Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2017, 22:21   #127
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 26 - Panowanie Tahatlisui, regencja Bahitalta

 TENOKINRA-HOI-INKA-KAI-KILLA


Trzynastego dnia miesiąca, w którym Księżyc się narodził nadszedł czas na Jego [Tahatlisui] przejęcie pełnych rządów, gdyż od śmierci ojca Taiotlanim będąc z mocy i woli Przodków, sprawy państwa powierzał bratu swemu, prześwietnemu Wanaharatowi [Bahitaltowi], na odebraniu nauk godnych swej osoby samemu się skupiając. Wielkim świętem zaś jest, gdy król nowy pierwszy raz prezentuje się ludowi swojemu, jako od czasów Amali’ahala, który żyje w szczęściu i zdrowiu!, tradycje nakazywały. Jako że i ja na tej wielkiej uroczystości byłem, z łaski moich po trzynastokroć błogosławionych patronów w miejscu, z którego widzieć wszystko dokładnie dane mi było, zatem poniżej opiszę jak owa prezentacja wyglądała.

Na samym początku uformowano wielki orszak, który ruszyć miał od pałacu taiotlaniego i maszerując przez całe miasto dotrzeć do czcigodnego przybytku Tenotitlan-hoi-tlakalukai. Skład owego orszaku, wyliczając od jego czoła, prezentował się następująco: trzy rzędy słoni, każdy po jednej parze, obłożone kolorowymi derkami, a na ich grzbietach ptasznicy z klatkami, co chwila wypuszczający papugi i gołębie w przestworza; za nimi trzynaście rzędów, po trzy pary kobiet, tańczących i śpiewających ku chwale Przodków; za nimi siedem rzędów po trzy pary muzyków, grających radośnie i z taką mocą, że niechybnie całe królestwo słyszeć to musiało; za nimi pięć wozów, jeden za drugim, zaprzężone w konie, a na wozach jechały posągi taiotlaniego i jego Przodków; po nich trzy karłowate słonie ciągnęły wozy pełne rynsztunku, z proporcami każdego miasta, jakie znajdowało się w Tenokinrze tego czasu; za nimi nagie niewolnice każdego rodzaju w dziewięciu rzędach po trzy osoby, tańczące z ogniami w czasie marszu; dalej były niesione trzy lektyki, na których dary ofiarne się znajdowały; za nimi nadzy mężczyźni, w siedmiu rzędach po dwie pary, obdarzeni wielką muskulaturą wykrzykiwali „Chwała pogromcy tygrysów! Chwała zgubie demonów!”; następnie szło trzynaście rzędów dzieci obu rodzajów, każdy po jednej parze, które to pacholęta stąpały po skrajach drogi i rzucały na jej środek kwiaty; za nimi szli urzędnicy i kapłani środkiem, w parach, a na skrajni drogi szli wojownicy z kast katulai i tak obstawiali orszak aż do jego końca; za nimi na koniach jechała Rada Teologiczna, rodzina królewska, z przewspaniałym Anokiem oraz doskonałym Wanaharatem na czele, a po nich już zdążała niesiona przez dwunastu mężów lektyka Taiotlaniego. Przybytek, w którym król przebywał był wielki, złocony, obłożony grubymi zasłonami, zza których nie dało się widzieć Jego, lecz jego światłość mimo to promieniowała na zachwycony lud. Procesję kończył korowód nałożnic królewskich, za którymi cały pułk włóczników maszerował.

Orszak dotarłszy do wielebnej świątyni rozstąpił się tak, by lektykę z królem przodem puścić, za nim rodzina, gwardia i kapłani wkroczyli na święte stopnie tenotitlanu. Tłum zebrał się z całej stolicy oraz pozostałych miast, by wziąć udział w tym najważniejszym święcie, wielbiąc radosnymi głosami i śpiewając nabożnie. Jeśli jednak do tej pory tak wielkie szczęście wśród ludzi zapanowało, jak to dopiero będzie, gdy już się sam król pokaże? Nie uprzedzając jednak tego, wracam do opisywania dalszego tej pełnej przepychu uroczystości...

- Iti’akui, kronikarz na dworze wanaharata Bahitalta


Bahitalt ciężko westchnął, gdy leżąc na poduszkach w swoim pokoju słuchał jak służąca mu czytała co ten gryzipiórek, Iti’akui napisał. Prawda, prezentacja królewska nie była biednym nabożeństwem, lecz do opisanego tam przepychu było wciąż daleko. I nawet gdyby wszystko inne załatwić, by zapewnić taki splendor, na przeszkodzie stała jedna rzecz: sama osoba taiotlaniego.

Tahatlisuia (choć dla Bahitalta to zawsze był i pozostanie mały Suiuk) nie prezentował się najlepiej, zarówno jako władca, jak i w ogóle jako mężczyzna. Wątłe ramiona, miast tężyzny jaką szczycił się Yanikain, delikatne kobiece dłonie, zamiast twardych rąk wojownika, przygarbiona postawa, w miejsce wypiętej dumnie piersi dziedzica Taltuka, zagryzane nerwowo wargi zamiast władczego uśmiechu. Młody taiotlani miał nerwowe odruchy, jakby bał się że ktoś mu zrobi krzywdę, unikał zwracania swojej twarzy w czyjąś stronę, by nie można było zobaczyć łez w jego oczach, gdy stary Huetet wręczał mu Taltiwahti musiał niemal siłą otwierać jego dłonie, zaciśnięte w pięści. I co najgorsze, Suiuk na tej scenie, na której najważniejsi dostojnicy państwowi mogli go wreszcie ujrzeć trząsł się jakby w febrze. Bahitalt wciąż, gdy zamykał oczy widział miny kapłanów i dostojników, którzy usilnie starali się ukryć swoje zdegustowanie.

Czy to jego wina, że nowy taiotlani wyrósł na kogoś takiego? Być może, jednak jakie to miało znaczenie? W przeświadczeniu regenta Suiuk nie powinien nigdy być królem, to nie dla niego tron Amali’inki był przeznaczony. To on, Bahitalt był tym, który był do tego stworzony, samo to, że od lat sprawuje władzę jest znakiem iż królestwo właśnie jemu się należało! Niestety, nahakai, gekatzai czy może nawet Starzec już w łonie matki odebrali mu to należne dziedzictwo, sprawiając, że urodził się kaleki. Nie mógł nawet myśleć o zostaniu królem, nigdy ta godność nie będzie mu dana. Nie bez przyczyny jednak mówi się, że „ojcowie znajdują chwałę w swych synach”.

Yanuk, jego kochany Yanuk, był realizacją wszystkich marzeń i nadziei swojego ojca. Rada Teologiczna syczała, że z mianowaniem anoka należy poczekać aż taiotlani doczeka się własnych dzieci, jednak to była ta jedna sprawa w której Bahitalt ani myślał ustępować komukolwiek ani na krok. Poszczuł tę bandę przygłupów precedensem z czasów Amali’inki i doprowadził do tego, że zaraz po prezentacji Suiuka odbyło się przedstawienie nowego dziedzica. A syn regenta był wszystkim tym, czym nie mógł być jego żałosny stryj.

Katenotletil, bo takie imię anoka przybrał, był pięknym młodzieńcem, dobrze zbudowanym jak na swój wiek i postawnym. Nie spuszczał nigdy wzroku, lecz ze szczerością spoglądał w oczy innym ludziom, nie mając czego się wstydzić. Gdy speszony Suiuk zza zasłon oglądał nagie męskie sylwetki, Yanuk ze śmiechem obłapiał dziewczęta w korytarzach i w trakcie zabaw, zdradzając, jakie namiętności go rozpalały. Taiotlani całymi dniami wylegiwał się na leżankach, częściej swojego opiekuna prosząc o jakieś opowiastki i zabawki, niż ucząc się jak zostać władcą. Dziedzic królestwa zarówno w ćwiczeniach i nauce okazywał niezwykłą pracowitość i bystrość umysłu, sprawiając, że za każdym razem, gdy Bahitalt patrzył na swojego syna, jego serce wypełniała duma. Jakimże głupcem trzeba być, by woleć kogoś takiego jak Suiuk od jego latorośli?

Bahitalt miał już swoje lata i odczuwał to boleśnie, jednak mimo trudności piętrzących się wokół niego, mimo przekleństwa Bliźniaczych Słońc, mimo szemrających urzędników i radców, mimo spisków Starca i użerania się z borejskimi dyplomatami czuł, że dopiero teraz zbliżała się jego godzina. Ta godzina, w której ze swoim ukochanym synem u boku będzie władał Tenokinrą, a wszyscy będą się im kłaniać i oddawać cześć. Wanaharat zamknął oczy i pogrążony w tych błogich myślach zapadł w tak spokojny sen, jakiego nie miał przez te wszystkie ciężkie lata.



Czas Pierwszego Słońca
Mit o narodzinach świata


Na początku były bezkresne wody niebios, zwane Wirikum a pośrodku prapagórek Tuirami na którym nie było nic. Przez całe eony trwał taki stan rzeczy, aż z nieskończonych wód chaosu na prapagórek wypłynęło kamienne jajo Eitiranta. Trwało ono tak, aż z wnętrza jaja nie wydobyło się Prasłowo Etikaino, które sprawiło, że zaistniało życie i zaczął się czas. Wtedy Eitiranta się rozpadła i wyłoniło się z niej Pierwsze Słońce - Tohetli'inka, które wyniosło pagórek Tuirami aż stał się wielką górą, skąd słońce opromieniało cały świat. Przez jego gorąc wody blisko Tuirami zaczęły wysychać, powstały chmury i wskutek tego chaos prawód zamienił się w rozdzielone niebo i wody podniebne. W osuszonych miejscach pojawił się ląd, który pod wpływem życiodajnego ciepła zaczął wydawać całą roślinność, aż powstała na nim gęsta dżungla.

W świecie tym nie było jednak zwierząt ani ludzi, zaś słońce świeciło cały czas, wskutek czego ziemie bliższe Tuirami zamieniały się w pustynię, dalsze zaś wody cały czas wysychały, ustępując miejsca lądowi, przez co w niebiosach gromadziło się coraz więcej chmur. Praocean osuszał się, aż nie odsłonił istoty mieszkającej w pierwotnym chaosie, która nienawidziła światła i pragnęła się go pozbyć, a której imię brzmi Tezkatilpok. Duch Ciemności przeklął Pierwsze Słońce i poprzysiągł je zgasić wszelkimi sposobami.

Najpierw postanowił zebrać okruchy Eitiranty, które spadły z Tuirami i używając ich jak łopaty usypać wał, którym otoczy Tohetli'inkę, by jego światło nie przedostawało się na świat. Gdy tak jednak kopał skorupą w ziemi i rzucał ją obok, trwał ze wzrokiem utkwionym w ziemi i nie zauważył, że ląd stale się rozszerzając mylił kroki Władcy Ciemności. Gdy ten w końcu spojrzał na swoje dzieło w całości zauważył, że nie udało mu się usypać równego muru. Tak zatem na świecie powstały góry, wzgórza i doliny, wąwozy i klify oraz wszelkie inne nierówności terenu. Duch przeklął w złości słońce po raz drugi i jął szukać kolejnego sposobu na zwalczenie go.

Następnie Tezkatilpok zapragnął strącić Słońce z Tuirami, wziął więc w swoje ramiona największe drzewa i począł nimi ciskać w szczyt prawzgórza. Ponieważ jednak światłość raziła Ducha, więc nie mógł on patrzyć wprost na Tohetli'inkę, a co za tym idzie nie potrafił tak wycelować, by zrzucić swój cel. Gdy rzucane pnie trafiały w Tuirami odłupywały od niej kawałki skał, które z wielkim pędem staczając się w pramorze stworzyły wyspy, zatoki oraz dalekie lądy. Te pociski, które przeleciały blisko Słońca zapaliły się i lądując na ziemi wypalały ją, tworząc stepy, gdyż po wypaleniu tylko trawa mogła urosnąć na tych ziemiach. Władca Ciemności przeklął Pierwsze Słońce po raz trzeci i złość jego narastała.

Po tych próbach Duch zauważył, że płonące kłody po upadku do wody gasły, dlatego powziął zamysł, by zgasić w ten sposób samą Tohetli'inkę. Wziął więc ponownie skorupy po Eitirancie i nabrał w nie tyle wody ile zdołał po czym podjął wspinaczkę na szczyt Tuirami. Skorupy okazały się jednak mieć pęknięcia, zatem w czasie podróży Ducha woda z nich wyciekała, tworząc jeziora, rzeki, stawy i źródła. Gdy Tezkatilpok dotarł na szczyt i zauważył, że w skorupach zabrakło mu wody ze złości rozbił skorupy i większe kawałki cisnął w świat. Wpadły one głęboko w ziemię i stały się różnymi metalami, węglem, kamieniami szlachetnymi. Mniejsze kawałki Duch roztarł na proch i posłał w stronę Pierwszego Słońca, które zamieniło je w pierwsze gwiazdy - Uketiquillurai, umieszczając na niebie. Widząc, że jego działania spowodowały tylko, że na niebie pojawiło się więcej świateł Tezkatilpok przeklął Słońce czwarty raz i zbiegł z Tuirami.

Zrezygnowany Władca Ciemności chciał zakopać się pod ziemią, by już więcej nie widzieć światła, i tak powstały podziemne jaskinie i tunele. Tęsknił jednak za oceanem, z którego się wyłonił, więc nie mogąc wytrzymać bez niego powrócił na powierzchnię i uciekał przed światłem wiecznego dnia aż dotarł do pramorza. Jednak i tam światło go doganiało, a ląd cały czas zagarniał wody, więc Duch przeklął słońce po raz piąty i ostatni.

Wtedy zauważył on, że chmury, które powstały nad wodami stały się bardzo ciemne, gęste i ciężkie. Tezkatilpok wpadł na pomysł, aby zgromadzić je wszystkie w jednym miejscu tak, by dokładnie zakryć Pierwsze Słońce. Okrążył on zatem cały świat kilkakrotnie, by swoim mocarnym podmuchem przesunąć chmury w stronę Tuirami. Tak powstały wszystkie prądy powietrzne i wiatry, gdyż podmuch Ducha był tak silny, że do dziś trwa jego tchnienie.

Zamiar Władcy Ciemności powiódł się i zgromadził chmury z całego świata na szczycie Tuirami, przesłaniając dokładnie Tohetli'inkę. Duch zakrzyknął wtedy ze szczęścia i jego krzyk stał się pierwszą błyskawicą, która trafiła w skupione chmury i w ten sposób zaczęła się Amalihutlani, Pierwsza Burza. Pioruny przez całe dnie trzaskały i uderzały w ziemię, a z chmur polały się potoki wody, które spadłszy na Pierwsze Słońce zgasiły je. Gdy burza minęła i resztki chmur odpłynęły na niebo, świat był oświetlany tylko przez blask odległych gwiazd.


SŁOWNICZEK

wanaharat - regent
Tenotitlan-hoi-tlakalukai - główna świątynia w Tenokinrze, znajdująca się w Quetz-hoi-atalai, cud świata
katulai - kasta wojowników, po reformach wojska są niższą arystokracją, tworząc kadrę oficerską
anok - dziedzic, następca tronu, desygnowany przez króla spośród członków rodziny
Taltiwahti - włócznia Taltuka, jedno z trzech insygniów władzy monarszej
 
__________________
"- Panie, jak odróżnić buntowników od naszych?
- Zabijcie wszystkich. Będzie zabawniej." - Taltuk
Earendil jest offline