Kiedy Ekenedilichukwu usłyszała ostrzeżenie Ianusa i Cedmona, krew się w niej zagotowała. Gotowa była od razu rzucać się z zamiarem mordu na grubasa i jego ochroniarzy, a dopiero powściągliwa reakcja reszty grupy powstrzymała ją przed zrobieniem czegoś pochopnie głupiego. O wiele lepiej rozumiała się na zwyczajach zwierząt, niż ludzi, i nie miała sentymentu dla twardych praw natury, ale zdradziecki pomysł kupca wydał jej się tak niemoralny i przewrotny, że aż wołał o pomstę bogów. Sama jednak niewiele by zdziałała; pozostawało jej wznosić modlitwy i ciskać przekleństwa na głowę Hamadrio... i uchodzić jak najszybciej.
-
Konie popłoszyć. Będą gonić nas pewnie. - zawyrokowała, spoglądając przez ramię w kierunku "starych" najemników. -
Nasza poczeka do wieczora, na znak bije wartownika i galop. - łowczyni nie miała wątpliwości, że pościg na pewno wyruszy; tylko od dobrego przygotowania zależało, czy uciekinierom uda się uniknąć pogoni.
-
Moja poprowadzi. Wypatrzy gdzie ziemia dobra do ucieczki, pułapki. Teren trudny, dla nas dobry. - miała w planach rozejrzeć się po okolicy przed zapadnięciem zmroku, żeby zobaczyć, gdzie na horyzoncie znajduje się jakiś las, skały czy cokolwiek, co dawałoby przewagę uciekinierom i schronienie przed pościgiem.
Przeglądając swoje bagaże, by przygotowywać się na szybki odwrót, odnalazła w swoich szpejach
podłużną butelczynę z trucizną, którą nabyła dawno temu i niemal zupełnie o niej zapomniała. Enki zaświtał w głowie pomysł: a gdyby tak odpłacić się bandzie pięknym za nadobne? Uciekinierzy nie mieli zamiaru i tak niczego jeść...
-
Mam trutkę. Oddamy im. - zaproponowała, uśmiechając się paskudnie i pokazując przy tym
rząd spiłowanych w szpic zębów. -
Kto ma wino, niech da wino. Poczęstujemy innych ludzi zanim odjazd...