Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2017, 20:47   #26
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
ft. Pan Elf, Ardel, Nami, Kenshi, sunellica, Okaryna

Co prawda Dean nie spodziewał się, że Beaver Creek Resort okaże się pięciogwiazdkowym kurortem pełnym światowej sławy kucharzy… jednakże nie przyszło mu do głowy, że to on będzie obierał ziemniaki. Jego matka pracowała w restauracji i umiała przyrządzać przepyszne dania. Niestety Van der Veen nie odziedziczył po niej ani krzty talentu. Cała jego zręczność znikała po przekroczeniu kuchennego progu. Dean pragnął polepszenia swoich kulinarnych umiejętności, ale na pewno nie akurat teraz i nie z polecenia Hoy.



- Kurwa - syknął, kiedy zaciął się nożykiem w palec. Odczekał chwilę, spoglądając na kilka kropel krwi wypływającej z palca. Wyjął z kieszeni chusteczkę, aby zatamować krwawienie. Potem obieranie ziemniaków szło mu jeszcze gorzej. - Mam nadzieję, że stanie suce w gardle - spojrzał na wiaderko, do którego wkładali obczyszczone warzywa. Powiedział to bardzo cicho. Tylko Danny mógłby to usłyszeć. Następnie spojrzał na kolegę, swojego siedzącego obok towarzysza niedoli. - Jak ci idzie?
- Zajebiście - mruknął w odpowiedzi Calistri, unosząc obranego na kwadratowo ziemniaka. - Wygląda, jakbym go żywcem z Minecrafta wyciągnął. Co za zjebana idiotka, trzeba się później zakręcić koło talerza pani Hoy i odpowiednio doprawić jej obiadek. - Danny poruszał brwiami i udał, że spluwa.
Dean przysunął się trochę bliżej Calistriego, żeby móc mówić ciszej.
- Możemy jej dopiec nieco bardziej zabawnie, ale to ryzykowne - szepnął. - Właśnie to miałem na myśli w autobusie. Zemstę na Hoy. Oczywiście nie tylko za ziemniaki… lecz całokształt - mruknął. - Wchodzisz w to? Mam plan - rzekł, chociaż prawdę mówiąc to słowo było nieco zbyt mocne w stosunku do jakości jego knowań. - Kurwa - zaklął, dziobiąc się po raz drugi. Widać mówienie i obieranie ziemniaków jednocześnie przewyższało jego możliwości.

Jeżeli Danny zamierzał coś odpowiedzieć, to nie udało mu się. Hoy usłyszała przekleństwo Holendra i ruszyła w ich kierunku z miną kota zatrutego laktulozą. Van der Veen jedynie pokręcił głową, dając tym samym Danny’emu do zrozumienia, że tematu nie było.

Po obiedzie Dean wyszedł na zewnątrz i zatrzymał się na bardzo długo, aby zawiązać sznurowadła. W tym czasie odkrył dwie rzeczy. Każdy z nauczycieli miał osobny domek tylko dla siebie. A Hoy mieszkała w drugim od prawej, patrząc od strony masztu z flagą.


Mnogość rozrywek, jaką zapewniał Beaver Creek Resort, mogłaby zapewne zająć cały miesiąc. Szczęśliwie ani piłka nożna, ani golf nie wydawały się Jerry’emu interesujące. Na pierwszy ogień padło jezioro, którego główną atrakcję stanowiła sławna wyrzutnia. Zebrał wszystkich chętnych, po czym uświadomił sobie, że jak kretyn nie zabrał stroju kąpielowego. Ale miał krótkie spodenki, które nadawały się do tej roboty. Ruszyli zgrają na plażę. Pora było zająć się odpoczynkiem. Czarnoskóry w myślach ustalał sobie dalszą część przyjemności - piłkarzyki, unihokej, próba rozmowy z Kimberly, wypoczynek przy ognisku…



Dean również pojawił się na plaży, jednak jego strój wskazywał na to, że nie zamierza się opalać. Długie spodnie, trampki... jedynie podkoszulek odsłaniający ramiona sugerował, że jest środek lata. Przeszedł obok dziewczyn i skierował się prosto do Jerry'ego.
- Hej... chyba musimy pogadać - uśmiechnął się niepewnie, mimowolnie zerkając na Kim.
- Co jest? - odpowiedział Jerry i nie czekając na odpowiedź dodał: - Chcesz się pierwszy wystrzelić? To wskakuj, jebnę swoją masą w drugi koniec.
- E... - Dean spojrzał na imponującą wyrzutnię. Nieoczekiwanie rzeczywiście poczuł ochotę skorzystania z niej. Chwilę walczył z sobą, jednak uznał, że nie powinien odwlekać rozmowy na później - Jak jebniesz samym tylko nosem w drugi koniec, to już jego masa wystrzeli mnie w kosmos. Chyba za bardzo cenię ziemską atmosferę - zaśmiał się. Obrażanie się było dobre, to stwarzało przyjacielską atmosferę. Tak pomyślał. - Chodzi o Kimberly - szepnął, tak aby Hart nie usłyszała.

W tym samym czasie nad jeziorem pojawiła się Lindsay ubrana w skąpy różowy strój bikini, niosąc pod pachą plażową torbę i przerzucony przez nią puchaty ręcznik. Za rękę wiodła za sobą niczym wiernego psa Kennego. Wypinała dumnie swoje krągłe piersi, które wesoło podskakiwały przy sprężystych krokach blondynki.
- Dalej pamiętam, że miałeś mnie uczyć pływać Misiu! - zaterkotała radośnie nawijając na opatrzony tipsem palec kosmyk związanych w koński ogon utlenianych włosów.
- Dobra mała… da się zrobić - mruknął dryblas, tępo wlepiony w ekranik swojego iPhone’a.
“Dlaczego kurwa nie było internetu?”

Dean nie mógł nie obejrzeć się na biust Lindsay. Starał się jednak nie wgapiać, aby nie prowokować goryla u jej boku. Miał tylko nadzieję, że planowana przez nich nauka pływania nie skończy się na tym, że będzie musiał ich ratować. A coś mu mówiło, że piersi blondynki wcale nie są wypełnione helem, jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka.
- Hej! - przywitał ich okrzykiem i pomachał.
Cycki Lindsay miały własną grawitację optyczną, dlatego Jerry także, zanim odpowiedział Deanowi, zerknął na pokaźne krągłości.
- Co z Kim? - zapytał z żarem w głosie, aczkolwiek nie licząc na zbyt wiele. Przecież nikt nie wiedział o jego skrywanej miłości do dziewczyny.

Van der Veen z trudem odciągnął wzrok od Kena i Lindsay. Miał nadzieję, że Hoy totalnie o nim zapomni, spędzając najbliższy tydzień na próbach utrzymania w ryzach libido tej dwójki. Robili z siebie piękne widowisko. Dean nie miał nic przeciwko, a nawet odpowiadało mu to.
- Słuchaj, Jerry - zaczął. - Rozmawiałem z Kim i tak się stało, że... zasugerowałem jej, że jest w twoim typie. Bo wiesz, widziałem, jak na nią patrzysz - dodał. - I dobrze zareagowała. Myślę, że cię kocha, ale boi się ojca - wyjaśnił. - Mówiła, że "nie jest tak, że cię nie lubi" i jednocześnie kręciła palcem we włosach. Kręciła włosami, Jerry! - Dean szturchnął go w ramię. - Wiesz, co to znaczy? Myślę, że powinieneś coś z tym zrobić. Wieczorem przyjść na imprezę odstawiony jak przystało na przystojnego kawalera, którym jesteś - Dean pokiwał głową. - I pogadać z nią.

Jerry’emu opadła szczęka i opadała coraz niżej, gdy kolejne dziwne słowa wylewały się z Deana. Co? - zdawała się mówić cała istota czarnego chłopaka.
- Ale… Ale co? Wiesz, Dean… Ja nie wiem, w ogóle… No, ten. Dzięki. Muszę się przejść. Ale serio, dzięki. Mówię szczerze, chyba.
Jerry pokiwał w zamyśleniu głową, spojrzał przelotnie na Kimberly (zarumienił się, ale i tak nikt tego nie mógł dostrzec na ciemnych policzkach), klepnął Deana w ramię i ruszył plażą w stronę oddaloną od wszystkich. Musiał pomyśleć. Szkoda tylko, że jego głowa pozostała pusta. Powiedział Kimberly! Kręciła włosami! Pusto we łbie, stopy same go prowadziły daleko od reszty.
- Hej, Dżej! - Dean krzyknął za czarnoskórym. - Jakbyś chciał pogadać, albo tego... - w tym momencie Holender nieporadnie wskazał wyrzutnię, której nazwy zapomniał. - Będę czekał!
Totalnie nie mógł zdecydować, czy jego rozmowa z Gbadamosim skończyła się dobrze, czy źle. Jednak Jerry na niego nie naskoczył, więc Dean był dobrej myśli.


Po rozmowie z Claire oraz zawodach sportowych z Anniką

Migrena napadła Deana wnet po powrocie z plaży. Wykąpał się drugi raz, nałożył kolejną warstwę kremu z filtrem, po czym nałykał się tabletek przeciwbólowych. To jednak nie pomagało. Położył się na chwilę, zaobserwował powrót Marty'ego do domku. Jednak nie mógł zasnąć, a głowa dalej bolała. Postanowił, że ruszy za kolegą z klasy i porozmawia z nim. Wciąż nie wiedział, dlaczego wszyscy tak nagle zniknęli znad jeziora.

Stanął jednak w pół kroku, kiedy ujrzał, że Marty rozmawia z Claire. Potem dwójka podążyła w kierunku lasu. Dean błyskawicznie zapomniał o migrenie i zaczął ich śledzić, podążając cały czas w odpowiedniej odległości. Tak, aby go nie zobaczyli.

I wtedy Marty pocałował Claire.
Ona nie oponowała.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SFsHSHE-iJQ[/media]

Musiał przyznać, że przynajmniej uprzedziła go wcześniej. Częściowo przygotowała do tego widoku. Miał jednak nadzieję, że ich wspólny pocałunek na plaży coś dla niej znaczył. Najgorsze było poczucie, że Lockhart nie robi tego dlatego, aby wzbudzić w nim zazdrość. Przecież nie spodziewała się jego obecności; nie była jej świadoma. Robiła to tylko dla swojej kurwiej przyjemności. Następnie Dean przeniósł wzrok na Marty'ego. Poznał się na nim i dobrze wyczytał jego intencje względem Claire. Jednak tak właściwie nie miał do niego pretensji. Kolega miał prawo nie wiedzieć o sekretnym związku van der Veena z Lockhart.

Holender z wrażenia zrobił krok w ich kierunku.
Dość niefortunny, bo nastąpił na suchą gałązkę, która pękła z trzaskiem.
Jego obecność tym samym została zdradzona przed Martym i Claire.
Jednak nic nie powiedział, tylko obrócił się i szybkim krokiem zaczął iść w kierunku obozu.

Gdy tylko Marty zauważył odchodzącego przyjaciela to ruszył w jego kierunku. Teraz już był pewien, że Deana jednak coś łączy z Claire, a on wbrew sobie wbił się między nich jak klin. Było mu z tym naprawdę źle.
- To nie tak jak myślisz - krzyknął w jego kierunku - Poczekaj!
Claire stała w miejscu w bezruchu i patrzyła za odchodzącymi. Zbierało jej się na wymioty, kręciło w głowie, czuła się źle. Gdyby mogła opisać swój stan, napisałaby w liście, że bez niej życie każdego, kogo znała, byłoby o niebo lepsze. W głowie słyszała już wytwór wyobraźni w postaci głosu Deana, który to potwierdzał. “Mogłabyś nie żyć, żałuję, że się urodziłaś”. Dziewczyna oparła się plecami o drzewo. Jej miękkie jak z waty nogi nie wytrzymały naporu ciała, aż w końcu uległy. Plecy osunęły się po twardej korze, szarpiąc materiał ubrania, ale go nie drąc. Przykucnęła obejmując się rękami, czuła duchotę, nie mogła oddychać. Łapczywie połykała powietrze, którego jej brakowało. Nie mogła nic powiedzieć, nie potrafiła. Ogromny głaz utkwił w klatce piersiowej, sprawiając, że było jej ciężko. Nienawidziła siebie za to, jaka była, że też wcześniej nie zakończyła życia, tuż po tym felernym dniu, który zmienił jej stan, myślenie, zaburzył umysł i sprawił, że była chora. Oddychała płytko, obraz przed oczami był zamazany, świat wirował. Miała nadzieję, że o niej zapomną, że uda jej się podnieść. Że ucieknie.

Dean zastygł w bezruchu. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Pokręcił głową i uniósł ręce w bliżej niesprecyzowanym geście.
- Ik kan het niet geloven - rzekł w języku, do którego zawsze uciekał w największym zdenerwowaniu. - Czy możesz przestać grać w te swoje gierki? - rzucił w kierunku Claire, początkowo nie zwracając uwagi na Marty’ego. - Kiedy ostatnio rozmawialiśmy i pozwoliłem ci na wszystko, na co masz ochotę, to ty… obraziłaś się na mnie. Zrozumiałem, że chcesz związku na wyłączność i kiedy już zdążyłem przyzwyczaić się do tej myśli, to nagle... - Dean parsknął gorzkim śmiechem, rozglądając się wokoło. - Wat voor shit is dit?! - krzyknął.

Podszedł kilka kroków w kierunku Claire i wyciągnął palec w jej kierunku.
- I tylko, proszę cię, nie zachowuj się, jak gdybyś to ty była cierpiącą, pokrzywdzoną ofiarą w tym układzie - warknął. Schylił się i znalazł wśród ściółki leśnej konara oderwanego z pobliskiego drzewa. Był gruby i uschnięty. Podniósł go i zbliżył się do Marty’ego. Wręczył mu go do ręki i spojrzał w oczy chłopaka. - Będziesz go potrzebował. Pojedynczy mężczyzna jeszcze nigdy nie zaspokoił Claire.

Poklepał go po ramieniu, po czym obrócił się w kierunku obozu, chcąc zostawić tę dwójkę tak, jak ich zastał. Samą.
- Ale ona cię kocha, tak jak ja kocham.... Kim - to było jedyne, co Marty był w stanie powiedzieć. Stał z patykiem w ręku, a do jego oczu napływały łzy.
Dziewczyna nie odezwała się. Słowa Holendra bolały ją gorzej niż zwichnięty bark czy złamana w wielu miejscach ręka i pęknięta szczęka. Były nieprzyjemne, drapiące i oskarżycielskie. Były tym bardziej bolesne, że Dean znał ją jak nikt w tym obozie. Jak nikt w St Cloud, nikt. Wiedział wszystko o jej przeszłości, problemach z psychiką, zaburzeniach. Czuła się coraz gorzej. Ręce jej drżały, podobnie jak wargi. Była kłębem zmaterializowanego chaosu, który sieje wokół ogrom nieszczęść, bez ładu, składu, sensu… i chęci.
Nagle dziewczyna zerwała się na równe nogi i zaczęła biec. Nogi niosły ją daleko, ale w żadne nieznane miejsce, bo tam wcale nie czułaby się dobrze. Uciekła. Do domku, w którym była zakwaterowana razem z Kim. Miała tylko nadzieję, że jeszcze jej tam nie spotka. Nie teraz. Nie w takim stanie.

Wpierw Dean poczuł ukłucie wyrzutów sumienia, ale potem napomniał się, że Claire jest po prostu szantażystką emocjonalną. To był toksyczny związek i chociaż miał swoje cudowne, słodkie chwile, to zdawał się zwyczajnie zbyt trudny. Czy powinien pobiec za Lockhart? Być może. Zapewne. Jednakże jeżeli tak zrobi, to nic nigdy się nie zmieni.
- I tak się nie zmieni - mruknął do siebie ze smutkiem. Nagle cała energia wyparowała z niego, choć dalej był zły.

- Zrób mi przysługę, Marty - rzekł do kolegi. - Pobiegnij za nią i ją uspokój. Nie róbmy z tego obozu samobójców. Starczy nam sama Lulu doprowadzona na skraj poczytalności.
Dean słyszał o sprawie pomiędzy nią, a Dannym. Ciekawe dlaczego sportowiec zerwał ze swoją dziewczyną. Być może on też pieprzył się z Claire i to jakoś zaważyło.
- Tylko zostaw ten konar - Holender rzekł, odbierając oręż z dłoni kolegi. - Żeby nie odczytała źle twoich intencji - zadrwił. - A może go weź? - zapytał retorycznie. - Może właśnie zatrzyma się na jego widok.
Van der Veen był świadomy, że wielu tych słów będzie żałował w najbliższych godzinach, jednak gniew piekł go zbyt mocno, aby był w stanie go pohamować.
Marty wpatrywał się w Deana mokrymi od łez oczami. Miał już szczerze wszystkiego dość i zdołał jedynie słabym, drżącym głosem odezwać się do Holendra
- Nie dam rady Dean, ja tylko bardziej pogorszę całą sytuację. Ty powinieneś - powiedział, po czym ryknął płaczem.
- Marty, do cholery, bądź mężczyzną. Chciałeś tatuaża od Kai, ale lepiej nie pokazuj jej się na oczy, bo zje cię na deser, a te łzy doda do koktajlu - Dean westchnął. Nagle zrobiło mu się szkoda kolegi. Był po prostu kolejną ofiarą tej sytuacji. - Słuchaj, nie jestem na ciebie zły - rzekł. - Ale będę, jak nic nie zrobisz. Ja nie chcę jej na oczy widzieć. Nie teraz - dodał już ciszej.
Marty pokiwał głową mając nadzieję, że Dean rzeczywiście nie jest na niego zły. Otarł łzy i pobiegł za Claire, aż do jej domku. Przez całą drogę próbował się uspokoić i znaleźć odpowiednie słowa. Wiedzał, że nieźle spierdolił całą sytuację. Biegł cały czas łapiąc hausty świeżego powietrza, zatrzymał się dopiero przed kwaterą dziewczyny.
Dean odprowadził go wzrokiem i głęboko westchnął. A miał coraz mocniejsze wrażenie, że atrakcje obozu przy Beaver Creek Lake dopiero się zaczynają.

Van der Veen wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wyjął pojedynczą sztukę, zapalił i zaciągnął się. Pomyślał z tęsknotą o znacznie mocniejszym materiale, skrytym w pudle rezonansowym gitary w jego pokoju. Schował tam czterdzieści gotowych skrętów z marihuaną i dziesięć buteleczek morfiny. Z chęcią spróbowałby czegoś mocniejszego od nikotyny.

Przypomniały mu się słowa ojca. Zwykle ich nie cenił. Wręcz gardził tym człowiekiem. Jednakże kiedyś dostał od niego taką radę, aby wybrał sobie tę dziewczynę, która będzie wywoływać na jego twarzy uśmiech. Natomiast z Claire miał tylko utrapienie i niekończące się zabawy w emocjonalnego sapera.

Jeszcze nie chciał wracać do obozu, więc usiadł na jednym z okolicznych głazów. Był zimny i obrośnięty mchem, jednakże nie przeszkadzało mu to.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=fENuAagNuH8[/media]

Don't fool yourself,
She was heartache from the moment that you met her.
My heart feels so still
As I try to find the will to forget her, somehow.
Oh I think I've forgotten her now.

Wreszcie ocknął się ze stanu ponurej medytacji i choć nie miał na to ochoty, poszedł w stronę obozu. Znalazł się pomiędzy pierwszymi domkami. Wtedy ujrzał Kim idącą ze skrzydła szpitalnego.
- Coś stało się Claire? - zapytał nagle zaniepokojony. - Ona tam jest? - spojrzał na kierunek, z którego przyszła Hart.

Kimberly natomiast spojrzała na Deana. Była cała przemoczona, mimo że wciąż miała na sobie ubranie, nie strój kąpielowy. Włosy miała posklejane od mokrego piasku.
- Nie, Dean. Nie ma tam Claire. Nie wiem, gdzie jest - powiedziała słabym głosem, ale szczerze.
Spróbowała strzepać z siebie trochę piasku, lecz nie było to łatwe zadanie.
- Wszystko w porządku? - Dean zapytał, dopiero teraz dostrzegając stan koleżanki. - Coś się stało? - zmarszczył brwi. Wszystko wskazywało na to, że na plaży wydarzyło się znacznie więcej, niż początkowo podejrzewał.
- Nic takiego - skłamała nieudolnie. Nie było jednak czym się chwalić, a plotki i tak prędzej czy później dotrą do Holendra.
- Wydajesz się bardzo zaniepokojony o Claire - zauważyła podejrzliwie. - Czy jest coś, o czym jeszcze nie wiem?
- No nie wiem, co wiesz - odparł Dean. Zamyślił się. Wcześniej planował upić się gdzieś w samotności, ale może bardziej potrzebował towarzystwa drugiego, w miarę normalnego człowieka. - Może przebierzesz się i spotkamy się w tej bawialni, czy jak tam Hoy nazwała tę stodołę, w której jedliśmy obiad?
Podejrzewał, że Kim ma lepsze rzeczy do roboty od rozmowy z nim, jednak i tak postanowił spróbować.
- Jasne - odparła Kimberly. - Tylko daj mi jakieś pół godziny. Muszę doprowadzić się do porządku - dodała, uśmiechając się lekko.

Prawie godzinę później Kimberly zjawiła się w umówionym miejscu. Nie spodziewała się, że tyle jej to zajmie. I wcale nie była to wina Claire, z którą przeprowadziła rozmowę od serca. Najwięcej czasu spędziła pod prysznicem, próbując wyzbyć się z włosów wszystkich ziarenek piasku. Nie było to łatwe zadanie.
Ubrana była w krótkie, materiałowe spodenki w kolorze fiołków i zwykły, biały t-shirt. Mokre włosy związała w niedbały kok, a niesforne kosmyki założyła za uszy. Roztaczała wokół siebie zapach kwiatowego szamponu wymieszanego z balsamem do ciała.
Weszła do pomieszczenia, w którym miał na nią czekać Dean i rozejrzała się. Kiedy dostrzegła chłopaka, pomachała mu i szybkim krokiem podeszła - jakby to miało coś pomóc z tym, że już się spóźniła.
- Przepraszam, że tyle to zajęło - powiedziała, uśmiechając się przepraszająco. - Nawet nie wiesz jak ciężko przestać być potworem z bagien.
- Więęęęc… - zaczęła, unosząc jedną brew i przyglądając się Deanowi. - O czym my to rozmawialiśmy? Ach, tak. O Claire! Wydawałeś się mocno zaniepokojony…

Van der Veen wskazał dłonią puste miejsce po drugiej stronie stolika. Uśmiechał się i na pierwszy rzut oka wydawał się nawet zrelaksowany - a więc w innym stanie, niż Kim go wcześniej zastała. Miał na sobie elegancką, czarną koszulkę z długim rękawem, którą podszyto ciemnozłotymi nićmi. Dżinsy zdawały się jedynie troszkę jaśniejsze. Włosy chłopaka, dla kontrastu, błyszczały platynowo w sztucznym świetle sali.

[media]http://www.southernfoodways.org/app/uploads/2016-05-05-mojito-1024x682.jpg[/media]

Na stoliku spoczywały dwie szklanki mojito, najprawdopodobniej bezalkoholowego. W lekko zielonkawym napoju pływały listki mięty, plasterki cytryny oraz kostki na wpół roztopionego już lodu.
- Usiądź - poprosił Dean. - Opowieść za opowieść - zaproponował. - Ty usłyszysz ode mnie o lesie, a ja od ciebie o plaży - uśmiechnął się. Tak właściwie Kimberly mogła odnieść wrażenie, że Holendrowi nie tyle zależy na sprawozdaniu z wydarzeń przy pomoście, co bardziej na towarzystwie. Wyglądał dobrze, lecz jednocześnie jakoś okrutnie… samotnie.

Kimberly usiadła przy stoliku i przyjrzała się swojemu rozmówcy. Nigdy nie miała ku temu okazji. Zazwyczaj albo dosłownie wpadali na siebie, albo Dean zajęty był kumplowaniem się z jej bratem. No i jeszcze była Claire, będąca obecnie wspólnym mianownikiem między tą dwójką. I właśnie przez pryzmat wcześniejszej rozmowy z Rudą Kimberly przyglądała się Deanowi. Co Claire w nim widziała? To znaczy nie był brzydki, ale Kim miała jakieś zupełnie inne wyobrażenie o typie chłopaka, jaki podobał się jej przyjaciółce.
Uśmiechnęła się i sięgnęła po szklankę z mojito. Podziabała chwilę słomką.
- Zgadzam się - powiedziała, znów wracając wzrokiem na Deana. Nigdy nawet nie zauważyła jaki miał kolor oczu. W końcu miała okazję dojrzeć ich brązowy odcień, jednak poprzedzielany jaśniejszymi, bursztynowymi pasemkami.
- Mam również do ciebie prośbę związaną z Claire. Być może to dużo… jednak mam cenny towar, którym mogę zapłacić. Wiem o Connorze więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Więcej niż wiesz ty i twoja rodzina. Mam na myśli głównie okoliczności, w jakich opuścił St Cloud - Dean wyraźnie posmutniał. Zazwyczaj mówił perfekcyjnym akcentem z Minnesoty, w której znajdowali się. Teraz jednak zaciągał nieco samogłoski, jak gdyby nie był tutejszy. Widać przestało mu zależeć, przynajmniej w tej chwili, na wpasowaniu się. Mimo to jego mowa nie była aż tak nietutejsza, jak na przykład Vesny.
Kimberly przestała bawić się słomką. Jej mina spoważniała. Przez głowę przetoczyło się mnóstwo myśli. Sądziła, że dobrze wiedziała, dlaczego Connor uciekł. Myślała, że to przez rodziców, a właściwie przez ojca. Czyżby kryło się za tym coś więcej?
Potem jej myśli przeszły na Deana. Dlaczego dopiero teraz o tym chciał rozmawiać? Czekał do momentu, aż będzie mógł się wymienić tymi informacjami? Czy gdyby Kim nie przyjaźniła się z Claire, to czy kiedykolwiek zdecydowałby się jej powiedzieć? Musiał wiedzieć, że tęskniła za swoim bratem. No tak, zapomniała o jednym - Dean przyjaźnił się także z Dannym, a swój przyciąga swego. Czyżby Holender był takim samym dupkiem?
- Zamieniam się w słuch - powiedziała, a ton jej głosu był co najmniej chłodny.

- Najpierw zacznę od lasu - rzekł Dean. - Poszedłem za Martym i Claire. Nakryłem ich na schadzce. Jakąś godzinę wcześniej Claire dała mi jasno do zrozumienia, że zależy jej na związku na wyłączność ze mną, więc zdenerwowałem się… Powiedziałem rzeczy, których żałuję, jednak… fałszem byłoby stwierdzenie, że zupełnie nie miałem ich na myśli - Dean rozejrzał się dookoła. Zdawało się, że nikt ich nie podglądał, więc wyjął piersiówkę i dolał trochę płynu do mojito. Zamieszał. - Nie powinienem tego mówić bez jej zgody, ale nasze korepetycje nie ograniczały się tylko do nauki. Pewnego wieczoru przyszła zapłakana, z poziomymi ranami na nadgarstkach - Dean nachylił się i szepnął. - Była w rozsypce, ja chciałem ją naprawić, sam też zacząłem się zwierzać. Skończyło się seksem. Potem zaczęliśmy się spotykać, ale nie byliśmy parą, nie tak naprawdę. Wiem, że Claire miała w tym czasie innych partnerów, poza tym przed każdym zbliżeniem przypominaliśmy sobie, że mamy się w sobie nie zakochać. Mi zależało na tym, bo co miesiąc słyszę od ojca, że zaraz się wyprowadzamy. Dlaczego ona o to prosiła? - zawiesił głos. - Claire ma problemy i mają one swoje źródło w przeszłości. Musisz ją zapytać, ja ci tego nie zdradzę - Dean dodał. - I stąd bierze się moja prośba. Wiem, że ty i Claire jesteście koleżankami, ale chyba nieszczególnie bliskimi. Proszę cię, żebyś ją wspierała i była dla niej podporą. Lepszą, niż byłem nią ja. Ona potrzebuje bliskiej osoby, z którą nie miałaby relacji seksualnych. Kogoś, kto uchroniłby ją przed samodestrukcją, jednak nie dał się wciągnąć do łóżka. Mnie to za bardzo boli. Czuję się bardziej elementem jej gry, zabawką. Nie wiem, Kim. Po prostu to dla mnie za dużo - pokręcił głową, znów dolewając z piersiówki. - Claire podąża spiralą w dół tylko i wyłącznie z własnej winy. A jak tak dalej pójdzie, to pociągnie z sobą i mnie. Dlatego proszę cię, bądź dla niej filarem, na którym się oprze. Dla mnie to już za dużo. Zmęczyłem się.

Kimberly w milczeniu wysłuchała słów Deana. O większości z tych rzeczy wiedziała, chociaż wciąż były to świeże informacje.
- Jeśli ci na niej zależy, a wydaje mi się, że tak jest, to powinieneś znaleźć w sobie siłę. Zmęczenie brzmi dla mnie jak tchórzostwo - stwierdziła Kim. - Ja na pewno nie mam zamiaru się poddać, więc możesz być pewien, że zawsze będę wspierać Claire.
Kimberly upiła trochę chłodnego napoju ze szklanki.
- Próbowałeś jej powiedzieć co czujesz? - spytała. - Nie możesz mówić, że wszystko to jej wina, bo tak na pewno nie jest.

- Ja nie obwiniam jej, nie mam po co. Chcę żebyś zajęła się nią, a nie źle o niej myślała - Dean sprostował. - Poza tym nie jestem tchórzem, ja czuję się naprawdę zmęczony. To prawda, że posiadam względem niej uczucia… - Dean zawiesił głos. - Ale potrzebuję w życiu stabilności. Od dziesiątego roku życia co chwilę przeprowadzam się, zmieniam miasta jak rękawiczki… a może i jeszcze częściej. Nie chcę kolejnej, wielkiej zmiennej. Kogoś równie stałego, jak chorągiewka na wietrze - Dean westchnął. - Życie z Claire to przygoda. Nie zdziwi mnie, jeśli nie rozumiesz, co mam na myśli. Ostatecznie jedyne, co znasz ty, to stabilność. Myślę, że dlatego byłabyś taką dobrą przyjaciółką dla Claire. Roztaczasz aurę normalności - dodał van der Veen. Język mu się jeszcze nie plątał, ale bez wątpienia dolany przez niego alkohol zaczął działać. Odsunął szklankę z drinkiem, najwyraźniej mając dość. - Opowiedz o plaży - poprosił, chcąc zmienić temat.
- To dlaczego w ogóle zgodziłeś się na taki układ z Claire? - spytała Kimberly, jakby nie do końca rozumiejąc decyzje Deana. Mówił o stabilności, a sam z radością wplątał się w związek bez zobowiązań i bez przyszłości. Van der Veen jedynie skrzywił się w odpowiedzi. - I nie znasz mnie na tyle, by stwierdzać co znam, a czego nie znam. Właściwie w ogóle mnie nie znasz - dodała, po czym oparła się o oparcie krzesła i skrzyżowała ręce na piersiach. Dean ostrożnie skinął głową. Kim miała rację, że jego wrażenie mogło być fałszywe. Ostatecznie nie znał jej tak dobrze, jak Connora.

- Nieważne. Obiecałam ci opowiedzieć, co stało się na plaży. Twój wspaniały kumpel, dupek o imieniu Danny, postanowił jak zwykle zostać gwiazdą całego towarzystwa. Koniecznie chciał zabłysnąć i najwidoczniej potrzebował do tego ofiary, którą niestety stałam się ja. Uznając to za wspaniały żart, wrzucił mnie do jeziora.
Zaśmiała się gorzko, cały czas przyglądając się Deanowi.
- Niewiele osób o tym wie. Z naszej klasy chyba tylko Kenny, bo przyjaźniliśmy się w dzieciństwie - kontynuowała, po czym westchnęła i wplotła na chwilę palce w swoje jeszcze lekko wilgotne włosy. Rozpuściła niedbały kok. - Kiedyś, będąc dzieckiem, prawie się utopiłam. Ot, cała tajemnica mojego kalectwa jeśli chodzi o pływanie - dokończyła, wzruszając ramionami.
- W głębokiej wodzie paraliżuje mnie strach. Straciłam przytomność i obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Tyle.

Dean westchnął.
- Przykro mi - odpowiedział. - Tuż przed przeprowadzką do St Cloud pracowałem chwilę jako ratownik na jednej z portugalskich plaży. Chciałem zarobić trochę pieniędzy, tak abym nie musiał prosić o nie ojca. Wiem, jaki terror może wywołać woda dla osób nieobeznanych z nią - westchnął. - To żywioł, taki sam jak ogień, czy tornado. Danny źle postąpił. Jednak myślę, że nie chciał ci zaszkodzić. To było aż… lecz jednocześnie tylko niedojrzałe. Spróbuj mu odpuścić. Choć może nie teraz, jeszcze na to za wcześnie - Dean zamyślił się. - A jak teraz się czujesz?
- Wątpię, by to miało jakieś znaczenie czy odpuszczę Danny’emu, czy będę go dalej uważać za skończonego dupka i frajera. - Kimberly powiedziała to obojętnym tonem. - Czuję się już znacznie lepiej, po tym jak dzięki długiemu prysznicowi przestałam być potworem z bagien - dodała nieco weselszym głosem.

Dean skinął głową z uśmiechem. Jego wzrok poleciał na stare radio, ustawione na szafce w kącie pomieszczenia. Z włączonej płyty płynęły największe przeboje muzyki popularnej. Właśnie teraz w obozowej bawialni zagościł Justin Timberlake ze swoim hitem Sexy Back. Ciekawe, jaka playlista będzie rozbrzmiewać na wieczornej imprezie.
- Jesteś za ładna, aby być potworem z bagien - odpowiedział tonem bardziej obiektywnym, niż zalotnym. - Robię się śpiący - zmienił temat. - Pozwolisz, że wrócę do domku zregenerować się przed wieczorem? Pogadamy jeszcze później na imprezie - uśmiechnął się.
- Czekaj! Nie powiedziałeś mi jeszcze najważniejszego - stwierdziła Kimberly. - Co z Connorem?
Wzrok panny Hart mówił jasno, że nie zamierzała czekać do wieczora na kolejną rozmowę. Chciała uzyskać odpowiedź tu i teraz.
- A tak, rzeczywiście - Dean skinął głową. - Ale naprawdę padam. Mam za sobą między innymi rundkę z Anniką w jeziorze, a potem leśny bieg na przełaj. Na dodatek migrena wróciła, nie mogę sformułować myśli - van der Veen pomasował skroń. - Pozwól, że na chwilę zamknę oczy, a potem na imprezie wrócimy do tego tematu - skinął głową, po czym wstał. - Dzięki za rozmowę - dotknął jej ramienia, po czym wyszedł z pomieszczenia, kierując się do domku. Potrzebował snu i jego leczniczego działania.

- Nie - odparła twardo Kimberly. Również wstała i dogoniła Deana, po czym chwyciła go za rękę i odwróciła w swoją stronę. - Powiesz mi teraz.
- Posłuchaj mnie, Kim - Dean obrócił się z grymasem na twarzy. - Na serio nie jestem w humorze. Jeżeli byłaś w stanie żyć bez tej wiedzy do tej chwili, to wytrzymasz jeszcze godzinę, czy dwie - pomasował skronie. - Proszę - dodał już łagodniej.
Kimberly wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Nie interesowało ją zmęczenie Deana. Zwykłe wymówki. Czego innego mogła się po nim spodziewać?
- Wiesz co, Dean? Jesteś po prostu dupkiem - skwitowała, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę swojego domku. Po kilku krokach zatrzymała się. - Dobrze, że nie zakochałeś się w Claire. Teraz już nawet nie miałbyś u niej szans - dodała, po czym poszła w swoim kierunku.
- Connor kazał mi się tobą opiekować! - wrzasnął van der Veen. - Naprawdę myślisz, że tylko przez przypadek cały czas na siebie wpadaliśmy?!
Kimberly zrobiła coś, czego po sobie się nie spodziewała. Pokazała Deanowi środkowy palec i już się nie zatrzymała.
- Kurwa - Dean opróżnił zawartość piersiówki kilkoma łykami, obrócił się na pięcie i wszedł do swojego domku. Zatrzasnął drzwi z donośnym hukiem.

Well my tears falling down as I try to forget,
Her love was a joke from the day that we met.
All of the words, all of her men,
All of my pain when I think back to when.

Remember her hair as it shone in the sun,
The smell of the bed when I knew what she'd done.
Tell yourself over and over
You won't ever need her again.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 23-06-2017 o 00:19. Powód: formatować trudna rzecz
Ombrose jest offline