Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2017, 14:35   #161
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Spojrzenia dziewczyny i posłańca były wymowne, acz krótkie, przez chwilę wydawało jej się, że “ugodziła” tymi słowami pokrakę.
-Co. Strach cię obleciał? - zapytała. Przeniosła wzrok na Jónsa, a on stał jak wryty. Już nie jest tak wyrywny by kazać posłańcowi zabrać Ren’Wave do Maski, najwyraźniej czuła, że trafiła w sedno sprawy. Nawet jego córki, które otoczyły ją wyraźnie wyczuły napięcie między nią, a Jónsem i posłańcem. Nagle kruki zaczęły się drzeć ludzkim głosem, ale oczywiście krzyczały po swojemu. Poczuła na jasnych włosach pióro jednego z nich, tych kruków, sama poczuła kolejną już moc. Tym razem mogła się zmienić w kruka. Ale nie chciała.
Wojna z Maską się zaczęła, ale ja mam tu jeszcze kilka spraw do obgadania - pomyślała Celine “Czysta Fala”.
-Prawdziwego Władcy? Masz na myśli mnie? - zapytała dziewczyna. Chciałaby być Władcą Dominium, mogłaby zrobić wszystko. Nawet zabić Maskę, jeśli będzie trzeba. Spojrzenie Jónsa było nad wyraz dziwne, chłodne. Jakby wiedział coś czego Celine nie wiedziała.
-Żaden z was mnie nie dostanie!!! - krzyknęła i chciała zamienić się w kruka i odlecieć do kruków na górze, może te kruki poprowadzi na wojnę z Maską.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
Stary 21-06-2017, 23:17   #162
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

Mogłaby odetchnąć z ulgą, wszak Szymon się na razie oddalił. Lecz tego nie zrobiła. Ogłupiona Lidia przez chwilę odprowadzała wzrokiem oddalającego się mężczyznę, nie odpowiadając mu na żadne pytanie i kwestie. Dopiero gdy otrzeźwiała z szoku i w jakimś tam stopniu doszła do siebie, drżącymi rękami wzięła ostrożnie nóż do rąk, którym Szymon zamierzał ją zabić, a ostatecznie rozciął sznury. Mało brakowało do śmierci.
Nie zmieniło to jej przekonania, że chce mieć jak najmniejszą styczność z mężczyzną, najlepiej to żadną, i trzymała za to, żeby nie musiała go więcej spotkać.
Nogi miała jak z ołowiu, gdy szła po swoją torbę. Lidia nie czuła się dostatecznie komfortowo i gdy udawała się po swoją własność, kurczowo ściskała w prawej ręce narzędzie niedoszłego mordu, jakby Szymon miał zamiar zrobić jej niemiłe “a-kuku” i jednak ją zaatakować. Gardło ją bolało od zduszonego płaczu, ale nie chciała płakać i robiła wszystko, bo tego nie zrobić. Porwała swoją torbę, złość wyładowała na pobliskiej żerdzi leżącej na ziemi, kopiąc ją z dużą siłą. Miała ochotę wrzasnąć z taką mocą, by to wszystko zmieść z powierzchni ziemi, łącznie z Szymonem i resztą tałatajstwa, która ją chciała tylko wykorzystać do swoich celów. Gałąź odleciała kilka metrów dalej i w zasadzie tyle się stało.
Była wściekła, nawet nie tyle na Szymona, co na siebie. Skoro reszta Multiświatowców przybyła tutaj i miała moc na podobnym poziomie co szaleniec, to co mogła powiedzieć Lidia? Praktycznie stała w miejscu czy wlokła się jak ślimak, a reszta gnała do przodu jak olimpijscy sprinterzy. Pewnie w tym momencie toczyli boje między sobą i z miejsc bitew robili gruzowiska na miarę pozostałości po Hiroszimie i Nagasaki. A może nie była wcale potężna nie tylko teraz, ale i w ogóle? Lidia nie była znawczynią psychologii; w przeciwnym razie mogłaby myśleć nad teoriami błędów poznawczych.
Mężczyzna orzekł, że ona mogłaby pójść z nim do Maski? Niby z kim, a przede wszystkim - niby z czym? Nie uśmiechała się jej rola mięsa armatniego, a on skoro taki kozak, to niech sam się pierze z Maską.
Lidia nie odpowiedziała mu na pytanie. Obrała inną decyzję, nie tyle że ona sama ją chętnie wybrała, ale nie uśmiechało się jej udać z Szymonem, który prędzej ją by zabił niż ta osławiona Maska. A oni nie musieli wiedzieć, co zamierza zrobić.
Wybrała opcję: “Zrobisz co chcesz”. Poprawka: “Zrobisz, co będzie trzeba, a nie, co chcesz”. Bowiem, gdyby to od niej zależało, to w tym momencie znalazłaby się przed komputerem z tabletem, gorączkowo próbując skończyć zlecenie.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 23-06-2017, 14:57   #163
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
To było wspaniałe! Kurwa euforyczne! Ta walka, dał w niej z siebie wszystko, pięknie mu odpłaciła. Stosy trupów, zwłok poszatkowanych i nadpalonych, tak że wystarczyło jedno spojrzenie, by po smrodzie spalonego mięsa i strużek dymu wznoszących się krętymi zawijasami, rozpoznać trasę, jaką pokonał przebijając się przez szeregi wrogów. Długa, kręta, najeżona strzaskanym orężem i nie tak całkiem ludzkimi szczątkami. Wciąż go nosiło. Pomimo obolałych od wymachiwania młotem ramion, pomimo nóg, które przez ostatnie godziny nic tylko biegały, skakały i kopały a teraz coraz trudniej odrywały się od ziemi, nie potrafił się zatrzymać. Nie gasł w nim w nim ten rozpalony walką wir ognia i gniewu, czuł że wciąż jeszcze musi coś zrobić.
- Gdzie jest nagini? Gdzie ta zdzira Sasisja?! - zawołał szukając odpowiedzi w oczach wojowników Nar. Ci, których spojrzenia pochwycił, pokręcili przecząco głowami, bardziej zainteresowani dobijaniem rannych i łupieniem. Zmusił nogi do truchtu i ruszył rozglądając się po niedawnym polem walki. Po paru chwilach, w morzu krwawej monotonii, dostrzegł Me’Ghan. Stała bez ruchu, wpatrując się w coś na ziemi.
- Widziałaś Sasisję? - zawołał i zwalniając kroku skierował się do kobiety. Nie unosząc oczu pokręciła głową. Ten gest już go wkurzał.
- Co jest? - Choć miał tyle miejsca, to kierując się złością podszedł do Me’Ghan od tyłu i stanął tuż za jej plecami. - Co tam masz? - Nachylił się i niemal ocierając się o jej policzek spojrzał na ciało spoczywające u ich stóp. Gniew nagle minął, gdy tylko rozpoznał w trupie osobę. To był cios, Wachlarz, jeden z nich, z dziesiątki, która miała zmienić porządek tego świata był martwy. Już niepewnie, z delikatnością na jaką tylko było go stać, położył dłoń na ramieniu kobiety.
- Co teraz? Czy on… wróci? Jak to kurwa możliwe? - Nagle, dopiero co odniesione zwycięstwo zyskało gorzki posmak.
 
cyjanek jest offline  
Stary 23-06-2017, 20:10   #164
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Był mocno zdezorientowany. Wiedział, że Sopor go nie zdradzi. Że poprowadzi go do jego Ostrze. Pozwoli odzyskać Luminę.

Coś działo się z jego ciałem. Nie rozumiał tego. Kent poczuł, że coś dzieje się z jego zębami. Że z normalnych kości robią się również kolczastymi cierniami. Ostrzami. Czuł potęgę możliwości wykorzystania tej nowej osobliwości choć nadal jej nie rozumiał. Na pewno było to wynikiem nie do końca jeszcze w pełni odzyskanej pamięci.

Spojrzał na Sopor. Powoli odzyskiwał kontrolę nad tym co się działo z jego ciałem. Mógł skryć kolce pod miękką tkanką. Znów stać się … zwyczajnym. Podatnym na zranienia. Ludzkim.

Był skołowany i zdezorientowany. Jednak jedno uczucie przeważało nad innymi. Było tak mocne, że dawało mu siłę. Jak tonący chwyta się kurczowo ostatniej deski, jak podróżujący w mroku chwyta się odległego promyczka światła, tak on uchwycił się tego własnie uczucia. Desperacji. Był zdesperowany. Był zdesperowany by dowiedzieć się w końcu wszystkiego. By odzyskać pamięć i pełną moc. By odzyskać swoje Ostrze.

Nie wszystko pamiętał jednak jednego był pewien. Jego wierna służka Sopor nie zawiedzie go ani nie zdradzi. Pomoże mu odzyskać pamięć, moc i broń. I to było teraz dla niego najważniejsze.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.
Draugdin jest offline  
Stary 24-06-2017, 14:15   #165
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rzeź… po prostu się działa. Megan jak zza szklanej ściany przyglądała się, jak z jej rąk giną kolejne osoby. I kolejne. I kolejne. Me’Ghan za to była w swoim żywiole. Nie czuła euforii, zabijanie nie dawało jej radości. Me’Ghan była pragmatyczna. Ktoś powiedział o niej, że był „zimną suką” ale ona sama użyła by innych słów. Pragmatyzm i logika. Oraz plan. Plan, który prowadził do celu. Celem było pokonanie Maski – teraz, zawsze.. cel był taki sam, niezmienny. W pojęciu Me’Ghan cel uświęcał środki. Potrafiła poświęcić swój lud, bo uznałam, że to doprowadzi ją do celu. Podobnie było teraz. Jeden przeciwnik, kolejny, kolejny… nie byli nawet przeciwnikami. Nie stanowili dla niej wyzwania. Byli tylko nic nie znaczącymi pionkami stojącymi jej na drodze do Maski. Dlatego chciała rozmawiać z Sasiją – a raczej pozwoliła na to Megan. Uznała, że tak będzie po prostu szybciej. I tak za dużo czasu już zmarnowała. Ale mężczyźni mieli swoje plany. Byli niecierpliwi, kochali, kiedy adrenalina i testosteron zalewały im mózgi. Me’Ghan nigdy nie pozwalała, aby cokolwiek- czy to emocje, czy hormony – brały nad nią górę. I takie było jej zachowanie na polu bitwy - precyzyjne, uporządkowane. Owszem, czuła satysfakcję. Satysfakcję z dobrze wykonanego działania.

Wygrywali. Nie mogło być inaczej, prawda? Me’Ghan szło powoli po polu bitwy szukając Sasiji. Czasem , od niechcenia, jak się wydawało, uderzała w któregoś z niedobitków, który próbował podnieść na nią broń. Nie mogła sobie pozwolić na dalszą stratę czasu. I wtedy go zobaczyła. Kolorowe, niepasujące do miejsca ani sytuacji obcisłe wdzianko. Teraz było mokre, ciemne zalane krwią buchającą z szerokiego cięcia na piersi. Wachlarz. Nie przypominał teraz tamtego kolorowego elegancika, raczej mokrą, niewyżętą, szmatę. Me’Ghan poczuła, jakby ktoś nagle przywalił jej pięścią w twarz. A potem poprawił kopem w brzuch. Zamarła. Tysiące myśli przelewało się jej przez głowę, ale żadnej nie była w stanie ich uchwycić na dłużej „Jak to możliwe?” „Potrzebujemy go!”, „To mój przyjaciel”, „Nie damy rady”… Stała tak, patrząc pod stopy, niezdolna do wykonania żadnego ruchu, kiedy poczuła, ze ktoś staje za jej palcami. Naprężyła mięśnie aby sięgnąć po broń, kiedy rozpoznała głos Enocha. A potem poczuła jego dłoń na swoim raminiu.

Ręka była za ciężka, a może to dotknięcie wyrwało ją ze stuporu, w którym się znajdowała. Nie potrafiła określić, ile czasu tak stała, patrząc tylko na ciało Wachlarza. Na Wachlarza. Megan opadła na kolana, jej ręce zaczęły błądzić po ciele leżącego. Przesuwały się metodycznie, wyuczonym ruchem, poszukując najmniejszych śladów życia.
- Ma rozrąbne płuco.. - powiedziała w końcu. - Nie wiem, czy wróci. Praktycznie jest martwy. Nie ma zdolności regeneracji ludu Nar.. - podniosła twarz i spojrzała na Enocha. Ich oczy spotkały na się na sekundę, zanim znów wbiła je w Wachlarz. Szukała potwierdzenia. - Ale jest Wieloświatowcem, prawda? Nie może umrzeć, tak po prostu. Nie po to go tu ściągnęło! No i jest ciągle w jednym kawałku. - przekonywała samą siebie.

Jej dłonie znieruchomiały, skoncentrowała się i sięgnęła umysłem głębiej , do rozerwanych naczyń. Zaczęła je łączyć. Jeśli uda się naprawić tętnice, jeśli płuca podejmą pracę, jeśli mózg wytrzyma niedotlenienie.. jeśli.. za dużo jeśli. Przestała myśleć , skupiła się na łataniu.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 25-06-2017, 16:26   #166
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Miecz był zaskakująco lekki i wyjątkowo dobrze leżał w dłoni. Był dla niej niczym zabawka w rękach dziecka, gdyby zechciała mogłaby nim wywijać tak jak dzieciaki swoimi plastikowymi mieczami. Z tą różnicą, że jej broń mogłaby przeciąć człowieka na pół. Wiedziała o tym, czuła, że tak właśnie by się stało gdyby tylko cięła kogoś tym orężem. Jakaś cząstka niej samej, obca a jednocześnie znajoma pragnęła tego.

Na szczęście nie miała pod ręką nikogo, na kim mogłaby użyć owej broni. Zamiast tego jej myśli skierowały się na inny tor i zrozumiała kolejną rzecz.

Niepotrzebnie szukała broni burzącej, do zniszczenia ściany wystarczyłyby jej pięści. Ale czy na pewno?

Aria przełożyła miecz do lewej ręki, zacisnęła prawą i spojrzała na swoją małą piąstkę. Jej pięść nie wyglądała zbyt solidnie. Jeśli się pomyliła to pogruchocze sobie kości.

Napięła mięśnie i zacisnęła prawą pięść jeszcze mocniej wbijając sobie paznokcie w dłoń, a potem z całej siły grzmotnęła w ścianę, zza której słyszała niepokojące wrzaski.

- Krew! Wojna! Bitwa! Lud Nar walczy z Maską! Siostry zabite! Zginęły! Lud Var już wie!

Pięść uderzyła w mur i wystarczyło jedno uderzenie, aby wybiła dziurę w ścianie. Przez huk pękającego kamienia dziewczyna nie słyszała już wcześniejszych krzyków, ale kiedy kłęby pyłu już opadły przez wybity otwór do Arii dotarło jeszcze głośniejsze krakanie kruków i mogła także zobaczyć dziwne monstrum po drugiej stronie wywalonej dziury. Żywy cień w tonacjach czerni i szarości o ostrych, kościstych kształtach.

Był tam ktoś jeszcze. Więcej osób, ale przez wybitą dziurę nie była w stanie zobaczyć niczego więcej z pozycji, w której stała.

Aria zajrzała tylko przez wybitą dziurę i już wiedziała, że to była zła decyzja. Dziwaczne monstrum ją o tym przekonało. Odsunęła się od zniszczonego muru. Póki jej jeszcze nie dostrzeżono mogła obrać inną drogę. Tylko którą? Zastanawiała się przez krótką chwilę.

Po co szukać skomplikowanych rozwiązań. Musiała wydostać się z tej twierdzy, nie miała tutaj, czego szukać, bo według jej pokrętnych wizji władca tego przybytku był zdrajcą. Najprościej było, zatem wrócić tam skąd zaczęła wizytę tutaj, czyli na lądowisko i stamtąd poszukać drogi wyjścia.

Na korytarzu, którym wcześniej szła, leżał już tylko prakruk. Połamany, pokrwawiony, jęczał coś cicho i boleśnie. Ravennevar gdzieś znikł. Co oznaczało, że pozbierał się już i mógł być w drodze po jakieś wsparcie.

Lądowisko natomiast było puste. Za to na zewnątrz szalała dzika burza. Huczały pioruny a błyskawice przecinały niebo raz za razem jak potężne lance światła, rozczepiające się niczym szpony burzowej bestii na liczne mniejsze. Wiatr i deszcz przesłaniały widok z platformy. Teraz za krawędzią lądowiska Aria widziała jedynie ścianę deszczu i przecinany światłem błyskawic mrok.

Dziewczyna zbliżyła się ostrożnie do krawędzi wylotu. Wiał straszny wiatr i obawiała się, że mógłby ją po prostu zdmuchnąć. Musiała jednak oszacować wysokość, więc stanęła na tyle blisko krawędzi otworu żeby coś zobaczyć.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 27-06-2017, 19:10   #167
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Krew. Tak wiele się o niej mówi. Tak wiele się o niej wspomina. Tak wiele się jej przelewa.

Krew to dziedzictwo. Krew to więzy rodzinne. Krew to ofiara. Krew to cena, jaką płaci się za wiele spraw. Krew to pokarm. Krew to życie. Krew to śmierć. Krew to kara. Krew to sprawiedliwość.

We krwi jest magia, a magia jest krwią.


CELINE „CZYSTA FALA”


Gdyby jeszcze kilak dni temu pomyślała o tym, że człowiek ma moc zmiany kształtu, sama ze sobą zaczęłaby terapię. Teraz jednak wystarczyła krótka myśl i przez jej ciało przemknął dziwny impuls. Poczuła potworny ból, który rozlał się po jej korpusie, rekach i nogach. Ból tak intensywny, że z jej ust wydobył się krzyk. Wrzask! Nie! Skowyt! Zwierzęcy, pozbawiony jakichkolwiek cech ludzkich! Skowyt cierpienia, który po chwili zmienił się w skrzek.

Podobnie jak to, co wydobywało się z jej płuc, tak zmieniało się samo jej ciało. Kończyny skróciły się, głowa zmalała, włosy zmieniły w pióra, a ręce w skrzydła. W zaledwie kilka sekund z kobiety zmieniła się w kruka. Wielkiego, większego niż typowy przedstawiciel gatunku corvus corax. Rozmiarami dorównującemu przerośniętemu kotu lub średniej wielkości psu.

Poderwanie się do lotu nie było trudne. Ale ucieczka już tak.

Jóns wydał rozkaz i nim przeistoczona Celine zdążyła wyrwać się z matni, kruki z Gniazda spadły na nią dziobiąc i szarpiąc szponami. Rozszalałe stado przytłaczające ją nie tyko liczebnością ale też wprawą w podniebnej walce. Co z tego, że udało się jej się strącić w dół kilku pierzastych wrogów, skoro sama została zrzucona w dół – poszarpana, poraniona, krwawiąca.

Jej ciało przeszło samoistną metamorfozę i znów stała się kobietą. Pozbawiona ubrania leżała na ziemi, a jej ciało krwawiło obficie z dziesiątek ran – głębokich po dziobach i długich – po szponach. Jeden z kruków o mało nie wydziobał jej oka. Dziób czarnopiórego wojownika trafił ją w policzek wyrywając w ciele głęboką, poszarpaną ranę przez którą mogła wystawić język.

Zobaczyła, jak przez mgłę, że Jóns stanął nad nią. Jego twarz nie wyrażała niczego, lecz oczy płonęły ogniem wściekłości.

- Zabierz ją do swego pana czy też pani – polecił posłańcowi Maski Jóns i odwrócił się od Celine.

LIDIA HRYSZCZENKO

I znów ruszyła przed siebie mając zamiar odszukać przełęcz której znała jedynie nazwę. Wybrała drogę kierując się przeczuciem, bo nic innego jej nie pozostało. Czy też lepiej było powiedzieć, że wybrała ją „na ślepo” a jedyną przesłanką było udać się jak najdalej od Szymona. To był dobry plan.

Miasto ruin opuściła dwie godziny później i znalazła się na szerokiej, zabłoconej, zniszczonej drodze. Pasie czarnego błota przecinającego piętrzące się skały u stóp których rosła zielona trawa. Kiedyś okolica musiała być bardziej cywilizowana, tak sądziła Lidia.
Widziała nawet po prawej stronie od miejsca w którym się znalazła, wejście do jakiejś jaskini – zbyt regularne jak an dzieło przypadku. Tu i ówdzie z gruntu sterczały ostre skały, jak samotni wędrowcy pochwyceni przez błoto.

Powoli zapadał zmierzch a ona zaczynała znów marznąć. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła. Sama, w nieznanym sobie miejscu czy nawet świecie, bez zapasów które pozwoliłyby jej przetrwać w nieprzyjaznych warunkach.

Musiała podjąć decyzję gdzie iść dalej – czy skręcić w stronę jaskini czy podążyć dalej błotnistym szlakiem, korzystając z tego, że jeszcze przez jakiś czas będzie na tyle jasno, że nie powinna sobie połamać nóg przy wędrówce w tak zdradliwym terenie.

Nagle zauważyła jakieś poruszenie.

Na jednej ze skał pojawił się dziwaczny stwór. Był wielkości jamnika i przypominał skrzyżowanie pękatego pająka, nietoperza, ryby i kameleona. Oraz wielu innych gatunków. Niezgrabnie siedział na kamieniu i przyglądał się Lidii gadzim, pozbawionym inteligencji i bystrości spojrzeniem.

Kolejne dziwactwo tego obłąkanego świata.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA i ENOCH OGNISTY

Po bitwie zapanowała cisza. Me’ghan próbowała przywrócić do życia Wachlarza, ale nawet jej lumina nie mogła nic poradzić na śmierć. I chociaż gorzko było przełknąć smak porażki, znali odpowiedź. Było za wcześnie. Wachlarz nie wiedział kim jest. Nie wiedział, jakimi mocami włada. Nie odzyskał swojej luminy ani tożsamości. Me’Ghan i Enoch przynajmniej rozbudzili swoje moce. Wachlarz nie zdołał tego zrobić.

Był martwy. Trup. Tak po prostu. Z winy Enocha, który zerwał negocjacje nim na dobre się rozpoczęły. Z winy Me’Ghan, że nie zrobiła niczego, aby temu przeszkodzić. Z winy Ludu Nar, który pragnął wojny i krwi by w końcu dopełnić Przysięgi. Tylko że zrozumienie tego, co się wydarzyło i jak okrutne było nie mogło przywrócić życia jednemu z Wieloświatowców.

Me’Ghan spojrzała na swoje ubabrane krwią dłonie i widok ten był dla niej dziwnie obojętny. Kiedyś poświęciła o wiele więcej aby osiągnąć swój cel. I mimo, że żal dławił jej gardło, że nie zdążyła poznać na nowo kogoś, kogo niegdyś nazywała przyjacielem, nic już nie mogła zaradzić. Pośpieszyli się. Wybrali wojnę i ponieśli pierwsze straty. Zapłacili pierwszą cenę krwi.

Nagle stojący obok Enocha wojownik z Ludu Nar wydał z siebie dziwny dźwięk i … Wieloświatowiec ujrzał, jak stojący obok niego barbarzyńca wybałuszył oczy a … na jego ciele pojawiają się rany. Z porozcinanego korpusu bryznęła krew i oszołomiony mężczyzna upadł z cichym jękiem w błoto, pośród trupy Szarpaczy. Za nim upadło dwóch kolejnych.

- Kurwa! – wykrzyknął Var Nar Var. – Stos! Ktoś rzuca zaklęcia na stos! Za mną!

Jego ryk poniósł się przez pobitewne pole. I wtedy wydarzyło się coś jeszcze. Ziemia jakieś pół mili rozbryznęła się tak, jakby ktoś rozerwał ją od środka i z wyrwy zaczęły wyłazić dziwaczne monstra.

- Drążyciele! – Var Nar Var warknął groźnie. – Enoch i Me’Ghan! Pędźcie do Stosu i zobaczcie, co tam się dzieje. Weźcie kilku wojowników do pomocy i ciało Wachlarza. Drążyciele zjadają trupy! Albo, jeśli wolicie, zostańcie tutaj z częścią armii i stawcie czoła tym kreaturom a ja zajmę się Stosem i tym, co tam się dzieje. Decydujcie, byle szybko!

Drążyciele byli coraz bliżej. Setki rozszalałych kreatur pędzących w stronę szykujących się do walki wojowników z Ludu Nar. Słyszeli jak biegnące monstra wydają z siebie dziwaczne pokrzykiwania przypominające dzikie świnie ryjące w błocie.

Wróg był na tyle blisko, że mogli dostrzec ich przygarbione ciała w kolorze posoki, żółte ślepia i paskudne mordy wypełnione jeszcze paskudniejszymi zębiskami.

Drążyciele nie były dużymi stworzeniami. Mierzyły może półtora metra, ale wydawały się niezwykle silne.

I wtedy Wachlarz kaszlnął, rzygnął krwią i usiadł na pobojowisku, oszołomiony i zagubiony.

Spojrzeli na niego jednocześnie a wtedy… wtedy na ich oczach Wachlarz rozsypał się w kupę cuchnącego, rozpływającego się szlamu.

I przez chwilę, za nim ujrzeli cień. Wysmukły, wąski, amorficzny cień. Ale jeden element zauważyli bardzo dobrze. Białą, połyskującą maskę, która znikła tak samo jak się pojawiła na pobojowisku.

- Decydujcie! To chyba Maska jest przy Stosie!


KENT OD OSTRZA

- Panie, mój dzielny panie – Sopor zaśpiewał/zaśpiewała te słowa przechylając dziwacznie łysą głowę i wpatrując się w Kenta siedzącego na drewnianym tronie. – Potrzebujemy ofiary, ale nie znajdziemy nikogo żywego w Puszczy Mor’Ghul. Musisz wstać. Musisz się obudzić. Powrócić do świata żywych. Znaleźć ofiarę i wrócić tutaj. Pożywić się ciałem i krwią wybrańca bądź wybranki.

Słowa służki docierały do Kenta. Oszołomienie minęło. Znów był tu i teraz. Ten sam, a jednak odmieniony. Jakby zapomniał kim był wcześniej, lecz nie wiedział kim ma być teraz. Zagubiony gdzieś między tymi dwoma chwilami zrozumiał, że tu i teraz kształtuje swój los, kształtuje samego siebie. Był niczym kula wosku w rekach dziecka. Można było z niej ulepić coś nowego.

Sopor coś śpiewał. Kent znał tę pieśń.

Znał jej słowa. Mroczne. Ponure. Surowe. Okrutne. Jak on sam gdy trzymał miecz w dłoniach.

Luenn!

To imię było niczym drogowskaz. Musiał wrócić do Luenn. Do świata żywych.
Znał drogę! Poczuł ją – jej zew spomiędzy martwych, powyginanych drzew tej ponurej, zgniłej puszczy w którym każdy oddech był pełen martwiczych wyziewów. W której gniły nie tylko liście, pnie i korzenie, ale również sama ziemia. Miejsce przeklęte przez Potęgi. I dom dawnego władcy. Tyrana. Kogoś, kogo zdetronizował Dominator, którego zdetronizował Maska. Maska, któremu pomógł zasiąść na tronie Dominium. Maska, który był mu niegdyś przyjacielem, póki trucizna władzy nie pochłonęła go na zawsze.

Kent wstał. Wiedział, że musi stawić czoła Masce. Odebrać mu władzę, którą podarował.

Musiał wrócić do Luenn. Chciał? Musiał? Nie wiedział.


ARIA TARANIS

Stanęła nad krawędzią zastanawiając się, jak wysoko może być wzniesiona twierdza zwana Gniazdem. I uznała, że bardzo wysoko.
Wiatr szarpał jej włosy, smagał twarz ulewą, próbował cisnąć w dół, w otchłań. Deszcz siekał jej ciało ostrymi, zmarzniętymi kroplami, boleśnie obijając odsłonięte kawałki ciała.

Błyskawica uderzyła nagle. Prosto w Arię, która krzyknęła dziko. Nie z przerażenia. Wręcz przeciwnie! Z nagłego uczucia potęgi, jaka przetoczyła się przez jej myśli.

Znów miała wizję. Tym razem wyraźnie z przeszłości.

Widziała wyżynę smaganą przez deszcze i smaganą przez błyskawice. Widziała wielkie, dziwne bestie kroczące przez ten apokaliptyczny lecz dziwnie jej bliski krajobraz. Monstrualne, przypominające ogromne jaszczury kreatury dźwigały na stwardniałych grzbietach … wioski. Po cztery czy nawet więcej domostw, stłoczonych blisko siebie. A pośród tych przypominających grzyby chatach zrobionych z kości, skór i skorup, siedziała… Aria.

Była małą dziewczyną, ale wiedziała, że to ona. W drobnych dłoniach trzymała … błyskawicę, która żyła pomiędzy ej palcami ukształtowana w … motyla ze skrzydłami przypominającymi wyładowania atmosferyczna.

Z cienia jakie dawały dachy, po których spływały strugi deszczówki, przyglądały się jej dziwne postacie. Troje ludzi i stwór o dziwacznej, przypominającej muszę głowie.

- Nie zapomnij siebie i swoich bliskich…

Słyszała jego głos. Odbijający się echem pośród burz i błyskawic.

- Nie zapomnij.

Imię. Znała imię tego stworzenia. Tej Potęgi. Boga. Przybył do niej, gdy była dzieckiem. Tutaj i w pięciu innych miejscach. Wieloświatowa. Skazana na wędrówkę bez końca. Pośród krwi i cierpienia póki….

- Oculus… - to było Imię Potęgi.

Niewielu je znało. Niewielu potrafiło wymówić.

I wtedy zobaczyła kolejnego rycerza. Ubrany w taką samą zbroję jak Ravennevar, ale nieco wyższy i mocniej zbudowany wyglądał jak starszy brat tamtego.

Zbliżał się do niej przez deszcz z dłonią na do połowy wyciągniętym mieczu.

- Ariu Taranis! Zaklinam cię, nie odrzucaj sojuszu który może zmienić oblicze tego świata I wielu innych!


TOBIAS GREYSON

Zatańczył ze śmiercią.

Zawirował w czerni. Czując, jak czerń go wsysa.

Leżał pośród trupów. Wzdęty baniak gazów w gnijącym mięsie. Pośród wiosek. Miast. Miasteczek. Aglomeracji. Skupisk ludności które miały jedną wspólną cechę. Były pełne trupów.

A potem poderwał się, krzyknął, rzygnął krwią i wnętrznościami, i gdy ujrzał co zwrócił, znów zamknął oczy. A kiedy je otworzył pierwszym co poczuł był zapach zgnilizny. Leżał na brzegu jakiegoś bagniska. Zniknęła bitwa i rzeź. Zniknął ból.

Leżał w … swoim stroju akrobaty. Ubłoconym, tak jakby zanurzył się w błocie, co było w istocie prawdą.

Pierwszym, co ujrzał oprócz przegniłych drzew, zamulonej i nie wiadomo jak głębokiej wody wypełnionej pijawkami, pajęczyn i spasionych, paskudnych pająków wielkości ludzkiej dłoni czających się na swe ofiary, grzybów i robactwa był niewielki dom na środku bagniska.

Do chaty wiodła droga zrobiona z krzywych schodów, a w okienkach paliło się mętne świtało.

Gdzieś niedaleko coś chlupnęło w błoto. Jeszcze dalej rechotały dziwacznie żaby. A z jeszcze większej odległości doleciał go przeraźliwy pisk, jakby wyrwał się z gardła jakiegoś dzikiego ptaka. Lub dziecka. Tobiasa przeszył dreszcz.
I wtedy zobaczył jeszcze jedno źródło światła – garnek przed domostwem. A potem w oknie zamajaczył jakiś cień.
 
Armiel jest offline  
Stary 03-07-2017, 14:01   #168
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Przemianie towarzyszył jej ból, ostry ból, nie pierwszy i nie ostatni. Ból mocny, za mocny by go wytrzymała przeciętna osoba, którą była Celine Ren’Wave. Amerykanka przetrwała i ten ból. Nacierpiała się w tym Gnieździe już wystarczająco. Chciała w końcu odejść stąd i nigdy nie wracać, wiedziała, że popełniła błąd, największy w swoim życiu.
Po co ja się tu wybrałam z tą kobietą w masce - przez myśl przeszło dziewczynie. Po jaką cholerę tu przyszła? Po co w ogóle się zgodziła? Po co to wszystko? Chyba zaślepiła ją żądza władzy. Może chciała sama zabić Jónsa? Jedno było pewne. Pomyliła się, jak bardzo się pomyliła. Przypłaciła to niemal życiem.

Gdy się wzbiła w powietrze, od razu próbowała zapanować nad skrzydłami.
Cholera. Jak tym się steruje? - pomyślała. Zrobiła skręt w lewo i omal nie zaryła ryjem w skałę. Podniosła lotki i wtedy rozpętało się piekło, takie bardziej czarno-czerwone niż czerwone i gorące. Machała skrzydełkami jak popaprana i dziabała głową w stylu Zidane’a, ale nic to nie dało. Po prostu za krótko była krukiem.

Spadła z hukiem na ziemię przeistaczając się znów w dziewczynę. Ranną dziewczynę. Leżała obnażona, na zimnej podłodze. Z ran leciały jej strużki krwi. Pół przytomnym wzrokiem spojrzała na kroczącego tuż obok niej Jónsa. Coś wymamrotał, ale nie dosłyszała. Teraz nie miała jak się bronić. Już nie miała takiej szansy. Chciała się “potargować”, ale wyszło jej to na złe. Bardzo na złe. Zamknęła oczy. Na chwilę. Rozkoszując się luminą Bjarnlaug. Pewnie się z niej śmieje. Otworzyła je. Nadal tam stał posłaniec, mogła być tego pewna, skoro jeszcze nie odszedł. Teraz posłaniec już musiał zabrać ranną “Czystą falę” na spotkanie z Maską.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 03-07-2017 o 14:04. Powód: Drobna korekta
Adi jest offline  
Stary 03-07-2017, 21:28   #169
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Tobias popatrzył po sobie. Jego ręce wędrowały po klatce piersiowej gdzie dopiero co otrzymał ranę, która eksplodowała takim bólem, że nie zdążył oddać ciosu swojemu przeciwnikowi, tylko padł w tył tracąc zmysły zanim walnął o ziemię.

Nie wiedział ile czasu minęło kiedy ponownie zyskał czucie. Nie było to jednak przyjemne bo zaraz zgiął się w pół i zwymiotował przed siebie, na siebie i wszędzie wokół. Czuł się jakby wszystko co stanowiło jego wnętrzności zapragnęły znaleźć się na zewnątrz.

Nie wiedział ile to trwało, czy ułamek sekundy czy dłużej. Miał wrażenie, że zamknął na chwilę oczy i znalazł się tutaj.

Na błotnistej polanie przypominającej rejon Luizjany. Miał też widok na chatkę umieszczoną na wysokości i wielki garniec ustawiony na ogniu przed schodami.

Ran nie znalazł. Rzygać mu się już nie chciało.

Na sobie nadal miał niebieskie obcisłe wdzianko Tobiasa, akrobaty cyrkowego. Jego super strój.

“Jaki superbohater, taki super strój... Umarłem?” - zadał sobie naturalne pytanie jakie nachodziło człowieka w takich sytuacjach.

Nie potrafił jednak sensownie na nie odpowiedzieć. Nic ostatnio sensownego i dającego się wytłumaczyć nie wydarzyło się w jego życiu.

Był Wieloświatowcem cokolwiek to znaczyło.

“A może już nie jest?”

Kiedy zobaczył cień w oknie chatki czuł, że nie powinien tam iść. Nie wiedział jednak co innego może zrobić. Prawie nic nie pamiętał z życia Wachlarza i dopóki sobie nie przypomni był zdany na łaskę i niełaske spotykanych istot.

Liczył, że ta nie będzie chciała go oszukac albo unicestwić.

Ruszył. Wolno. Rozglądając się czujnie.

Zanim ruszył po schodach by wejśc do chatki zerknął co tam znajduje się w garncu. Był pewien obaw tego co ujrzy.

To była jakaś gęsta zupa czy sos, o dość nieprzyjemnej konsystencji i kolorze chociaż pachniała nie najgorzej. Zawartość kociołka gulgotała niezbyt intensywnie.
W wejściu do budynku pojawiło się dziwne stworzenie. Postać w kapeluszu która, po bliższych oględzinach, okazała się być czymś w rodzaju człowieka-grzyba. Wspierała się na lasce jak starzec
Stwór przyglądał się Tobiasowi.

Ten również przez chwilę przyglądał się postaci patrząc w górę w kierunku wejścia do chatki.
- Wybacz to najście - odezwał się w końcu - W sumie to nie wiem jak się tutaj znalazłem. Z kim mam przyjemność i gdzie jestem? - zapytał a po chwili dodał - Wybacz, nie przedstawiłem się. Zwą mnie Wachlarz.

- Jestem Glyth - dziwnie wypowiadał słowa. - Wachlarz… Wachlarz…. Hmmm… Nie wyglądasz na Wachlarza… Bardziej na Migotka… Motyla… Nie wiem… Ale Wachlarz… Nie…
Pokręcił dziwaczną głową nieprzekonany.

- No ja też się przez chwilę zastanawiałem skąd to imię, przydomek - uśmiechnął się - Co to za miejsce? Te mokradła jakoś się nazywają?

- Rozlewiska Gallanyth. Bagna Węży. Mokradła Grzybów. Bagniska Lyth. Różnie się nazywają. Ot, co.

- W sumie nie wiem po co zapytałem. Jakkolwiek by się nie zwały i tak ta nazwa mi nic nie mówi. Ot mokradła jak mokradła. Straciłem pamięć, a przynajmniej jej większość - podrapał się po głowie - Co skłoniło Cię by tutaj zamieszkać?

- Tu się wzrosłem. Tutaj mam swoją luminę. To mój dom. Najlepszy. Własny. Od grzybni.

- No tak Lumina. Fajna rzecz. Ja swoją gdzieś zapodziałem, nie pamiętam gdzie… - trochę czuł się jak głupek - Czy daleko stąd do ludu Nar albo do jakiejś bramy abym mógł się tam szybciej dostać? Niedawno odbyła się walka z siłami Maski i chyba będzie lepiej jakbym wrócił…

- Walka z siłami Maski? To nowość. A kto walczy z Maską?

- Ci sami jak zawsze. Lud Nar i Wieloświatowcy - rzucił krótko

- Kiedyś Lud Nar i Wieloświatowcy powołali Maskę na tron. Cóż za zmiany. Cóż za zmiany. Jednak faktycznie na naszych bagnach świat wydaje się być daleko. A co takiego się stało że Maska i Lud Nar i Wieloświatowcy stali się wrogami?

Postać zaciekawiła człowieka. Mówił z sensem i na głos wygłaszał wszystkie wątpliwości jakie nim targały.

- Mogę usiąść? - wskazał na pieniek leżący niedaleko garnca - Bo widzisz Glyth też się nad tym zastanawiałem. Obalono poprzedniego Tyrana i posadzono na tym tronie jednego z siebie i nagle trach zaczyna się zachowywać tak jak poprzednik. Tyran i despota. Zaczynają się te wszystkie przepowiednie, no wiesz Róża krwawi i tak dalej. Polowania na innych Wieloświatowców. Przysięga Ludu Nar i odwieczna wojna. Sam chciałbym to ogarnąć. Dowiedzieć się co się takiego stało, że Masce się w głowie pomieszało - nawet nie zauważył, że zarymował.

- A może to innym pomieszało się w głowach? Władza bywa jak pleśń. Potrafi zeżreć wszystko. Paskudna, trująca, niepotrzebna pleśń. Zabrudziła wszystko. A wiesz czemu? Bo Var Nar Var z Ludu Nar sądził, że zajmie tron w Cytadeli. Ale Maska była szybsza. Był szybszy? Nic tak nie boli jak utracona duma. Wiesz, co uczynił Var Nar Var? Nie pogodził się z wyborem innych Lordów. I spalił dzieci swojego plemienia, starców swojego plemienia, kobiety nie trzymające broni ze swojego plemienia. Żywcem. A ich ofiara uczyniła go i jego Lud prawdziwie nieśmiertelnymi. A potem Wieloświatowcy odeszli i został sam. Dzikus o pełnym popiołu sercu, który gotów był poświęcić cały swój naród dla urażonej ambicji. Ot. Tyle.

- Skąd tyle wiesz na temat Var Nar Vara? Poświęcił tych wszystkich ludzi po to żeby co? Stać się na równi z Maską? Strącić go z tronu, który niby należy się jemu? Jaki był tego cel? Po co to poświęcenie? Chcesz mi powiedzieć, że ta cała walka i krwawienie Róży jest tylko po to, że oni walczą o Tron? Reszta się nie liczy tylko oni? Jak mógłbym potwierdzić to co mówisz o Var nar Varze? - Wachlarz zasypał postać gradem pytań, które płynęły przez niego pod wpływem słów Glytha.

- Wiem, co słyszałem. Nie wiem, ile w tym prawdy. Ile kłamstw. Ale powiem ci, mój gościu który podajesz się za Wachlarza, że jestem poddanym Maski. Ja. Mój ród. Przodkowie. I nie jest to zła władza. Na pewno nie jest okrutnym szaleńcem jak Dominator. Chce pokoju, ale ludzie pokroju Var Nar Vara i jego popleczników zrobią wszystko, by pokoju nie było. Ale co ja tam wiem. jestem tylko starym grybhargem. Niewielu uznaje nas za mądrych i wartościowych. Może i mają rację.

Spojrzał na Wachlarza jakby podjął jakąś decyzję.

- Zjesz ze mną kolację? - zaproponował.

- Z chęcią. Mam duże zaległości w poznawaniu sposobu władzy Maski. Może opowiesz mi coś więcej na jej temat. Bo jeszcze Ci nie mówiłem ale zdążyłem się zapoznać z jej fragmentem ale strasznie jestem ciekaw co mi opowiesz o rządzeniu Maski podczas nieobecności Wieloświatowców - Tobias zaczął obserwować towarzysza rozmowy. Mógł stanowić zagrożenie dla niego ale mimo wszystko ciekaw był zdania poplecznika Maski. Był Wachlarzem tym o którym tak niewiele wiedziano.

Cholera sam o sobie mało wiedział.

Stwór zszedł na dół. Nie był tak niski, jak się wydawał. Był gdzieś o głowę wyższy od Tobiasa. Podreptał do garnka, wydobył ze skrytki dwie drewniane miski i łyżki, a potem nalał do nich porcję bulgoczącej potrawy. Podał miskę Greysonowi a potem, ze swoją porcją, usiadł na pieńku w pobliżu ogniska. Wskazał inny pieniek człowiekowi.

- Jedzmy. Rozmawiajmy. Czemu mówisz o Masce jak o kobiecie? Czyżbyś znał jej, jego płeć? To zagadka nad którym od stuleci wielu łamie sobie głowę. Jakby to, co człowiek ma w portkach miało jakiekolwiek znaczenie. Wasza rasa bywa dziwna przez te … popędy. Wykopuje doły do których wrzuca od urodzenia innych.

Zaczerpnął łyżką jedzenia i przełknął.

- Skosztuj - zachęcił. - To potrawka z żab, żółwi i bagiennego porostu. Smaczna. Pożywna.

- Ponieważ to słowo jest rodzaju żeńskiego. Tak wynika z nauki o słowach… - wyjaśnił pokrótce - Pewnie nie powinienem jeść bo żyjemy w czasach gdzie każdy może stanowić zagrożenie i chcieć otruć drugą osobę ,ale cóż zaryzykuję. I tak wegetuje w dziwnym niezrozumiałym dla mnie stanie. Poproszę - skinął w kierunku garnka. Poczekał, aż istota nałożyła mu danie do drewnianej miski.

- Opowiadaj zatem. Stań się proszę dla mnie księga dziejów Maski po wstąpieniu jej na Tron - popatrzył w kierunku dania a potem zanurzył w niej łychę i najpierw dmuchając na danie, wyglądające nawet całkiem dobrze włożył je do ust i przełknął.

Smakowało znośnie. Ani dobrze, ani źle. Po prostu znośnie. Mięso, jeśli nawet jakieś tam było, zostało rozgotowane.

- Maska zajął, zajęła miejsce po Dominatorze, który wcześniej obalił Tyrantha, który zdetronizował Jednowładcę, który zgładził i zajął miejsce Lorda Burz. Koło się toczy. Cykle zmieniają. Jeden władca Dominium zastępuje innego. Kiedy Maska zdobył Tron zajął się porządkowaniem spraw. Lecz Dominium nie może zostać uporządkowane. Zbyt wielu w nim władców Domen. Zbyt wielu Lordów. Z czasem każdy szuka sposobności. I nowy władca, jeśli chce utrzymać się przy władzy musi … robić rzeczy. Dominować. Używać luminy i armii. Sięgać po moce jakie daje Tron. A im częściej to robi, im bardziej zacieśnia obręcz na szyi, tym szybciej podnosi się bunt. Maska nie jest ani złym ani dobrym władcą. Lepszy niż Dominator czy Tyranth, ale jednak jest władcą który nie dzieli się władzą. Dokonał wielu dobrych rzeczy. Dokonał wielu złych. Władca, jak władca. Dominium potrzebuje pana lub pani. A teraz jest czas Maski. Za chwilę zapewne zostanie obalony czy też obalona i Koło znów zacznie się obracać. Co chciałbyś jeszcze wiedzieć?

- Hmmm - zamyślił się przez chwilę by odezwać się w końcu - Zrobił coś za co musi mi odpowiedzieć prędzej czy później. To tyle w sprawie jego polityki. Cholera nawet nie pamiętam czy ją wcześniej lubiłem czy nie. Teraz jest mi coś winna i zapłaci prędzej czy później. Ci wszyscy Łowcy o mentalności krwiożerczych zwierząt to jak rozumiem naturalna sprawa w polityce Maski? Zresztą - przerwał by dokończyć strawę - nie jest ważne kim się otacza. Powiedz mi proszę zatem więcej o Var Nar Varze. Jakim jest władcą domeny? Co masz na poparcie tego stwierdzenia, że poświęcił swoich ludzi by dojść do władzy? Wokół w Dominiach wiedzą, że zbiera siły, że jest w stanie jako jedyny przeciwstawić się Masce, która jak trafnie wskazałeś zacieśnia obręcz na szyi. Jest więc wybawieniem na zmęczenie władza Maski.

- Wszyscy wiedzą, co zrobił Lud Nar - wzruszył ramionami. - Śpiewa się o tym pieśni, opowiada historię. Zresztą, jeżeli jesteś tym, za kogo się podajesz, byłeś tam podczas rytuału. To Simeon Czarne Drzewo, Enoch Ognisty, Bjarlnaug Córa Jósa i Me’Ghan ze Wzgórza umyślili to paskudztwo. To oni prowadzili ludzi na stos. Tacy już są Wieloświatowcy. Nie oceniają niczego w kategoriach jednego świata. Ich lumina dała moc Rytuałowi. Dzięki nim Var Nar Var wyrósł na jednego z potężniejszych Lordów Domeny. Ale mówią że nie tylko on ma apetyt na władzę. Zresztą, jeśli chcesz znasz moje zdanie, to każdy byłby lepszy od niego. To szaleniec. Dzikus. Zwierzę bez uczuć. A jego Lud jest taki sam. Obłąkani mordercy. Wolą zabijać niż szukać porozumienia. Zerwą każde rozmowy. Zburzą każdy rozejm. Zniszczą każdego, kto będzie myślał inaczej niż oni i ich wódz. Zresztą, co można powiedzieć o ludziach, którzy pozwolili wymordować swoje dzieci, żony, matki, ojców, dziadków i babcie by żyć wiecznie? To oni, a nie posłańcy Maski mają mentalność krwiożerczych zwierząt. A jeśli uważasz, że władza Ludu Nar nad Dominium jest wybawieniem od rządów Maski to powiem ci, mimo żeś mój gość, że jesteś głupcem. Maska nie jest złem. To wściekłość Var Nar Vara stanie się przyczyną prawdziwego zła.

Tobias słuchał wypowiedzi stworzenia w ciszy i zaciekawieniu. Nie wiedział już co myśleć. I on miał wiele wątpliwości. W tej chwili, na tym etapie swoich wspomnień na pewno nie byłby w stanie choćby wspomnieć o takim pomyśle jak poświęcenie dzieci, kobiet i starców własnego ludu. Nadal operował chyba ziemskimi uczuciami. Pewnie powinien być wypruty z uczuć, jedynie pragmatyczny i dążący do celu za wszelką cenę tego co sobie obmyślił. Był jednak inny. Przynajmniej teraz póki nie odzyskał Luminy, póki pamiętał tak mało

- Opowiedz mi prosze o Wieloświatowcach, o tym jacy byli kiedy walczono z Dominatorem? Jaki ja byłem. Ja postrzegano Wachlarza? Z kim stawał? I jaki był jego stosunek do Maski. I powiedz mi jeszcze jedno Glyth…. jaka jest twoja rola i rola tego miejsca, że się tutaj znalazłem?

- Wieloświatowcy to istoty potężne. Nie tak potężne jak Potęgi, oczywiście, ale w odróżnieniu od nich Wieloświatowcy są potężni inaczej. Oni po prostu mają luminę inną niż wszyscy. Opiera się na tym że mogą ignorować prawa świata i światów. Mogą czynić więcej niż zwyczajni Siewcy i Dawcy. A Wachlarza. Mówili o nim, że był zwinny jak wiatr i że rządził wiatrem. Mówili o nim, że był w kilku miejscach jednocześnie. Jakby nie był jeden, lecz wielu i jednocześnie. Jak kolonia, jeśli wiesz co mam na myśli. Kolonia fungarów. To był straszny wojownik, jak wszyscy Wieloświatowcy. Związany z Ludem Powietrza, bo do nich najbardziej pasował. Z Domeną Pani Wiatru i Pana Orkanów. Ale ta dwójka źle wyszła na sojuszu przeciwko Dominatorowi. Polegli podczas Wielkiej Rzezi. Oboje. A ich lud poszedł w rozsypkę i zapomnienie. Z Wietrznego Dworu zostały już tylko ruiny w których straszą zimne przeciągi. Tak to bywa z tymi, o których zapomina historia. Tak to bywa.

Poskrobał łyżką w misce. Westchnął.

- Wiesz, gdzie znajduje się twoja pamięć? Czy nie wiesz?

- Nie wiem - szepnął cicho jakby nieobecny. Wspomnienie o Ludu Powietrza, Wietrznym Dworze, Pani Wiatru i Panu Orkanów nie otworzyło żadnego wspomnienia ale…. ale poruszyło strunę emocji w jego sercu. Strunę smutku i tęsknoty. Patrzył w tlący się nadal pod garnkiem ogień i kurczowo trzymał pustą już drewnianą misę z której dopiero co zjadł paćkowatą strawę.

Może to i głupie ale zrobiło mu się w tej chwili żal jego samego. Nie mógł bowiem nawet zapłakać czy choćby ulotnie musnąć wspomnień dotyczących zapomnianego Ludu Powietrza. Bo ich nie miał. Mógł tylko reagować na słowa, które wiedział, że powinny wiele znaczyć.

Milczał.

- Maska je ma. W swojej Cytadeli. Tak mówią. Trzyma was, Wieloświatowców. Dawnych was w swoich podziemiach. W miejscu za zamkniętymi drzwiami przez które nikt nie uciekł. Tam są wspomnienia Wieloświata. Tak mówią. I może zainteresuje cię jeszcze jedna historia. Niedaleko stąd była wieś. Osada na skraju bagien. Jednej nocy odwiedził ją mężczyzna. Przyniósł śmierć i zniszczenie. Nikt nie przetrwał tych odwiedzin poza kilkoma duchami które opowiedziały innym tę opowieść. Tym mężczyzną był Simeon Czarne Drzewo. On sam. Najpotworniejszy spośród Wieloświatowców. Bestia i wąż.

- Każdy ze Światów ma taką Bestię-Węża. Co zatem z nim? Uracz mnie opowieścią o nim bo na pewno nie wspominasz go bez powodu.

- To potwór. Jak wielu z Wieloświatowców. Nie miał nigdy zahamowań. Robił co tylko chciał.

- Ale inni tolerowali jego wybryki bo był im jakby bratem… jak rozumiem? Czemu nie zniszczyli jego skoro był takim nieprzewidywalnym okrutnikiem? Czekaj ja muszę sobie poukładać wszystko skoro do swoich wspomnień raczej dostępu nie mam. Było ilu Wieloświatowóców? Wachlarz, Kent od Ostrzy, Ten Simeon Czarne Drzewo, Meg’han, Enoch Ognisty, Szalona Dox… Córa Jósa. Maska. Kto jeszcze? A tak, była jeszcze dwójka, która poświęciła swoje życie i oddała Luminę by zniszczyć Dominatora. Jeszcze ktoś?

- Szalona Dox, Enoch Ognisty, Kent od Ostrzy, Córa Jónsa, Celine Ren’Wave, Niebieski Ptak, Wachlarz, Burzowy Pomruk i Simeon Czarne Drzewo. I dwójka o której wspomniałeś, a którą nazywają Męczennikiem i Męczennicą. Ich prawdziwe imiona spłonęły na stosie na którym oddali swoje życia, by zatrzymać potęgę Dominatora.

- W opowieściach jakie słyszałem pojawia się Zdrajca. Mowa o tym Simeonie? Czy raczej o Wachlarzu. Bo tak nazwał mnie jeden ze sług Maski. Nazwał mnie Zagubionym Zdrajcą.

- Każdy już opowiedział jakąś historię. Ale ona jest jak pisana patykiem na błocie. Szybko znika. Ja nie znam prawdy. Nie wiem czy ktokolwiek w Dominium, poza Potęgami, ją zna. Musisz odszukać mądrzejszych ode mnie jeżeli chcesz odpowiedzi. Dokładki? Przyznam się, że jedna miska bagiennej polewki to dla mnie za mało. Na starość robię się łakomy. Ale może dlatego, że poza jedzeniem niewiele przyjemności zostaje na starość.

- Nie dziękuję. Najadłem się - dodatkowo pokręcił przecząco głową - Dlaczego wspomniałeś o tej wiosce niedaleko stąd i Simeonie?

- Myślałem, że cię to zainteresuje. Skoro jesteś Wieloświatowcem.

- I jak słyszysz zainteresowało. Dawno to było? Duchy mówiły jaki był powód tego co zrobił? Czy tylko kaprys? - Wachlarz drążył temat.

- Niestety, nie wiem. Mówię tylko to co słyszałem od moich gurriczi. Sam nie byłem na miejscu. Nie potrzebuję opuszczać domostwa i mojej okolicy. Nie potrafię ci pomóc w tej sprawie

- Rozejrzę się tam choć bez Luminy pewnie nic się nie dowiem. Chyba, że to sprawa przed wielu wielu lat… ? Jest jeszcze coś. Gdybym chciał odwiedzić ruiny Wietrznego Dworu to jak tam trafię?

- To daleko stąd. W Górach Huraganowych. Po drugiej stronie Dominium. Musisz iść tam gdzie wstaje słońca, aż zajdziesz.

- A to miejsce w którym zabił życie Simeon? - mimowolnie Tobias spojrzał w górę gdzie między gęstymi drzewami kryło się niebo.

- Bliżej. Na skraju mokradeł. Dzień drogi jak się zna ścieżki. Godzina, jak się nie zna. Tyle trzeba czasu by się utopić. Średnio.

- Czy ktoś pokazałby mi ścieżkę? - ponownie spojrzał w kierunku Glytha.

- Ktoś się znajdzie. Tak umyślam. Ale nie po nocy. Po nocy to się nie chodzi.

- Taaak. Jak już sobie tak miło rozmawiamy a twoja wiedza jest szersza niż moja, to może powiesz mi to co wiesz na temat Luminy? - były akrobata drążył tematy, które były dla niego ciemną plamą wspomnień.

- A co tutaj można powiedzieć - grzybolud łypnął na niego dziwnie swoimi błyszczącymi jak punkciki światła oczami. - To moc. Mają ją Siewcy. Mają Dawcy. Mają Czujący. Każdy własną, inną, czasami nawet niepowtarzalną. To dar Potęg. Tchnienie ich niewyobrażalnej mocy. Oddech Potęg. Westchnienie Potęg. Pierd Potęg. Różnie mówią. Wiemy, że istnieje. Wiemy, że opływa Dominium i Wieloświaty. Niewidzialna lecz prawdziwa. Pozwala tym, którzy ją mają czynić rzeczy, których inni nie uczynią. Czynić magię, jak mawiają prostaczkowie nie pojmujący czym naprawdę jest posiadanie Luminy. Tej cząstki samej Potęgi.

- Nie powiem, przydałby mi się teraz taki pierd Potęg - uśmiechnął się blado odstawiając na ziemię pustą miskę - Jaka jest różnica między tymi Siewcami, Dawcami czy Czującymi? - podpytał.

- W rodzaju Luminy. Siewca potrafi zmieniać to, co wokół niego lub siebie. Dawca, potrafi dawać moc innym. A Czujący po prostu wyczuwa i widzi różne rzeczy. Wieloświatowcy mają jednak Luminę obejmującą wszystkie trzy aspekty. Są też tacy, którzy łączą w sobie dwa z nich. Zależy od … Nikt w sumie nie wie od czego. Pewnie od kaprysu Potęg. Chociaż nie wiem czy one miewają kaprysy.

Wachlarz pokiwał głową
- Jak rozumiem Luminy można pozbawić, wyssać ją z nosiciela. Czego jestem przykładem? - zastanawiał się bowiem w jakim stanie on wegetuje. Wiedział, że nie może to być jedynie spowodowane utratą pamięci. Musiało być coś jeszcze. Porównując go do Enocha czy Meg’ghan czuł się słaby. Miał przebłyski swojej dawnej potęgi jak przy ominięciu cierniowego muru, jednak był słaby, czego przykładem była ostatnia potyczka.

- Tak. Można to zrobić. Me’Ghan ze Wzgórza była tego mistrzynią. Można też ją ukryć. Podzielić. Można ukierunkować. Zakląć w przedmiocie. W zasadzie można z nią zrobić wszystko bo sama w sobie nie przestrzega żadnych reguł poza tymi, którymi jesteśmy w stanie z niej korzystać.

- A czy tą ukrytą można jakoś wyczuć? Skoro się nie pamięta gdzie została ukryta… Bo nie sądzę by wraz z pamięcią trzymała ją Maska…? - przeniósł wzrok z tlącego się ognia pod garncem na grzyboluda.

- Nie mam pojęcia. Ja mojej nie ukrywałem, nie zgubiłem, nie rozdzielałem. Po prostu mam, czerpię gdy potrzebuję. Z rozwagą i rozsądnie bo nie jestem jakimś tam wielkim Siewcą. Ot, taki jakich wielu w Dominium.

Skinął głową.
- Nadal się zastanawiam co mnie tutaj do ciebie przygnało? Znaliśmy się już wcześniej? - Grayson postanowił odnaleźć kolejny puzzel swojej pamięci

- Nie. Pierwszy raz widzę człowieka od dłuższego czasu. Rzadko tutaj się zapuszczacie. A czemu tu jesteś? To chyba odwieczne pytanie jakie zadaje sobie twoja rasa? Tak słyszałem.

- Zapewne. Ja dopiero co wyrzygiwałem swoje wnętrzności pokonany w walce z armią Maski a potem znalazłem się tutaj… Głowa mnie od tego wszystkiego boli. Słyszałeś kiedyś o Saskiji? Wężowej dowódczyni Maski? Coś o niej wiesz więcej ponad to, że służy Masce? - kontynuował rozmowę.

- Nie - pogmerał łyżką w misce. - Ja trzymam się z daleka od innych. Wiem tyle, co dzieje się na bagnach i w okolicy. Nie będzie ze mnie pożytku gdy będziesz pytał o sprawy odległe i bieżące. Po prostu żyję tym co tutaj i teraz i tym, co było dawno i minęło. Niczym więcej.

Pokiwał ponownie głową dając znać, iż przyjął wyjaśnienie do wiadomości.
- Musiałeś zatem przerazić się tym, że tak blisko Ciebie pojawił się Simeon? - ponownie Wachlarz zmienił temat w tej rozmowie, niczym wiatr podczas burzy.

Stwór wzruszył ramionami. Zalśnił oczami. Jadł.

On również zamilkł. Myślał o tym co usłyszał, analizował. W sumie nie do końca wiedział co powinien robić. Miał kilka pragnień. Zobaczyć Wietrzny Dwór, choćby był najbardziej smutnym i pustym miejscem we wszechświecie. Miał ochotę porozmawiać z Saskiją bez żadnych świadków, nawet myślał o tym by odwiedzić siedzibę Maski skoro ponoć miała takie neutralne zamiary względem Wachlarza. Chciał “porozmawiać” z duchami wioski jaką pozbawił z życia Simeon, myślał o tym by w jakiś sposób poznać to co myślą duchy ludu Nar niesieni na ofiarny stos Enocha i zaklęci przez Córę Jónsa. Był tylko jeden problem. Jeden. Niewielki a jakże kładący te wszystkie myśli w wątpliwość.

Czuł się na to za słaby.

Czuł się jak człowiek rzucony do fantastycznego świata.

Słaby człowiek.

Wstał i przespacerował się kilka kroków od miejsca gdzie siedzieli.
“Nie siedzieć. Nie czekać. Działać” Tak by chciał.
Westchnął.

- Czy mimo wszystko, że zapadł już zmierzch ktoś mógłby mnie poprowadzić do tej wioski? Ja nie jestem zmęczony a i pewnie gdyby tak było to i tak bym nie zasnął. I jeszcze jedna rzecz. Czy tutaj gdzieś w pobliżu jest Brama do szybszego podróżowania?

- Tunel? Chodzi ci o tunel, tak?

Skinął potakująco głową.

- Jest. Godzinę drogi stąd. Ale pójdziemy w dzień. Tam, jeśli chcesz, ja mogę cię zaprowadzić.

- Po tym jak zobaczę to miejsce zniszczone przez Czarne Drzewo skorzystam z Twojej pomocy w odnalezieniu tunelu - stanął i wpatrywał się w Glytha - A teraz zanim udasz się na spoczynek opowiedz mi to co wiesz na temat Wietrznego Miasta, Ludu Powietrza, Pani Wiatru i Pana Orkanów…. Proszę.

- Tyle co powiedziałem. Oprócz tego, że kiedyś to było wspaniałe miejsce. Pełne szczęśliwych istot. Chociaż niezbyt bystry. Pięknie śpiewali. Pięknie muzykowali. Mieli skrzydła. I głowy pełne pomysłów. Miliony na dzień. A potem przyszła wojna z Dominatorem i przestali mieć głowy. I tyle.

- Taaa….
“Ot i tyle z pięknych wyobrażeń o Ludzie który zapewne pokochałem” - pomyślał smutno a potem dodał już na głos.
- Nie będę Cię więcej męczył pytaniami. Przynajmniej nie dzisiaj. Poza jednym. Gdzie mogę odpocząć by doczekać świtu?

- A w mojej chacie lub tutaj, przy ogniu.

- Posiedzę sobie jeszcze tutaj. Najwyżej przyjdę jak zmarznę - rzucił, usiadł na miejscu jakie zajmował dotychczas i zamilkł wpatrując się w otaczająca go przyrodę.

- Jeszcze jedno - odezwał się kiedy stwór ruszył ciężko sapiąc w kierunku swojej chatki na drzewie - czy wiesz jak mogę odnaleźć swoją Luminę?

Wachlarz patrzył w napięciu na plecy Glytha.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 04-07-2017 o 20:52. Powód: szyki itp. niszczenia powtórzeń
Sam_u_raju jest offline  
Stary 07-07-2017, 16:55   #170
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Tak jak myślał. Negocjacje były grą na czas, a nie faktycznym dążeniem do porozumienia. Gładkie słówka gładkolicej Sasisji sączone w ich uszy kuszącym wezwaniem pokoju były nikczemnym łgarstwem. Trucizną sączoną w ich uszy, by spowolnić i osłabić. Gdyby ulegli tej pokusie, teraz mieliby przed sobą nie tylko drążycieli ale i wcześniej już pokonaną armię. Tylko czy to cokolwiek zmieniało? Żołnierze Nar zmieniający się w trupy wieścili początek końca. Musiał to zmienić.
- Za mną! Mamy Maskę do zarżnięcia! - krzyknął i nie oglądając się by sprawdzić kto podąży za tym wezwaniem, popędził w kierunku stosu zagrożonego przez knowania ich zaprzysięgłego wroga. Wymęczone walką płuca raz jeszcze wciągnęły powietrze i zapłonęły ogniem, lecz innym niż ten znany mu gdy był piłkarzem. Bardziej niż mieszanka sterydów anabolicznych i koktajlu z hormonów, mocniej niż prochy i wszystko czego w życiu spróbował, lumina dała w łeb zmęczeniu i znowu wystrzeliła go w kosmos.
- Do mnie tutaj, kurwa! Do was mówię pokurcze jebane - wrzasnął do rdzawo-gliniastej erupcji podziemnych niziołków - To ze mną chcecie się spotkać! - wrzeszczał, choć nie miał ochoty na walkę tutaj i teraz. Siły wolałby zachować na Maskę. Wiedział jednak, że inni, nie obdarzeni luminą, nie nadążą za nim. Musiał im otworzyć drogę, bo inaczej sam musiałby stawić czoła Masce. Nie zwalniając skręcił nagle w kierunku zalążka organizowanego przez drążycieli szyku i zbierając wszystkie siły huknął przed nimi obuchem topora w ziemię. “Lumino przybywaj” myśl łagodna pośród rwetesu i chaosu innych trwała tylko chwilę, lecz była jak katalizator. Huczący w nim ogień skoczył do góry, dałby słowo, że do granic atmosfery, po czym zebrany w potężną pięść runął w punkt gdzie topór zetknął się z ziemią. Strumień ognia rozprysł się i zmierzwioną falą czarno-czerwonych płomieni popłynął przez szeregi wrogów. Ciała natychmiast zajęły się ogniem. Czerniejąca w żarze skóra obłaziła z ciemniejącej czerwieni mięsa, a powieki zwijały się niczym kartki papieru odsłaniając eksplodujące oczy. Powietrze wypchnięte ogniem cofnęło się po chwili, przynosząc nozdrzom Enocha zapach palonego mięsa, za którym podążał dziki wrzask bólu. Radość jaką poczuł była szalona. Wyskoczył do góry w piruecie i zawył głosem przeplatanym sardonicznym śmiechem - Jebać was, jesteście niczym! Zeeeerooooo! - Tanecznym krokiem pędził roztrzaskując stopami resztki popalonych ciał, głodnym wzrokiem szukając resztek życia, które mógłby wypalić.
 
cyjanek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172