Makhar zmusił Nameelę aby spojrzała w jego kierunku. To wystarczyło, aby po chwili stała się bezwolną kukłą, której bez trudu wmówił, że musi uciekać razem z nimi. Wymizerowany jeniec sam ruszył w kierunku wyjścia, zatrzymał się na progu i osłonił oczy ramieniem. Oślepiało go słońce, tak długo pozostawał w półmroku kryjówki małpoluda. Berwyn dźwigał worek z kosztownościami i kierował się również do wyjścia.
Zachęceni przez Theo Zuagirowie rozbiegli się po okolicznych ruinach w poszukiwaniu broni i wspomnianych przez Aquillończyka kosztowności. Przez chwilę nikt nie zwracał uwagi na złodzieja, który był już przy koniach i prowadził je w kierunku zrujnowanej świątyni.
I wszystko by się potoczyło tak jak zamierzali, gdyby nie... Od strony pustyni rozległ się narastający z każdą chwilą łomot, który szybko można było zidentyfikować jako tętent sporego tabunu koni. Nad piaskiem pojawił się obłok kurzu wzbijany w górę kopytami, a do odgłosu kopyt dołączył chrzęst broni i zbroi jeźdźców.
Pojedyncze słowo zatrzymało cały oddział, który rozciągnął się w półkole wokół ruin, zachowując bezpieczny dystans. Dowódca Zuagirów wyjechał dwie długości konia do przodu. Wyraźnie widać było jego ciemne włosy i złote oczy, takie same jak u zahipnotyzowanej teraz Nameeli.
- Turańscy najemnicy! - krzyknął. - Jestem Bahim Baal, przywódca Zuagirów. Uwolnijcie jeńców i moją siostrę, lub poczujecie każącą rękę zuagirskich mężów!