Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2017, 21:13   #3
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Seraphine zamknęła ponownie drzwi na zasuwę, tym razem uruchamiając już pełny system zabezpieczeń.
Pół godziny by dostać się do auta i zbadać jego okolicę nie dawało zbyt wiele czasu. Nie, jeśli będzie marudzić.
Szybkim lekkim krokiem skierowała się ku prywatnym kwaterom, upewniając się, że sklep jest zabezpieczony, kasy i zbliżeniowe punkty płatnicze wyłączone a ostatnie transakcje potwierdzone przez bank.
Miała jeszcze jakąś godzinę, może półtora do przebudzenia się Samuela, a ciekawość ją korciła.

James czy Kevin nie robił wrażenia debila, raczej może naiwnego młodzika. de Noir wiedziała, że wygląd w przypadku wampirów to drugorzędna kwestia ale ten nick, który na szybko podał… jakiś dzieciak z domu i Tolkien…

Ruszyła do swoich kwater, po drodze przesuwając dłońmi po drzwiach zakrystii. Taki jej mały rytuał ze swoją magicznie przypisaną siedzibą “pilnuj i bądź bezpieczny”.

Otworzyła drzwi do oranżerii i rozejrzała się uważnie. Jakoś podświadomie była przekonana, że nowopoznany wampir nie uciekł daleko. Przeświadczenie to pełgało jej jak igiełki na skórze i gdyby była w kociej formie zapewne zaczęłaby ocierać się o jakąś ostrzejszą krawędź i prężyć grzbiet. Niesłyszalnym prychnięciem odgoniła to uczucie.

Wyjrzała przez wyjście na dach, przez który kilka chwil temu wyszedł Neeson i wpatrzyła się w rozjaśnioną licznymi światłami miasta ciemność. W XXI wieku ciężko było o gwiazdy na niebie gdy spoglądało się na nie z obrębu miast. W 2050 gwiazdy widywało się tak często jak ptaki. Czyli w programach przyrodniczych. Toronto świeciło jak żarówka i było całkiem jasno. Ze swojej perspektywy Seraphine widziała ludzi krążących po “Level 1”. Jakaś para przystanęła nawet przy balustradzie ograniczającej teren na którym siedziba de Noir przebijała się ponad level 0. Rozmawiali cicho, a kotołaczka nie mogła dosłyszeć o czym. W dzisiejszych czasach podrywu to mogła być i pierwsza randka z ustalaniem jak głęboko dziewczyna jest w stanie ‘wziąć’. Sam dach kościółka wyglądał spokojnie.

Widok pary ponownie przypomniał Seraphine, że powinna założyć coś do odstraszania, na przykład e-pasterza. Lubiła kościółek i lubiła swój teren, a barierka dzieląca poziomy należała do niej. Lekko poirytowana parą obserwowała dwójkę przez chwilę by automatycznie aktywować system alarmowy.

To czego, a w zasadzie kogo, nie dostrzegła w ciemności równie dobrze mógł kryć się w mroku. Miała do czynienia z wampirem na tyle sprytnym by uciec Larsonowi III i jego wzmacnianym cybernetycznie ochroniarzom. Wyciągając z kieszeni niewielkie pudełko zawierające dwie soczewki okularów, delikatne i niemal efemeryczne w porównaniu z pierwszymi produktami Motoroli czy Google’a, wciąż wpatrywała się przez przeszklone ściany oranżerii. Jako zmiennokształtna nie mogła korzystać z wszczepów do nawigacji omnifonu. Alternatywą pozostawały soczewki kontaktowe lub specjalne okulary. Te pierwsze jednak ze względu na specifikę kociej natury i cenę nie były praktyczne. Zbyt kosztowne by tracić je przy każdej przemianie formy, nie sprawdzały się w przypadku de Noir.

Z cichutkim westchnieniem skierowała się w głąb mieszkania, przechodząc przez oranżerię. Po drodze gestami wydała polecenie w persapie „Oranżeria” do podniesienia wskaźników temperatury i wilgotności. Mimo, że technologia rządziła każdym elementem życia współczesnych, na jej koci nos w oranżerii było nieco zbyt duszno lecz nie dość parno.

Przy pomocy kolejnych gestów palców odzianych w specjalne nakładki, weszła do systemu alarmowego całego kościółka. Dane system wyświetlały się kolejno na wewnętrzne stronie jej gogli. System MM nie wykrył żadnych odczytów ciepłoty ciała, a monitoring oraz system wykrywania nacisku na powierzchnię dachu, również nie wskazywały nic.
Ten drugi, drogi jak cholera i zamontowany na spadzistym dachu nad główną częścią kościoła i na dachu wieży był pomnikiem paranoi Seraphine, ale gwarantował, że system zabezpieczeń wykryje każdego świra, co chciałby biegać w jakimkolwiek celu po jej dachu.

Czujniki milczały, a czas uciekał i wydawało się, że nie ma więc sensu go dalej marnować.

Włączyła ostatecznie alarm oraz notyfikacje na omnifona i ruszyła ku wskazanemu przez Larsona parkingowi. Po drodze postanowiła zahaczyć o okolice LL by zobaczyć skalę “zniszczeń”.

***

Bar wyglądał jak zawsze, może jedynie poza policyjną taśmą pieczętującą drzwi i hologramem przed nimi informującym o zamknięciu przez policję jako zabezpieczenie miejsca przestępstwa. W powietrzu pod tą informacją przewijało się leniwie ostrzeżenie o konsekwencjach prawnych naruszenia strefy zabezpieczonej przez TPD. Policja najwidoczniej uznała, że nie ma sensu szczegółowe śledztwo w miejscu jakie nie było powiązane z przestępcami i stanowiło tylko miejsce gdzie ich przechwycono. Na ziemi widać było ślady krwi z wynoszonych ciał, lub rannych. Poza tym panował spokój i nie było nawet żadnej karetki.
Ciała i ranni mający polisy Traumy zostali zabrani zapewne z tymi co polis nie mieli ale byli zakwalifikowani na stan bardzo ciężki.

Seraphine zobaczyła jednego człowieka siedzącego ze dwadzieścia metrów dalej pod ścianą, skulonego z bardzo brzydko rozoranym barkiem.
Brak polisy, stan nie rokujący zagrożenia dla życia.
Idź człowieku na pogotowie.

Połowa 21 wieku to były zaiste bezduszne czasy dla tych, co wylądowali może nawet nie na samym dnie… ale wystarczająco nisko, aby mało kto się nimi przejmował.
de Noir, potocznie zwana pieszczotliwie “Babcią”, pierwsze kroki uczyniła właśnie w stronę rannego. Udzielenie pomocy nie powinno zająć zbyt długo. de Noir była dość ufna w swoje możliwości, a przestarzałe obecnie poczucie honoru nie pozwalało pozostawić potrzebującego bez opieki.

Po drodze jednak postanowiła też skontaktować się z właścicielem LL, by dokonać własnych oględzin terenu. Nie żeby to jakoś szczególnie posuwało jej poszukiwania do przodu. Raczej z ciekawości, jak wyglądała scena wydarzeń, które przegoniły Kevina vel James z mordowni jaką była ta podrzędna tańcbuda.

- Hej… - szepnęła na powitanie do zwiniętego z bólu faceta - ...hej… potrzeba ci pomocy… mogę? - wskazała ranę, która z pewnością zaciemniała myślenie rannego.
Zagadnięty uniósł głowę i spojrzał na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądało na to, że wśród gliniarzy lub ratowników Traumy zdarzali się współczujący ludzie, bo ranny ewidentnie wyglądał jakby potraktowali go jakimś mocno przeciwbólowym stymem. Zakrwawioną dłonią uciskał potworną, ale dosyć płytką ranę zadaną szponami. Rozorany był od ramienia po mostek, ale wilkołak zahaczył go jedynie końcem pazurów.
Skulił się nieco gdy kotołaczka wskazała ranę. Na jego brodatej i poznaczonej lekkimi zmarszczkami twarzy sugerującej wiek między 40 a 50 lat pojawił się przebłysk paniki. Zostawiony samemu sobie nie oddalił się daleko chyba tylko dlatego, że nie bardzo wiedział kim jest i w jakiej galaktyce, o krok od katatonii.

Dziewczyna kucnęła niedaleko od rannego i przesuwała się powoli jak do spłoszonego zwierzęcia, co było nieco zabawne gdyby się nad tym zastanowić.
- Hej, mam na imię Seraphine. Mieszkam niedaleko. Pomogę Ci, bo rana jest paskudna. Ok?
Nie wyglądało na to, żeby zrozumiał przekaz, ale nie uciekał. Skulił się jedynie mocniej i… rozpłakał bezgłośnie.
Kotołaczka przysunęła się na wyciągnięcie dłoni i powoli położyła jedną z nich w okolicach rany ciągle tłumacząc spokojnie:
- Nie bój się. Teraz Cię dotknę, nie zrobię Ci krzywdy. Nie będzie bolało, obiecuję.

W chwili gdy sięgnęła mężczyzny, skorzystała z mocy pozwalającej jej pomagać w takich sytuacjach. Dar leczenia ran przydawał się Seraphine często, a ona korzystała z niego nierzadko by pomagać innym. Tylko ona sama wiedziała czy było to wyrachowanie mające na celu pokazać ludziom, że jest może i istotą nadnaturalną, ale czyniącą dobro, czy też zwykła wrażliwość na ludzką krzywdę.
Kotołaki potrafiły leczyć jedynie siebie zalizując ranę, ale u niej ten dar był wyjątkowo silny. Mogła stosować go na innych i jedynie samym dotknięciem.
Jak teraz.
Efektów nie było widać żadnych.
Sama rana skryta była pod poszarpanym i pokrwawionym odzieniem, więc de Noir nie mogła naocznie zobaczyć czy się zabliźniła, a pechowiec wybierający Lady’s Lue na wieczorny posiłek był nie tylko w szoku, ale i na painkilerach.
Nawet jeżeli dar uleczył go, to nie miał szansy tego poczuć.
Skulił się jedynie mocniej pod dotknięciem.

By upewnić się co do skuteczności swych działań, odsunęła i uniosła wierzchnią koszulę by dojrzeć ranę. Nie chciała zostawiać poszarpanego człowieka samemu sobie. Nie było to łatwe, bo człowiek przejawiał chęci jakiejś szczątkowej obrony, ale przypominało to raczej bunt niemowlaka względem przewijania pieluchy. Pod zakrwawionym ubraniem zauważyła zasklepioną pręgę znamionującą sukces jej kuracji.
Przeciągnęła mężczyznę w bezpieczniejsze miejsce, tak by przechodni nie zaczepiali o niego. Ułożyła go opartego o kawałek ściany z zamiarem zabrania go z powrotem do kościoła po zakończeniu oględzin auta.
Rozglądając się po okolicy w poszukiwaniu potencjalnych rannych, ruszyła ku parkoszafie i stanowisku B17.


***

Parking nie był wysoki, bo w tym rejonie był tylko jeden poziom nad levelem 0. Konstrukcja przypominała wieżę wybijającą się ponad teren. Po dwadzieścia rzędów po obu stronach, a każdy w pionie miał 10 “szuflad” o wysokości około dwóch metrów każda. Poziomy w pionie oznaczone były literami od “A” do “H”, z czego już “D” było na wyższym levelu. Konstrukcja wystawała kilkanaście metrów ponad powierzchnię Level 1 z którego perspektywy parkoszafa otoczona była, tak jak kościółek Seraphine, pustą przestrzenią. Przed każdym rzędem przylepiona do ziemi spoczywała platforma, na którą wjeżdżało się i która potem windowała auto do ‘szuflady’ od B, do H, bo do tych na poziomie gruntu wjeżdżało się bezpośrednio.

B-17.

Niewysoko, raptem drugi poziom parkingu na wysokości 2 metrów, blisko skraju konstrukcji. Seraphine szybko nacelowała widoczny tył samochodu oznaczony logo Volkswagena.
Na każdym rogu parkoszafy był niewielki panel na którym wybierało się odpowiednią szufladę aby aktywować opuszczenie samochodu. Odbywało się dopiero wtedy gdy jego komputer pokładowy wysyłał informację systemowi, że właściciel uruchomił to auto.
Omnifonem zdefiniowanym jako ‘master’ dla elektroniki pokładowej.
Seraphine, rzecz jasna nie miała tak sprofilowanego omnifona dla samochodu Jamesa, więc jedyną możliwością dostania się do jego wozu, było wdrpanie się na górę.
Każdy poziom od A do H posiadał czujniki wykrywające takie próby, ale zarząd parkingów miejskich niefanatycznie szybko wymieniał te, które padły poza parkoszafami w ścisłym centrum. W praktyce czy na danym poziomie czujniki działają czy nie przypominało to rosyjską ruletkę.

Bystry wzrok kotołaczki dostrzegł jednego z cyngli towarzyszących Larsonowi. To był ten ciemnoskóry z holosmokiem na policzku ukryty bardzo słabo za jednym ze wsporników podtrzymujących Level 1 obok parkingu. Jakby nie miał na celu ukrywać się i jedynie z przyzwyczajenia stanął w miejscu gdzie niewprawne oko mogłoby go przegapić.
dostrzegł de Noir, ale ostentacyjnie odwrócił wzrok.
Larson najwidoczniej wydał odpowiednie instrukcje w kwestii kotołaczki kręcącej się w pobliżu samochodu zbiegłego wampira.
Czasu było coraz mniej.

de Noir oceniła szybko swoje możliwości i szanse.
Mimo posiadanych zdolności kotołaczych nie była złodziejką. Nie potrafiła włamywać się do aut ani hakować systemów.
Okna samochodu Jamesa nie pozwalały na rozbicie, odkąd zaczęto wymieniać szklane szyby na plastikowe.
Nim człowiek Larsona zdążył się na nowo odwrócić, de Noir przysiadła w większej plamie cienia uprzednio deaktywując system monitoringu parkingu przy pomocy swojego daru by ukryć swoją obecność. Wyszukała taki punkt by widzieć samochód dobrze, a jeszcze lepiej słyszeć co będzie się wokół niego działo i poczekała.

Dłużyło się niemiłosiernie.
Nawet najbardziej cierpliwa osoba na świecie miałaby problemy z usiedzeniem w miejscu, jednak kotołaczka skulona przeczekała cały czas nim podjechał srebrny Ford Cheerokie. Ciemnoskóry cyngiel Larsona wyszedł mu naprzeciw nie przejawiając nic co świadczyłoby o tym, że wie o czającej się w pobliży de Noir.

Z samochodu wysiadła niska brunetka lekko krępej postury, w dosyć pstrokatym stroju. Jedną połowę głowy miała wygoloną i pokrytą holotatoo, podczas gdy z drugiej strony włosy opadały jej aż za pośladki. Na oczach miała gogle stylizowane na motyw Star Trek.
Za nią wysiadło dwóch mężczyzn mało wyróżniających się strojem i aparycją, ale czujnie obserwujących okolicę.
Dziewczyna zdjęła z pleców konsolę i sprzęgła się poprzez neurozłącza w wygolonej skroni.
Przez krótką chwilę stała obok panelu dostępowego, ale jedyne ruchy jakie wykonywała świadczyły raczej o wrodzonej niecierpliwości i problemie z usiedzeniem w jednym miejscu.

Nagle platforma nr 17 zaczęła się podnosić i popłynęła w górę by zatrzymać się na poziomie B, po czym wsunęła się pod zaparkowanego w B-17 Volkswagena.
Wysunąwszy się wraz z nim opadła na poziom gruntu.
- Shackowałam ton i modulację głosu - odezwała się w końcu. Seraphine słyszała to z oddali na granicy zrozumienia. - Skurwiel chyba przewidział hackowanie. - zarzuciła konsolę z powrotem na plecy. - System odpalony, ale nie ma opcji by otworzyć zamek komendą inną niż głosowo. Co za zjeb - pokręciła głową zaglądając przez szybę - zjamowany system oleje inny ton, ale hasło werbalne tak czy owak potrzebne.
- Marnie - mruknął ciemnoskóry ze smokiem na policzku. - Możesz go podłączyć pod SI ruchu miejskiego by pojechał w konkretne miejsce?
- Yup. - Dziewczyna znów zdjęła konsolę. - Gdzie?
- First Canadian Place.

Nie trwało to długo.
Samochód Jamesa nagle ruszył, a runnerka i ciemnoskóry wsiedli do srebrnego Cheerokie i ruszyli za nim.


***

Seraphine nie miała więcej po co się kręcić po parkingu. Wciąż ukryta w cieniach poruszała się powoli i z wyczuciem, unikając kamer systemu monitorowania.
Ruszyła z powrotem do kościoła.
Po drodze zatrzymała się przy rannym, który wyglądał jakby spał.
Wypatrywała przy okazji dzieciaków, którzy mogliby pomóc jej przenieść rannego do jej siedziby.
- Hej! - zamachała do kręcących się przy policyjnym holo nastolatków - Który z was jest dobrym samarytaninem i pomoże mi? - uśmiechnęła się przyjaźnie. Pomoc zazwyczaj oznaczała nieco centów.
- Czym? - grupka czterech młodocianych materiałów na przestępców przerwało igranie z holograficzną informacją. - A za ile? - około trzynastoletni na oko prowodyr był Seraphine znany. On też ją kojarzył dość dobrze.
Jak to w sąsiedztwie.
de Noir machnęła ręką zamiast zagłębiać się w tłumaczenie pojęcia samarytanin.
- Zwyczajowa stawka - Seraphine zaczęła - plus dorzucę bonus za dobre sprawowanie. Razem pięć dych do podziału. Potrzebuję przenieść tego tam do kościoła. I potrzebuję byście poobserwowali poziom 0 i 1 do końca nocy, Bob. Umowa?
Bobowi zaświeciły się oczy, a chudy jak szczapa chłopak na oko trochę starszy, ale o twarzy imbecyla rozdziawił japę.
- Pięćdziesiąt baksów! Ja pierdolę!
- Eeeej…- Dziewczyna o pomarańczowo-niebieskich włosach, na oko w wieku Boba spojrzała czujnie. - To pchlarz w Lue ludzi pochlastał. Mama mówiła mi, że jej babcia mówiła, że kto zraniony przez wilkołaka sam się nim czasem staje.
‘Imbecyl’ cofnął się nieco. Bob zaś jak się wydawało kombinował co robić. Czwarty z ekipy trochę pucułowaty dziesięciolatek był chyba jedynym co miał wszystko gdzieś. Po początkowym oderwaniu się od zabawy powrócił do niej jeszcze zanim Gara, jak chyba dobrze kotołaczka kojarzyła imię dziewczynki, zaczęła mówić.
Próbował łapać przesuwające się w powietrzu literki z uporem godnym kocura robionego w jajo laserowym wskaźnikiem.

- To tylko przypowiastki żeby straszyć innych, Gara. Tak jak robią to ludzie z gangu, też o nich słyszysz, że zjadają bezdomnych. - deNoir tłumaczyła dziecku - To jak? Pomożecie?
Na umorusanych twarzach widać było wahanie.
No może jedynie u Boba, bo Gra wyglądała na więcej niż sceptyczną, a chłopiec o zdecydowanie niskim intelekcie patrzył w napięciu to na Boba, to na Seraphine. Najmłodszy rzecz jasna miał wszystko w dupie. Łapanie holo było zdecydowanie lepszą zabawą niż rozkminy co, jak i dlaczego, lub za ile.
- Dobra. - Chłopak nieoficjalnie szefujący grupce kiwnął w końcu głową. - Ale jak mamy dostac manto w domu, że nie wracamy na noc, to po 50 na głowę.
- Pięć dych do podziału i ile zjecie i wypijecie w kościele. Ostatnia oferta.
- I po dwie paczki fajek na łeb?
- Bob. - Seraphine uśmiechnęła się przyjacielsko - Palenie szkodzi to po pierwsze. A po drugie gdy pada “ostatnia oferta” to to naprawdę znaczy ostatnia oferta. Łatwiejszego zarobku chyba nie macie na horyzoncie, co?
- Coś się może trafi. - Chłopiec zmrużył oczy. - Za pięć dych to możemy pomóc go dotachać do cathous… ee, do kościółka. Ale nie będę marnował nocy i ryzykował manta od ojca za 12 dolarów pani Noir.
- Bierzcie się zatem do roboty. - znudzona już kotołaczka ustąpiła z drogi gangowi małoletnich, którzy mniej lub bardziej ochoczo zbliżyli się do zwiniętego w kłębek człowieka.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 18-06-2017 o 21:35.
corax jest offline