Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2017, 18:37   #130
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.familie.pl/profil/monika_g/gallery/phpbns9yy.jpg[/MEDIA]

Dove zamrugała kilka razy najpierw dostrzegając róże, które postanowiły wejść do jej sali szpitalnej a potem na twarz, której zupełnie nie spodziewała się ujrzeć. Pojawienie się Luckasa było takim zaskoczeniem, że panna Dove, przez dobrą chwilę nie była w stanie zebrać myśli, a co dopiero wypowiedzieć słów na głos. Patrzyła na amerykanina, szeroko otwartymi, modrymi oczami z przysłowiową szczęką na podłodze. Obejrzała się na Deana, który bez słowa wyszedł i już miała za nim wołać, kiedy Luckas wygłosił swój monolog. Gdy powiedział do niej ‘moje kochanie’ wszystkie ostrzegawcze lampki, zamontowane, w umyślę Chezy, rozgorzały krwiożerczą czerwienią.
- Lu-luckas? - zająkała się i nerwowo przeczesała włosy, a może lepiej byłoby powiedzieć, pogładziła się po głowie, bo jedynie z przodu uchowały się jej rude włosy.
- Co Ty tu robisz? - wypaliła bez zastanowienia, prostując się gwałtownie na łóżku, co wywołało ból w niedawno poskładanej ręce. Syknęła cicho, ale nie spuściła spojrzenia z chłopaka.
- Szukałem cię zaraz jak tylko uspokoiła się sytuacja w Chicago. Światło nie chciało podać kontaktu do ciebie. Dopiero dwa dni temu zauważyłem cię na jednym ze zdjęć w wiadomościach o tych wydarzeniach tutaj w Meksyku. I w dużym skrócie, oto jestem - wyjaśnił z uśmiechem. - Mocno cię poobijali? - zapytał z troską. - Tak bardzo za tobą tęskniłem. Dopiero ta tragedia uświadomiła mi, że chcę żeby nasz związek się rozwinął. Przepraszam, że tyle z tym czekałem.
Panna Dove w tej sekundzie wygrała konkurs na najgłupszą minę roku i największe spalenie buraka2017. Znów zamrugała kilka razy przyglądając się mężczyźnie, trochę spanikowanym wzrokiem.
- Luckas… - westchnęła cicho - minęły ponad dwa miesiące, trochę zdążyło się pozmieniać w moim życiu i nie chodzi tylko o włosy - zdobyła się na wyjątkowo kiepski żart.
Zamarł z wpół otwartą buzią, ale szybko się opanował.
- Czy to nie jest żadna tajemnica, co się zmieniło? Chciałbym wiedzieć na czym stoję.
- Zacznijmy od tego, że dostałam awans i mieszkam w Argentynie, raczej na stałe… - Bała się, że to go nie odstraszy i będzie musiała się uzewnętrznić, co przychodziło jej z dużym trudem, więc mimo marnych szans, cicho liczyła, że to wystarczy, by dalej nie wnikał.
- Cóż, w Chicago nic mnie nie trzyma - jej podejrzenia były słuszne. - Na południu jest cieplej, a mój hiszpański zawsze domagał się sprawdzenia w praktyce.
Jack, pokręciła głową, wypuszczając ze świstem powietrze.
- Spotykam się z kimś… - w końcu wypaliła prosto z mostu, bo tak chyba było łatwiej.
Luckas zamknął oczy i westchnął ciężko. Kiedy je otworzył, widziała w nich pogodną determinację.
- To rzeczywiście... Odrobię zmienia postać rzeczy - podrapał się po głowie. - Jednak nie na tyle, żebym odpuścił. Wiem, że nikt nie da ci tyle szczęścia ile ja będę w stanie, więc zamierzam o ciebie walczyć - zapowiedział z uśmiechem. - Choćbym miał zaczynać z pozycji przyjaciela.
- To szalone! - pokręciła głową patrząc na amerykanina jak na osobę, która dopiero co dostała udaru i gada jak potłuczona - Luckas, czy Ty się słyszysz? Chcesz się przeprowadzić na inny kontynent.. Nie do innej dzielnicy, innego miasta.. Na inny kontynent, dla dziewczyny, która spotyka się z kimś innym. Jak mogę brać to na poważnie?
- Faktycznie, jak to tak przedstawiłaś... Nie zrobiłbym tego dla nikogo... Ale ty zawsze byłaś wyjątkowa - patrzył jej prosto w oczy. - Musiało dojść do tragedii, bym zrozumiał swoje uczucia. Ale! - wstał. - Oczywiście nie słowa, ale niech moje czyny przemówią. Jack, - zaczął spokojnie - nie mogę od ciebie niczego oczekiwać ani wymagać, to zrozumiałe, proszę jednak byś dała mi chociaż szansę. Przeprowadzę się do Argentyny, czy nawet na drugi koniec świata. Pozwól się po prostu od czasu do czasu zaprosić na kawę lub wspólny wypad do kina - uśmiechnął się na ten swój sposób.
- Luckas, ja mieszkam z tym mężczyzną, to nie jest moja fanaberia… - słowa ciężko przechodziły przez ściśnięte gardło obdarzonej - Nie wiem na co liczysz ale z tego nie może wyjść nic dobrego, rozumiesz?
Jej rozmówca przetarł dłońmi twarz.
- Jack... Liczę na to, że nie będziesz się wzbraniała spotkać od czasu do czasu z przyjacielem.. lub po prostu znajomym z dawnego życia. Czy to tak dużo?
- Nie.. to nie jest dużo - przyznała w końcu, spuszczając spojrzenie - Nie mogę Cię przed niczym powstrzymać, nie mogę mówić ci co masz robić, ale zapamiętaj sobie to co ci teraz powiem: popełniasz błąd.
Wydawać się mogło, że albo nie usłyszał jej ostatnich słów, albo nie chciał ich usłyszeć.
- Skoro ustaliliśmy najważniejsze - humor mu się poprawił, gdy okazało się że nie kazała mu ostatecznie spieprzać na drzewo. - To opowiadaj co tam się ostatnio działo u ciebie.
- Emm... - zaczęła trochę zbita z tropu Jack, by po chwili konytunować normalnym tonem. Opowiedziała o przeprowadzce, opowiedziała o awansie, opowiedziała o niefortunnej wizycie w Meksyku. Unikała tematu Chicago i tego co się wydarzyło tamtego dnia, starała się też nie mówić o Davidzie, bo nie chciała by Luckas pomyślał sobie za dużo, w końcu, z której strony by na sprawę nie spojrzeć, sypiała ze swoim szefem. Tyle dobrze, że nie była jego sekretarką.

Po około godzinie ich radosną choć trochę drętwą pogawędkę przerwał lekarz, który kulturalnie acz nieznającym sprzeciwu stanowczym tonem wyprosił Luckasa, twierdząc, że jego pacjentka wymaga ciszy i spokoju. Amerykanin nie zamierzał się spierać, dlatego pożegnawszy się opuścił salę szpitalną zajmowaną przez obdarzoną.

Dove została sama. Opadła na poduszki i ciężko westchnęła, bo nigdy nie wyobrażała sobie, że jej życie będzie tak skomplikowane. Spojrzała na bukiet róż, który podczas ich rozmowy Luckas zdążył włożyć do wazonu i podląc odpowiednią ilością wody. To było szalone co robił, porąbane i całkowicie nie na miejscu, ale taki był Luckas, dlatego, tak długo to co działo się między nimi mogłoby zostać opisane statusem "to skomplikowane". Nigdy nie rozmawiali o byciu ze sobą, tak na poważnie o wyłączności i innych tych dyrdymałach, na które chyba zgodziła się z Lovanem. Zaśmiała się gdy przez ją głowę przebiegła myśl, że David nie byłby zadowolony widząc taki bukiet, szczególnie, że nie był od niego. Zaraz obok kwiatów leżał telefon, a myśli Dove pognały do niedawnej rozmowy z Jakiro, raptem z przed kilku dni. Wspomnienie o tym, jeszcze bardziej utwierdziła ją w przekonaniu, że Luckas robi głupotę, a ona powinna mieć więcej siły by powiedzieć mu, że to co chce osiągnąć jest skazane na niepowodzenie. David był i miał pozostać jedynym...

[MEDIA]http://i.ytimg.com/vi/vMgfOZrARkw/maxresdefault.jpg[/MEDIA]

Delikatne wibracje telefonu wybudziły z płytkiego snu. Była cały czas zmęczona, jakby stan jej rannej ręki udzielał się całemu ciału.
Przetarła zmęczone oczy, tą zdrową dłonią i podniosła telefon. Wedle wyświetlacza dzwonił David. Jack odetchnęła głębiej, wypuszczając powietrze ze świstem nim nacisnęła zieloną słuchawkę ze słowami
- Tak, słucham?
- Cześć Jack - choć starał się nadać swojemu głosowi wesołą barwę, to słyszała zmęczenie jakie się za tym kryło. Musiał długo nie spać. - Jak się czujesz?
- Nie najgorzej, biorąc pod uwagę to jak wyglądała sytuacja na początku. Jest lepiej - ostatnie słowa dodała, przekonując samą siebie, że to co mówi Davidowi jest prawdą - Już w domu?
- Jeszcze w pracy i chyba po prostu drzemnę się tutaj na kanapie. Do domu nie mam do kogo wracać - dodał z ewidentnym smutkiem.
Jack w pierwszej chwili pomyślała o spanielce, ale doszła do wniosku, że zapewne jeszcze nie odebrał Lulu z hotelu dla psów. W sumie nawet ją to cieszyło, Jakiro miał i tak wystarczająco na głowie. Mimo to po jego słowach ciężko było nie westchnąć w słuchawkę.
- Lekarze powiedzieli, że za tydzień mogę się bezpiecznie przemienić. Załatwię to najszybciej jak się da... wyobraź sobie, że mi też nie widzi się siedzenie tutaj samej. - dodała nie tyle smutno co z rezygnacją w głosie.
- A tam zaraz samej... Masz przecież tego młodego McWolfa, który za tobą szaleje i oczywiście sam Vellanhauer, który ma cię w tak wysokiej estymie - odparł, ale czuła że żartuje sobie z niej.
- Żebym ja zaraz nie zaczęła wyliczać.. - zaśmiałą się, co obiło się bólem na jej twarzy..cholerna ręka - ale spokojnie, ten drugi wpadł na sekundę, a pierwszego jeszcze w ogóle nie było, ale mam przystojnego lekarza, myślisz, że mogę zabrać go do domu?
- Pewnie, przez tydzień tak nastawię Lulu, że odgryzie cojones każdemu obcemu, który się pojawi w naszym mieszkaniu - odparł i była pewna, że się uśmiechnął.
Kiedy powiedział o ‘”naszym mieszkaniu” Jack, mimowolnie uśmiechnęła się. Tym, krótkim stwierdzeniem zatarł cały gorzki smak, jaki pozostawiała na jej języku, ich ostatnia rozmowa. Znała się z Davidem od lat i powinna wiedzieć, że w pracy zawsze jest na niej skupiony i nie pozwala by jego własne uczucia brały górę, ale teraz kiedy ich relacje uległy zmianie, zapominała o tym i wymagała czegoś, czego zupełnie nie powinna. Wiedziała z kim się związała i jakim jest mężczyzną, trochę rozbawiona własną głupotą, a trochę jego żartem roześmiała się.
- Policzę sobie za niecne wykorzystywanie mojego psa panie Lovan – odpowiedziała, kiedy już opanowała śmiech – Ale powiedz lepiej, co mówili o całym zajściu? Jak opinia publiczna zareagowała?
- Masz na myśli waszą bitwę?
- A stało się coś jeszcze odkąd jestem w szpitalu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Jack.
- Zawsze się coś dzieje - odparł odrobinę wymijająco. - Tym razem wszystko jest bardzo na plus. Nie zginął żaden cywil, a nasz dział PR szybko zareagował i moderował przekazy medialne. W każdym razie zastępca Nadzorcy na Amerykę Południową jest już bardzo znana na świecie. Dobrze, że nie mają zdjęcia twojej zbroi już po przemianie z trzecią mocą - na chwilę zamilkł. - Na pewno wszystko w porządku?
Ruda poprawiła się nerwowo na łóżku, kiedy wspomniał o wyglądzie jej zbroi i o trzeciej mocy, którą zyskała, a raczej, którą wydarła.Kiedy zadał swoje ostatnie pytanie, dokładnie wiedziała o co pyta, ostatnim razem, kiedy zdobyła nową moc, obudziła się w szpitalu i nie była wówczas w najlepszym nastroju, mimo to zapytała wymijająco.
- Ale o co pytasz Davidzie?
- Chodzi mi o przejęcie mocy - wyjaśnił cierpliwie.
- Moje zdanie na ten temat się nie zmieniło - odpowiedziała dość oficjalnie, nim westchnęła i dodała szczerzej - poradzę sobie z tym, tak jak ostatnio. Taka praca..tak to było?
- Niestety tak… - przytaknął niechętnie. - Porozmawiamy więcej jak już będziesz na miejscu. Muszę wracać do pracy.
- Jasne - dało się słyszeć w jej głosie, że zupełnie nie chciała kończyć tej rozmowy - Ale zrób coś dla mnie proszę i jedź do domu wyspać się normalnie, ok?
- Postaram się - odparł. - Do zobaczenia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZhzN7-Q00KU[/MEDIA]

Po tych słowach Jack rozłączyła się, a humor w jaki wprawiła ją ta rozmowa trwał dnia dzisiejszego. Nie mogła się nie uśmiechnąć, spoglądając na telefon i bukiet modrymi oczami. Rozbawiona w przypływie chwili, podniosła smartfona, włączyła aparat, zrobiła zdjęcie bukietu i dołączyła do krótkiej wiadomości do Jakiro

Cytat:
A Ty, co dzisiaj dostałeś na lunch? ;>




 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 23-06-2017 o 18:50.
Lunatyczka jest offline