Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2017, 00:28   #132
Kolejny
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
W momentach, gdy nie mógł spać i był zmuszony do męczenia się, rozmyślał nad tym, jak znalazł się w tej sytuacji. Nie powinien pastwić się nad sobą jeszcze bardziej, ale w gruncie rzeczy było mu już wszystko jedno.
Zgubił drogę. Począwszy od dnia, w którym stracił rodziców, rozpoczął się jego upadek. Nie doszłoby do tego, gdyby nie cały pomysł z rejestracją i przecieki ze Światła. A potem było tylko gorzej. Jeszcze nie zdążył się z tym pogodzić, gdy trafił na miejsce jeszcze większej tragedii, kolejnego źródła cierpień. Następnie porwanie i to, że musiał dołączyć do Mroku. Chociaż, czy naprawdę musiał? Z założeniami organizacji się zgadzał, jedynie metody wzbudzały jego wątpliwości. Poczuł się jednak, jakby odnalazł tam drugi dom. Czas tam go zmienił, ale czy na lepsze? Zabił kolejnych niewinnych ludzi, z pełną premedytacją. Czuł się winny. Porzucił swoje wcześniejsze idee tak łatwo...
Chciał... Już samemu nie był pewien, czego. Chciał zapomnieć o tym, co stracił. Chciał spróbować zacząć od początku, odnajdując przyjaźń i miłość na nowo. Chciał zostać zapamiętanym. Ale kim on tak naprawdę był? Zwykłym dzieckiem, któremu zaczęło się wydawać, że stać go na coś więcej. Los się nim okrutnie zabawił, ostatecznie łamiąc go i wyrzucając jak starą zabawkę. Teraz nie zostało mu już nic. Był nikim, nie reprezentował sobą żadnych wartości ani wizji na przyszłość. Jedynie załamaną osobą w okaleczonym ciele.
Przez ten cały czas stopniowo gubił kolejne części samego siebie, a teraz czuł, że już nie zdoła poskładać tego wszystkiego w jedną całość. Osobowość gubiła się w nawałnicy czarnych myśli, wątpliwości i roztrząsania wszystkich złych decyzji. Czasem w męczących snach widział swoich rodziców, Yun i inne postacie, mówiące mu, że ich zawiódł. A wszystko co mógł robić to leżeć nieruchomo.

Z ulgą jednak przywitał to, że oddychał o własnych siłach. Poczuł się trochę bardziej jak żywy człowiek. Ciekawiło go, z kim rozmawia. Był już praktycznie pewien, że to Światło go „uratowało”. Czemu wtedy go nie zabili? Może chcieli zdobyć od niego informacje, nie zważając na to, że przysporzy mu to więcej cierpienia. Kiedyś czułby się jak złodziej, którego złapano na gorącym uczynku. Teraz już jednak było mu to obojętne. Wiedział, że nie da rady zrobić niczego, co odkupiłoby jego winy.
Zadane pytanie było zadziwiająco celne. Pewnie chcieliby wymierzyć mu jakąś karę, ale on stracił już wszystko. Było w tym coś tragicznie komicznego. I choć nie miał żadnej ochoty ani siły, to jednak postanowił się odezwać. Zdawało mu się jakby od wieków nic nie mówił.
- Cokolwiek... – wydusił z siebie. Brzmiało to rozbrajająco beznadziejnie. Naprawdę jednak nic nie ucieszyłoby go bardziej niż dowolne miejsce i sytuacja inna od tej. Tutaj było piekło na ziemi, w którym każda sekunda istnienia przynosiła ból, a pojęcie czasu nie istniało. Było tylko jedno wielkie pasmo cierpienia i popadania w dalszą depresję.
Jego gość westchnął ciężko.
- Twoje obrażenia są ciężkie - to było stwierdzenie. - Uszkodzony kręgosłup, strata oka oraz silne uszkodzenia mózgu. Masz sparaliżowaną prawą stronę ciała. Nawet przemiana nie uleczy tych obrażeń. Zresztą nawet gdyby tak się stało, nie moglibyśmy cię wypuścić - westchnął ciężko i dodał ostrym tonem. - Jesteś mordercą. Z zimną krwią polowałeś na innego Obdarzonego. Zabijałeś ludzi, których pracą była ochrona innych. Kapitan oddziału nazywał się Pallav Tashevi. Miał trzydzieści jeden lat, zaplanował sobie dwutygodniowy urlop wypoczynkowy na początku kwietnia. Zostawił po sobie wdowę, Kalyani i dwie córeczki, Kusumita i Lakshaya, pięć i dwa lata. Teraz będą się musiały wychować bez ojca, który miał być ich oparciem, drogowskazem na dalsze życie. Swoją chciwością pozbawiłeś młodego i uczciwego człowieka życia, skazując jego bliskich na cierpienie - po tych słowach spojrzał na White’a i odłożył teczkę na bok, sięgając po następną.
- Kumar Forret, zastępca kapitana…
Mężczyzna wymieniał po kolei każdego z zabitych przez Elliota funkcjonariuszy SPdO. Opisywał ich rodziny i wszystkich którzy ich opłakiwali. Z imienia i nazwiska, tak że leżący bez ruchu Obdarzony mógł sobie bez problemu wszystko wyobrazić.
Diagnoza medyczna jaką wystawił mu jego gość była gwoździem do trumny. Ostatnia nadzieja na to, że jakoś się z tego wykaraska znikła. A później zaczął się prawdziwy spektakl. Nazwisko za nazwiskiem, z każdymi szczegółami. Z każdym kolejnym słowem czuł coraz większą odrazę do siebie. Wyobrażał sobie każdą sytuację, ale nie płakał, za to z każdą kolejną osobą czuł się coraz bardziej pusty. Po którejś z kolei ofierze przestał próbować zapamiętać nazwiska.
„Zabijałeś ludzi, których pracą była ochronna innych.” Te słowa utkwiły mu w głowie. Jego rodziny jakoś nie ochronili. Tak samo jak Chicago i jego samego przed porwaniem. Ale gdy naprawdę nie chciał uciekać się do przemocy, wtedy właśnie go znaleźli. Naprawdę świetna robota, to właśnie on był największym złem tego świata. Tak naprawdę nie miał wtedy wyboru, musiał się bronić. Obdarzeni nie potrafili załatwić sprawy samemu? Czemu plątali do tego zwykłych ludzi? I skoro jest taki zły, to czemu go uratowali? Żeby pokazać mu, jak to bardzo zniszczył sobie życie?
Konfliktowały się w nim więc poczucie winy ze swoich własnych decyzji i złość na innych za to, że tak często te decyzje nie były zależne od niego. Teraz został już jednak samemu i musiał zbierać żniwa, nieważne czy w pełni zasłużone. Szkoda, że zabójców jego rodziców nie spotkał taki los. Nie, oni zginęli w walce. A czy nie zasłużyli bardziej? Albo ten, który zniszczył Chicago? Ile on odebrał istnień? Jednak on pewnie śmiga zadowolony na wolności, podczas gdy on skończył tu.
Poczekał do końca listy, mimo wszystko słuchając uważnie. W pewnym momencie przestał już odczuwać jakiekolwiek emocje. Próbował współczuć i rozpaczać, ale nie mógł w sobie tego znaleźć. Nie naprawi tego w żaden sposób. Był potworem. Nie ma dla niego przyszłości. Realizacja tego sprawiała, że wszystko wydawało się przerażająco obojętne.
- Dlaczego więc żyję? – zapytał, gdy tamten skończył, gdyż było to teraz jedyne odpowiednie pytanie.
- Shiva, ten Obdarzony który cię pokonał, jest wielkim orędownikiem słów, że zasada oko za oko sprawi, że świat wkrótce będzie ślepy. Darował ci życie po to, byś mógł odpowiedzieć za swoje czyny. Śmierć byłaby zbyt łatwym rozwiązaniem.
Mężczyzna wstał.
- Na mocy danego mi prawa, ogłaszam wyrok dla Elliota White’a urodzonego w Londynie 19 czerwca 1999 roku, którym jest dożywotnie pozbawienie wolności i wszelkich zdolności prawnych.
Po tej formułce usiadł z powrotem.
- Czy tak chciałeś wykorzystać swoją szansę? Swoje życie?

Uznał to za pytanie retoryczne. Zacisnął zęby i odwrócił wzrok od tamtego. Tego wyroku się spodziewał, czuł, że nadejdzie, ale gdy w końcu go usłyszał i tak zabolało. Był oficjalnym przestępcą, skazanym przez Światło. Mrok go nie uratuje, był za mało ważny. Spalił za sobą wszystkie mosty. I tak najgorsza była świadomość, że już nigdy się nie przemieni. Jego jedyną atrakcją będzie jakaś wiadomość o Obdarzonych, którą może czasem zobaczy w wiadomościach, jeśli będzie miał telewizor. Świadomość straconego życia i ogromnego potencjału uderzyła ze zwielokrotnioną siłą.
Nie zamierzał jednak łamać się przed mężczyzną. Dostali, co chcieli. Wiedział, że zasłużył na karę i nie spodziewał się niczego innego, żałował tylko tak naprawdę, że to akurat on musiał wpaść. Spojrzał z powrotem na gościa, czekając aż wyjdzie.
- Boli cię w środku? Powinno. Obrażasz się na cały świat? A czemu nie? Ostatecznie i tak dobrze zdajesz sobie sprawę, że to twoje decyzje sprawiły, że znalazłeś się w tej a nie innej sytuacji. Jeśli masz go kogoś czuć nienawiść, to wyłącznie do siebie - mężczyzna wstał i wyszedł z sali zostawiając go samego.
White odprowadził go wzrokiem, myśląc o tym jak mało tamten wie o nim i o tym, co przeszedł, a mimo to prawi mu kazania. To i tak nie miało już jednak znaczenia. Będzie miał jeszcze dużo czasu na roztrząsanie wszystkiego. Całą wieczność.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yL0RzgUpGjk[/MEDIA]
 
Kolejny jest offline