Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2017, 14:15   #165
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rzeź… po prostu się działa. Megan jak zza szklanej ściany przyglądała się, jak z jej rąk giną kolejne osoby. I kolejne. I kolejne. Me’Ghan za to była w swoim żywiole. Nie czuła euforii, zabijanie nie dawało jej radości. Me’Ghan była pragmatyczna. Ktoś powiedział o niej, że był „zimną suką” ale ona sama użyła by innych słów. Pragmatyzm i logika. Oraz plan. Plan, który prowadził do celu. Celem było pokonanie Maski – teraz, zawsze.. cel był taki sam, niezmienny. W pojęciu Me’Ghan cel uświęcał środki. Potrafiła poświęcić swój lud, bo uznałam, że to doprowadzi ją do celu. Podobnie było teraz. Jeden przeciwnik, kolejny, kolejny… nie byli nawet przeciwnikami. Nie stanowili dla niej wyzwania. Byli tylko nic nie znaczącymi pionkami stojącymi jej na drodze do Maski. Dlatego chciała rozmawiać z Sasiją – a raczej pozwoliła na to Megan. Uznała, że tak będzie po prostu szybciej. I tak za dużo czasu już zmarnowała. Ale mężczyźni mieli swoje plany. Byli niecierpliwi, kochali, kiedy adrenalina i testosteron zalewały im mózgi. Me’Ghan nigdy nie pozwalała, aby cokolwiek- czy to emocje, czy hormony – brały nad nią górę. I takie było jej zachowanie na polu bitwy - precyzyjne, uporządkowane. Owszem, czuła satysfakcję. Satysfakcję z dobrze wykonanego działania.

Wygrywali. Nie mogło być inaczej, prawda? Me’Ghan szło powoli po polu bitwy szukając Sasiji. Czasem , od niechcenia, jak się wydawało, uderzała w któregoś z niedobitków, który próbował podnieść na nią broń. Nie mogła sobie pozwolić na dalszą stratę czasu. I wtedy go zobaczyła. Kolorowe, niepasujące do miejsca ani sytuacji obcisłe wdzianko. Teraz było mokre, ciemne zalane krwią buchającą z szerokiego cięcia na piersi. Wachlarz. Nie przypominał teraz tamtego kolorowego elegancika, raczej mokrą, niewyżętą, szmatę. Me’Ghan poczuła, jakby ktoś nagle przywalił jej pięścią w twarz. A potem poprawił kopem w brzuch. Zamarła. Tysiące myśli przelewało się jej przez głowę, ale żadnej nie była w stanie ich uchwycić na dłużej „Jak to możliwe?” „Potrzebujemy go!”, „To mój przyjaciel”, „Nie damy rady”… Stała tak, patrząc pod stopy, niezdolna do wykonania żadnego ruchu, kiedy poczuła, ze ktoś staje za jej palcami. Naprężyła mięśnie aby sięgnąć po broń, kiedy rozpoznała głos Enocha. A potem poczuła jego dłoń na swoim raminiu.

Ręka była za ciężka, a może to dotknięcie wyrwało ją ze stuporu, w którym się znajdowała. Nie potrafiła określić, ile czasu tak stała, patrząc tylko na ciało Wachlarza. Na Wachlarza. Megan opadła na kolana, jej ręce zaczęły błądzić po ciele leżącego. Przesuwały się metodycznie, wyuczonym ruchem, poszukując najmniejszych śladów życia.
- Ma rozrąbne płuco.. - powiedziała w końcu. - Nie wiem, czy wróci. Praktycznie jest martwy. Nie ma zdolności regeneracji ludu Nar.. - podniosła twarz i spojrzała na Enocha. Ich oczy spotkały na się na sekundę, zanim znów wbiła je w Wachlarz. Szukała potwierdzenia. - Ale jest Wieloświatowcem, prawda? Nie może umrzeć, tak po prostu. Nie po to go tu ściągnęło! No i jest ciągle w jednym kawałku. - przekonywała samą siebie.

Jej dłonie znieruchomiały, skoncentrowała się i sięgnęła umysłem głębiej , do rozerwanych naczyń. Zaczęła je łączyć. Jeśli uda się naprawić tętnice, jeśli płuca podejmą pracę, jeśli mózg wytrzyma niedotlenienie.. jeśli.. za dużo jeśli. Przestała myśleć , skupiła się na łataniu.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline