Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2017, 11:11   #276
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Chloe sięgnęła po sztylet i już po chwili zaczęła ciąć materiał by ich wyswobodzić. Zaś kapłan w tym samym momencie wiercił się, nieporadnie majtając kończynami.
Nim ostrze do końca przecięło prześcieradło, coś uderzyło z dużą siłą nad ich głowami i z brzękiem posypały się szkła. Odruchowo oboje odsunęli się. Do czułych uszu Chloe doleciał cichy jęk, a potem kilka słów: “Wal się”.
Potem nastąpił jakiś rumor.
Gosposia była prawie pewna, że głos należał do byłego mera. Mężczyzna musiał znajdować się na piętrze budynku, przy którym stali.
- Ojcze, tam jest Rodolphe - szepnęła dziewczyna po czym dokończyła dzieła zniszczenia i zdjęła z nich prześcieradło, wyswobadzając ich. - On ma kłopoty - wskazała od razu budynek, z którego usłyszała znajomy głos, gotowa udać się w tamtym kierunku.
Theseus stanął na równe nogi i rozejrzał się czujnie, jakby gotując się do odparcia ataku. Zerknął na budynek a następnie w kierunku, gdzie powinna stać świątynia. Widać było, że się wahał.
- Chodźmy, może ci… opętani też go próbują dopaść - kiwnął głową, zgadzając się z jej pomysłem.

Choć było tu rozbite okno, to jednak znajdowało się za wysoko. Dom trzeba było obejść i poszukać wejścia.
Widoczność była znacznie ograniczona, więc oboje szli ostrożnie. Na początku pokonali niewysokie ogrodzenie i dali zanurzyć się butom w długą i mokrą trawę. Posesja była zaniedbana. Prawdopodobnie był to jeden z tych opuszczonych domów, które można było spotkać wszędzie w Szuwarach.
Dźwięki ucichły. Przynajmniej te z domu. Gdzieś z daleka ktoś wołał pomocy, ale też i szybko ucichł.
Chloe i Theseus stanęli przed kilkoma stopniami, które prowadziły na zdewastowany i zapuszczony ganek. Drzwi były otwarte na oścież.
- Pójdę przodem - szepnęła dziewczyna i zbliżyła się do wejścia, zaglądając do środka.

W budynku panował jeszcze półmrok, gdyż nikt nie odsłonił okiennic. Leżało tu sporo fragmentów naczyń i mebli. Roztrzaskane kufry podróżne, ubrania i książki zalegały na podłodze jakby kto nimi rzucał po całym domu. Chloe nie dopatrzyła się tu znachora. Mógł być na piętrze. Tam z pewnością prowadziły podniszczone schody, usytuowane na środku izby.

Panna Vergest, trzymając w pogotowiu Lusterko skryte za jej plecami. Spojrzała na ojca i skinęła mi głową na znak że idzie na piętro.
- Zamknij drzwi i je zarygluj - powiedziała szeptem do Cicerone i ostrożnie stawiając kroki ruszyła ku schodom.
- Uważaj na siebie, córko - rzucił tylko mimochodem kapłan i wszedł do środka. Zamknął drzwi i sprawdził, czy zamek w nim nadal działał. Zawsze mógł je czymś zastawić.
Na podłodze, obok drewnianych szczątków i porozrzucanych rzeczy było kilka kropel krwi. Połamana barierka na schodach i jej leżące elementy świadczyły, że ktoś tu musiał toczyć zaciętą walkę. Najdziwniejsze były ślady na ścianach. Na wysokości pasa i w górę, biegły głębokie, nieregularne zarysowania…
Cicerone nie widząc wielu rozwiązań, wziął kilka elementów połamanej ławy i zablokował nią drzwi.
Chloe stała na schodach oglądając zarysowania. Czekała aż ojciec skończy zabezpieczać wejście. Sama podniosła długi kawałek drewna, który jeszcze do niedawna był elementem balustrady. Zamierzała podać go duchownemu, gdy tylko do niej dołączy.
Theseus niechętnie, ale w ostatecznie przyjął prowizorowaną broń. Skinął jej głową, dając znak, że podąży za nią.

W domu panowała teraz cisza. Hałas wydarzeń dochodzących z placu wydawał się dobiegać z oddali. Ledwo przebijał się do wewnątrz.
Nad gosposią coś szurnęło. Jakiś cichy dźwięk dobiegł z piętra. Dziewczyna zmrużyła oczy i mocniej zacisnęła dłoń na sztylecie. Bezgłośnie westchnęła, oczyszczając umysł ze zbędnych myśli, które teraz by ją tylko rozpraszały. Ostrożnie stawiając kroki, zaczęła iść po stopniach w górę.

Poddasze powoli odsłaniało swoje oblicze, które nie wyglądało lepiej niż izba na dole. Światło, którego było tu więcej, rysowało kształty poprzewracanych mebli oraz centralnie ustawiona na stole dziwaczną rzeźbę. Jakby dłoń z rozczapierzonymi palcami, która trzymała stalową, zdobioną kulę. Tuż pod nią leżał karłowaty czarownik szeryfów omotany szmatami i w kałuży krwi. Jęczał coś cichutko…
Z każdym krokiem gosposi, pomieszczenie pozbywało się tajemnic. Ciało Rodolphe siedziało oparte pod rozbitym oknem. Wsparty plecami znachor miał zwieszoną, zakrwawioną głowę. Dłuższe, tłuste włosy zwisały nieruchomo. Bezwiednie gapił się w podłogę lub na swój brzuch…
Chloe otworzyła szeroko oczy w obawie, że przybyli za późno. Dziewczyna natychmiast spojrzała na duchownego.
- Sprawdź co z Rodolphem - syknęła, a sama podeszła do maga, uznając że on musiał zostać opętanym tak samo jak dzieci z sierocińca. Czujnie przyglądając się swemu celowi, podeszła do niego, uważnie słuchając co szepcze, z zamiarem rozbrojenia go.
Kapłan kiwnął głową na potwierdzenie i natychmiast ruszył w kierunku byłego mera.
- Już dobrze, synu. To ja, ojciec Theseus - przemówił do niego łagodnie, przyklękając obok i oglądając go pobieżnie. Miał zamiar udzielić mu wszelkiej pomocy, na jaką było go stać.

Rodolphe nie wyglądał za dobrze. Oczy nabiegły krwią i były opuchnięte. Twarz podrapana z licznymi sińcami, rościętą wargą i stłuczeniami. Na głowie kilka płytkich ran, które krwawiły.
Mężczyzna żył, ale jego świadomość uleciała. Z ust ciągnęła mu się ślina i zwisała brudząc koszulę. Na podłodze widniała spora plama po wymiocinach.
- Panie, dopomóż… - mruknął kapłan, obserwując zdewastowanego mężczyznę.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline