieczenia tego małego technicznego gadżetu nad jakim pracowała Brown 0 okazały się być całkiem przyzwoite. Mimo, że podłączyła swoje hakerskie narzędzia i użyła dekryptażowego doświadczenia urządzenia oparły się pierwszym próbom ich obejścia. Pierwsze próby użytych programów próbujących podszyć się pod obsługę techniczną by wejść przez luki w oprogramowaniu zostały spalone przez całkiem niezły firewall urządzenia. Jednak opór urządzenia, nawet tak wysokiej klasy w starciu z doświadczonym hakerem nie mógł trwać zbyt długo. Kody maszyny mogły co najwyżej zablokować wszelkie dojścia po którejś nieudanej próbie włamania czy obejścia własnych systemów. Do tego jednak nie doszło i gdy Vinogradova miała swobodę manewru i bez presji czasu i strzelaniny nad głową w końcu przełamała zabezpieczenia naręcznego centrum łączności.

Gdy już zabezpieczenia padły i Brown 0 dostała się do wnętrza urządzenia mogła po nim buszować całkiem swobodnie. W panelu znalazła opcję znacznie dokładniejszą od tego ogólnego rzutu oka jakie mogła zrobić wcześniej. Ostatnie połączenie było naziemne. Gdzieś z powierzchni księżyca. Gdzie to jednak nie udało jej się dokładnie ustalić. Za to udało jej się odtworzyć tą rozmowę choć pokazywało jedynie “drugą stronę” a nie kogoś kto miał te urządzenie na ręku. Druga strona zaś prezentowała się całkiem okazale.

[MEDIA]https://40.media.tumblr.com/5a177fb33336700927599c9ca2ac3d3c/tumblr_mxm9rl6eBg1qdkeiao1_500.jpg[/MEDIA]

Rozmówca mimo pełnego hełmu przez co nie widać było twarzy mówił męskim głosem. Co prawda obecnie nie dowodziło to niczego ale płynność z jaką mówił raczej wskazywała na mężczyznę. Wizerunek sugerował jakiegoś żołnierza. Raczej z tej wyższej półki wszelakich sił specjalnych. Był gdzieś w dżungli sądząc po otoczeniu za jego plecami. Ten specjals nie był sam i w jego otoczeniu widać było jakiegoś jednego czy drugiego podobnie wyekwipowanego żołnierza.

Rozmowa między nim a właścicielem urządzenia była dość krótka. Dość czytelne było to, że właściciel urządzenia choć go nie było widać to zwracał się do tego specjalsa z zauważalnym szacunkiem czy nawet ostrożnością. Tamten zaś mówił pewnie i płynnie jakby co dzień wydawał innym polecenia. Obydwaj jednak omijali wszelkie tematy, nazwy czy imiona pozwalające jakoś ich namierzyć czy zidentyfikować. A rozmawiali głównie o zbliżającym się ostrzale i fali obcych. Facet w wojskowym rynsztunku twierdził, że trzeba zmienić plan bo “wyszły komplikacje” i mają opóźnienie. Nie zdążą przed ostrzałem więc facet z komunikatorem ma ich zabrać na podany sygnał i namiar jaki miał od nich dostać.

Morvinovicz wydawał się bardzo ale to bardzo zainteresowany odegraną rozmową.
- Co to za palanty? - spytał podejrzliwie opierając się pięściami o poręcz fotela na jakim siedziała Vinogradova. Pytał chyba bardziej sam siebie niż kogoś wokoło. - Oj chyba muszę się z kimś pilnie rozmówić. - Rosjanin w białym garniturze wziął do ręki urządzenie i ze wzrokiem bardzo nie wróżącym nic pozytywnego wbitym w zamarły obraz wyświetlanego holo wycedził przez zęby.

Parch nie wiedziała co sądzić o całej rozmowie. Wyglądało na grubszą aferę… tylko czy aby na pewno Parchy miały czas na następne zastoje?
- Czy czegoś jeszcze ode mnie potrzebujecie, Anatoloju Morvinoviczu? - spytała na głos, obchodząc Rosjanina i stając po jego lewej stronie, przeciwnej do ręki w której trzymał holo.

- Nie różyczko. Dalej sobie chyba poradzę. Spisałaś się świetnie. - dla odmiany dla Vinogradovej znalazł jakby inną twarz i uśmiechnął się skromnie, ale chyba szczerze i na pewno uprzejmie. - Chłopcy. Ta dama jest moim specjalnym gościem. Jej przyjaciele są moimi przyjaciółmi. Jeśli zechcą skorzystać z naszych udogodnień w sali medycznej niech skorzystają. Nawet ten cały Hollyard. - gospodin uśmiechał się do czasu aż nie padło nazwisko gliniarza którego najwyraźniej nie trawił. Po czym odwrócił się i wyszedł z urządzeniem łączności i większością swoich ochroniarzy z którymi tutaj przybył.

- Bardzo wam dziękuję - Brown 0 dygnęła wdzięcznie, zdobywając się na ciepły uśmiech. Jedne kamień spadł jej z serca, ale jeszcze kilka tam zalegało - Obiecuję, że nie będziemy wam sprawiać problemów. Gdy wróci grupa z Amandą… będzie tu mogła zostać, tak? I doktor Jenkins. - widząc że mafiozo skinął głową, rozluźniła się, czekając aż wyjdzie, dzięki czemu mogła zająć się pozostałymi punktami programu.
Kiwnęła każdemu z ochroniarzy głową i ledwo zamknęli za nią drzwi gabinetu, odpaliła komunikator.
- Karl, gdzie jesteś? Skończyłeś rozmawiać? - wpierw zaczęła od najmniej stresującego punktu.

- Tak. Wracam do tamtej sali co się rozstaliśmy. A ty? - odpowiedział prawie od razu gliniarz.

- Pan Morvinovicz znalazł chwilę na rozmowę - zaczęła neutralnie, przebierając nogami w podanym kierunku - Zgodził się użyczyć nam skrzydła medycznego i sprzętu, to dobry człowiek. Mają skaner Karl. Tutaj - w głosie Parcha pojawił się entuzjazm - Możemy sprawdzić od razu i jeśli zajdzie potrzeba… wiesz. Będzie dobrze. - uśmiechnęła się i westchnęła w eter.

- Morvinovicz to dobry człowiek? Pierwsze słyszę. - Karl wydawał się być chyba naprawdę zaskoczony sformowaniem użytym przez Brown 0. Przy drugiej części wypowiedzi czarnowłosego Parcha chwilę milczał. - No jakby tu mieli skaner no to nie trzeba by drałować do Seres. - podsumował w końcu to o czym mówiła rozmówczyni. - Ale to trzeba ściągnąć chłopaków. - dodał gdy ogarnął sprawę całościowo.

- I tak będziemy musieli iść do Seres… tam jest kolejny Blackpoint, ale tak. Oszczędzi nam to drogi i kłopotów, przynajmniej częściowo - Vinogradova zagryzła wargi, patrząc na portrety najbliższych parchów z Grupy Black. Chelsey i Hektor mieli się dobrze, pojawił się też na radarze nowy skazaniec. Jacob Horst z grupy Green, ale nie to było najbardziej niepokojące.
- Hektor i Diaz po nich poszli - przyznała drżącym głosem, obserwując wykresy życiowe Ósmej. Nie wyglądały dobrze - Mieli kłopoty, rozmawiałam przez chwilę z Johanem. Xenos już tu są, przebijali się z Amandą i doktorem Jenkinsem do nas… okropnie strzelali, poszły w ruch granaty. Nie wiem co z chłopakami, nie mam ich w HUD. Pozostali żyją, są w jednej grupie. Wracają tu i mamy kogoś z Green. Parcha… Asbiel oberwała, ale żyje. Jest przy Siódemce. Spróbuję się skontaktować z Johanem, może dowiem się na czym stoimy. Proszę Karl… wiem że nie lubisz naszego gospodarza i jego ludzi, ale - przełknęła ślinę i dokończyła - Ale zawarłam z nim umowę, jesteśmy tu bezpieczni. Nic nam nie zrobią, a nawet pomogą. Tyle, że nie możemy z niczym nietaktownym wyskakiwać. To by było niewskazane.

- Jak to mawiają studenci “Nie bój się nic ci nie zrobię”. - uśmiech policjanta dało się słyszeć nawet przez słuchawkę. - Trzeba do nich iść. - głos mu spoważniał gdy przeszedł do sytuacji jaka rozgrywała się gdzieś nad ich głowami. - Musimy ich tu ściągnąć. I resztę też. Każdego kogo się da. Poza tym teraz ostrzał może się już zacząć w każdej chwili. - powiedział policjant i już mogli rozmawiać bez komunikatorów bo widzieli się nawzajem. Hollyard by przyspieszyć spotkanie wyszedł na korytarz i tam już nadchodziła Brown 0.

Widząc go przyspieszyła do truchtu i przebiegła te ostatnie metry, zatrzymując się tuż przed nim. Od razu zrobiło się jej spokojniej, poczuła się pewniej. O wiele lepiej, niż podczas samotnej rozmowy z Rosjaninem.
- Oni, znaczy Chelsey, Zoe i Hektor, mają z Seres kogoś wyciągnąć. Taki jest cel Black na ten Checkpoint. Po to pojechali tam pozostali - zaczęła od razu gadać, podejmując przerwany temat - Ile trwa taki ostrzał? Jest szansa że się wyrobimy? Badanie trochę potrwa i… ja się nie nadaję do walki, nie przydam się na górze - spojrzała na sufit i posmutniała. Bojowo siłę przedstawiała marną, ale nie tylko to się liczyło. Uśmiechnęła się krótko - Twoi koledzy, ta para policjantów, oni już prędzej coś zdziałają. W tym czasie razem z panem Royem możemy przygotować skaner, przekalibrować go. - spróbowała uderzyć w weselszy ton.

- Tak wiem. Musimy i tak udać się do Seres. - Karl kiwnął głową w uspokajającym geście. Uśmiechnął się nawet gdy Maya do niego podbiegła. - Ostrzał może trwać z 10 minut, może 20 albo pół godziny. Zależy ile im zostało amunicji. Ale nie bój się, zdążymy. - gliniarz mówił jakby sam szacował ile to może potrwać ale na końcu uśmiechnął się i położył na ramieniu Brown 0 swoją dłoń w pokrzepiającym geście.
- Alle i Jorgensen zostaną tutaj pilnować tej terrorystki. A ty też zostań, na pewno pomożesz Royowi bardziej niż na górze. Przygotujcie wszystko co możliwe. Naprawdę niesamowitą rzecz udało ci się osiągnąć jak ten nicpoń zezwolił ci na panoszenie się po jego włościach. Dziękuję ci za to. - powiedział uśmiechając się i kładąc dłonie na jej ramionach jakby chciał podkreślić, jak bardzo to docenia. Potem na chwilę zamilkł. W ogóle teraz Maya dostrzegła, że jest jakiś przygaszony. Przygryzał wargę i patrzył gdzieś ponad jej głową.
- Mogę cię o coś prosić Mayu? - zapytał spoglądając znowu w jej oczy. Chwilę jakby szukał tam czegoś albo namyślał się. - Rozmawiałem z Sarą i … - wzrok poszybował mu gdzieś w bok sufitu a głos się urwał. Szybko zamrugał kilka razy oczami jakby go zaszczypały nagle. Pokręcił lekko głową, zagryzł wargę i znów wrócił spojrzeniem do srebrnych oczu Vinogradovej. - Jakby… Jakby mi się nie udało. To nie mów jej. O tym. - niedbałym gestem wskazał na swój napierśnik. Teraz już z bliska widziała jak coś mu się błyszczało w kącikach oczu. - Nie chce by wiedziała. Niech myśli, że po prostu zginąłem. Ale nie tak. Nie tak. - pokręcił znowu głową nie chcąc zgodzić się na taką wersję wydarzeń w raporcie koronera czy pobitewnym kończącym się, skrótowcem KIA. - Dopilnujesz tego? - zapytał patrząc na nią uważnie.

Brown 0 zatrzęsło, skurczyła się i opadły jej ramiona, ale głowę trzymała prosto, a brodę wysoko. Nie mogła się rozkleić, nie tu i nie teraz. Poprzednio dała ciała, wtedy na schodach. Rozmazała się jak zostawione na słońcu lody.
- Karl... - powiedziała z bólem i drgnęła. Wyrzuciła ręce do przodu, obejmując jego twarz dłońmi i pocałowała gorąco prosto w rozchylone usta.
- Nie gadaj bzdur, nic ci nie będzie. Mamy skaner, Roy go ustawi. Nie umrzesz tak, rozumiesz? Ani ty, ani Johan, ani Elenio. - oznajmiła zaraz gorączkowo, patrząc się mu w oczy z odległości parunastu centymetrów. - To głupota, ale dobrze, obiecuję że sprawy dopilnuję... skoro zyskasz dzięki temu spokój. Cholera nie jesteście z tym sami, działamy zespołowo. Jeszcze sporo możemy napsikusić, pamiętasz? - Stanęła na palcach dzięki czemu zetknęli się czołami - Leć im pomóc, ja ogarnę skaner i powiedz proszę Johanowi... że na niego czekam, okey? - jej uśmiech stał się zażenowany, a policzki czerwone - Wróćcie w komplecie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 17-06-2017, 11:08   #143
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ln-Jq6X6p-g[/MEDIA]
Te ruskie to jednak znały się na robocie. Diaz chociaż wkurwiało szwargotanie po niezrozumiałym, pogańskim narzeczu, uśmiechnęła się jak przy pierwszym wymuszeniu, przyglądając się jak spaślaczek z piwnicy kończy żywot z dziurą we łbie. Taką wielkości piłki do baseballa. Co prawda wizja zaćpania pały jak najbardziej przemawiała do rogatej, latynoskiej duszy i z chęcią Black 2 skorzystałaby z okazji, gdyby wcześniej nie obiecała Wujaszkowi tych długo wyczekiwanych kociaków do dymania. Słowo się rzekło, robotę odjebali perfekcyjnie i już pełni werwy zamierzali się zabrać na burdelowe salony, gdy ich Obroże zaświergotały, sygnalizując nadejście wiadomości.
- Por tu puta madre… - Piromanka niechętnie włączyła panel. Widząc nadawcę przewróciła oczętami. Świeżynka się chyba nudziła i z braku żołdakowego przydupasa dostawała wścieklizny macicy.
- Może chce się wkręcić na balety - parsknęła do Ortegi.
I mniej więcej wtedy przeczytała co czarnulka popisała.

“8 i chłopaki poszli po Amandę. Mają kłopoty i potrzebuja pomocy. Brzmiało paskudnie. Idźcie do nich nim będzie za późno.”

Stanęła w miejscu, robiąc wielkie oczy.
- Mieeeeeeeeerda! - wydarła się, szybko łapiąc miotacz i wyrywając biegiem do wyjścia z bunkra. Wyglądała na wybitnie wzburzoną, po drodze rozwaliła w locie kopem jakiś stolik - Wuuuujaszek! Kurwy Promyczka biją! - darła się po hiszpańsku do Latynosa w konserwie przez komunikator , lecąc znaną trasą na niższy poziom klubu - Bez niej nie rucham, to moja focza! Jebnę ci gałę po same kule, tylko rusz wora i zapierdalamy! Kurwa, Latarenka tam jest… ale ona nie gada, pierdolona! Kurwa, chuj! Jebać! - darła się jeszcze przez chwilę.

- To nie poruchamy teraz?
- w głosie Black 7 było słychać tak wielkie rozczarowanie jak wielki był on sam w tym swoim ciężkim pancerzu wspomaganym. Ale choć przez pierwsze kroków Diaz przebiegła sama to Hektor po tej zwłoce i wyraźnie cierpiętniczym westchnięciu by było jasne jak się samopoświęca jednak zaczął biec również. A, że był z niego kawał chłopa a i w pancerzu wspomaganym to i szybko dogonił latynoskiego Parcha z grupy Black.

Diaz warknęła i przełączyła komunikator na połączenie z Mahlerem.
- Kudłaty kurwa, co sie tam odpierdala?! Co z Promyczkiem, gdzie was wypierdoliło?! To moja dupa, tylko ja ją mogę rżnąć!

- Jakim Promyczkiem?! Jesteśmy na dole! Chyba w Hell! Status Pationio i Asbiel nieznany! - odkrzyknął wyraźnie zdenerwowany marine w słuchawce i na słuch brzmiało to niewesoło. Black 2 jednak kojarzyła, że mundurowi mają tylko komunikatory Parchów zabrane z kapsuły dostawczej ale nie mają Obroży a co za tym idzie ani map ani wskaźników jakie miały do dyspozycji Parchy. A po wskaźnikach Black 8 widziała w HUD, że wesoło nie jest. Właściwie jest bardzo źle. Ale jej ikonki nie przyozdobił jeszcze skrótowiec KIA. Obroża jednak nie wyświetlała stanu nie-Parchów więc stan Pationo dla niej też był nieznany.

- Amanda! Moja Amanda, pendejo! Co z nią?! - Black 2 wrzeszczała do słuchawki, przeskakując po trzy schody i mijając ruskich wykidajłów. Nikt ich nie zatrzymywał, schodzili im z drogi i nie zwracali dupy. Dobrze, zajebiście - ich szczęście! Rzut oka na parchowskaźnik i nadawała dalej - Latarenka dycha, nie pierdolnęli jej KIA na portrecie! Spierdalaj do schronu! Nakurwiamy do was z Wujaszkiem!

- Amy żyje! Sprawdzamy rumowisko! Kurwa idą tu! Pospieszcie się! Chyba mam ich! Kurwa zostałem sam i mam czwórkę rannych pośpieszcie się! Nadchodzą!
- głos Mahlera był najpierw zdezorientowany ale w końcu brzmiało jakby przedzierał się przez jakiś gruz czy coś podobnego i w końcu dostrzegł Nash i Elenio ale też chyba i towarzystwo jakie tam grasowało.

- Rannych?! - powtórzyła za Kudłatym, ale nie drążyła tematu. Dwójka to Lowelas i Latarenka, co z pozostałą dwójką dowie się na miejscu. Przestawiła Obrożę na wyświetlanie mapy. Widziała znacznik Black 8, świecący jakieś dwa palce od nich, no ale mapy ssały i miały swoje skale.

- Dobra, mamy ich! Prosto jak w mordę strzelił! - informowała drugiego Parcha na bieżąco. Przeszli przez właz kurwiej dziury i szybko przebiegli schodki z popalonymi ścierwami. Minęli basen z dybami i lecieli dalej - Teraz lewo… moje kurwa lewo, cabrón! Popierdalaj! Za zakrętem prawo i prosto aż do windy! - zamknęła holo, po raz ostatni zezując na wykresy pod portretem rudego kurwia ze złotymi gałami. Żaden nie mieścił się w normalnej skali, świeciły się na czerwono, część prawie się nie poruszała.
- Mieeerda! - Diaz sapała jak pedofil w przedszkolu, wyciągając kopyta na ile pozwalała fabryka. Oby jej dupa była w lepszym stanie niż ich osiedlowy mówca.
- Prawo i prosto! - poganiała Ortegę, wydzierając się jakby stał z pół kilometra, a nie parę metrów od niej. Minęli drugi zakręt i wreszcie z przodu zobaczyli wejście do wind, a przy nich całą wesołą gromadkę. Blondyna wyglądała na sponiewieraną, ale żyła i była dość ruchliwa, żeby razem z czterookim kutasiarzem od artefaktów odciągać od szybów dwa brudne, nieruchome ciała. Jedno miało ogniście czerwone włosy, drugie karnację rodem z kaktusiego wybrzeża. Kudłaty w tym czasie pruł do czegoś, co najwidoczniej czaiło się w szybie.
- Proomyczek! - wrzask Chelsey odbił się echem po korytarzu, paskudny kamień spadł jej z piersi. - Wypierdalać, palimy kurwy! Wujaszek rób dobre wrażenie!

Po opuszczeniu pancernych drzwi bunkra gdy tylko wybiegli ze schodów i przez ścianę z filarami para latynoskich Parchów miała nie tylko namiar z HUD ale i akustyczny. Prawie co zakręt czy korytarz coś eksplodowało zupełnie jakby co chwila na kierunku zbieżnym do oznaczenia Black 8 na mapie ktoś rzucał granaty.
Gdy wreszcie wybiegli zza ostatniego rogu i zobaczyli grupkę ludzi nie wyglądało to zbyt różowo. Amanda ciągnęła i wlokła po ziemi chyba nieprzytomną a na pewno bezwładną Black 8. Szła tyłem do Latynoski i oddalała się stopniowo od zdewastowanego szybu windy. Podobnie doktor astroarcheologii wlókł nieprzytomnego Latynosa. Najdalej od Black 2 i 7 a najbliżej wind był Mahler. Stał też tyłem do nich i strzelał w stronę szybu windy.

Gdy Diaz się wydarła Amanda odwróciła się w jej stronę. W jednym spojrzeniu blondynce udało się zmieścić bardzo wiele. Niedowierzanie. Radość. Ulgę. I nadzieję.
- Płomyczek! - krzyknęła tak samo z uczuciem jak i przed chwilą Latynoska. Teraz Diaz dostrzegła kolejne detale.

Amanda była brudna jakby ją ktoś po parchowym poligonie przeciągnął. Na twarzy widać widać było mieszaninę jasnego pyłu, ciemnych smug, błyszczących powierzchni od jakiejś wilgoci. Podobnie przetkane były blond włosy tancerki. Ubranie również miała z nieładzie, podarte, zabrudzone i spryskane tak czerwoną ludzką krwią jak i żółtą krwią xenos. Naukowiec wyglądał podobnie i kulał najwyraźniej ranny w nogi ale nadal targał bezwładnego żołnierza z Armii. Największe zniszczenia były przy samych windach. Same windy wyglądały jakby gruchnęły z wysoka rozbiły się tutaj na dnie szybu. Przy drzwiach było istne rumowisko z drzwi, z jakichś blach, sprzętów wszystko to było posiekane odłamkami i osmolone wciąż dogasającym ogniem jakby dopiero co szedł tam granat za granatem. No i sam Mahler. Stał kilkadziesiąt kroków od szybów tak akurat by miotać tam granaty. Podłogę zasuwały wśród odłamków ciała niedużych xenos. Jednak z trzewi szybów wciąż wydostawały się kolejne. Dość jasne nawet po krótkiej obserwacji było, że jedna lufa nie nadąży likwidować tego zalewu obcych nawet gdyby każdy strzał trafiał i zabijał jednego z nich.

- No. - powiedział Black 7 obniżając lufę swojej ciężkiej broni. Widząc odsiecz i zmianę sytuacji marine runą biegiem w stronę bocznej ściany a potem wzdłuż niej schodząc dwójce nowoprzybyłych Parchów z linii strzału. Zamontowany pod karabinkiem Black 2 miotacz ognia zapłoną świetlną strugą polewając kolejne rejony pomieszczenia. Spod wind doszedł skrzek palonego żywcem stada. Niektóre zdołały przedostać sie wcześniej w pogoni za ludźmi ale te skosiła seria z ciężkiej broni Black 7 rozrywając je jak baloniki z wodą. Stworzona bariera ognia i ołowiu skutecznie odgrodziła stado xenos od ludzkiej grupki.

- Granaty mi się skończyły. - powiedział zmęczonym głosem marine gdy dobiegł do dwójki Parchów.

- Och Płomyczku! Tak się bałam! Myślałam, że już po nas! - Amanda która zdołała dociągnąć Black 8 prawie do wejścia gdzie stała para Latynosów z Obrożami puściła ją i oplotła ramionami Diaz. Była roztrzęsiona i bliska płaczu drżała na całym ciele co czuła Chelsey nawet przez swój pancerz.

- To ich na długo nie zatrzyma. Musimy spadać. - powiedział Hektor patrząc w płomienie na drugim końcu pomieszczenia. Black 2 i 7 byli względnie cali jako jedyni chyba z tej grupki. Mahler miał znaczne ubytki w ładownicach i przywieszkach ale nadal miał czym strzelać i był na nogach. Amanda i dr. Johansen byli bez broni ale nadal mogli poruszać się sami choć wyglądali na rannych i wymęczonych. Black 8 i Patino byli nadal nieprzytomni choć żywi. W tym stanie potrzebowali dwóch osób które by je mogły nieść. Co prawda Hektor pewnie mógłby nieść oboje ale raczej wyłączyłoby go to z aktywnych działań. Do wejścia do schronu był zaś kawałek. Niby niedaleko ale te stwory pewnie ruszą w pościg nim ludzie do niego dotrą.

Parchata piromanka zawinęła swoją blond dupę pod skrzydło, okręcając ją ramieniem i przyciskając z całej siły do siebie. Syknął rozszczelniony pancerz i maska hełmu podjechała do góry, ukazując uśmiechniętą miło gębę.
- Tanquilla… już sobie nie musisz tej ślicznej główki zaprzątać pierdołami - kołysała nią lekko jakby miała pod pachą słoik z cienkiego szkła. Biedna tyle przeżyła i wyglądała jakby ją ktoś wysrał ze dwa razy, no ale ciągle pozostawała urocza i zajebista - Jesteśmy tu, no nie? No już, uśmiechnij się. Uśmiechnięta jesteś najprawilniejszą dupą na rewirze - uniosła palec żeby podkreślić wagę słów i pocałowała drżące, przykurzone usta. Brakowało tylko kapeli mariachi, księżyca w pełni i zrobiłoby się w chuj romantycznie… no ale się nie zrobiło.

- Puściłam pawia. - wyszeptała Amanda po tym gdy Diaz ją pocałowała. Blondynka siąpiła nosem i usta jej drżały jakby nadal miała się zaraz rozryczeć na całego. Widok, dotyk i słowa Płomyczka jednak chyba jeszcze pomagał utrzymać jej nerwy na wodzy. - Bo tam była taka czarna chmura. Ale on mnie wyciągnął. - wskazała brodą na bezwładne obecnie ciało Latynosa. - A wcześniej one wszędzie właziły. Znalazły nas nawet jak siedzieliśmy cicho. Właziły wszędzie. Ale ona nas wyciągnęła. - wskazała znowu brodą na kolejne bezwładne ciało tym razem o czerwonych włosach i z Obrożą na szyi. - A potem pobiegliśmy do windy. Znaczy ja próbowałam. A ta winda nie chciała dojechać. A potem one znowu były wszędzie. I spadliśmy tutaj. Johan kazał nam ich zabrać. A potem one znowu wychodziły i wychodziły, wszystko wybuchało i w ogóle było strasznie. - mówienie chyba pomagało utrzymać równowagę Amandzie bo pospiesznie streściła Chelsey ostatnie wydarzenia.
- Oj, no ale ja ci się tu marzę a powinniśmy iść. - powiedziała w końcu, ocierając dłonią oczy i siąpiąc nosem chyba biorąc się wreszcie w garść. Wzięła jeden głębszy oddech i znowu i wreszcie znowu spojrzała w twarz Latynoski. - A ty jesteś najgorętszą kotką na rewierze Płomyczku. Tak się cieszę, że tu jesteś. - Amanda wreszcie zdołała się uśmiechnąć i na końcu pocałowała Diaz chciwie i desperacko obejmując ją przy tym mocnym uściskiem.

- Dobra, putanas, zawijamy się do kurwiej dziury. - Black 2 jazgotała z Promyczkiem przyklejonym do pancerza dla bezpieczeństwa, uciechy, spokoju ducha i lansu oczywiście - Kudłaty ty na szpicy, weź od Latarenki magi. Nie obrazi się, a jak zdechnie po drodze to i tak nie będzie się sadzić… i jebnij ją medpakiem, tak na wszelki. Lowelasa też. Wujaszek, weź ich oboje zatargaj do higienistki, bo my tu się zesramy ze trzy razy zanim ich dotaszczymy. Doktorek… ty do chuja nie leź mi przed oczy i nie wkurwiaj, claró? Toczysz się za Wujaszkiem. - warknęła na Jenkinsa po czym cmoknęła blondynę w czoło i zaniuniała uspokajajaco - A ty Promyczku popylaj pęcinkami przede mną. Wujaszek duży to cię z przodu ochroni, a już moja w tym głowa żeby ci nic w dupkę nie wjechało bez pozwolenia… - wyszczerzyła się - No! Biere odłamkowy od Latarenki, Kudłaty, przewiskaj tego jebanego kaktusa. Na pewno coś kitra po kieszeniach, taka złodziejska natura… i wypierdalać w trasę, ruchy! - przeładowała miotacz, klepiąc ponaglająco Promyczka w tyłek.

- Ej chyba coś się dzieje. - odezwał się Mahler pochylony nad leżącymi ciałami kumpla i Nash. Spięty ale nacechowany nadzieją głos zaalarmował pozostałych. Oddechy dwójki wojowników stał się wyraźniejszy po wstrzyknięciu medpakowej biochemii i otworzyli oczy. Choć spojrzeń nadal nie mieli zbyt przytomnych. - Hej Patino! Ile widzisz palców? - Johan krzyknął do budzącego się kumpla machając mu przed twarzą trzema wyprostowanymi palcami.

- Spierdalaj... - jęknął Latynos próbując przegnać sprzed twarzy natrętną dłoń kolegi. Black 8 coś czuła. Coś poza otaczającą wszystko i wszystkich czynnością. Dźwięki. Rozmowa. Ktoś tu był. Mówił. Coś. Do niej? Nie do niej? Wszystko się rozmywało. Jak spod głębokiej wody. Plama. Kilka plam światła. Sufit? Chyba jakieś lampy. Jedna bliżej. Jasna. Twarz. Ktoś się pochylał nad nią. Mówił? Chyba tak. Czuła zmęczenie. Chciało jej się zawinąć i spać dalej.

- Za długo. Wezmę ich - powiedział w końcu Black 7 widząc, że choć i Nash i Patino zaczęli dawać oznaki życia to jednak jakoś nie oznaczało to przełomu w ich sytuacji. Może potem, za chwilę, zaraz, za godzinę ale nie w tej chwili. Pożar nie mógł trwać zbyt długo a gdy ustanie wedrą się tu xenos. Hektor więc zgodnie z pomysłem mniejszej koleżanki wziął niezbyt przytomną parę gotów ich zanieść.

- No. Może w schronie coś mają. - zgodził się Mahler. Wziął swój karabin i ruszył na czoło szyku. Pozostała część grupki zajęła miejsca jakie przydzieliła im Diaz.

Poruszali się szybko. Zwłaszcza, że wiedzieli już dokąd zmierzają. Mijali kolejne korytarze i sale ale na słuch to pogoń już ruszyła do tego wyścigu. Nagle idący pierwszy Mahler przy kolejnym skręcie wycelował w coś broń dając tym samym znak, że coś dostrzegł.
- Kontakt. Cywil. I Parch. - zameldował prawie o razu. Opuścił lufę broni i gdy pozostała część grupki zbliżyła się do sali też ujrzeli jakąś nieuzbrojoną biegnącą kobietę i uzbrojonego w automat mężczyznę z Obrożą na szyi. Po barwach widać było, że jest z grupy Green a po numerze, że 4.

Kobieta chyba też ich dostrzegła bo zaczęła od razu krzyczeć.
- Pomóżcie nam! Ścigają nas! - zawołała. Sądząc po odgłosach xenos się zbliżały o wiele prędzej niż ludzie mieli szansę dotrzeć do schronu. Trzeba było coś wymyślić by zyskać trochę chociaż czasu.

- No ja cię jeszcze nie pierdolę Wujaszku - Diaz westchnęła ciężko i po kaktusiemu, dając tym jasny znak jak bardzo cały ten Meksyk jest jej nie na rękę. Pokręciła głową i machnęła lufą miotacza w kierunku wejścia do bunkra.
- Zapierdalać wężykiem do kurwiej dziury! - wydarła się już zrozumiale w stronę obcych - Co tu się na niemyty rów mojej babki Juanity odpierdala?! Mieeerda, więcej was madre nie miała?! Co to ma niby być?! Rzyg parchową tęczą?! Kudłaty, nie odpierdalaj maniany, wypierdalaj pod klape! Wujaszek, uważaj na pakunek! Trzymać szyk i por tu puta madre nie zatrzymywać się! To nie jebana wycieczka krajoznawcza, galipullos! Wy! - pokazała paluchem obcych - Chcecie dychać to ściskać rowy i popierdalać jak grzeczne nińos! Ale jak mi któryś ruszy Promyczka to zajebie jak parszywego perro! Potem ponawijamy, teraz skleić japy! I mi się kurwa nie rozłazić, bo za leniwa puta jestem żeby jeszcze uważać co mi pod lufę wchodzi! - darła mordę, obracając się tyłem do korytarza z zejściem do bunkra z uśmiechem sadola na gębie pod kombinezonem. Oczęta jej błyszczały, zęby się suszyły, a łapki świerzbiły. Zostało jeszcze tyle do zjarania, a kurwy same się pchały na balety!

Grupka towarzysząca dotąd Diaz zawahała się i popatrzyli to na nią to na siebie nawzajem. Amanda i dr. Jenkins zawiesili wzrok na uzbrojonych mężczyznach i na Mahlerze i na Hektorze. Ci też chwilę mierzyli się wzrokiem wahając się co dalej robić.
- Idziemy. - powiedział w końcu Black 7 i Mahler spojrzał jeszcze raz z wahaniem na Latynoskę i kiwnął głową na znak zgody.

- Powodzenia. Odstawimy ich to wrócimy po ciebie. - powiedział krótko i znów objął swoją rolę na szpicy. Operator ciężkiego pancerza wspomaganego ruszył za nim objuczony swoim mieczem, tarczą, ciężką bronią, mnóstwem zapasowego ammo i apteczek oraz dwójką bezwładnych ludzi. Za nimi podążył dr. Jenkins i ta kobieta która przybiegła z Green 4. Została tylko Amanda.

- Och Płomyczku! - wykrzyknęła boleśnie rozdarta zarzucając ramiona na szyję Diaz. - Proszę cię, bardzo cię proszę, nie daj się zabić! Wróć do mnie a zrobię ci tak dobrze jak jeszcze żadna ci nie zrobiła! Co tylko zechcesz tylko wróć do mnie! - mówiła rozgorączkowanym głosem blondynka głaszcząc Chelsey czyli swojego Płomyczka po twarzy. Na końcu pocałowała ją znowu, gwałtownie, mocno i wręcz desperacko wpijając się w jej usta. Ale w końcu oderwała się i ruszyła za większością grupki zmierzającej do schronu.

Promyczek był uroczy… tak uroczy, że Diaz złapała go za rękę i pociągnęła do siebie, żegnając się po raz drugi mokrym ślimakiem.
- Ogarnij mi steka i browara - wyszczerzyła się, susząc klawiaturę zębów aż po ósemki, co niepokojąco przypominało szczerzenie wściekłego psa - Głodna jestem i w mordzie mi zaschło… no już, przebieraj nóżkami do reszty. - pacnęła ją na rozpęd w tyłek. Pogapiła się jak zgrabnie kopytkuje i splunęła przez zęby, opuszczając szybkę tym razem na amen.
- A ty kurwa kto? - dopiero wtedy zwróciła się do zielonego, który z bronią gotową do użycia, przyglądał się całej scenie uważnie obserwując zachowanie całej grupy, więzi które między nimi istniały, hierarchię jaka wśród nich panowała.

Wszystko wskazywało na to, że obecnie to właśnie ta, która go zagadnęła, znajduje się na najwyższej pozycji, chociaż sytuacja mogła tak wyglądać jedynie ze względu na jej agresywną postawę. Nie przepadał za tego typu kobietami, jednak nie znaczyło to, że miał się z tym od razu zdradzać.
- Doktor Jacob Horst - przedstawił się obdarzając ją przyjaznym uśmiechem. Uśmiech ten nie sięgał jednak oczu, te bowiem pozostały chłodnie obojętne. Ustawił się z boku, tak by nie wejść na linię jej ognia, a jednocześnie mieć dość swobody w korzystaniu z automatu, która to broń nie należała do jego ulubionych, jednak w obecnej sytuacji mogła spisać się lepiej niż miecz. Nie chciał też ryzykować wysadzania korytarza, zostawiając tą opcję na moment, w którym zrobi się naprawdę gorąco.
- Nie sądzę jednak by był to dobry moment na wymienianie grzecznościowych zwrotów i dzielenie się danymi osobowymi - dodał, unosząc nieco wyżej lewy kącik ust. Jego słowa były zarówno zwróceniem uwagi na dość liczny problem, który mieli na głowie, jak i wyrażeniem zgody na jej wcześniejsze słowa, tyle że ujęte w bardziej grzecznościową formułkę od tej, którą ona zastosowała. Zdecydowanie powinni się zamknąć i zająć eksterminacją. Czas na rozmowy nadejdzie, najpierw jednak musieli przeżyć.

Bóg jednak nie lubił Diaz, może miał jej za złe całą, pokaźną listę grzechów i całkowity brak chęci poprawy? Jak inaczej nazwać to, że z całej parchozbieraniny w zapchanym lambadziarzami do odstrzału kurwidołku na przysłowiowy krawdrans przed ostrzałem artyleryjskim, skrzyżował drogi piromanki z typem nie dość że tak gadzio gładkim, że mógł robić za pierdolonego modela od gaci za siedem tysięcy kredytów sztuka, to jeszcze nawijającym w tonie podobnym do popierdywania Świeżynki, gdy się młoda przejęła... no ja pierdolę. Pogodynek... pasowało do fiutka jak ulał. Kosmiczny skurwol zza chmurek robił to specjalnie, chciał uprzykrzyć Latynosce i tak przejebane jak lato z radiem życie.
- Ja pierdolę. Za jakie kurwa grzechy... - westchnęła po hiszpańsku, prychając pod hermetycznym hełmem i dokończyła zrozumiale - Doktorek. Konował? Jak konował-konował? Czy takie bezużyteczne gówno jak ten czterooki chujoza? Zobaczymy co z ciebie za Pogodynek. Pilnuj góry i jedziemy z koksem.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 18-06-2017, 04:59   #144
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 22 - Zew (33:55)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:55; 65 + 60 min do CH Black 2


 

Black 8



Poddwodny świat jaki otaczał Black 8 odkąd zaczęła odzyskiwać świadomość zdawał się rzednąć. Woda zamazująca obraz i zniekształcająca dźwięki znów zaczynała zmieniać się w powietrze. Mijana podłoga trzęsła się w rytm stalowych kroków. Black 8 czuła te wstrząsy. Świat wirował. Choć zawężony do wąskiej perspektywy podłogi to wirował nadal. I stopniowo rozszerzał się. Do ścian wokół, do zostawianego za sobą korytarza i sufitu. Zdawała sobie sprawę, że jest niesiona. Przez Black 7. Ona i Patinio. On też wydawał się być równie żwawy jak i ona. I jeszcze inni. Kilku. Kilkoro. Spieszyli się. Jakieś zamieszanie. Głosy. Rozmowa.


- Zabierzcie ich, Johan zaprowadź ich do schronu! - dało się słyszeć ponaglający ale pewny siebie głos. Karl. Hektor zestawł ich na posadzkę. Odbiegli z powrotem. Black 8 widziała plecy ich oddalających się sylwetek. Gliniarz z przewieszonym przez plecy karabinem wyborowym i obwieszony ciężkim sprzętem Parch w ciężkim pancerzu wspomaganym.


- Możesz iść? - głos. Tym razem kobiecy. Ta blondi co tu pracowała. Amanda. Nie miała tyle pary w łapach co Ortega więc podtrzymywała Ósemkę ramieniem. Jednak jej stan poprawił się na tyle, że odzyskała władzę w nogach i mogła nimi powłóczyć gdy ktoś ją podtrzymywał albo opierała się o coś.


Znów zaczęli się przemieszczać. Już nie tak szybko ale wciąż dominował pośpiech. Patinio był podobnie podtrzymywany przez dr. Johansena i jakąś obcą laskę. Black 8 widziała ich gdy oglądała się za siebie. Na końcu wyraźnie zaniepokojony Johan często oglądający się za siebie. Amanda przejęła rolę przewodniczki całej grupki. Otwierała drzwi i ponaglala zdenerwowanym głosem i siebie i zdawałoby się bardzo wolno otwierajace się drzwi. Za to najwięcej mówiła ta obca dla Nash kobieta.



- Mówi specjalny wysłannik IGN Olimpia Conti z księżyca Yellow 14 w systemie Relict. - powiedziała jednym tchem mimo, że niesienie Latynosa i ten pół trucht jaki uskuteczniali chyba dawał się jej we znaki jak i reszcie towarzystwa. - Właśnie znajdujemy się w podziemiach popularnego klubu “The Haven - Hell”. W towarzystwie żołnierzy, wieźniów z kontrowesyjnej jednostki Parchów, naukowców oraz… - mówiła dalej jakby prowadziła reportaż na żywo póki nagle Johan jej nie przerwał.


- Hej laleczko! Ja jestem marine! Tamten przymuł jest z Armii! -
wtrącił się zirytowanym głosem Johan co spowodowało, że Latynos całkiem przytomnie pokręcił głową.


- Chciałbyś być takim przymułem z Armii zazdrośniku. Nie słuchaj go kiciu, do Floty to idą sami nieudacznicy i degeneraci. - wyburczał pierwsze sensowne słowa Patinio. Widząc tą reację Johansen i Conti uśmiechnęli się pomimo powagi sytuacji.


- Nie gadaj tylko drałuj! Dasz radę? - zapytał Johan też się śmiechajac oszczędnym półgębkiem. Grupka zatrzymała się by dać żołnierzowi szansę spróbować i faktycznie zdołał on utrzymać się na nogach. Widząc to Amanda popatrzyła na Nash i też spróbowała z podobnym skutkiem.


- O to dobrze, będziemy szybciej. Tu się robi zdecydowanie zbyt nerwowa atmosfera. - powiedział zaniepokojony naukowiec mimo słyszalnej ulgi w głosie. Z kierunku z którego przyszli dochodziły ich i odgłosy wystrzałów, i broni maszynowej, i eksplozji, i przede wszystki klekotu pazurów po metalu i betonie oraz skrzeki nie tylko konających xenos.


- Już blisko! - zawołała Amanda i otowrzyła kolejne drzwi. W nich jednak stanęła jak wryta. - Są tutaj! - krzyknęła przestraszonym tonem. Stojąca obok Black 8 też widziała przez drzwi to samo co i ona. Zdewastowana sala z filarami. Sporo ludzkich ciał, dziura w poszyciu sufitu i małe xenos zeskakujące na posadzkę.




- Musimy się przebić i utrzymać pozycję aż reszta do nas wróci! Kurwa za nami też już są! - krzyknął Johan. Z wentylacji pod sufitem odpadła jedna kratka i na podłogę zeskoczył mały xenos. Były na tyle małe, że w wentylacji gdzie człowiek z mozołem by się czołgał te małe pokraki poruszały się pewnie niewiele wolniej niż po korytarzu, ścianie czy ulicy.


- Jak państwo widzą jesteśmy otoczeni przez obce stworzenia. Zażarta walka trwa w tych podziemiach z nie mniejszym natężeniem niż w głównych siłach obrony skoncentrowanych wokół wschodnich rejonów krateru Max o dobre kilkadziesiąt kilometrów stąd. - Conti nie straciła zimnej krwi i prowadziła reportaż dalej ale choć opanowanie musiała mieć ponad przeciętną mówiła już znacznie szybciej jakby w każdej chwili coś jej miało przerwać. Conti przerwała bo przez korytarze poniósł się jakiś zespolony ryk stada. Brzmiało jak wewzwanie do boju albo zew na polowanie. Xenosy zgodnie do niego odpowiedziały, dołaczyły i złączyły w jeden wspólny ryk.


- O kurwa! Fala idzie! Muszą być blisko! - syknął Patinio patrząc z perspektywy uniesionej broni na jednego z wyjących xenos.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 33:55; 65 + 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4 i Black 2



Zarówno czas jak i okazja na rozmowy się skończył. Tak żywiołowa piromanka jak i opanowany doktor musieli wytężyć wszystkie siły by stawić odpór inwazji xenos w te podziemne korytarze. Black 2 używała broni obszarowej, podpalając całe fragmenty pomieszczenia. Ogień tworzył gorącą zaporę dla tych xenos jakich nie dosięgnął. Stwory jednak indywidualnie były szybkie, zwinne i trudne do trafienia więc zawsze jakiś zostawał. Tymi zajmował się Green 4. Jego broń okazywała się w sam raz na tak nieduże cele. Kilka tripletów pozwalało zalać cel ołowiem i strącić go z sufitu czy ściany po jakiej zasuwał.


Stopniowo dwójka ostatnich Parchów cofała się w stronę schronu. Ale właśnie wtedy zorientowali się, że choć blokują chyba najszybszą i najkrótszą drogę do bramy podziemnego azylu to stwory zaczynają ich okrążać. Poruszały się każdą dziurą w jaką ludzkie dziecko miałoby trudność wejść. I choć we dwójkę stawiali odpór jak głaz na plaży morskiemu naporowi to choć wytapiali i rozstrzeliwali na bieżąco co na nich napierało bezpośrednio to jednak tam gdzie ich nie było stwory buszowały dość swobodnie. Zbiorniki z napalmem stawały się coraz lżejsze a z automatu wypadały kolejne puste magi.


Był jednak jeden pozytywny aspekt. Gdzieś od strony schrony dochodziły zbliżające się odgłosy kanonady w tym broni ciężkiej jaką w okolicy miał chyba tylko Black 7. Serie pocisków i wybuchów siekły gdzieś tam korytarze i sale gdzie niedawno przeszła pozostała część grupki. Wracali! A przynajmniej HUD Parchów pokazywał skracającą się odległość między dwójką ostatnich Parchów a Black 7. Black 8 zaś była już w pobliżu wejścia do bunkra.


- Latinia słyszysz mnie? - w słuchawce rozległ się głos Hollyarda. - Za dużo ich! Nie przebijemy się, do was! Ale jest inna opcja. Wysadzić zbiorniki z gazem i zalać cały poziom ogniem. Jesteście najbliżej. Macie szansę skryć się w kanałach. Może wam się uda. A jak nie to drałujcie do nas natychmiast! Spróbujemy wrócić we czwórkę! - policjant podzielił się swoim planem z dwójką najbardziej oddalonych od wejścia do schronu Parchów. Jeśli był tam gdzie Ortega a mówił jakby był razem z nim to dzieliło ich jakiś korytarz, pomieszczenie i kolejny korytarz. Niby nie daleko. Ale w obecnych warunkach dotarcie tam wydawało się równie ryzykowne jak udanie się w jakimkolwiek innym kierunku.


Nagle do odgłosów walki, płomieni, alarmów przeciwpożarowych przedarł się inny dźwięk. Przez sale i korytarze przeszedł pęczniejący i nabierający mocy skrzekliwe wycie z gardzieli potworów. Łączył się, wzywał, nawoływał, oznajmiał. Nawet tak cywilizowane jednostki jak ludzie pojmowali to w lot. - Cholera fala się zbliża! Nawołują się! Rano też tak było! Czas nam się kończy! - krzyknął zdenerwowanym głosem Hollyard.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:55; 65 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 6 i 0



Trzem Parchom udało się przedostać z największym trudem przez pomieszczenie prowadzące do klatki schodowej. Absolutnie nie poszło ani gładko ani bezproblemowo. Black 0 do końca walczył z tym zwinnym, małym xenosem który na tym rumowisku z chwiejnych stołów i krzeseł okazywał się strasznie trudny do trafienia. Wykorzystywał on swoją ruchliwość by raz za razem kąsać i szarpać Parcha w egzoszkielecie. Choć tym razem miał los sprzyjał bardziej dwunogowi bo dość krucha istota nie zdołała się przebić przez pancerz dwunoga. Patowy pojedynek jednak przedłużał się. Xenos miał mnóstwo kolegów zaraz za ścianą i oknami a dwaj koledzy człowieka mieli własne zmartwienia. Jednak mała kreatura przerwała nagle ataki i zaczęła wyć, łącząc się z podobnym wyciem innych xenos. Powstał potężniejący z każdą chwilą ryk i trójka ludzi miała wrażenie, jakby się znalazła wewnątrz jakichś xenosowych świątynnych organów grzmiących swoją bojową pieść. Ta jednak chwila umożliwiła wreszcie Zcivickiemu trafienie znieruchomiałego nagle stwora i pozbycie się go.


Black 4 nie zdołałby pewnie nawet użyć stymulantów leczniczych. Ale pomógł mu ten sam moment zwłoki gdy xenosy które już wpadły do pomieszczenia na chwilę znieruchomiały. Dzięki temu zdołał pozbyć się gazmaski z twarzy ale gdy biegł znowu przez pomieszczenie xenos deptały całej trójce po piętach. Gdy wszyscy trzej wpadli do klatki schodowej xenos wpadły tam razem z nimi i zaczęło się kolejna walka wręcz. Każdego człowieka atakował xenos z szeregowej klasy, taki sam z jakim przed chwilą walczył Padre. Póki trwała walka wręcz zwiadowca grupy Black nie mógł zdetonować plastiku a to coś dużego po drugiej stronie chyba właśnie rozwaliło ścianę. Drzwi i luźna barykada ze stołów nie miały szans powstrzymywać go dłużej. Dotarli jednak do klatki prowadzącej w górę, do ich Checkpoint i kapsuły z zaopatrzeniem i na dół, gdzie powinni być ci ludzie jakich mieli ewakuować na dach budynku.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:55; 50 + 60 min do CH Brown 3




Brown 0



- Nie mogłem jej powiedzieć. Nie dałem rady. - Karl mówił jakby się tłumaczył. Ich usta zetknęły się choć podobnie jak dotyk i to ja gliniarz z jednostki specjalnej objął Brown 0 było raczej przeniesieniem wzajemnego wsparcia i potrzeby dzielenia z kimś brzemienia winy. W końcu jednak słowa Vinogradovej pomogły mu przełamać kryzys bo w końcu uśmiechnął się nawet i pokiwał głową. - Pewnie. Gra się toczy póki piłka się toczy. - skinął głową i już zwyczajowym pewnym głosem zaczął się żegnać z Mayą. - Jasne, lepiej tu się przydasz. A ja tam. A o Johana się nie martw przyprowadzę ci go. On też cię lubi, widać, że wpadłaś mu w oko. - powiedział na pożegnanie policjant i odwrócił się by ruszyć w przeciwną stronę korytarza niż Brown 0.


Roya znalazła całkiem szybko, znów musieli przejść przez pilnowane przejście do wewnętrznych rewirów gospodarza ale tym razem chyba mieli coś w rodzaju niepisanej przepustki bo ochroniarze po prostu ich przepuścili. Tam któryś z nich zaprowadził ich do “AMBULATORIUM” jak głosił napis nad drzwiami. Wewnątrz zaś pomieszczenie okazało się podobne wyposażeniem jak adekwatne w szpitalach choć bez uśmiechniętego i usłużnego personelu. W chwili gdy weszli był tam co prawda jakiś starszy facet w białym kitlu, butelką wódki i metalowym kubkiem na biurku ale ten sam strażnik co przyprowadził Brown 0 i Roya kazał mu zabrać sprzęt do przesłuchań i iść ze sobą. Szef kazał. Pilnie.


Facet zawinął się więc bez słowa i wyszedł razem ze strażnikiem a ambulatorium zostało dla Vinogradovej i Vassera. - Szkoda. Przydałby się do tego lekarz. Ja to właściwie chemikiem jestem. - powiedział Roy patrząc chwilę na już zamknięte drzwi. Ale szybko zaczęli buszować po pomieszczeniu. W oczy od razu rzuciła im sie komora kriogeniczne.





Była na tyle rozpoznawalna, że nie trzeba było jej nikomu przedstawiać. Pewnie na ciężkie przypadki gdyby nie można było dostarczyć kogoś ze schronu do szpitala na powierzchni. No ale komora choć pusta i wyglądającą na sprawną była jednoosobowa. Chemik zaś zaczął się kręcić przy skanerze medycznym. - Tak, można to trochę przekalibrować. Ale byłoby mi łatwiej jakbym wiedział na co. Najłatwiej namierzyć coś twardego jak kości albo odłamki. No albo jak coś wydziela jakąś energię. Takie żyły, organy, nowotwory to może być trudniej. - naukowiec z Seres mówił trochę rozkojarzonym głosem gdy głównie był skoncentrowany na majstrowaniu w holoklawiaturze urządzenia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-06-2017, 00:08   #145
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Pół drogi do celu, chyba tak można było nazwać ich aktualną sytuację. Zdobyli sprzęt, kogoś kto potrafił go skalibrować… częściowo. Bardziej przydałby się im lekarz, ale Vinogradova nie miała zielonego pojęcia gdzie takowego znaleźć. Chodzenie i dopytywanie Morvinovicza było proszeniem się o kłopoty, a tych mieli już wystarczająco. Zegar tykał, oni utknęli pod ziemią nie wiadomo na jak długo. Zdążą do Brownpoint? I czy zostanie ktoś, komu skaner będzie potrzebny? Poza tym cel na ten Blackpoint pozostawał niezaliczony, bo lwia część zespołu pomagała w robocie która ich nie dotyczyła. Z obawą Brown 0 patrzyła na wykresy życiowe grupy Black, żałując że nie może sprawdzić co z Johanem… a jeśli już nie żył, tylko nie było czasu aby o tym ją poinformować? No i po co, reszta miała większe zmartwienia na głowie, niż jej samopoczucie.
Siedząc za bezpiecznymi wrotami bunkra, Maya czuła się nieprzydatna i bezużyteczna. Poza schronem trwała walka na śmierć i życie, a ona tkwiła w czystym, sterylnym i spokojnym ambulatorium, narażona co najwyżej na nabicie siniaka o rant laboratoryjnego stołu. Powtarzała uparcie w głowie, że to też jest potrzebne, że ktoś musi się zająć logistyką i przygotować wszystko na powrót chłopaków. O ile wrócą w komplecie…
- Proszę się nie spieszyć, na pewno się uda - uśmiechnęła się do naukowca, chociaż chciało się jej płakać i zaciskała z całej siły pięści. Zostali sami, przyszedł czas na podzielenie się detalami zadania. Może nie spanikuje, może da radę. Musiał dać radę. Oboje musieli. Dla reszty, Karla, Elenio. I Johana. Trzeba było wziąć się w garść dla nich. Połowę drogi mieli już za sobą - Musimy namierzyć pasożyty… te stwory. Małe, coś jak larwy żerujące w ludzkim ciele - odpowiedziała ostrożnie, przyglądając się pilnie reakcji chemika - Wczesne stadium. Namierzyć i wyciągnąć nim rozrosną się na tyle, aby zabiły nosicieli. Nie mogą ich zabić, nie… nie ich - głos się jej załamał, ale dokończyła, zaciskając trzęsącą się szczękę.
Roy który dotąd wydawał się bardzo pochłonięty ustawianiem i kalibracją aparatury medycznej nagle zamarł. Przestał klikać w wyświetlaną holoklawiaturę i odwrócił się by spojrzeć na Brown 0 jakby chciał sprawdzić czy dobrze usłyszał albo czy ona nie żartuje. Ale chyba się przekonał gdy zobaczył zaciskające się mięśnie szczęk i usłyszał łamiący głos informatyczki. Wybałuszył oczy, przejechał językiem po wargach, otworzył usta chcąc chyba coś powiedzieć ale po chwili niezdecydowania ostatecznie nic przez nie nie przeszło. Zanurzył więc palce w swoich włosach i pokręcił głową.
- Ale… - powiedział patrząc gdzieś w jasne kafelki podłogi i znów pokręcił głową. Miał wyraźnie trudności z przyswojeniem tego czego się dowiedział. Znów pokręcił głową, wstał od skanera i podszedł do umywalki. Odkręcił kran z zimną wodą i przepłukał twarz. Potem jeszcze raz. W końcu oparł ciężko sylwetkę na ramionach położonych na umywalce i chwilę się w nią wpatrywał. - Słyszeliśmy o tym. Plotki. Ale nie… Nie sądziłem… - pokręcił znowu głową i chwilę wpatrywał się w wodę spływającą do umywalki. W końcu sięgnął po papierowy ręcznik i przetarł nim twarz. Odwrócił się znowu frontem do czarnowłosej kobiety z Obrożą i chwilę widziała zamiast jego twarzy jego dłonie i ten papierowy ręcznik. W końcu zmiął go w kulkę i chwilę miętolił w dłoniach.
- No. Spróbuję. Ale nie wiem. Nigdy nie robiłem czegoś takiego. Raczej chyba trzeba by ustawić na coś miękkiego. A… A kogo mam zbadać? Ciebie? - Roy w końcu po chwili mamrotania gdzie próbował zebrać myśli wreszcie znowu spojrzał w miarę trzeźwo i przytomnie na twarz czarnowłosej informatyczki. Patrzył ze współczuciem ale i obawą a przynajmniej z niepokojem. Rozkojarzenie też dało się dostrzec w tym spojrzeniu i nerwowych ruchach dłoni którymi wciąż miętolił papierową kulkę.

- Nie, niestety nie mnie - odpowiedziała przybita, patrząc się uparcie w podłogę - Nic by się nie stało, gdyby chodziło o mnie. Jestem Parchem, więc poniekąd i tak mam wyrok na karku… ale chodzi o chłopaków. Oni nic złego nikomu nie zrobili, to dobrzy, odważni ludzie. Nie zasłużyli na taki potworny - zatrzęsła się, zamrugała i otoczyła ramionami jakby miało jej to pomóc odciąć się od nieprzyjemnej wizji i rozmowy - To nie plotki, widziałyśmy w kanałach kokony. Te potwory… zamykają ludzi w kokonach. Spóźniliśmy się… ja się spóźniłam i przez to… przez to ich złapały i zamknęły. Paru już nie żyło, ale… ale oni oddychali. Jakoś się wydostaliśmy, myśleliśmy że… że się udało, że to koniec. Oni mają rodziny - podniosła szklany wzrok i kręcąc głowę - Proszę… niech to pan zachowa na razie dla siebie, jeszcze jest czas. Wciąż mają szansę, jeżeli… kiedy już wrócą wszystko musi być gotowe. Jeśli to ciało obce może mieć inną temperaturę i skład. Inaczej przepuszczać promieniowanie skanera. Spróbujmy pomyśleć pod tym kątem, musi być jakiś sposób.

- Chłopaków? Jakich chłopaków? Ale to nie ty? - Roy słuchał w napięciu choć chyba bardzo chciał wyglądać na opanowanego to raczej wyglądało, że jest na pograniczu chęci dania nogi z ambulatorium. Ale wiadomość, że to nie stojąca przed nim kobieta jest nosicielem obcych pasożytów chyba jednak pomogła mu jakoś zachować równowagę ducha. - A badanie. - Vissner w końcu zmiętolił kulkę ostatecznie i wrzucił ją do kosza. Chwilę obserwował jak tam się kula i nieruchomieje.
- No bez ciała zarażonego… Znaczy pacjenta… Kurde no wiesz… - machnął dłonią gdy zdał sobie sprawę jak niezręcznie to zabrzmiało. - W każdym razie bez tego nie będzie tak łatwo. - westchnął ocierając rękawem pot z czoła. Milczał chwile trąc nerwowym ruchem czoło. - Ale może zacznę od ciebie? Wiesz będzie materiał porównawczy ze zdrowym człowiekiem. I próbka krwi by się chyba przydała. Może toksykologia coś pokaże. Skaner ma w programie badanie krwi więc może jakoś by to pomogło. Wiesz jakby te… to… no jakby jakieś nietypowe enzymy czy substancje były we krwi… No to może coś by pokazało. - Roy sprawiał wrażenie, że próbuje odzyskać równowagę ducha i chyba był na dobrej drodze. Przynajmniej jeśli mówił o samym badaniu. - Aha. No iii… Widziałaś to? Wiesz coś o tym? Kształt, wielkość, ciężar, skład? Wiesz, wszystko to można wrzucić w program to jest wtedy większa szansa, że coś znajdzie. - wskazał dłonią na skaner i odkleił się wreszcie od zlewu. - Potrzebuję kawy. - powiedział bez związku uśmiechając się nieco nerwowo jakby chciał przeprosić za tą swoja nerwowość.

- Trafiliśmy na gniazdo lub coś w tym rodzaju. Xenos były wszędzie dookoła, nie miałyśmy czasu, ani chęci… dokonywać sekcji na tych którzy zginęli - Brown 0 mówiła i zmieniała przy tym barwę skóry z bladej na zieloną i odwrotnie - Bardzo mi przykro, ale nie mam pojęcia gdzie to jest, jak duże… tylko tyle że jest. Obstawiałabym klatkę piersiową: w otrzewnej znajdują się najlepiej ukrwione narządy, a także najlepiej natlenione - płuca. Są też duże naczynia krwionośne, a jeśli to pasożyty to żywią się… do wzrostu potrzebują pokarmu. Skład pewnie mają podobny do dorosłych form… możemy poprosić grupę na zewnątrz o przyniesienie próbki. Oczywiście, zrobię co tylko będzie trzeba, niech pan mówi po kolei czego ode mnie wymaga. Krew, skan? Coś jeszcze? Biopsja? Jestem do pełnej dyspozycji… i jeśli to nie problem też poproszę kawę. - uśmiechnęła się mizernie - Nie pamiętam już kiedy piłam normalną kawę.

- Tak, tak, klatka piersiowa, to ma sens. - pokiwał głową chemik podchodząc do szafek. Otwierał je i zamykał trochę za głośno chyba trzaskając drzwiczkami gdy szukał czegoś do zrobienia kawy. - Nie no gdzie biopsja? Albo jakieś okazy. A jak taki nie byłby całkiem nieżywy? - przecząco pokręcił głową i spojrzał na Vinogradovą. - Tam przy skanerze jest próbnik. - wskazał brodą na jeden bok urządzenia. Znajdowało się tam mały próbnik podobny do domowych czy szpitalnych automatów do badania krwi. Wystarczyło wsadzić palec i po drobnym ukłuciu dać próbkę krwi do badania. - Aha! Mam! - chemik triumfalnie wyjął z jednej szafek słoik z ciemną substancją. Rozejrzał się ale tuż obok był czajnik więc wziął dwa papierowe kubki i zaczął przygotowywać nalewkę. - Zaraz. Chodź napij się. Zaraz będzie gotowe. Potem zrobimy ci skan. - westchnął Roy po nasypaniu kawy i włączeniu czajnika. - Nie macie kawy w… - zawahał się zerkając na Brown 0 a właściwie jej Obrożę. - Boo właściwie to jesteś więźniem? - zapytał jakby dopiero teraz skojarzył fakty albo odważył się zapytać. - Już gotowe. Tu jest cukier i reszta. - podał jej kubek z ciemną, gęstą cieczą i machnął dłonią na precjoza do parzenia i okraszania kawy.

- Mogą przynieść kawałek. Ogon albo łapę… dziękuję - Brown 0 uśmiechnęła się w podzięce i zaraz z wyraźną przyjemnością zamoczyła usta w kawie. Prawdziwej kawie. Napiła się i dopiero z posmakiem arabici na języku wzięła cukier i mleko.
- Tak, jestem więźniem skazanym prawomocnym wyrokiem. W moim przypadku na dożywocie - potwierdziła mieszając napój plastikową łyżeczką - Zgłaszamy się dobrowolnie. W zamian za wykonanie zadania zmniejszają nam wyrok, ale niewielu przeżywa więcej niż 3 misje. Pchają nas w najgorszy teren, tam gdzie żal posłać zwykłych żołnierzy. Jeżeli zaś chodzi o kawę… nie, nie mamy. Gdy nas wybudzają z kriosnu dostajemy żywność liofilizowaną i koncentraty. Produkty wysokoenergetyczne mające zapewnić odpowiednią dawkę kalorii. Nikt nie… nie przejmuje się smakiem - uśmiech się jej zważył. Napiła się więc, ciesząc podniebienie ulubionym napojem.
- Oj to nie będzie potrzebne. - skrzywił się Roy na pomysł o przynoszeniu tu obcego czy jakichś jego części w jakiekolwiek postaci. Upił łyk swojej kawy i popatrzył chwilę we wnętrze swojego kubka. - Jesteś więźniem? No tak, jesteś. I Parchem. Masz Obrożę i w ogóle. - lekko pokręcił na boki głową jakby wiedział i widział ale jednak miał jakieś “ale”. - Ale wiesz, nie wyglądasz jak przeciętny wiezień. Nie klniesz, nie masz tatuaży no i w ogóle. - dodał jakby na wyjaśnienie swoich wątpliwości. Obejrzał kobietę jeszcze raz od góry do dołu.
- I nie macie kawy? - pokręcił głową znowu. - Nie powinno tak być. - kręcenie głową przybrało na sile jakby chemik naprawdę się z czymś nie zgadzał i tego akurat był pewny. - To wszystko. - machnął wolną dłonią dookolny ruch zakreślając całe pomieszczenie choć zapewne nie tylko o nie mu chodziło. - Nie powinno ludzi sie posyłać do takich zadań. Jakieś roboty to powinny robić jak już. Ludzi powinno się ewakuować a nie wysyłać następnych. To nie jest w porządku. Nawet jeśli chodzi o więźniów. - pokręcił głową na koniec i upił znowu łyk kawy. Zza kubka spojrzał na twarz Vinogradovej i nagle oczy mu się rozszerzyły. - Krew! - krzyknął odstawiając na blat szafki swój kubek tak gwałtownie, że aż sporo kawy wylało się na ten blat. - Masz na sobie ich krew! - krzyknął wskazując na pancerz na jakim nadal widać było tu i tam żółte zacieki krwi xenos. - Poczekaj wezmę próbkę. - dodał z nagłą werwą i ruszył do jakiejś szafki z medycznie wyglądającym szpejem. - Jak mamy krew to jesteśmy w domu. Krew ma jakiś skład chemiczny a chemię to ja ogarnę. Jeśli tylko te małe mają taką krew jak dorosłe no to skaner powinien to wykryć. Mamy szansę. - dodał energicznie wracając od szafki w kierunku Parcha i trzymając w dłoniach jakiś wacik.

Brown 0 zamarła z szerokim uśmiechem na twarzy. Mieli szansę! Johan miał szansę i Karl i Elenio! Musiało się udać. Patrzyła z nadzieją na poczynania naukowca, trawiąc jego słowa. Wydawało się, że patrzenie na nią sprawia mu przykrość.
- Sami się zgłaszamy, to nasz wybór i decyzja. - powiedziała łagodnie, ale uśmiech się jej zważył - Jesteśmy tam za karę, nie na wczasach. Zrobiliśmy… złe rzeczy. Umierali przez nas ludzie, łamaliśmy prawo. Popełnialiśmy… błędy których popełnić nie powinniśmy i ktoś przez to ucierpiał. Zasłużyliśmy. Te misje… to taka ostatnia szansa na odkupienie choć części winy. Jakaś dobra rzecz… rehabilitacja - odwróciła głowę, gapiąc się gdzieś na ścianę - Złamałam tajemnicę wojskową, nie każdy Parch musi być seryjnym mordercą, fanatykiem, albo chodzącym agresorem. Ludzie są różnie a my też… ciągle jesteśmy nimi. Gdzieś w środku. Dziękuję… jesteś pierwszą osobą, która powiedziała coś… tak miłego.
Chemik potarł wacikiem o kawałek pancerza Brown 0 obejrzał jak to wygląda i po chwili zastanowienia nabrał jeszcze trochę rozciągliwego pomarańczu.
- Tajemnicy wojskowej? Jesteś żołnierzem? - spojrzał krytycznie na czarnowłosą kobietę dość jasno dając znać, że nawet w pancerzu i z bronią to chyba słabo mu się wpisywała w stereotyp żołnierza. Wsadził wacik do jakiejś małej tuby i wrócił do skunera wsadzając tubę w jakiś otwór w jego wnętrzu. Usiadł na krześle i zaczął coś klikać tym razem ze zdecydowanie większą pewnością w ruchach i sprawnością niż poprzednio. - Nie wyglądasz na żołnierza. - powiedział Roy klikając w holoklawisze. Nagle znieruchomiał i odwrócił się do Brown 0. - Ale chyba nie jesteś jakąś psychopatką co? - zapytał zezując na nią dość podejrzliwym wzrokiem.
- Zresztą to nieistotne. - machnął ręką i wrócił do pracy na skanerze. - Ja rozumiem idee waszej formacji. Ale mam wątpliwości. Powinno być coś innego. Jakąś praca. Taka gdzie się nie ginie. No wy się zgłaszacie na ochotnika. No ale to wam się narzuca opcje wyboru. Ale pomyśl. A gdyby było coś innego? Jakaś praca? No w jakimś laboratorium na przykład? Bez tego strzelania i zabijania. - Roy mówił choć był pochylony nad aparaturą i coś tam w niej ustawiał, sprawdzał i zmieniał.

- Nie obawiaj się, nie zrobiłabym ci krzywdy nawet gdybym mogła. Nie wolno krzywdzić… jaki w tym cel? Zadawanie bólu, odbieranie życia… powinniśmy się szanować i traktować humanitarnie. Nie robić nic, czego sami nie chcielibyśmy doświadczyć, tak nie można. A Obroże mają wbudowany system bezpieczeństwa. Aktywują ładunek wybuchowy w chwili w której zrobimy trwałą krzywdę obywatelowi Federacji. W obrębie formacji możemy się zabijać, ale tylko w niej. Ludność cywilna i wojskowa jest bezpieczna. - Vinogradova zabujała kubikiem, siadając na blacie stołu - Nie byłam żołnierzem, zatrudniano mnie z ramienia sektora cywilnego, ale składałam przysięgi i podpisywałam stertę dokumentów na temat niejawności i przestrzegania regulaminu jasno mówiącego, że nie wolno było udostępniać jakichkolwiek informacji osobom postronnym. Żadnych, nikomu - westchnęła i dopiła napój, a kubek postawiła obok siebie - Etyka formacji jest dyskusyjna, to fakt. Gdyby była jakaś praca społeczna, bardzo chętnie bym się jej podjęła… ale wtedy gdzie kara? Laboratorium byłoby jak zbawienie, a gdyby jeszcze… ktoś… moglibyśmy mieć odwiedziny - zacięła się, a przed oczami stanął jej Mahler. Pewnie zapomni o niej ledwo opuści Yellow, ale wizja w której mogłaby go widywać cyklicznie była tak piękna, że nie chciała się dać stłamsić - Zresztą nie każdy by się nadawał. Pracowałam przy dekryptażu, znam się na komputerach i Sieci. Szyfrowaniu i łamaniu kodów, praca naukowa mi nie straszna, ale… nie wyobrażam sobie aby Chelsey wytrzymała w takim miejscy dłużej niż godzinę bez niszczenia czegokolwiek. Jest miła, tylko specyficzna… i jeżeli zobaczysz Amandę w jej towarzystwie to lepiej nie podchodzić. Trzeba podziwiać z daleka - parsknęła.

- Aha. No tak rozumiem. - pokiwał głową Vissner zerkając kilkukrotnie na Mayę. Dalej jednak głównie patrzył na holomonitory. - Nie macie wizyt? Chyba powinniście mieć. - zmrużył oczy chyba nie będąc pewny czy jest jak mówi. - I słuchaj no ja rozumiem, zbrodnia i kara, i że jakoś to musi być unormowane. Ale i tak nie powinno wysyłać się nikogo do walki z tymi potworami. - pokręcił głową przesuwając coś na holoklawiaturze. Na jednym z ekranów powiększyły się komórki pewnie z tej krwi obcego jaką Roy badał. - I rozumiem, że nie każdy nadaje się do powrotu do społeczeństwa, że musi być jakiś nadzór. Ale chociaż niektórych z was powinno dać się inne szanse. No właśnie jakąś pracę. Coś łagodnego. - obok komórki pojawiły się jakieś wykresy, tabele i wzory chemiczne.
- Może trzeba by pogadać z jakimś prawnikiem? Poszukać czy nie ma jakiejś alternatywy. Albo stworzyć nawet precedens prawny. - chemik ciągle mówił mimo, że operował też przy okazji aparaturą badawczą.
- No i na widzenia czy przepustki to możesz zajść w ciążę. No wiem, to wieczne nie jest ale no przez jakiś czas powinno być lżej. No chyba, że ci to nie leży no to rozumiem. - dodał zerkając na nią szybko. Zaraz jednak wrócił do swoich wzorów i wykresów. - I o jakiej Amandzie mówisz? Bo tu jest taka jedna ale to w klubie. Nasza gwiazda. Mnie, zwykłego chemika i korposzczura to na nią nie stać. Ale czemu o niej mówisz? I kto to jest ta Chelsey? - temat dziewczyn chyba zaciekawił chemika bo zaczął się o nie podpytywać.

- Chelsey. Diaz. Dwójka. Dziewczyna z grupy Black… one się lubią z Amandą, taką śliczną blondynką. Chelsey ją uratowała przed tymi potworami - Vinogradova odpowiedziała najpierw na pytania, gorączkowo układając w głowie to co usłyszała. Prawnik, precedens… mogłaby wykonywać pracę zamiast siedzieć w celi? Wrócić… do społeczeństwa? Mieć szansę… na normalność po tym wszystkim?
Milczała długo, patrząc na zaciśnięte w pięści ręce.
- Nasze więzienia są daleko, podróż jest koszmarnie droga. Ciężko o pozwolenie na wizytę. Trzeba też… mieć kogoś, kto by chciał cię odwiedzić. Często nie mamy już rodzin, a nawet jeśli mamy to nie chcą mieć z nami nic wspólnego. Albo ich nie stać. Albo nie mogą się przebić przez procedury… zresztą. Wyobraź sobie, że… że jesteś takim Parchem i… poznajesz kogoś. Sympatycznego, zabawnego i… zaczyna ci zależeć… zaczynasz się przywiązywać i ta osoba też się przywiązuje. Może przeżyjesz misję, może nie. Masz szczęście to wrócisz do celi z której nigdy nie wyjdziesz. Jeżeli… przywiążesz kogoś do siebie, będzie cierpiał. Bo nie będzie szansy na cokolwiek… normalnego. Jeśli ci naprawdę zależy nie zafundujesz mu czegoś takiego. To potwornie samolubne - obraz jej się rozmył, mokra kropla spadła na rękę - Ty już zmarnowałeś swoją szansę, lepiej żeby zapomniał. Dla jego dobra… a co do ciąży to nas sterylizują podają… - uniosła nagle głowę - Jesteś chemikiem, umiałbyś… to cofnąć? Sterylizację? Sprawić żebym zaszła w ciążę? Oczyścić organizm, albo… nie wiem, nie jestem lekarzem. Ludzie różnią się od komputerów, nie mój zakres kompetencji.

Roy odwrócił wzrok od skanera i spojrzał na siedzącą na stole dziewczynę. Słuchał jej, chyba się wahała ale w końcu wstał i podszedł do niej.
- No nie płacz. Albo płacz. Nie wiem. Nigdy nie wiem. - powiedział chemik przyciskając Parcha do siebie w niosącym pocieszenie uścisku. - Poznałaś tu kogoś? I masz potem wrócić do celi? I potem znów jechać na coś takiego? To straszne. - powiedział chemik wzdychając ciężko i milcząc dłuższą chwilę. W końcu jednak odwrócił się i usiadł na stole obok Vinogradovej. Wziął w ręce jej kubek, zamieszał i upił łyk. Chwilę na niego patrzył nim się znów odezwał.
- Nie wiem co masz. Ale jeśli to standardowa blokada… - zawahał się wyraźnie ważąc słowa i pomagając sobie w tym miarowymi ruchami papierowego kubka. - … no to znam teorię. Praktykę właściwie też. Ale tak w probówce. A tutaj to bym się bał. - wskazał palcem na brzuch Brown 0. - To są silne chemikalia, szkodliwe dla zdrowia. W probówce na pewno rozpuszczą co trzeba. Ale w żywym ciele trzeba by podać z osłoną. Inaczej wszystko ci tam w środku popali. No i to sama chemiczna strona takiego numeru. A jest jeszcze medyczna. Pewnie trzeba by podać jakieś usypiacze no i dobrać tą osłonę. To już bez medyka, prawdziwego medyka a nie takiego jak ten tutaj, to będzie ciężko. Właściwie sam tego na pewno nie zrobię. - Roy siedział na krawędzi stołu i omawiał jakie widzi ryzyko i trudności w takim zabiegu. O tym lekarzu co tu był przed nimi to najwyraźniej nie miał dobrego mniemania. - Jest jeszcze samo podanie tego wszystkiego. Ja sam mogę zrobić takie coś co właściwie sama możesz sobie wsadzić. No i wtedy idzie się na masę. Wytworzy się taka piana z której część powinna dojść gdzie trzeba i zostaje mieć nadzieję, że rozpuści co trzeba. Można też przygotować o wiele mniejszą dawkę no ale to już trzeba by ją precyzyjnie umieścić na miejscu. To już robota chirurga ani ja ani ty tego nie zrobimy. Tak to wygląda. Przynajmniej dla mnie. - westchnął i spojrzał na twarz siedzącej obok niego kobiety. - A z prawnikiem to pogadaj z tym całym Morvinoviczem. Ta jego papuga go tyle razy wybronił, że aż nie wiem. Zawsze coś znalazł inaczej już dawno by ten Rusek siedział albo był spłukany. Nie wiem czy ci pomoże no ale może. I chyba jedyny prawnik jaki dał się tu zamknąć. - wzruszył ramionami Roy patrząc znowu na kubek i dopijając resztkę kawy.

Nadzieja było paskudnym stworzeniem. Wystarczył niewielki zastrzyk pożywki, żeby zaczęła rozrastać się w postępie geometrycznym. Brown 0 objęła naukowca i przyciśnięta do niego słuchała co mówi. Nie wyła, nie mówiła nic, tylko siedziała, a łzy płynęły jej po policzkach. Rozmowa obudziła coś, co umarło razem z zapadnięciem wyroku, ale ciągle pozostawała masa komplikacji i niepewności, czy się uda.
- Ma na imię Johan, jest tutaj, po drugiej stronie włazu. Nie wiem czy jeszcze żyje, nie mam jego paramentów na HUD. Ostatnio gdy rozmawialiśmy strzelali się z tymi potworami… i jeszcze nie wrócili. To jego między innymi trzeba przebadać - szeptała bo głośniejsze dźwięki nie przeszłyby przez ściśnięte gardło - Nie mam jak zapłacić prawnikowi, a do pana Morvinovicza… nie chcę nadużywać jego gościny i tak bardzo nam pomógł udostępniając ambulatorium… ale spróbuję. Jak on się nazywa? Jaki jest… myślisz, że będzie chciał pomóc? Chyba… i tak najpierw powinnam spytać naszego gospodarza o zgodę, żeby nie myślał, że próbuję mu coś knuć za plecami w jego własnym domu. Nie wypada… to by było niestosowne. - podniosła wzrok, ocierając oczy dłonią - Mogłabym cię prosić, abyś przygotował to… antidotum? Tak na wszelki wypadek. Może… może się uda. W Seres wciąż pozostali pracownicy których grupa Black ma ewakuować… o ile jeszcze żyją. Wciąż… może się udać.

- O matko… -
mruknął Roy gdy usłyszał kogo na myśli ma Parch i w jakiej sytuacji się on znajduje obecnie. - Mam nadzieję, że nic mu nie będzie. Tobie też. - powiedział klepiąc ją współczująco po ramieniu. - Wam obojgu. - kiwnął głową. - A czy nas gospodarz ci pomoże to nie mam pojęcia. Ale jak nie masz kasy to chyba lepiej go poprosić. Wpuścił cię i mnie tutaj więc chyba mu podpasowałaś. Może będzie coś chciał a może pójdzie a ładne oczy. - wzruszył ramionami. - A papug nazywa się Kuzniecov. Oleg Kuzniecov. - dodał patrząc na czarnowłosego Parcha. -Tak, mogę przygotować ten specyfik. - zgodził się na koniec.

- Dziękuję Roy - Brown 0 objęła go i pocałowała w policzek - Za rozmowę, pomysłowość i pomoc. Pójdę do pana Morvinovicza, poproszę o możliwość rozmowy z jego prawnikiem. Może... ciągle używam tego słowa - spróbowała rzucić dowcipem, wstając ze stołu i z ciężkim sercem podeszła do drzwi wyjściowych. "Może" - ostatnio ciągle to powtarzała.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 23-06-2017, 01:00   #146
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Ze wszystkich upierdliwości wszechświata, skąd do ciężkiej kurwy w tych zasyfionych podziemiach wzięła się kamera i to na dokładkę z jazgoczącą niemiłosiernie suką, opisującą na głos jak bardzo grupa Parchowo-militarno-cywilna ma przejebane?! Nash nie ogarniała do końca co się wokoło dzieje. Dopiero co spadała razem z pieprzonych Meksem kolejką szybową prosto w dół, ściskając go za rękę i czekając na wstrząs, który wyłączył resztkę świateł. Zagadką pozostawało jakim cudem przeteleportowała się od windy do sali - kojarzyła urywki, poblask jasnych smug świateł majaczących nad głową i niskie, rozciągnięte do basowego buczenia głosy, otaczające ją zewsząd i znikąd jednocześnie. Ostatnie co pamiętała to pełne napięcia ciemne oczy, dostrzeżone w przebłysku technicznej lampy, a potem… potem się posypało. Znaczy oni się posypali. Powinni tam zginąć, zostać pod aglomeratem giętej blachy, cegieł i kabli. To, że Mahler wyciągnął kumpla rozumiała, ale czemu pomogli i jej? Przecież była Parchem i wbrew temu co tak pieprzyli obaj o wspólnej robocie, pozostawała mięsem armatnim. Kolejną lufą wymierzoną we wroga, po stracie której nikt nie będzie płakał. Mimo tego wyciągnęli ją, ryzykując cholernie dużo. Ciągnięta przez Amandę Ósemka miała chwilę czasu, aby uważnie im się przyjrzeć - Mahler wydawał się w miarę cały, wciąż ściskał karabin i sprawiał wrażenie, że panuje nad sytuacją, bądź cholernie dobrze udaje. Przejął rolę eskorty. Patino zaś żył: oddychał, przebierał kulasami i to znacznie żwawiej od saper. Widziała szereg rozcięć na jego twarzy, pył i brud osiadły na powgniatanym pancerzu - poza tym wydawał się w porządku, choć to jego wciągnęło do szybu, a ona tylko… bardzo nie chciała, aby zginął. Plan chwilowo wykonany, gdzieś po lewej stronie żeber poczuła ulgę. Udało się, przeżył. Pieprzony idiota z poczuciem humoru tak drętwym… potrafiącym wywołać na piegowatej gębie cień uśmiechu, nie zawsze cynicznego, a nawet jawny rechot.
Podobne rozmyślania musiały jednak zostać odłożone na bok, przynajmniej do momentu aż znajdą się bezpiecznie za wrotami bunkra.
Teraz mieli na głowie inne problemy, a trzęsące się ręce i kołowanie w głowie nie pomagały się skupić, tak samo jak kłujący ból boku, towarzyszący każdemu gwałtowniejszemu ruchowi i ciepło sączącej się pod pancerz krwi. Walcząc ze sztywnymi palcami, Parch wyłuskała z uprzęży medpaka, zemszcząc w myślach na ich ilość. Zostały dwa z pięciu, do tego parę stimpaków, a zabawa jeszcze się nie skończyła. Trzymając się ściany przeszła te parę kroków, by bez ostrzeżenia wbić przedostatnią jednostkę medyczną w bark Latynosa. On również oberwał w tej windzie, a jeśli miał się na coś przydać musiał ogarniać - tak sobie tłumaczyła, spychając na dalszy plan powody bardziej naiwne, niepotrzebne w tej chwili.

Cofnęła się, pakując we własne ciało najsilniejszą posiadaną dawkę prochów. Ledwo nacisnęła dozownik, po poszarpanym organizmie rozeszła się ulga tak obezwładniająca, że wyrwała ze spieczonych ust cichy jęk. Kobieta zachwiała się i przymknęła oczy, a szeroki uśmiech stanowił najlepsze skwitowanie poprawy samopoczucia. Dyszała chrapliwie, szczerząc się po wariacku, jakby nagle wygrała główną wygraną na loterii. Rany zasklepiły się, wypełnione dotąd ołowiem kończyny znów odzyskały sprawność. Przekrzywiła kark w lewą stronę, chrupnęły przestawiane kręgi. Powtórzyła czynność z prawą stroną przy identycznym efekcie.
- Dajcie granaty. P.panc, napalm, fb, cokolwiek. Jadę prawie na pusto. Jak stoicie z ammo? - stukała pospiesznie w holo Obroży, a lektor przekładał litery na słowa. Wolną ręką macnęła kieszenie, tym razem wyjmując dwa stimpaki. Jeden podała Amandzie, drugi poleciał do Jenkinsa, była im to winna - Trzeba zabezpieczyć. Zaminować teren. Czekać, potem wysadzić. Tam leży krata. Kurwa - dopisała słysząc chóralne zawodzenie polującego stada i choć syntezator nie przekazywał emocji, warkot i zgrzytanie parchowych zębów skutecznie to nadrabiały. Ale się wpierdolili, kurwa jego mać… i jeszcze z cywilami, zwłaszcza blondyną od Diaz. - Tam leży krata mozna zapchacdziure. Jazda!

Obydwa pistolety huknęły ogniem prawie w tym samym momencie. I żołnierz z Armii i marynarz z Floty prowadzili ogień w przeciwnych kierunkach. Patinio stał w drzwiach do pomieszczenia z filarami i strzelał do poczwar wewnątrz niego. Mahler prowadził ogień w kierunku z którego przybyli. Pomiędzy nimi była Black 8 stimpakująca cywili i oni sami.
- O rany one nas tu zaraz zjedzą! - Amanda przyjmując stimpak od Nash wydawała się przestraszona i bliska płaczu. Naukowiec astroarcheologii choć nie odzywał się też wyglądał na przestraszonego. Najbardziej nad sobą zdawała się panować reporterka choć w spojrzeniu i nerwowych ruchach głowy też nie można było powiedzieć, że nic jej ta sytuacja nie bierze. Para żołnierzy i marynarzy na krańcach ich grupki wydawała się choć chwilowo dawać odpór xenosom ale ile to potrwało to nie było wiadomo.

Black 8 wskazała na otwór nad ich głowami gdzie znajdował się szyb wentylacji który xenos traktowały jak autostradę omijając wszelkie zapory i przeszkody zdolne powstrzymać ludzi. - Ja tam nie sięgnę. - Johansen pokręcił przecząco głową i choć już trzymał kratę to nie zdawał się zdolny do tak wysokiego skoku a co dopiero wmajstrowania kraty na miejsce. Conti spojrzała z uwagą na Parcha szykującego się do wrzucenia granatu by oczyścić okolicę. Niewielki pojemniczek poszybował w górę i znikł w czarnej otchłani szybu. Chwilę było słychać jak metal odbija i turla się o metal nim kolejne strzały obydwu żołnierzy z różnych formacji jej nie zagłuszyły. Na chwilę wszystko zagłuszyła eksplozja w szybie powodując dzwonienie w uszach i grupka ludzi wyraźnie się przegięła. Z okolicznych korytarzy i doszedł ich skrzek przestraszonych czy rozzłoszczonych xenos.

- Ja sięgnę. - powiedziała blondynka oblizując swoje pełne wargi i wpatrując się z troską w kwadratową czerń dziury w suficie. Było dość wysoko jak na skok bez żadnego wsparcia. - Ale przypilnujecie by mi żaden nie wplątał się we włosy co? - zapytała nagle opuszczając twarz na czwórkę otaczających ją ludzi. Ci spojrzeli na Nash, spojrzeli na pracownicę tego klubu i energicznie pokiwali głowami.

Amanda przykucnęła i odbiła się od ściany skracając sobie dystans lotu. Zaraz potem zawiesiła się dłońmi o krawędź dziury. Podciągnęła się i przez chwilę walczyła ze śliskim, gładkim metalem dającym słabe oparcie do czegokolwiek. Na krawędzi dziury, pod sufitem przez chwilę dyndały jej majtające się nogi i brzuch. W końcu jednak zdołała podrzucić się na tyle by złapać stabilną postawę.
- Dajcie kratę! - krzyknęła z góry wyciągając jedną dłoń po metal. Możliwość wsparcia jej były dość ograniczone. Dziura była dość wąska i Amanda, mimo, że szczupła wypełniała ją prawie całkowicie. Zdołała przenieść podaną kratę do środka i dalej mocowała się wewnątrz szybu z jej umocowaniem. Słychać było jak stęka i dyszy a metal zgrzyta o metal.

- Potrzebuję wsparcia! - krzyknął Patinio wciąż prowadząc gęsty ogień z pistoletu. Trafił kilka gnid ale wciąż nadbiegały kolejne, wyskakujące z dziury w suficie. Szyb też zabrzęczał odgłosami kleszczy i chitynowych odnóży.

Nash sapnęła z wrażenia, widząc jak gładko blondyna poradziła sobie ze wskoczeniem do szybu. Splunęła na ziemię, krzywiąc się w rozbawieniu. Jednak ten taniec na rurze do czegoś się przydawał, wyrabiając mięśnie i zwinność… no kto by pomyślał. Do tego odpadała konieczność podsadzania kogokolwiek, albo co gorsza, robienia za podnóżek. Podobnego upokorzenia Ósemka by nie zniosła, na dodatek przed pieprzoną kamerą. Wkurwiająca reporterka jazgotała swoje kwestie, dostając orgazmu na widok akcji, utrwalając całość dla potomnych, Federacji i chuj raczył wiedzieć czego jeszcze. Mogłaby się ruszyć i coś zrobić konstruktywnego, tępa kurwa, zamiast…
Parch splunęła po raz drugi, wracając myślami z przyjemnej strefy linczowania cywildekla, do spraw zgoła bardziej palących. Pomógł jej w tym krzyk Meksa, alarmujący i niepokojący jednocześnie. Szybki rzut okiem rozjaśnił sytuację - trep wciąż dychał, miał się dobrze i nic nie siedziało mu na karku… do czasu. Gnidy napierały z jednej strony, z drugiej pozostawało pilnowanie Amandy, aby nic nie wciągnęło jej do szybu i nie zmasakrowało pyszczka który tak się podobał Dwójce. Rozdwoić niestety się nie mogła, pozostawało więc wyjście pośrednie. Rozległ się metaliczny klekot odpinanej od pancerza puszki.
- Nie sraj ogniem Patino - lektor Obroży wymieszał się z chrypiącym dźwiękiem pośrednim między wizgiem duszonego człowieka, a kaszlem gruźlika, będącym prawdopodobnie śmiechem, choć ciężko było jednoznacznie stwierdzić. Szybki zamach ramieniem i w powietrzu, wraz z ironicznym uśmiechem, poszybował obły, okrągły kształt, śledzony czujnym wzrokiem złotych oczu. Przez jedno uderzenie serca saper wstrzymała oddech, lecz na szczęście dobrze wymierzyła i pocisk nie odbił się od drzwi, tylko gładko przeleciał Piechociarzowi nad głową, by zniknąć w głębi sali. Zaraz w syk potworów wkradła się dźwięczna nuta uderzającego o podłogę metalu, a sekundę później nastąpiła eksplozja, rozjaśniająca obszar za drzwiami i posyłająca w kierunku żywych falę gryzącego żaru razem z deszczem czarnych, spalonych drobin.

- Zaajeebiście! - Latynos z satysfakcją obserwował jak płonące kule xenosowych mięśni skwierczą, piszczą i gwałtownie szarpią się próbując uniknąć nieuniknionej agonii. - Dawać zanim się ogarną! - krzyknął i wbiegł do płonącego pomieszczenia. Zatrzymał sie przy pierwszym filarze spoglądając zza tej osłony na wnętrze sali. Reporterka i naukowiec popatrzyli niepewnie na Black 8 i wolne obecnie drzwi do sali zajmowane dotąd przez latynoskiego piechociarza. Zanim jednak zdążyli coś zapytać czy się ruszyć doszedł ich z góry pisk przestraszonej Amy. Jej nogi zaczęły dziko wierzgać a z góry doszły jej krzyki i głuche uderzenia o metal wentylacji połączone ze skrzekiem obcych. Amanda z dzikim wrzaskiem spadła na dół. Dr. Johansen próbował ją łapać ale okazał się zbyt niezdarny. Conti co prawda złapała tancerkę ale chyba zbyt słabo i w efekcie razem z nią wylądowała na posadzce. A wraz z nimi mały xenos wczepiony w plecy i włosy piszczącej i wierzgającej na wszystkie strony blondynki. Mahler pomóc nie mógł, wciąż strzelał do xenos nadbiegających z głębi korytarza. - Do sali! Pospieszcie się! - krzyknął nie odwracając głowy na dłużej niż jedno spojrzenie.

Ósemka krzyczeń nie mogła, zostawało warczenie i pospieszne wystukanie jednego prostego słowa.
- Spierdalać! - lektor przeczytał zlepek literek, podczas gdy Nash doskakiwała do szamoczącej sie grupy. Strzał przy takiej ilości celów postronnych pozostawał ryzykownym pomysłem, było tylko wyjście manualne, siłowe. Dobrze, że cel należał do tych małych… choć mógłby mniej wierzgać i się rzucać.

Na nogach oprócz Nash był tylko dr. Johansen. Ten zawahał się na chwilę spoglądając na nią, na szamoczące się z xenosem kobiety tarzające się na podłodze i otwarte drzwi. W końcu zdecydował i wybiegł przez drzwi znikając Parchowi z pola widzenia. Sama czerwonowłosa saper z Obrożą usiłowała pozbyć się małej wścieklizny z pleców wierzgającej tancerki. Jednak uchwycenie czy trafienie tak małego i bardzo ruchomego celu okazało się skrajnie trudne. Olimpia Conti zdołała odczołgać się z tego kłębowiska przez co zrobiło się trochę luźniej. Nash miała już do dyspozycji tylko jeden zaczepiony ze sobą cel. Udało jej się w końcu oderwać krabopodobne monstrum z pleców blondynki i trzasnąć go o ścianę a potem jeszcze raz kończąc wreszcie jego żywot. Blondynka chyba nadal była w ataku paniki bo dalej piszczała i tarzała się po podłodze zostawiając na niej krwawe smugi ze zranionych pleców. Conti zdołała powstać na własne nogi. Mahlerowi udało się zastrzelić nadbiegającą kreaturę w ostatnim momencie gdy już jej właśnie rozprute pociskami truchło zatrzymało się ślizgiem tuż przy jego butach. A korytarzem nadbiegały dwa następne. Magazynek zgrzytną suchym trzaskiem oznajmiając koniec amunicji. - Maag! - wrzasnął marine oznajmiając reszcie grupy o pustym magazynku. Czy by zdecydował się go zmienić czy użyć karabinu to nawet przy wybornym strzelaniu miał szansę zlikwidować najwyżej jednego szybkiego obcego.

Para zwinnych stworów zbliżała się nieubłaganie, podczas gdy Ósemka łapała za karabin. Dwa cele, cholernie szybkie. Zbyt szybkie aby dało się je zdjąć oba, zanim nie wpadną z impetem na cel. Dopiszę jej fart i zdejmie jednego. Pech zgapi, a Mahler pozbędzie się drugiego… jednak jeśli coś pójdzie źle, w ruch ruszą kły i szpony. Cywilom brakowało pancerzy w jakie zapakowano zarówno Parchy jak i żołnierzy. Potrzebowali tarczy, ubezpieczenia na czas zebrania dup celem przetransportowania ich dalej. Warcząc nie gorzej od gnid, Nash uniosła broń, odgradzając kobiety od agresorów. Tarczy nie posiadała, lecz wciąż nosiła pieprzone płyty. Parę razy już się sprawdziły, poza tym po Parchu i tak nikt nie będzie płakał.

- Wstawaj! Wstawaj już nic nie masz! Ona to z ciebie zdjęła już po wszystkim! Wstawaj! - Nash częściowo widziała a częściowo już tylko słyszała jak reporterka zamiast uciekać pochyliła się nad spanikowaną blondyną tarzającą się po podłodze i próbowała tak słowem jak i szarpnięciem podnieść ją i zmusić do opuszczenia korytarzowego lokalu. Złotooka saper i wygolony marine jednak już strzelali. Parch czuła napięcie gdy zwinne choć gnidy zbliżały się z każdym susem. Gdyby były troche wolniejsze, tego korytarza było trochę więcej, miała jeszcze tak ze dwa, trzy pociągnięcia cyngla więcej... ale nie miała. Mahler też nie. Obydwoje spudłowali o jeden raz za dużo i teraz małe kretury już próbowały im wypruć wnętrzności albo chociaż wyszarpać kawałek mięsa.

- Hej ty! Pomóż im dorwali ich! - krzyczała gdzieś za ich plecami reporterka chyba biegnąc i pomagając biec blondynie.

- Do schodów! Biegnijcie do schodów! - krzyczał zza ich pleców Patinio chyba nadal gdzieś przy filarze. Następny okrzyk już jednak i Black 8 i pewnie Mahler usłyszeli znacznie bliżej. - Fire in the hole na trzy! Raz! Dwa! - Latynos darł się i dał hasło jakie zwykle rzuca się przy ciskaniu granatów.

- Spierdalamy! - wrzasnął Mahler i odwrócił się łapiąc i pociągając za sobą Nash. Stwory rzuciły się w pościg za nimi ledwo chwilę potem.

- Trzy! - widzieli już sylwetkę latynoskiego piechociarza stojącego w progu. Cisnął pojemnik w ich kierunku a gdy przebiegali przez próg zatrzasnął drzwi. Prawie w tym samym momencie obydwa xenos zderzyły się z drzwiami i nastąpiła eksplozja.
- Do schodów! - krzyknął ponaglająco i na drugim krańcu sali było widać odbiegające plecy blondyny i reporterki.

W odpowiedzi Ósemka zaskrzeczała mu prosto w twarz, szarpiąc i pchając, byle ruszył do przodu. Poganiała obu trepów, choć zachęty dużej nie potrzebowali. Ruszyli pędem za cywilami z Parchem zamykającym mini-procesje i zabezpieczającym tyły. Było dobrze, wciąż żyli.
Los jednak lubił być przewrotny - Nash przekonała się o tym nie raz.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 23-06-2017, 23:12   #147
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Mike, Cohen, Leminkainen, MG

- Zamknąć drzwi - warknął Padre nawalając kolba parszywego gnojka.

- Nie ma sprawy, akurat mam okienko w kalendarzu. - rzucił Owain, bezlitośnie okładając kolbą swojego karabinu prześladującego go xenosa.

- Ok - Black 6 szybko zamknął drzwi.

Black 0 próbował trafić zwinnego xenosa ale ten zwinnie unikał jego kolby. Sam jednak też był zajęty na tyle atakami człowieka, że nie był w stanie wyprowadzić decydującego trafienia. Przełom nastąpił u Black 4. Dość szybko udało mu się rozłupać kolbą karabinku czaszkę swojego przeciwnika i mógł dopomóc w zwarciu drużynowemu strzelcowi wyborowemu i paramedykowi w jednej osobie. Sam Black 6 miał najmniej szczęścia. Xenos choć mały był bardzo szybki i zwinny przez co na wpół ogłuszonemu światłami i wyciem alarmów strzelcowi krztuszącemu się dymem było bardzo trudno go trafić. Właściwie został zepchnięty do defensywy i mimo pomocy drużynowego zwiadowcy mała kreatura zdołała go boleśnie ukąsić raz i drugi. We dwóch jednak było im łatwiej stawić czoło stworowi który musiał uważać na dwa razy większą ilość kolb, pięści i butów spadających na niego.

Gdzieś w tym momencie też we właśnie zamknięte przez Mathysa drzwi uderzyły pierwsze małe xenos próbując sforsować te drzwi podobnie jak poprzednie. Ale nie byli to jedyni aktorzy próbujący przebić się na scenę klatki schodowej. To coś, to ciężkie coś, co potrafiło rozwalać ściany sądząc po tupocie i zbliżających się rykach chyba właśnie sforsowało bez zatrzymywania się zaporę ze stołów i krzeseł w drzwiach i łupnęło w ścianę między pomieszczeniem przez które trójka Parchów właśnie przebiegła a klatką schodową gdzie się właśnie schronili. Sądząc z efektów pierwszego uderzenia ta ściana pewnie nie miała za bardzo szans wytrzymać dłużej niż poprzednia.

- Zabijamy to gówno i na górę, po drodze stawiamy claymory. Tam bierzemy co fabryka dała i czyścimy ogniem i ołowiem wszystko aż do piwnicy. - krzyknął Padre tańcząc z kosmicznym pekińczykiem.

Uwolniwszy się od namolnego kosmoszczura, Owain sięgnął po detonator i wysadził podłożone wcześniej ładunki.
Nie czekając na efekty, wyciągnął z plecaka kolejny pakiet i nie rozdzielając go na części, przykleił całość do ściany, w którą łupał żywy taran.

Black 0 trafił swojego przeciwnika. Kolba rozgniotła go przyszpilając do podłogi i zostawiając na szturmowej broni klejące się, żółte zacieki, przetykane białymi fragmentami kości. Black 4 zrezygnował ze wspierania strzelca wyborowego na rzecz wciśnięcia przycisku detonatora. Za ścianą rozległa się potężna eksplozja i dał się słyszeć rumor walących się ścian i piski przestraszonych lub umierających xenos. Za to Black 6 znów oberwał od ostatniego żyjącego xenos któremu udało się przedostać przez drzwi nim je zatrzasnął. Kolejne jednak już wyszarpały szybę drzwi i obecnie walczyły z siatką tnąc ją szponami i pazurami. Podobnie to wielkie coś choć na chwilę przerwało swoją robotę eksplozją w sąsiednim pomieszczeniu to jednak zaraz uderzyło w ścianę ponownie. Pęknięcie w ścianie powiększyły się ukazując pierwszy nieduży jeszcze otwór zwiastujący, że potwór przebije się przez ścianę w ciągu sekund a nie minut.

Zwiadowca szybko dobył kolejny plastik umieszczając go na rozwalanej przez monstrum ścianie. Ostatni żywy xenos uległ w końcu zmasowanemu atakowi strzelca wyborowego i lidera. Na gorąco Graeff musiał zdecydować czy ustawić timer w zakładanym plastiku czy polegać na detonatorze.

- Stój spokojnie bydlaku. - Mruknął 6.

Black 0 doskoczył do szóstki i walnął z kopa w ufocką dupę.
- Odpalisz z góry - krzyknął do czwórki.

Owain w istocie nie czekał, aż pojawi się więcej astrofauny i pognał na górę po schodach za Padre.
Gdy tylko znalazł się w miejscy, które oszacował jako wystarczająco odległe od eksplozji, zdetonował plastik.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 24-06-2017, 00:25   #148
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Green 4 & Black 2

Nie lubił broni palnej, nigdy tego nie ukrywał. Brakowało jej tej szlachetności jaką niósł ze sobą miecz. Przydawała się jednak, szczególnie gdy miało się do czynienia z większą ilością przeciwników. Problem polegał na tym, że prędzej czy później kończyła się amunicja, a nie miał przy sobie zapasowej. To jednak co miał to plecak z fajerwerkami, który zabrał Olimpii nim ta ruszyła z resztą. Miał też plan, chociaż nie był on jego autorstwa i wcale go nie przekonywał. Owszem, wysadzenie zbiorników nie powinno przysporzyć problemów, jednak co do kanałów to miał jednak wątpliwości. Przede wszystkim kanały nie były, jego zdaniem, miejscem bezpiecznym. Xenos mogły się do nich przedostać, a to by oznaczało niekończącą się walkę z nimi. Bunkier bardziej do niego przemawiał, z prostego powodu, którym były drzwi. Drzwi można było zamknąć, z tunelami kanałów takiej możliwości nie mieli. No chyba, że tutejsze zostały inaczej zaprojektowane.
- Proponuję próbę przedostania się do bunkra - zasugerował towarzyszącej mu kobiecie, wydobywając jednocześnie jedną materiału wybuchowego i szybko ustawiając na niej czas sześciu sekund. To powinno im wystarczyć by zdążyli się nieco oddalić zanim nastąpi wybuch.

- Mierda... co ty nie powiesz cabrón - Diaz prychnęła słysząc oczywistą oczywistość. Nie było bata żeby została poza kurwią dziurą podczas nalotu nie tylko ze względu na sam nalot i morze gnid. Umówili się na coś z lamusem w bieli i za wrotami czekała ich armia kociaków do wydymania, o wódzie i koksie nie wspominając. Odseparowanie od Promyczka, póki jeszcze mieli czas na stykanie końcówkami, również się jej nie uśmiechało. Dawno nie miała tak prawilnej dupy, do tego chętnej, wdzięcznej i równie uroczej, co skrzynka granatów obwiązania czerwoną wstążką - gotowa żeby zanurzyć w niej chciwe łapska i pogmerać przy zawleczkach. Korzystając z paru sekund względnego spokoju, piromanka odpaliła obrożę, ustawiając nowy kanał komunikacyjny, oznaczony świeżym, swojskim tytułem “pollas”. Wpakowała do niego nowopoznanego gada, Romeo i Wujaszka, coby w gorącej chwili nie zaśmiecać linii pozostałym. Oni też mieli zapewne przejebane, bo inny klimat w baroburdelu ostatnio nie panował.
- Romeo weź mnie nie wkurwiaj, claró? Zapierdalamy do kurwiej dziury! W komplecie, Pogodynek też!- zajojczyła do Hollyarda, odpalając radyjko Obroży - Że niby ma nas ominąć nagroda od tego ruskiego zjeba?! Raz kurwa w życiu człowiek uczciwą robotę wykonał, a ci mu jeszcze utrudniają zgarnięcie dineros… por tu puta madre! Wujaszek! Ty słyszysz to ssanie? Weź go tam jebnij z liścia na otrzeźwienie i zapierdalajcie do Latarenki i Kudłatego, Promyczka mi pilnować! Słyszycie jak wyją! Nie ma czasu na pierdolenie! Wysadzimy i palimy za nami drogę, potem się będziemy martwić! Pogodynek to konował, czaisz Romeo?! Konował! - nie rozwodziła się nad detalami licząc, że pies załapie do czego pije. - Jebnijcie napalmem i oczyśćcie nam częściowo drogę! Jak będzie trzeba napierdalajcie czym popadnie, poskładamy się za wrotami! Rápidamente! Masz pestki i granaty? - ostatnie pytanie wycelowała w Green 4.

Horst przysłuchiwał się temu co kobieta mówiła, czując rosnące rozbawienie, które jednak nie wychylało się poza maskę uprzejmości, nie licząc szerszego rozchylenia warg ukazującego rząd białych zębów w uśmiechu. Równie dobrze mogłaby sama być miotaczem, bowiem składała się z ognia. Oczami wyobraźni ujrzał ją taką, jaką mogłaby być, gdyby oddała ciało w jego dłonie. Wiedział dokładnie jakich składników potrzebował by oddać jej naturę, by ją podkreślić, wynieść na piedestał. Był gotów oddać swój czas, zaprzęc pasję i… Lecz nie był to odpowiedni czas na myślenie o przyjemnościach. Najpierw trzeba było dożyć chwili, w której takowe miałyby szansę zaistnieć.
- Brak amunicji, ale to powinno wystarczyć - odparł na jej pytanie, luzując zamknięcie plecaka by mogła rzucić okiem na jego zawartość. Granaty i materiały wybuchowe, które tam upchnął kusiły niczym zakazane owoce, do których smaku zdążył się już przyzwyczaić, a który nadal budził tą samą radość i podniecenie. Karabin, który obecnie nie był mu już potrzebny, został zastąpiony mieczem. Horst był jak najbardziej gotów do dalszej walki.
- Panie przodem? - zapytał jeszcze, mieczem wskazując kierunek, w którym powinni się jak najszybciej oddalić.

Black 2 wyszczerzyła się pod hełmem, jakby dostała wyrok w zawiasach, a nie trzy lata w pierdlu. Bez krępacji poczęstowała się wybuchającą bombką, w zamian rzucając medpaka. Żeby było sprawiedliwie i nikt jej nie powiedział, że na krzywy ryj kogoś kroi… albo że w ogóle kroi. Wymienili się, nie? Było pięknie i w ogóle zajebisty podkład pod nową znajomość.
- Soy Diaz - przedstawiła się, bo o tym wcześniej zapomniała, przebierając prężnie kulasami. Co za kulturwa, normalnie gacie spadały. - Rób rozpierdol, tym cwelom z dołu i tak obojętne kto i jak im poprzestawia meble. Nakurwiamy do Wujaszka, potem do kurwiej dziury, mam zaległe kociaki do wyruchania. I jednego czterookiego pendejo do połamania… dwóch - poprawiła się, warcząc przez zęby.

Sytuacja robiła się coraz ciekawsza, z każdą mijającą chwilą, chociaż nie dało się ukryć iż robiła się także niebezpieczna. Relacje najwyraźniej były skomplikowane, jednak z doświadczenia Horsta, one przeważnie takie były. Szczególnie gdy się wrzucało obce osoby w jeden kociołek i rozpalało pod nim ogień. Był ciekaw czym te osoby zawiniły Diaz i miał nadzieję na zaspokojenie tej ciekawości. Później… Najpierw trzeba było umieścić kostkę na ścianie, wcisnąć rozpoczynający odliczanie przycisk i zmyć się, podążając za poruszającą się na przodzie kobietą.
- Miło mi - rzucił jedynie, by nie tracić oddechu na niepotrzebne w tej chwili rozmowy i wymianę uprzejmości. Nie mógł jednak tak całkiem odrzucić dobrego wychowania, które wraz z upływającym czasem, stało się jego drugą skórą, pod którą krył swoje prawdziwe ja. Pod nim i pod jeszcze kilkoma warstwami, jeżeli miał być ze sobą szczery. Nie powstrzymał się także przed skinięciem jej głową w odpowiedzi na wymianę, na którą się zdecydowała mimo iż nie nalegał na to. Biorąc pod uwagę to, co jeszcze było do zrobienia nim znajdą się w schronie, środki utrzymujące ich przy życiu mogły okazać się istotniejsze niż te, które pozwalały im mordować wszystko co stawało na drodze. Jako lekarz potrafił docenić jej wybór w tej kwestii.

Kolejne fragmenty dywanowej wykładziny umykały pod parą butów. Dwójka Parchów z różnych grup biegła co sił w nogach. Przed chwilą owionął ich huk wybuchu który spowodowała nieduża, plastelinopodobna kostka przyczepiona przez Green 4 do jednej ze ścian. Eksplozja wyrwała drzwi z zawiasów które odbiły się od ściany i śmignęły tuż obok uciekającej dwójki ludzi. Owionął ich jedynie gorący podmuch i chmura pyłu ale szybko się z niej wydostali. Tam gdzie biegli też musiało być gorąco. Z każdym krokiem zdawała się potężnieć kanonada ciężkiej broni operatora ciężkiego pancerza wspomaganego. Zagłuszały prawie całkowicie drugą lufę choć ją też dawało się słyszeć.
Uciekająca dwójka chwilowo nie ścigana gdyż eksplozja chyba kupiła im co nieco czasu likwidując czołówkę pościgu. Ale za to gdy wpadli przez drzwi do większego pomieszczenia widzieli już po przekątnej drzwi. Za tymi drzwiami wedle map wyświetlanej przez HUD na oczodole powinien być korytarz i prowadzić do pomieszczenia gdzie chwilowy posterunek miała czarna migająca plamka z numerem 7. Ale na drodze stanęło im kilka stworów z szeregowej klasy. Gdy tylko pchnięte przez ludzkie dłonie drzwi trzasnęły o ścianę xenos rzuciły się w stronę właścicieli tych rąk ze swoją nieludzką szybkością i zwinnością. W ich stronę poleciał granat odłamkowy, zapożyczony przez Diaz z torby Pogodynka. Zawleczka poszła w pizdu, prezent poleciał na spotkanie wroga. Chuj w to ze oberwą, poskładają się. Teraz mieli konowała.
-Zaaapierdalaj tekst! - ponaglała gada wrzaskiem. Musieli dostać się do Wujaszka.
A potem będzie już zajebiście.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 27-06-2017, 07:31   #149
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - Newsy (34:00) (1/2)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 34:00; 45 + 60 min do CH Brown 3



Brown 0


Oleg Kuzniecov. Nazywał się Oleg Kuzniecov, prawnik biznesmena rosyjskiego pochodzenia. Podobnie jak szef wydawał się być mimo nadzwyczajnych okoliczności nadzwyczajnie dobrze zadbany i ubrany. W przeciwieństwie jednak do niego poza personaliami sugerującymi słowiańskie pochodzenie nie przejawiał jego maniery w jego nawiązywaniu do tego. Co więcej okazało się, że Brown 0 miała okazję już go poznać nieco wcześniej. To był ten sam Oleg który ostatnio odprowadził ją do salonu gdzie czekała na jego szefa.
Teraz początek poszedł Vinogradovej zaskakująco łatwo. Roy wydawał się być zaskoczony okazaniem sympatii przez tak nietypowego skazańca ale chyba mu ta drobnostka poprawiła humor i gdy się rozstawali ona ruszała korytarzem a on wracał do pracy. Tym razem nad tym specyfikiem jaki powinien rozpuścić blokady antykoncepcyjne. Sama podróż do miejsca gdzie przebywał “gospodin” też poszła dość gładko. Strażnicy choć czasem mijali ją lub ona ich zerkali na nią ciekawie ale nie zatrzymywali. Nawet sam Morvinovicz nie robił o dziwo problemów. Choć to mogło mieć coś związek z tym, że właśnie rozwiązywał własny problem.

- Słucham cię słowiańska Różo? - zapytał uprzejmie i nawet uprzejmie się uśmiechnął. Naprawdę wyglądało jakby widok “rodaczki” sprawiał mu przyjemność. Kontrast tej szczerze uśmiechniętej słowiańskim uśmiechem twarzy z błyszczącymi czerwonymi kropkami o barwie krwistej czerwieni był przez to aż nadto widoczny. Dotąd gładko zaczesane, ciemne włosy teraz były w nieładzie i co nieco rozczochrane. Obrazu dopełniała dłoń z której z niej i z sygnetów ścierał chusteczką czerwono rozmazującą się ciecz. Gdy wyszedł do znanego już Brown 0 salonu drzwi nie domknęły się. Właściwie wyszedł przez nie z takim impetem, że trzasnęły o ścianę, odbiły się od niej, trzasnęły w futrynę o dopiero potem zaczęły chwiać się rozszerzając się i ukazując ten sam pokój który przelotnie widziała już wcześniej. Widać było jakieś krzesło i chyba przywiązaną do niej postać jakiegoś faceta. Przy niej krzątał się ten lekarz z którym prawie rozminęli się w laboratorium. Teraz chyba robił temu półprzytomnemu mężczyźnie jakiś zastrzyk.

Zanim drzwi się otworzyły z takim impetem Maya słyszała krzyk “gospodina”. Był wytłumiony przez zamknięte drzwi ale jednak dało się zrozumieć wystarczająco wiele.
- Taki z ciebie cwaniak?! Cwaniak ze stolycy co?! No to kurwa pokażę ci jak załatwiamy takich cwaniaków tutaj na odległej prowincji! - darł się wyraźnie rozwścieczony Morvinovicz. Z odgłosami jakie dochodziły zza zamkniętych jeszcze drzwi brzmiało jakby kogoś tam maltretowano. A potem właśnie wyszedł trzaskając drzwiami choć nie była pewna czy dlatego, że poprosiła o spotkanie czy dlatego, że ten facet chyba zasłabł bo “gospodin” wychodząc kazał go “postawić na nogi”. A potem wyszedł i gdyby nie te krwawe detale i drzwi zdradzające wcześniej odgłosami a teraz widokiem pewnie mógłby całkiem udanie zgrywać czarującego dżentelmena o słowiańskim rodowodzie. Ale zgodził się. Bez większych oporów dość niedbałym ruchem przywołał Olega i kazał mu porozmawiać ze “słowiańską Różą”. Więc rozmawiali.

Oleg Kuzniecov zaprosił Mayę do znanego już jej pokoju konferencyjnego z długim stołem ale tym razem rozmawiali we dwoje i w przeciwieństwie do salonu nie przeszkadzały im żadne hałasy. Oleg okazał bardzo biznesowe podejście do tematu.
- Jestem pięciogwiazdkowym prawnikiem. - zaczął w ramach przedstawienia się. Pięć gwiazdek w pięciogwiazdkowej skali. Dla zwykłych śmiertelników prawnicy w ich zwykłych, śmiertelnych sprawach byli realnie dostępni tych z jedną czy dwoma gwiazdkami. Trzy już był niezłym ewenementem mającym dziwne dobroczynne maniery lub przez jakieś okoliczności czy przekonania działającym w tak trywialnych sprawach. Czasem dla rozgłosu i wyrobienia nazwiska gdy prawniczo trywialna sprawa z jakichś powodów budziła ponadprzeciętne zainteresowanie mediów. A wyższe stopnie to pracowały już raczej w typowo korporacyjnych prawniczych wojnach i podchodach. Prawnik z pięcioma gwiazdkami był więc z prawniczej elity. Kolejne słowa tylko potwierdziły tą opinię.
- Jestem drogi. Biorę tysiąc kredytów. Za minutę. To moja najniższa stawka dla przyjaciół i krewnych. - lekko kiwnął głową jakby już przedstawiał sprawę swojej potencjalnej klientce. Chwilę czekał jakby oczekując jakiejś odpowiedzi czy reakcji choć to, że Parchy czy inni więźniowie mają zamrożone Klucze a więc za nic zapłacić nie mogą było powszechnie wiadome. Więc pewnie wiedział o tym i prawnik. - Ale Mayu. Mogę tak do ciebie mówić? - prawnik nagle uśmiechnął się ciepło zupełnie jakby był jej najlepszym przyjacielem i położył jej dłoń na ramieniu. - Jak to mawia, mój szef, nie każą usługę trzeba opłacać kredytami prawda? Można przecież wymienić się usługami. Usługa, za usługę. - uśmiechnął się cofając dłoń jakby znalazł rozwiązanie trudnego problemu.

- Sprawa jest bardzo prosta Mayu. Złam to i zdobądź dla mnie namiar ich statku. Chcę z nimi rozmawiać. Bez świadków. I tylko mnie podasz te dane. Reszcie powiedz co uznasz za stosowne. - powiedział spokojnie kładąc na blacie stołu znany już jej środek łączności nad którym pracowała wcześniej. Ale zdołała jedynie powierzchownie zbadać zawartość urządzenia zdobywając najświeższe dane. Danych jakich oczekiwał od niej Kuzniecov pozwoliłyby mu pewnie wystąpić w rolę poprzedniego właściciela tego ustrojstwa a więc dałoby mu dostęp do negocjacji w sprawie miejsca na tym statku. Tego miejsca którego tam chyba nie było zbyt wiele.

- Wiem, że możesz powiedzieć o tej rozmowie mojemu szefowi. A nawet pokazać mu nagranie z Obroży. Wtedy widząc po tym w jakim jest obecnie nastroju zapewne mnie zabije. Wówczas Mayu zostaniesz tu sama, ze swoim wyrokiem i bez konsultacji pięciogwiazdkowego prawnika. Ale jeśli dasz mi to czego chce to zajmę się twoją sprawą. Prześlij mitu dane ze swojej sprawy. - dłoń prawnika przesunęła na blacie stołu mały nośnik danych na który Vinogradova mogła zgrać z Obroży swoje akta. - Zajmę się twoją sprawą z bezpiecznego miejsca. Jestem pewny, że na pewno wygramy tą sprawę i coś na niej da się ugrać. Na czym ci zależy? Na widzeniach? Może na widzeniach rodzinnych? Takich w jednym pomieszczeniu a nie przez szybę bezpieczeństwa? Wiesz, że jeśli pracowałaś dla sektora publicznego nawet po prawomocnym wyroku tobie, twojej rodzinie oraz wskazanemu partnerowi należy się zniżka na transport publiczny? W tym międzysystemowy? A matki w ciąży mają całe wiadra uprawnień a i są sztuczki że prawnie stan pociążowy, przedłużać w lata. Mówiłaś o służbie zastępczej? Też można tutaj podziałać. To kwestia sprytu i uporu obydwu stron Mayu. Ja jestem bardzo sprytny i bardzo uparty. I jeszcze niezawisły sąd. Sztuka trafić na ten sąd by był niezawisły w odpowiednią stronę. Wszystko to można coś podziałać Mayu. Do tego są potrzebne tylko dwa elementy. I ty i ja musimy do tego momentu utrzymać się przy życiu. - prawnik mówił rzeczowo, spokojnie i klarownie zupełnie jakby już teraz przedstawiał sprawę w sądzie.

- Nie mamy dużo czasu Mayu. Tamten kretyn zaraz pęknie a Morvinovicz jak nie jest akurat wściekły myśli całkiem trzeźwo więc zaraz dojdzie do niego, że ten dureń powiedział już wszystko co wie. Wtedy przypomni sobie o tym cudeńku i o tobie. - pięciogwiazdkowy prawnik popatrzył wymownie przez drzwi przez które niedawno przeszli. Jeśli “gospodin” wezwałby ją do złamania kodów pewnie by chciał tego samego. Danych by podszyć się pod tego ktosia z Red Ball lub po prostu nawiązać łączność ze lądownikiem lub innym promem jaki mógłby zabrać kogoś z powierzchni na orbitę. Mogła zaś być wierna tylko jednemu z nich a drugi musiałby odejść z kwitkiem. Przynajmniej Kuzniecov tak chyba widział sprawę.

Zza drzwi doszło jakieś zamieszanie. Przez szybę w drzwiach widać było ruch. Morvonovicz, wciąż z czerwonymi “piegami” na twarzy usiadł wygodnie na jednym z foteli. W dłoniach ładował staromodny rewolwer. Dwóch silnorękich rzuciło przed nim jakiegoś zakrwawionego faceta zmuszając go by klęczał na kolanach.
- Nie! To jakaś pomyłka! Nie możecie mnie tu z nimi zostawić! - facet był na skraju paniki i zerkał w panice na swoich oprawców, na “gospodina” który słysząc to wesoło się uśmiechnął. I załadował kolejny nabój do bębna. To na jakieś holo którego Maya widziała pod zbyt ostrym kątem by zobaczyć detale.

- Tak mi przykro John. Ale nie bój się zadbamy o twoją rodzinę. Zostanie jej wypłacone pełne odszkodowanie za ten nieszczęśliwy wypadek podczas pracy. Sam rozumiesz, że taki detal nie może wpłynąć na wizerunek firmy. - z holo dochodził jakiś spokojny i cierpliwie tłumaczący głos jakby tłumaczył świeżemu pracownikowi podstawowe rzeczy. Anatolij Morvinovicz uśmiechnął się szerzej ładując kolejny nabój do bębna.

- Nie! Ja jeszcze żyję! Nie możecie mi tego zrobić! Jak mnie tu zostawicie to wszystko im powiem! - facet miotał się jakby chciał się zerwać na równe nogi ale dwaj silnoręcy gospodarza skutecznie przytrzymali go w klęczącej pozycji.

- Oj John. Jeśli rozmawiamy w tych okolicznościach to już coś specjalnie więcej powiedzieć nie możesz. Przykro mi. - holo zgasło i w ostatniej wypowiedzi tego ktosia pobrzmiewała nutka złośliwej satysfakcji.

- Oj chyba już nie jesteś takim ulubionym pracownikiem szefa jak przed chwilą mówiłeś. - wyszczerzył się z humorem uśmiechnięty Morvinovicz z dziwnie głośnym trzaskiem zamykając rewolwer. John wyciągnął rozpaczliwie rękę w stronę kolan biznesmena zostawiając na nim czerwony znak. Ten z obrzydzeniem na twarzy trzasnął go rewolwerem w twarz przez co John upadł na puszysty dywan.

- No Mayu. Bo to już długo nie potrwa jak widzisz. - ponaglił spokojnie prawnik kończąc obserwować scenę przez szybę drzwi. Brown 0 wiedziała, że ci na orbicie wiedząc już, że ktoś tutaj pokrzyżował im plany mogli zmienić kody czy miejsce spotkania. Ale mając ten namiar na responder samego statku na jakim zależało Kuzniecovowi nadal można było próbować nawiązać z nim łączność.


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 3200 m do CH Green 5
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:00; 60 + 180 + 60 min do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:00; 60 + 60 min do CH Black 2


Green 4; Black 2, 7 i 8


- Dobry wieczór państwu, mówi Simon Kruse z IGN i Twoich Wiadomości. Przedstawiam państwu admirała Rajko Cerkieza dowodzącego XIII Flotą. - holoekran rozbłysnął ciepłym, profesjonalnym wnętrzem studio i równie profesjonalnym i rozpoznawalnym prezenterem o nieskazitelnym wyglądzie. Jego gościem był starszy jegomość w poważnie wyglądającym mundurze Floty.

- Dobry wieczór państwu. - skłonił się uprzejmie admirał choć na twarzy zachował typową dla wojskowych powagę.

- Panie admirale przejdźmy od razu do rzeczy. Od jakiegoś czasu otrzymujemy różne sygnały jakoby sytuacja w Sektorze 11 ciągle się zaognia. Pojawiają się nawet plotki o stanie wyjątkowym czy nawet buncie niektórych federacyjnych oddziałów. Czy pan jako oficer Floty może to jakoś skomentować? - zapytał dziennikarz siedzącego po drugiej stronie stolika oficera. Ten lekko przymknął oczy i gdy ten jeszcze mówił zaczął delikatne ale stanowcze przeczące ruchy głową.

- Te plotki są bezpodstawne. Zapewniam, że do żadnego buntu ani we Flocie ani w Armii nie doszło. Każdy kto powtarza takie rzeczy bezrozumnie rozpowszechnia wrogą naszej federacyjnej idei propagandę i sugerowałbym mu udać się do psychiatry. - admirał mówił pewnie i spojrzał prosto w obiektyw kamery jakby chciał zgromić wzrokiem każdego komu przyszłoby do głowy powtarzać takie wierutne bzdury.

- Czy ja i nasi widzowie mamy przez to panie admirale rozumieć, że sytuacja w Sektorze 11 nie odbiega od normy? - dziennikarz skinął głową, w przeciwieństwie do wojskowego, był to ruch potakujący i zadał kolejne pytanie patrząc na oficera.

- Nie bardziej niż zazwyczaj. Nie ma powodów do niepokojów. - zgodził się łagodnym głosem oficer w studio.

- Sytuacja w Sektorze 6 jest taka jak zazwyczaj? W systemie Relict również? - Simon Kruze zawiesił i wzrok i głos wpatrzony w rozmówcę.

- W systemie Relict jest przeprowadzana akcja antyterrorystyczna. Terroryści z organizacji “Dzieci Gai” mieli zamiar sabotować proces terraformowania jednego z księżyców w tym systemie. Walki wciąż trwają ale nie ma powodów do niepokojów. Zapewniam, że sytuacja w tym systemie nie jest do pozazdroszczenia ale absolutnie nie zagraża innym mieszkańcom Sektora 6. Rząd Federacji oraz zarówno Flota jak i Armia zrobią wszystko co w ich mocy by sytuacja w systemie Relict wróciła do normy i obywatele mogli znów czuć się bezpiecznie. - admirał z poważnym głosem odparł spojrzenie dziennikarza ale szybko spojrzał w obiektyw kamery i mówił spokojnym niosącym otuchę tonem. Brzmiało i wyglądało jakby jakiekolwiek plotki z tego systemu były przesadzone i połączone siły Federacji lada chwila miały opanować sytuację.

- Rozumiem panie admirale. A jak pan wyjaśni silne zgrupowanie jednostek Floty jakie w ciągu ostatniego miesiąca skierowano do Sektora 11 z czego właśnie większość do układu Relict? Czy regularne jednostki Armii i Floty są niezbędne do rozprawy z terrorystami skoro sytuacja jak pan mówi nie jest groźna? - dziennikarz zadał kolejne pytanie i admirał spojrzał znowu na niego zamiast w jedną z kamer. Pokiwał lekko potakująco głową i uśmiechnął się lekko choć bez cienia radości.

- Przypominam państwu, że w tą porę mają miejsce coroczne manewry połączonych sił jakie zwykle odbywają się właśnie w Sektorze 11. Skoro te siły i tak przebywały w Sektorze głupotą z naszej strony byłoby z nich nie skorzystać. Prawda? - oficer floty przybrał ton i twarz jakby wyjaśniał podstawy strategii przedszkolakom. Na końcu zadał pytanie dziennikarzowi IGN rozkładając przy tym dotąd złożone dłonie.

- Nie jestem ekspertem w dziedzinie kosmicznej strategii, jestem dziennikarzem panie admirale. - Simon Kruse rozłożył ręce powtarzając gest oficera i do tego uśmiechnął się rozbrajająco jak to tylko cywil potrafił uśmiechnąć się wojskowemu. - Ale pozwoli pan, że zapytam bo otrzymaliśmy liczne zapytania od widzów. - dziennikarz w studio wyczekał moment umiejętnie podnosząc rangę pytania i skupiając na nim, na sobie uwagę tak rozmówcy jak i widzów. - Czy to prawda, że podczas tej jak pan mówi, operacji antyterrorystycznej, użyto kontrowersyjnej jednostki specjalnego przeznaczenia złożonej z więźniów. Czy użyto jednostki Parchów? - facet w garniturze zadał w końcu pytanie facetowi w mundurze. Facet w mundurze przez jakiś ułamek sekundy mierzył go w milczeniu wzrokiem ale odpowiedział całkiem szybko i pewnie.

- Tak to prawda. Zapewniam jednak, że ta jednostka specjalnego przeznaczenia nie została i nie zostanie użyta przeciwko obywatelom Federacji. - szybko zapewnił admirał od razu wyjaśniając jedną z najczęstszych powtarzanych w Federacji fam, że jednostki używa się do czarnych operacji i robienia wszystkiego od mordowania przeciwników politycznych po przeprowadzanie czystek etnicznych na zlecenie rządu Federacji. A potem ich się likwiduje zaraz po zlikwidowaniu ich ofiar by nie zostawić świadków.

- No dobrze panie admirale ale w takim razie przeciwko komu jest obecnie używana ta jednostka w systemie Relict? - zapytał pozornie beztroskim tonem uprzejmie uśmiechający się dziennikarz. Oficer Floty chwilę wahał się z odpowiedzią jednak będąc w audycji na żywo nie wypadało się wahać zbyt długo.

- Są używani zgodnie z ich statutem do misji w których istnieje zbyt duże ryzyko odniesienia ran, śmierci lub kalectwa przez wykwalifikowany personel zarówno Floty, Armii, Policji czy nawet zwykłych obywateli Federacji. Przypominam, że to ochotnicza jednostka i każdy z jej członków został skazany pełnoprawnym wyrokiem sądowym za ciężkie przestępstwa. W niej nie ma niewinnych. Służba w tej jednostce pozwala przestępcom odpracować swoje zbrodnie i zwrócić dług jaki zaciągnęli wśród nas swoimi zbrodniami. - admirał Cerkiez odpowiedział poważnym głosem przypominając widzom jaki jest oficjalny status tej kontrowersyjnej jednostki złożonej z uzbrojonych skazańców. Na końcu znowu przeniósł wzrok w oko kamery by podkreślić jak wielki dług ci wszyscy skazańcy mają i, że każdy z nich zgłosił się na ochotnika.

- Ale przeciwko komu są tam używani w tych ryzykownych misjach ci ochotnicy skoro nie przeciwko obywatelom Federacji? Większość terrorystów również pochodzi z Federacji i ma jej obywatelstwo więc na polu walki chyba mógłby nastąpić pewien kłopot z rozróżnianiem kto jest kto. - dziennikarz dociekał dalej i znów zaliczył poważne spojrzenie ze strony swojego rozmówcy.

- Zapewniam państwa, że jednostka Parchów, nie jest używana przeciwko ludziom. Zgodnie ze statutem jest używana przeciw obcym formom życia. - przyznał w końcu oficer kiwając do tego głową.

- Czyli na księżycu w systemie Relict, dokładnie na Yellow 14, są obecne obce formy życia i do walki z nimi użyto jednostki Parchów? - dziennikarz zdawał się triumfować swoim uśmieszkiem nad poważnym generałem. Teraz on zdawał się spoglądać wręcz wyzywająco to na oficera Floty na w stronę oka kamery.

- Niestety terrorystom z “Dzieci Gai” udało się wyprodukować te monstra na Yellow 14. Księżyc jest w większości niezamieszkały i dopiero poddaje się go terraformingowi. Jest więc mnóstwo kryjówek gdzie terroryści mogli założyć swoje laboratoria produkujące te monstra które obecnie mordują naszych obywateli. Jednak nie tylko jednostka skazańców którą pan chyba tak hołubi walczy z tymi wytworami terrorystycznej inżynierii genetycznej ale wiele dzielnych kobiet i mężczyzn we wszelakich mundurach a nawet i bez stawia im mężny odpór. Razem, zjednoczeni zwyciężymy i ta abominacja zostanie zniszczona raz na zawsze! Co więcej i tak siły połączone miały wydać komunikat ale korzystając z okazji mogę ogłosić go i teraz. We wszystkich miejscach wcześniejszego pojawienia się xenos dało się udowodnić wcześniejsze pojawienie się i działalność terrorystów z Dzieci Gai. Związek między nimi a pojawianiem się tych obrzydliwych kreatur wydaje się więc dość oczywisty. Nie są to jeszcze pewne dowody ale poważne poszlaki. Jeśli więc ktoś z obywateli Federacji miałby na ten temat jakieś wiadomości proszę o skontaktowanie się z odpowiednimi władzami Federacji. - admirał przeszedł w pewny siebie ton, nawołujący do sumienia i solidarności obywateli Federacji w obliczu wspólnego wroga i jego wytworów. Organizacja Dzieci Gai była uznawana za jedną z największych wrogów wewnętrznych Federacji i znana była z ekstremizmu i licznych ataków terrorystycznych.

- Dobrze panie admirale, dziękuję, że właśnie u nas wygłosił pan ten apel. - skinął z uśmiechem dziennikarz na co rozmówca również skinął swoją głową w niemym podziękowaniu. - A co z Yellow 14? - zapytał dziennikarz.

- Akcja antyterrorystyczna i dexonosyfikacji trwa. Na pewno zwyciężymy. Nie ma powodów do obaw. - zapewnił gładko admirał gdy wyglądało, że rozmowa zmierza ku pozytywnemu zakończeniu.

- No dobrze panie admirale ja i nasi widzowie już więcej pytań do pana nie mamy. Ale może ma je jeszcze nasz korespondent przebywający obecnie na Yellow 14. Olimpio oddaję ci głos. - Simon Kruse uśmiechnął się uprzejmie zarówno do admirała jak i do telewidzów i gładko przeszedł do kolejnego punktu programu. Operatorzy kamer i technicy jednego z najpopularniejszych serwisów informacyjnych w Federacji również gładko poradzili sobie z przełączeniem obrazu ze studia do odległego księżyca z Sektora 11.

Obraz na holokamerze zmienił się diametralnie. Zamiast ciepłego i jasno oświetlonego studia pokazał szare, betonowe ściany rozświetlone nerwowymi, żółtymi światłami alarmowymi.
- Dobry wieczór Simon. Tu mówi Olimpia Conti z księżyca Yellow 14. Obecnie znajdujemy się w śluzie schronu pod znanym i popularnym tutaj klubem “Hell&Haven” w zachodnich rejonach krateru Max. Jesteśmy kilkadziesiąt kilometrów za linią frontu znajdującego się na przeciwległych rejonach krateru. - reporterka pewnie przedstawiła zarówno siebie jak i wstępną sytuację. Na ekranie pojawiła się twarz zdecydowanej, poważnie wyglądającej młodej kobiety o kasztanowych albo czerwonych włosach. W rogu ekranu zaś pojawiła się mapa wspomnianego krateru uprzejmie ukazująca widzom omawianą lokalizację. Migająca kropka na obiekcie zaznaczonym na mapie przy jednym krańcu krateru wyglądała dość mizernie w tych dziesiątkach kilometrów od najbliższych sojuszniczych jednostek.

- Cóż masz dla nas Olimpio z tego wysuniętego tak daleko miejsca? - zapytała utrzymująca się w drugim rogu ikonka dziennikarza. Trzecia ikonka z poważnym i skupionym admirałem na razie nie zabierała głosu.

- Mam relację na żywo od jednego ze świadków i uczestników tych walk. Amando możesz coś powiedzieć do kamery dla widzów IGN? Nadajemy na żywo do studia. - obraz ukazał młodą dziewczynę i podartym ubraniu, i twarzy przybrudzonej i brudem i czerwonymi kroplami z wyżłobieniami czystszych pasków zaczynającej się od oczu. Dziewczyna wyglądała na rozkojarzoną. Popatrzyła niezbyt przytomnie na reporterkę i kamerę.

- Do kamery? Ojej a ja jestem taka brudna i niepomalowana. I mi rozczochrało włosy. - powiedziała blondynka zerkając przez chwilę do kamery ale szybko zaczęła patrzeć na rozmówczynię. Nerwowo przygryzła przy tym paznokcie które były chyba jeszcze brudniejsze i bardziej zakrwawione od jej twarzy. - I połamałam tam paznokcie. - poskarżyła się reporterce jakby na dowód machając zakrwawioną dłonią. Na niej miała improwizowany opatrunek zrobiony chyba z jakiegoś kawałka ubrania.

- Amando świetnie ci poszło. Bez ciebie nie dalibyśmy sobie rady. - powiedziała uspokajającym tonem Conti kładąc równie uspokajającym gestem dłoni położyła ja na ramieniu blondynki.

Jakoś jednak musiała uruchomić co trzeba bo na obrazie ukazał się wysportowany, nagi kobiecy brzuch gdzie pod spoconą i brudna skórą zdawały się pracować wszystkie mięśnie. Wyglądało jakby był na poziomie kamery albo i nawet wyżej. Oko kamery skierowało się wyżej na naprężone podobnie mięśnie ramienia na którym zawisło ciało obecnie zakłopotanej i roztrzęsionej blondynki.
- Dajcie kratę! - krzyknęła ta Amanda z odgrywanego kawałka uwieszona pod sufitem u wylotu jakiejś kratki wentylacyjnej.

- Ojej ale jestem brudna! - jęknęła z przejęciem blondynka. - Czemu to tak nagrałaś? Nie mogłaś mnie nagrać jak byłam czysta? Albo jak występ robiłam? - zapytała z wyrzutem Amanda krzywiąc się na pokazywany obraz i znów przygryzając palce zabandażowanej i pokiereszowanej dłoni.

- A jakim rodzajem występów się zajmujesz? - reporterka spróbowała zmienić temat rozmowy i ton myśli Amandy.

- Pracuję tutaj. Tańczę. Lubię tańczyć. - zabieg chyba pomógł bo dziewczyna skupiła wzrok na czymś i dłoń jej również się uspokoiła. - I lubię Płomyczka. Bardzo ją lubię. Nie chciałabym by coś jej się stało. Ale ona została tam za drzwiami. - skupiony wzrok blondynki znów zmienił kierunek i spojrzała gdzieś w bok. Kamera podążyła za nią i widzom okazały się potężne drzwi jak najbardziej pasujące do ciężkich drzwi ciężkiego schronu. Głos i oczy Amandy wyglądały i brzmiały jakby zaraz miała się rozpłakać.

- Kim jest Płomyczek? - zapytała od razu reporterka nie chcąc by rozmówczyni podążała obecnym torem myśli i rozmowy.

- To moja dziewczyna. Znaczy nie wiem. Nie wiem czy by chciała ze mną chodzić. Bo tak wszystko szybko było. Nie zdążyłam jej spytać. A teraz ona została po drugiej stronie. Ale ona mnie uratowała. A teraz została po drugiej stronie. - Amanda która na chwilę się skoncentrowała i wróciła spojrzeniem do Conti ale gdy wróciła do osoby po drugiej stronie drzwi znów jej się zebrało na płakanie.

- Ale kim jest Płomyczek? Co się dzieje tak szybko, że nie zdążyłaś jej zapytać? Co jest po drugiej stronie? - korespondentka IGN łagodnie nakierowała rozmowę na temat jaki pozwalał dziewczynie trzymać się w kupie.

- No Chelsey. Ona mnie uratowała. Ma miotacz ognia to dlatego mówię jej Płomyczek. A nie zdążyłam jej zapytać bo wszędzie wyłaziły te potwory! One są po drugiej stronie! Przecież też tam byłaś to co się pytasz?! Wszędzie są! Wszędzie wyłażą! Ze ścian i w korytarzach nawet w windach! Zamknęliśmy się z tym doktorem ale one przyszły ze ścian! Taka czerwona dziewczyna nas uratowała ale one były wszędzie! I ci dwaj chłopcy z nią byli! Elenio i Johan. Oni są bardzo mili. Występowałam dla nich kiedyś. Zanim to się zaczęło. Na wieczorze kawalerskim. Karl miał. On jest Raptorem. Ale jest taki zakochany w tej swojej Sarze, że nawet poza rozbieraniem to wtedy nic ode mnie nie chciał. A przecież bym mu zrobiła bo był taki sympatyczny. Nawet teraz jak całowałyśmy się z Płomyczkiem na schodach to nie przyszedł. A mówiłam mu przecież, że może. Chelsey też. Ta Sara to musi być prawdziwa szczęściara. A potem była winda i oni spadli. Elenio i ta czerwona dziewczyna. Zapomniałam jak ma na imię… - Amanda nagle jak zaczęła mówić to mówiła w jednym ciągu, szybko i chaotycznie. Mówiła jakby w ogóle zapomniała o oddychaniu zacięła się dopiero gdy chyba próbowała przypomnieć sobie imię kobiety o jakiej mówiła.

- Czerwona dziewczyna? Chodzi ci o czerwone włosy? - zapytała Olimpia a gdy Amanda ze znów roztargnionym wzrokiem pokiwała głową.

- Tak, ona chyba ma kłopoty z mówieniem. Zapomniałam. Płomyczek mówiła ale zapomniałam. Jestem taka głupia i beznadziejna. - blondynce chyba zrobiło się przykro gdy nie mogła sobie przypomnieć tego detalu i znów nosek i usta zaczęły jej się marszczyć jak do płaczu.

- Nieprawda Amando byłaś bardzo dzielna. W zdenerwowaniu każdemu może się zdarzyć coś zapomnieć. A osoba o której mówisz ma kod wywoławczy Black 8. A co było dalej z tą windą? - reporterka była jak zwykle czujna i nie dała się rozpłakać rozmówczyni przekierowując jej uwagę na inne tematy.

- Oj Płomyczek to jakoś inaczej na nią mówi… - blondynka posłała szatynce nagle czujne spojrzenie mrużąc do tego oczy. Ale pomogło bo znów się nie rozpłakała. - Ale ona chyba wszystkich nazywa po swojemu. Dlatego jest taka zabawna. - myśl o Płomyczku pierwszy raz wywołała coś podobnego do uśmiechu na przeciętych ustach blondynki. Reporterka grzecznie zgodziła się skinieniem głowy. - A w tej windzie to oni potem spadli. Ja za dużo nie widziałam bo tam była tak czarna chmura. Ale Elenio mnie wyciągnął z niej. Albo Johan. Już nie wiem. Ale potem się porzygałam i prawie nic nie widziałam. A one były wszędzie. I czekaliśmy na windę doktor mówił, że już jedzie a te drzwi ciągle były zamknięte. A gdy się otwarły to zaraz potem Johan kazał im się trzymać i spadli. My też. Krzyczałam bo myślałam, że się zabijemy w tej windzie. Ale Johan wcisnął hamulec i jakoś tylko się wywaliliśmy. Potem nam kazał z doktorem ich nieść a on tam strzelał i rzucał granaty bo one wciąż wychodziły. Bałam się co się stanie. Chciałam uciec ale nie chciałam zostawić tej czerwonej dziewczyny. Bo ją niosłam. A doktor Elenio. Nie chciałam jej zostawić bo ona wcześniej mnie wyciągnęła. I nikogo nie chciałabym zostawi tym potworom. No a potem przybiegła Chelsey! I ten duży. Wujaszek. Chelsey tak na niego mówi. On jest duży i metalowy. Trochę straszny bo mu twarzy nie widać ani nic. Ale Chelsey go bardzo lubi. Właściwie to namawiała by mu obciągnąć. No to wtedy trochę się bałam. Teraz też. Ale teraz mogłabym mu obciągnąć po tym wszystkim. Właściwie mogłabym obciągnąć każdemu byle tylko Płomyczek do mnie wróciła. No ale Wujaszkowi trudno bo on ma tą całą zbroję czy co i by musiał najpierw z niej wyjść bo tak to mu nie ma co obciągać. - Amanda podjęła wątek i nawet się rozgadała znów mówiąc bardzo szybko i bardzo chaotycznie. Pod koniec gdy doszła do tematu o obciąganiu brwi Conti podjechały trochę w górę a obydwaj panowie w studio wydawali się wyraźnie zakłopotani ale blondynka bez zawahania dalej parła w słowotok.

- A potem biegliśmy tutaj. Wujaszek niósł Elenio i tą czerwoną dziewczynę. A potem spotkaliśmy Karla i on razem z Wujaszkiem pobiegli do Płomyczka i reszty. A my dobiegliśmy do basenów ale tam też wychodziły! I ta dziewczyna z czerwonymi włosami i Elenio już byli na chodzie to strzelali. I ona kazała założyć kratę no to skoczyłam. Ale mnie dopadły! I mi wlazły we włosy! Dlatego takie potargane teraz są. I złamałam paznokcie bo mnie tam gryzły i drapały a mi palce utknęły w kracie i nie mogłam ich wyjąć. A potem spadłam no i mnie podniosłaś i biegłyśmy tutaj. Ale Płomyczek został tam. Razem z tym z mieczem. Ale Wujaszek i Karl do nich pobiegli mam nadzieję, że im pomogli. Teraz to też tam zostali. Właściwie to wszyscy tam zostali. Tylko my przebiegłyśmy. - oczy blondynki znów się zaszkliły gdy jak zwykle temat wrócił do pozostawionego po niewłaściwej stronie drzwi Płomyczka. Reporterka jednak znów pomogła jej się pozbierać.

- Ależ Amando na pewno wrócą cali. - zapewniła ją Conti znów kładąc na jej ramieniu dłoń w pocieszającym geście. Amanda oderwała wzrok od zamkniętych pancernych drzwi i spojrzała na nią wdzięcznie. Rozległ się zgrzyt metalu i praca siłowników hydraulicznych otwierających przeciwległe drzwi od tych które dotąd wzbudzały takie zainteresowanie obydwu kobiet i kamery. - Masz jeszcze sporo do zrobienia. Chelsey na pewno wróci do ciebie a pamiętasz co jej obiecałaś? - reporterka uśmiechnęła się ciepło do rozmówczyni.

- No pewnie! Że będzie mnie mogła zerżnąć jak tylko zechce! No albo ja ją jeśli woli. Co tylko Płomyczek sobie wymyśli to ja się zgadzam. - oczy tancerki rozjaśniły się i pokiwała z zaangażowaniem głową patrząc to na reporterkę to na jej kamerę jakby składała jakąś obietnicę. Conti chyba trochę zamurowało bo miała wyraz twarzy jakby dostała strzała w twarz taką odpowiedzią.

- Tak. Chelsey na pewno będzie zachwycona. - kiwnęła głową szatynka jakoś przełykając gulę. I tak chyba zareagowała szybciej i płynniej niż ikonki dwóch mężczyzn na ekranie które chyba jeszcze nie przetrawiły odpowiedzi blondynki. Odpowiedź Olimpii zaś wyraźnie uspokoiła Amandę. - A czegoś nie było jeszcze? - zapytała mrużąc nieco oczy pytająco. Brwi tancerki zmarszczyły się w skupieniu.

- A no tak! Ale ja jestem głupia! No miałam jej przygotować coś do jedzenia! No i muszę się umyć. I uczesać. I umalować. Przecież nie mogę jej się pokazać w takim stanie. - twarz Amandy rozbłysła radością gdy przypomniała sobie o czym jeszcze rozmawiała przed rozstaniem z Płomyczkiem. Ale w końcu spojrzała na siebie trzeźwym wzrokiem jakby dobitnie do niej dotarło w jakim opłakanym stanie się obecnie znajduje.

- Dziękuję ci Amando za udzielenie wywiadu naszym widzom. - powiedziała na zakończenie Conti i Amanda kiwnęła jeszcze blond grzywą i czmychnęła za zamykające się już pancerne drzwi wystawiając przez tą krótką chwilę poprawione i poranione świeżymi pręgami plecy. Drzwi zamknęły się a sama reporterka została w środku tej śluzy schronu.

-To była Amanda, mieszkanka księżyca Yellow 14, obywatelka Federacji oraz świadek i uczestnik bieżących wydarzeń na tym księżycu. Jak samo państwo widzieli relacja była z pierwszej ręki i na świeżo z ostatnich minut. Korzystając z chwili przerwy chciałabym zapytać pana admirała o parę rzeczy. - reporterka przeszła do kolejnego punktu rozmowy i mówiła pewnym głosem o zauważalnej nucie pośpiechu.

- Słucham cię Olimpio. - zapytał oficer Floty w studio czekając na pytanie reporterki.

- Czy Yellow 14 został już skreślony? - krótko zapytała Conti nie bawiąc się w przydługie przemowy.

- Ależ Olimpio skąd ten pomysł? To absurdalne! Sytuacja jest pod kontrolą i Federacja uczyni wszystko co w jej mocy by zapewnić pomoc i wsparcie dla jej obywateli. - zapewnił solennie admirał patrząc uważnie na reporterkę przebywającą w podziemnym schronie na odległym księżycu.

- To dlaczego od od 8 dni nie wylądował tutaj żaden transport z żołnierzami i sprzętem? W końcu została użyta nawet jednostka Parchów. Wszyscy doskonale wiemy w jakiej sytuacji jej się używa. - Conti nie dała się gładko uspokoić i dalej napierała pytaniami na oficera Floty.

- 8 dni? Niemożliwe. Na pewno nikt z obsługi tej operacji nie dopuściłby się tak poważnego zaniedbania. Zwracam jednak uwagę, że przebywa pani w okolicach kosmoportu a nie wszystkie transporty muszą na nim lądować. - admirał Cerkiez zaprzeczył tak słowem jak i przeczącym ruchem głowy absolutnie nie zgadzając się z pomysłem reporterki. Sprzęt wojskowy jednak był tak pomyślany, że nie musiał korzystać z cywilnych kosmoportów potrzebnych większości jednostek cywilnych.

- A co z jednostką Parchów? - korespondentka terenowa IGN wróciła pytaniem do drugiego członu swojego poprzedniego wątku.

- Została ona użyta zgodnie ze swoim statutem. W końcu tego typu zadania są ich głównym przeznaczeniem dla jakiego stworzono tą jednostkę. Skoro więc pojawiła się okazja do jej użycia to użyto tej jednostki. - admirał wydawał się być pewny siebie i spokojny o tą odpowiedź.

- Czy jednostka Parchów walczy wspólnie z lokalnymi siłami z obcymi formami życia? To już chyba nie jest w ich statucie? - szatynka zmrużyła oczy unosząc lekko brew czekając i na reakcję przedstawiciela Floty i na otwarcie zewnętrznych drzwi. Admirał chwilę zastanawiał się nad tym pytaniem.

- Jednostka Parchów zgodnie ze statutem może zostać wykorzystana do bardzo wielu zadań. W tym również do wspólnej walki razem z innymi siłami Federacji jak i działaniu w izolacji. To bardzo uniwersalna jednostka którą można wyprofilować pod bardzo różne zadania. W takim celu i z taką myślą ja stworzono. - odpowiedział oficer dowodzący XIII Flotą jak głosił napis pod jego ikonką. Reporterka gładko przyjęła odpowiedź kiwając głową o ciemnych włosach.

- A czy to prawda, że na Yellow 14 nałożono kordon sanitarny? - zapytała reporterka nagle zmieniając temat. Oficer przez chwilę wydawał się zaskoczony ale tylko przez chwilę.

- Taki krok jest brany pod uwagę. - potwierdził w końcu po chwili milczenia.

- Jakie są dowody na istnienie zagrożenia zagrożenia biologicznego? - padło kolejne pytanie reporterki.

- To standardowa procedura w tego typu wypadkach. - admirał odpowiedział uspokajającym tonem.

- Ale zazwyczaj tego typu procedury przewidują kwarantannę na statkach lub bazach na orbicie. Czym się różni przypadek Yellow 14 od poprzednich? - Conti nie odpuszczała i dalej drążyła temat. Admirał lekko przesunął językiem po cienkich wargach.

- Obecnie obawiamy się,że terroryści dodatkowo rozsiali zarodniki mikrobów. Czynią one straszne spustoszenie w narządach wewnętrznych. Nie jestem lekarzem ale raporty służb medycznych są alarmujące. Zainfekowany organizm wytwarza niespotykane przy innych chorobach nadciśnienie w żyłach i narządach. W ciężkich przypadkach może nawet doprowadzić do eksplozji przez co ciało wygląda na rozsadzone od środka. Ale jak mówię, mogłem coś pokręcić przy czytaniu tego raportu. W każdym razie chcielibyśmy zminimalizować ryzyko i uchronić od niego obywateli Federacji łącznie z załogami statków i baz na orbicie. Przy nieznanym środku biologicznym musimy być szczególnie ostrożni. Nikt przecież nie chce by ta straszna zaraza rozniosła się na resztę Sektora 11 czy nawet dalej prawda? - admirał tłumaczył uśmiechając się przepraszająco gdy wspominał o swojej niewiedzy na medyczne tematy. Był w końcu admirałem floty a nie lekarzem czy epidemiologiem. Pod koniec jednak spojrzał uważnie i bystro w obiektyw kamery. Zarazy były straszne i tak stare jak ludzkość. Tak samo jak strach przed nimi. Zarażonych ludzi czy miasto było szkoda ale gdy dochodziło do głosu “albo on albo ja” to ludzie z żalem lub bez ale z reguły stawiali na siebie i własny komfort, bezpieczeństwo czy przetrwanie.

- A czy w pierwszej kolejności nie wypadałoby poinformować o tym mieszkańców Yellow 14? - zapytała reporterka unosząc do góry brew. Ale zanim admirał odpowiedział drzwi zewnętrzne szczeknęły, zgrzytnęły i o razu z zewnątrz wdarły się odgłosy wojny. Strzały, wybuchy, krzyki ludzi i skrzeki xenos.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 27-06-2017 o 19:05.
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-06-2017, 07:33   #150
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - Newsy (34:00) (2/2)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 3200 m do CH Green 5
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:00; 60 + 180 + 60 min do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:00; 60 + 60 min do CH Black 2



Green 4; Black 2, 7 i 8


- Proszę się przygotować wracamy na pole walki! - krzyknęła ostrzegawczo szatynka i przecisnęła się przez wciąż otwierające się drzwi. Odgłos wystrzałów stał sie wyraźniejszy a przed kamerą ukazał się krótki, prosty korytarz i początek schodów prowadzących gdzieś na górę. - Wracam do dolnego poziomu kluby “The Hell”. - powiedziała Conti przebiegając szybko przez korytarz i wbiegając na schody. Zaraz na ich szczycie widać było plecy trójki ludzi. Kucali lub stali za bardzo improwizowaną barykadą zrobioną pospiesznie z paru krzeseł i biurek. Dwaj mężczyźni z czego jeden o latynoskim typie urody, drugi wygolony prawie na zero i kobieta o czerwonych włosach. Ona jedna z tej grupki miała na szyi widoczną charakterystyczną Obrożę.

- Co tu kurwa robisz?! Miałaś zapieprzać z resztą do schronu! Nie otwiera się?! - wygolony facet krzyknął ledwo odwracając głowę i znów skupił się na strzelaniu z karabinu. Na chwilę jego twarz na ekranie zamarła i ukazał się krótki podpis “kpr. CMC Johan Mahler - mechanik/saper”. Zaraz jednak twarz i ekran odzyskały ruch i barwy.

- Są cali! Są już w schronie! Zostaliście tutaj tylko wy!
- reporterka zdołała przekrzyczeć zgiełk walki.

- Jeszcze nie! Czekamy na resztę! Zaraz tu będą! Kurwa za dużo ich dawaj granat! - żołnierz w latynoskim mundurze odkrzyknął prawie jednocześnie i do szatynki i do rudowłosej. Przy nim obraz zamarł i ukazał się podpis “kpr. Army Elenio Patinio - zwiadowca/droniarz”. Kobieta w obroży zaczęła wyjmować z przywieszki granat i tak zamarła na ekranie gdy go odbezpiecza “Parch Zoe Nash - saper/heavy; wyrok: 320 lat”. Niewielki pojemnik poszybował w pobliże jednej z kolumn i tam eksplodował rozbijając niewielkie ciała obcych istot o dziwnych insektopodobnych kształtach.

Kamera złapała jednak ruch i w dalszej części pomieszczenia. Przez drzwi w przeciwległym krańcu sali wbiegła trójka ludzi w pancerzach i z bronią w ręku. Każda reprezentowała inny typ sprzętu. Jeden z mężczyzn miał w dłoniach miecz, drugi karabin wyborowy a kobieta miała charakterystyczną butlę miotacza ognia na plecach.
- Są! - wydarli się prawie jednocześnie chyba wszyscy przy stołowej barykadzie. Mężczyzna z karabinem coś krzyczał ale przez harmider walki nie było słychać co dokładnie. Sam ustawił się frontem do drzwi przez które przebiegli i wycelował tam broń. Pozostała dwójka ustawiła się po bokach. Mężczyzna strzelił w głąb korytarza. Z głębi niego coś zaczęło dudnić i huczeć jakby nadbiegał jakiś golem. Facet ze snajperką strzelił ponownie. Mundurowi przy barykadzie zaczęli nawoływać i poganiać tamtych przy drzwiach. Zbliżający się huk zbliżał się aż okazał się być wybiegającym przez drzwi pancerzem wspomaganym z ciężką bronią. Ledwo przebiegł a kobieta zalała korytarz potokiem płynnego ognia ze swojej broni.

Sytuacja wydawała się przez chwilę opanowana i cała czwórka ruszyła już w stronę barykady gdy sytuacja się pogorszyła. odbiegającą kobietę nagle trzasnęła w plecy rzucona albo wyrwana skądś krata. Kobieta zachwiała się i upadła na brzuch. Zaraz za kratą na podłodze wylądował jakiś stwór. Ale zdecydowanie większy od tych zabitych przed chwilą przez granat. Wylądował na chwile by zaraz odbić się od podłogi i poszybować ku mężczyźnie z karabinem wyborowym. Jego atak powalił go na posadzkę tuż obok przewalonej właśnie kobiety. Na nogach utrzymali się jeszcze tylko ten pancerz wspomagany i człowiek z mieczem. Zdołali akurat wyhamować i odwrócić się do nowego przeciwnika. Ale wtedy z korytarza wskoczył następny. Podobnie odbił się od ziemi i skoczył na stalowego giganta. Impet uderzenia był tak duży, że metalowy rycerz zachwiał się i cofnął. Gdyby nie trzasnął plecami o kolumnę pewnie też upadłby na posadzkę. Ostatni z wielkich potworów skoczył z sufitu atakując trójkę ludzi za barykadą przez co nie mogli wesprzeć tych przy drzwiach. Kamera szalała próbując uchwycić jak najwięcej z obydwu ognisk walk ale skupiała się na tej bliższej. Potwór o kłapiących szczękach mimo licznych trafień i zostawiając za sobą szlak żółtej posoki na posadzce i zabitych ciałach i pomniejszych xenos i ludzi błyskawicznie znalazł się na barykadzie rozbijając ją w pył. Zdołał chlasnąć łapami i ogonem ale musiał być już śmiertelnie ranny bo przewalił się na górę schodów a gdy trójka ludzi wciąż strzelając upewniła się, że już po nim zsunął się po schodach na sam dół.

W tym czasie druga grupka wciąż jeszcze walczyła. Mężczyzna z mieczem zdołał dojść do tego powalonego na ziemię i ciąć nim zajętą bestię. Kamera zamarła tak samo jak twarz młodego mężczyzny. Za to pojawił się napis “Parch dr. Jacob Horst - medyk/HQ; wyrok 260 lat”.
- Strzelaj! Wytrzymam! - doszło głuche dudnienie głośnika operatora ciężkiego pancerza wspomaganego przyszpilonego przez monstrum do kolumny gdzie pancerną pięścią i zasłaniając się działkiem z trudem odpierał ataki monstrum. Obraz znieruchomiał gdy olbrzym zasłaniał się przed pyskiem bestii swoim działkiem a drugą mocował się z jej łapą. Liczne odnóża potwora dalej pozwalały mu próbować szarpać i rozrywać brzuch przeciwnika. “Parch Hektor Ortega Navarro - heavy/pao; wyrok: wielokrotne dożywocie”. Krzyczał do postaci kobiety która na jego słowa pociągnęła za spust swojej broni i ta plunęła ogniem oblepiając obydwu przeciwników. Kobieta w ciężkim pancerzu szturmowym i o latynoskich rysach też zamarła na zdjęciu ozdobionym krótką informacją “Parch Chelsey L.Diaz - heavy/mechanik; wyrok 2878 lat”.

Ruch powrócił do oka kamery. Płonąca sylwetka i człowieka w pancerzu wspomaganym i potwora zlały się w jedno. Bestia ryczała wściekle ale teraz ogień najwyraźniej mniej szkodził człowiekowi niż jej bowiem ten wreszcie uwolnił się od niej rzucając na ziemię i rozgniatając łeb pancerny buciorem. Wspólnie już pokonali drugiego potwora uwalniając od niego ostatniego członka z tej grupy. “cpo ATT “Raptor” Karl Hollyard - marksman/driver”. Cała czwórka biegła w stronę rozwalonej barykady osłaniana przez stojącą przy jej resztkach trójkę. Z sufitu i bocznych kierunków wybiegały kolejne poczwary choć już mniejszych kalibrów. Obydwie grupy połączyły się w jedną. Został jeszcze ostatni wysiłek przebiec przez schody, poczekać aż drzwi schronu ponownie się otworzą, wszyscy znajdą się w środku i wreszcie drzwi z mozołem się zamknął. Wtedy jeszcze wybić te małe xenos które zdołały dostać się do środka i odczekać aż śluza zdezynfekuje swoje wnętrze.

***

Zdawałoby się wieki potem znaleźli się po tej wewnętrznej, właściwej stronie drzwi. Gdy grupka gości przeszła przez nie i znalazła się w schronie wyglądali beznadziejnie. Wszyscy byli brudni, uwalani czerwonymi smugami i zaciekami krwi ludzkiej i żółtymi po xenos. Ich pancerze były postrzępione, powyginane, postrzelane i popalone. Wszyscy milczeli i wszystkich tak samo suszyło pragnienie. Manierki albo mieli puste albo właśnie je wykańczali. Wszyscy podobnie bezwładnie opadli na ziemię lub opierali się plecami o ścianę ciężko dysząc i nie mając siły się odezwać. Na przeciw nich stali ci sami dwaj ochroniarze których i Black 2 i 7 zdołali poznać nieco wcześniej. Karp i Igor. Oni jednak też spoglądali na gości i chyba nie mieli pomysłu co można by w tej sytuacji powiedzieć. Głos zaczął wracać gdy oddech zaczął im wracać. Wspomógł ich też dzbanek herbaty jaki mieli przy sobie ochroniarze a bez pytania zarekwirował go Hollyard. Poza siłami fizycznymi i psychicznymi ostatnie starcie wyczerpało także ich zasoby. I ładownice i przywieszki coraz powszechniej świeciły pustkami. A najbliższa zbrojownia Parchów znajdowała się o ponad 2 km stąd. Obroże dały też znać, że na powierzchni właśnie zaczął się ostrzał artyleryjski. Pociski miały spać na tą okolicę za 60 sekund.

- To wy jesteście do ruchania? - pierwszy odezwał się Ortega chyba patrząc swoim hełmem z lustrzaną szybką na dwóch ochroniarzy. Ci nagle wytrzeszczył oczy w zdumieniu i zaraz potem szybko zaczęli się cofać pod ścianę by mieć ją za plecami.

- Nie no coś ty! To tam! Kociaki, dziewczynki, focze są tam! - zapewnił błyskawicznie Karp równie gwałtownie machając ręką w głąb korytarza prowadzącego do schronu.

- No! - sapnął groźnie Black 7 unosząc pancerny paluch do góry w geście ostrzeżenia. - Bo miały być focze a nie kaszaloty. - burknął pod nosem i ruszył w głąb tunelu. Zresztą innej drogi poza bramą śluzy stąd nie było. Za nim ruszyła reszta grupy a Conti nagle odkryła, że już nie nadaje na żywo. Właściwie to nagle w ogóle nie ma łączności ze studiem a przecież łapała sygnał tutaj!

- Przykro mi ale nie udało nam się nawiązać łączności z Olimpią. Gorąco trzymamy kciuki by naszej koleżance udało się przezwyciężyć te chwilowe trudności. A teraz przechodzimy do wiadomości sportowych. - powiedział w studio Simon kończąc audycję i oddając głos do studia sportowego. Sfrustrowana dziennikarka pokazała zaś coś co zdołała odebrać i nadać przed utratą łączności.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:00; 60 + 60 min do CH Black 2


Black 4, 6 i 0




Parter. Zaczęli bieg od parteru, tego rozsypującego się od kolejnych uderzeń potwora zza ściany parteru. 1-sze piętro. Black 4 zatrzymał się by użyć detonatora. Ściana piętro niżej już i tak była bliska rozsypania się. Wcisnął przycisk i na dole zagrzmiała eksplozja. Podmuch cisnął odłamkami oraz chmurą dymu i pyłu także i w górę klatki schodowej, w ten naturalny komin. Całą klatkę spowił momentalnie kurz i dym ograniczając pole widzenia do kilku kroków. Trójką ludzi zachwiało od podmuchu ale zdołali utrzymać się na nogach. Teraz prawie po omacku, ciężko dysząc od dymu, kurzu i przygniatającego ciężaru ekwipunku dalej wbiegali na kolejne stopnie. 2-gie i 3-cię piętro przebiegli spokojnie nie licząc wszędobylskiego wścibskiego pyłu. Z dołu dochodziły tylko odgłosy wciąż spadających kolejnych fragmentów gruzu ale poza tym nic. Przynajmniej przez te dzwonienie w uszach nie słyszeli nic więcej. Zmieniło się to gdy Black 6 i 0 dobiegli na 4-te piętro a ich zwiadowca był prawie o piętro niżej. Wtedy znów usłyszeli z dołu skrzeki pogoni. Zyskali trochę czasu ale nie pozbyli się jej całkowicie. Gdy dobiegali do piątego piętra i wyjścia na dach, pościg był o wiele szybszy od nich i gdy pierwsza dwójka wybiegła na dach na słuch xenos musiały już deptać Graeffowi po piętach. Gdy ten jako ostatni wybiegał przez drzwi i udało im się je zatrzasnąć, krztuszący się z suchego wysiłku i kurzu oddech później o drzwi uderzyły pierwsze kły i szpony. Drzwi były zwykłe więc ponownie nie mogły obcych zatrzymać na zbyt długo.

Z dobrych wieści o kilkanaście kroków od nich była kapsuła ze sprzętem. Udało im się do niej dotrzeć choć bez celu jakim było przyprowadzenie na dach dwójki poszukiwanych medyków. Mimo więc, że odległość pokazywana przez Obrożę spadła do 0 m stoper nadal odmierzał sekundy. Obecnie zostało im ich prawie równo na 60 min plus jeszcze godzina czasu rezerwowego. W chwili gdy kapsuła rozpoznała Obroże i otwarła swoje wnętrze dla Parchów nastąpił koniec dobrych wieści.

Ze złych wieści było to, że droga jaką tu przybyli w tej chwili była odcięta przez nieznaną liczbę nieznanych xenos. Nadal dobijały się do drzwi i w ciągu kilkunastu czy kilkudziesięciu sekund pewnie je sforsują tak jak i poprzednie. Sądząc po odgłosach musiały też zasuwać po ścianach pnąc się ku dachowi choć jeszcze nie było ich widać też w końcu musiały się pojawić raczej prędzej niż później. Prócz tego znanego zagrożenia pojawiło się także i te już zapowiadane a wreszcie nadchodzące. Obroża poinformowała Parchy, że właśnie odpalono pierwszą salwę artyleryjską. Z dachu laboratorium słychać było wrzaski nadciągającej hordy obcych. Wszystko co do tej pory słyszała na tym księżycu trójka ludzi nie mogło się równać z rykiem nadbiegającej hordy. Nadal skrytej przez otaczającą laboratorium dżunglę ale na pewno liczniejsza niż jakiekolwiek widziane dotąd stado. Trzewia kapsuły stały otworem ale grzebanie w niej zajmowało czas. Czas zajmowało też dotarcie do jakiegokolwiek schronienia przed jednym i drugim zagrożeniem. Przed nawałą można było stosować zasadę, że im głębiej tym lepiej. Najbliższym schronieniem wydawały się piwnice albo i schrony pod budynkiem laboratorium. Ale od nich dzieliło ich te kilka poziomów jakie właśnie przebiegli. Czas uciekał. Stoper pokazywał czas jaki przewidywał do uderzenia pocisków w tą okolicę. 60 s… 59 s… 58 s...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 27-06-2017 o 19:06.
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172