Razor żył na szczęście... jeszcze. Krwawił co prawda, ale nie można było mieć w życiu wszystkiego. Szybki rzut oka na ranę brzucha wystarczył, alby Ortega zlała go, wycinając z planu rzeczy do ogarnięcia. Kierowana międzyludzką życzliwością, oraz depresyjną niechęcią że musi latać za jakimś jełopem i robić za fizyczną, warknęła przez zęby do ludzkiej zbieraniny, zamkniętej w pokoju na poddaszu.
- Gdzie ten typ?! - rozejrzała się, macając za bronią. Nie żeby umiała z niej specjalnie dobrze strzelać, ale skoro Parch lenił się gdzieś na dole, wypadało samemu ubezpieczyć swoją dupę z nadzieją, że los pozwoli zachować w niej raptem dwa fabryczne otwory, bez poszerzania asortymentu.