Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2017, 01:54   #278
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 28 (Ostatnia)



SZUWARY, POŁUDNIE
Wtorek, 6 kwietnia 1723 roku.


Kliknij w miniaturkęinęło wiele godzin. Mgła już dawno rozeszła się przegnana wiatrem, a Bury Kocur zamienił się w stertę czarnych jak smoła zgliszczy. Dymiły one smętnie, niosąc ze sobą zapach spalenizny po całej okolicy. Opadł kurz bitewny i w Szuwarach można było wyczuć nieśmiałe oznaki życia. Ptaki gdzieniegdzie i niezbyt odważnie rozpoczynały trele, jakaś koza z dzwonkiem u szyi przebiegła po placu.

Nieliczni ludzie, którzy jakimś cudem znaleźli się na placu, dźwigali się z ziemi rozglądając niepewnie. Domy znacznie się postarzały. Ganki osunęły się i pokrzywiły, jakby z trudem dźwigały dziurawe dachy. Wypaczyły się schody, okna i futryny. Gdzieniegdzie drzwi zwisały na pordzewiałych zawiasach, a okiennice gniły wbite w ziemię lub ich fragmenty.

Blackleaf otarł delikatnie chusteczką złamany nos, choć krew już dawno zakrzepła. Obok jego piekarni widniało wiele kręgów magicznych jarzących się magią. Niedawno stała tu cała rodzina Figuier gotowa zakatować jego i pana Luca Martin…
Podobnie było pod arsenałem. Tam tych kręgów było znacznie więcej. To stamtąd waliły kanonady z muszkietów do ludzi. Choć trudno było tak nazwać tych którzy atakowali. Niby znajomi, niby współmieszkańcy.. a jednak jakby obcy. Jak... dzikie zwierzęta…

Arsenał stał otworem. Wrota miały solidną dziurę, przez którą ta nieopanowana tłuszcza wdarła się do środka. Jeden Budowniczy mógł wiedzieć co dzieje się wewnątrz i jakich spustoszeń tam dokonano… Większość mieszkańców na szczęście zdążyła zabarykadować się w domach, gdy tylko dotarło do nich to, co się dzieje. Teraz powoli zbierali się oni na placu.

Vince leżał plackiem wśród połyskujących magią owalnych wzorów, które Remi już widział raz. Teraz przed oczami zobaczył parę stóp w tanich, przymałych bucikach.
- Pomogę panu, proszę uważać - Doleciał do uszu bartnika znajomy głos Zdzicha. Później poczuł jak ten go chwyta i pomaga mu usiąść. Za chwilę był koło niego mnich Tzu-Shi, który rumianym swym uśmiechem umiał przegnać każdą troskę.
- Zaraz cię połatać i być dobrze - Powiedział.

Theseus i Chloe natomiast, wyszli na plac prowadząc Rodolphe. Oszołomienie po spożyciu trucizny minęło i choć kondycja pozostawiała wiele do życzenia, to znachor trzymał się dzielnie na nogach. Potrzebował tylko asysty przy postawach stojących. Nim cała trójka zdażyła napatrzeć się na ogrom zniszczeń jaki dokonał się przez noc, podbiegli do nich Antoni i Zenon Zbażynowie. Pomogli usadowić byłego mera na ławie przy piekarence. Panie Janina i Hania doniosły za chwilę opatrunków i pewnie zadawały jakieś pytania, ale trudno było się na nich skupić. Może przez szok.. może te przedziwne uśpienie… a może przez widok fruwającej nad placem barbary, która w pełni zdrowia wydawała swoim babcinem głosem jakieś rozkazy…

***

Tego samego dnia do Szuwarów zjechał poborca podatków ze świtą. Brak władz miasta, liczni ranni i zniszczenia wymalowały na twarzy urzędnika jedynie litość. Przenocował on w świątyni a następnego dnia miał zamiar ruszyć do Chenne i zameldować o tym co zobaczył.

- Nie ma przyszłości dla tego miasteczka, ani jego mieszkańców - powiedział przy bardzo skromnej kolacji.

Szeryfów nie pozostało wielu, a ci, którzy przeżyli potrzebowali pomocy medycznej. Tylko Marius, pomimo ciężkich obrażeń nalegał by poborca zabrał go ze sobą i podrzucił do Chlupocic. Również Jean Lopup Marchal wyraził chęć opuszczenia Szuwar.


Tak czy inaczej miasteczko było bardziej puste niż kiedyś, bardziej smutne i zniszczone. Sklepów było mniej i towarów, kowala nie było w ogóle. Wielu przyjaciół poznikało a wraz z nimi wiele relacji…

***

- No.. - stęknął. Kula była ciężka, więc jego małe łapki ledwo mogły ją utrzymać. Aż dziw że doniusł ją aż tutaj. Mikry cień przesunął się po ścianie i Pepe dał kroka przez leżące ciało gnolla.
- No! - warknął tym razem na magiczny przedmiot, który próbował mu uciec. Przedmiot się nie zraził. Wysunął się z łapek i huknął o podłogę.
- Kurwa! Kulo głupia! - Nerwy wstrząsnęły szczurem, ale gdy zobaczył że skarb rozpoczął się toczyć, zapiszczał
- Nie
Kula nabrała prędkości, rymsnęła o stopień na schodach, odbiła się i poleciała w dół, na następny. Zaliczyła tak po kolei każdy i wypadła z hukiem na dwór, płosząc jakiegoś kota i rozgniatając jakąś żabę.
- Na indyczą dupę! - Migiem wyjrzał przez okno Pepe i nastroszył uszu. Podążał chwilę oczami w nocnym mroku za zbiegłym artefaktem.
Kula potoczyła się po bujnej trawie i walnęła w perfumerię państwa Dior, odbiła się od budynku i rozpoczęła rozpędzać się po opuszczonym targowisku.

Pepe gnał za nią jak oszalały. Był jak ten rumak z opowieści które czytał w bibliotece w świątyni. Galopował pełną prędkością. Musiał dopaść to cudo. Kula prawdopodobnie potrafiła wydobyć tak wiele mocy, że mogła zakłócić każde powiązanie w świecie astralnym. Blaszanego kubka z jego kolorem, kawałka pieczonego kurczaka z jego smakiem, starego dębu z jego historią… albo.. ciała wyskubengo szczura kanałowego z jego duchem…A wtedy duch byłby wolny!




Kula wtoczyła się z impetem na rumowisko, coś tam zaterkotało i dało się słyszeć tylko głośne chlup. Pepe ledwo wyhamował przed ścianką studni.
- Niee! - Wrzasnął zaglądając do środka a jego rozpaczliwe wołanie odbiło z wewnątrz echo.
W środku była magiczna kula. Głęboko. Cholerni głęboko.
Żal i zmartwienie tak silnie ścisnęło serce małego gryzonia, że nie zorientował się, że wokół niego zebrało się kilka wygłodzonych, szuwarowych* kociaków. Niektóre wylegiwały się jeszcze na gzymsach opuszczonych domów. Ich oczy zabłysły w ciemności, gdyż dawno im się taki okaz nie trafił. Żaden jednak nie śmiał atakować szczura, gdyż pierwszeństwo miał Przywódca.

Wielki, czarny kocur zbliżył się lekkim chodem do Pepe od tyłu, gdy ten patrzył w dół za zgubą. Za nim kroczył jego rudy pomocnik z obrzydliwą blizną na ryjku. Przywódca zatańczył swoim ogonem, a jego pazur wyskoczył z łapki jak nóż sprężynowy.
Nastąpiło coś jak:




i zwęglone zwłoki kotka padły sztywne na ziemię. Reszta bandy w panice i z miałkiem czmychnęła w popłochu, jakby ktoś wysypał miskę z kotami. Tylko rudy z blizną stał zszokowany w miejscu patrząc na truchło lidera.
- Ty.. - wskazał na niego Pepe, którego palec od rzuconego czaru dymił jeszcze niczym muszkiet - Nurkuj mi po tę kulę… No chyba że wolisz robić usta - usta takiemu jednemu gnollowi...


*Najczęściej jest to chude stworzenie z przerzedzoną sierścią i chorobami skóry. Często z trudną do zniesienia urodą oraz zapachem.


Omówienie ([Komentarze] "O czym szumią Szuwary - Opowieści prawdziwe")
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 22-06-2017 o 03:34.
Martinez jest offline