Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2017, 09:34   #5
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Mysteries to Die For, siedziba Seraphine de Noir

Widok Gustafsona nieuchronnie włączał w jej głowie stary kawałek, jaki puszczał od czasu do czas Samuel jeszcze za życia.
Zamiast przekleństw i wyzwisk padających z ust Wielebnego, przypominała sobie słowa piosenki:


Tak też zrobiła i tym razem po pierwszej “kurwie”.

Kilka razy próbowała rozmawiać z Wielebnym ale nigdy nie kończyło się to ani dobrze, ani przyjemnie.
Jakiekolwiek reakcje wzmagały tylko ataki szaleńca. Brak reakcji go irytował. I tak źle i tak niedobrze. Nie była świętą i nie lubiła nadstawiać drugiego policzka tam, gdzie była skazana na porażkę.

Nie przeszkadzały jej zdumione spojrzenia przechodniów ani podśmiechiwanie ze strony małolatów pomagających przenieść rannego.

Otworzyła wejście do sklepu i pomogła dzieciom wnieść nieprzytomnego i ułożyć go na jednej z sof. Odwróciła się do zasapanego Boba:
- Dzięki za pomoc. Dasz radę podrzucić coś Wielebnemu jak będziesz wychodził?
- Jasne, a co takiego? I kasa Pani de Noir.
- Zaniesiesz mu napar? Pewnie i tak wyleje, ale nie zaszkodzi spróbować. - Seraphine przeszła do nawy z ziołami i zaczęła szybko wybierać odpowiednie składniki - Chcecie coś jeść?
- Nie - odpowiedziała dziewczynka.
- Tak! - odpowiedział chudzielec.
Bob jakby się wahał, a najmłodszy pucułowaty chłopiec rozglądał się wokoło.
- A co? - spytał w końcu prowodyr. - Matołek nie rpzyjmie, pojeb ale ma swój rozum, będzie wiedział, ze to od pani.
- Niedaleko jest sklepik z kawą na wynos. - rzuciła de Noir nakrywając niewielki kubeczek zalany wrzątkiem. Kiwnęła palcem na szczapkę deklarującą głód i podreptała ku barowi.
- Częstuj się - mruknęła sama przełykając ślinkę na widok kanapek dostarczanych przez firmę cateringową. Przynajmniej w teorii. Dostarczali je co kilka dni, w niewielkich ilościach, a Seraphine mogła przez to podwindować nieco ceny w barku. Sama też nałożyła sobie jedną na papierową podkładkę z recyklingu.

Usłyszała na granicy słuchu głos dziewczyny. Coś o truciu. Gara sama w sobie nie patrzyła na Seraphine nienawistnie, lecz z jakąś rezerwą ale i ciekawością. Można było stawiać każde pieniądze na zakład, że Wielebny świetnie dogadałby się z przynajmniej jednym z jej rodziców. To czy mała tym z czasem przesiąknie, czy nie, wydawało się mało otwartą kwestią. Chudzielec zignorował to, zbliżył i wziął sobie jedną kanapkę, po czym ugryzł łapczywie. Na skażonym opóźnieniem umysłowym obliczu rozlał się szeroki uśmiech.
Gara parsknęła tylko.

- Można, tylko może coś przeczuwać. Ostatnio obrzucaliśmy go kamieniami, może myśleć, że Cox nasikał do tego naparu, że tak z niczego mu dajemy - Bob podrapał się po głowie, podczas gdy najmłodszy zaczął buszować po nawie kościółka.
- Powiedzcie, że to właściciel sklepiku was przysłał - kotołaczka obserwowała najmłodszego spod rzęs i żując dość szybko swojego sandwicza. - A jak nie przyjmie to trudno. Nie będę kopać się z koniem. Pomocy trzeba umieć chcieć. - gestem brodą wskazała Bobowi ostatnie kanapki - Na pewno nie chcesz?
Wzruszył ramionami, ale po kanapkę sięgnął. Obejrzał z ciekawością bo te dzieciaki chyba rzadko stykały się z żarciem drukowanym z kilku różnych past spożywczych i wyglądających dosyć podobnie do dawnych kanapek.
Dziewczynka znów prychnęła.
- Idziemy? - spytała gdy Bob sięgnął po kubek kiwając głową na znak, iż spróbują przekazać prezent oszalałemu żebrakowi.
Kotołaczka wyciągnęła też dłoń z czipami i podała je Bobowi, który schował kanapkę pod pachę i odebrał je łapczywie. Zwróciła się do chudego głodomora:
- Wpadnij jutro, też powinny być. - mrugając porozumiewawczo.
Chłopak rozdziawił się prezentując na wpół przeżutą masę.
- To my spierdalamy Pani Seraphine. - Bob zarządził odwrót, a Gara pierwsza ruszyła do drzwi wołając najmłodszego, który wciąż robił za Kolumba-obdartusa, chudzielec zwany Coxem wciąż mieląc zbyt dużego gryza skierował się za nimi.

***


de Noir zamknęła sklep za dziećmi i podeszła do rannego.
Rozpięła mu ubranie i sprawdziła czy wszystko było w porządku z raną. Okryła rannego termokocem i zostawiła na chwilę by zejść do męża. Byłego męża… Martwego męża…

***


Samuel musiał wybudzić się z wampirzego snu niedawno, bo nie słychać było jeszcze muzyki jaką starannie wybierał. Zawsze powtarzał, że rozpoczęcie dnia od dobrej muzyki zaprocentuje nastrojem. Nie zmienił podejścia gdy “dzień” musiał zamienić na noc. Siedział przed holowyświetlaczem robiąc gesty urękawiczkowanymi dłońmi. Nie lubił używać okularów, ani gogli, wolał klasyczne wyświetlanie . Dopiero gdy podchodziła z rozmieszczonych w jego gabinecie głośniczków zabrzmiała muzyka.


Siedząc tyłem wydawało się jakby nie był świadomy jej obecności.
- Dobry wieczór, Sam - zaszeptała podchodząc z boku by uniknąć podchodzenia za plecami. Sama nie lubiła być tak zaskakiwana. - Zajęty? - dopytała kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie, dopiero co wstałem. Newsy sprawdzam.
- Aha - usadowiła się obok na biurku - Miałam dzisiaj gości… - zaczęła tajemniczo by zwrócić jego uwagę.
- W sklepie i kafejce? - Spojrzał na nią przelotnie. - Niebywałe - udał zaskoczenie.

Seraphine uśmiechnęła się lekko:
- W sklepie po zamknięciu. Wpadł Larson III…

Samuel uniósł brew i znów na nią spojrzał. Udało jej się tym razem przykuć jego uwagę, ale nie odzywał się czekając.
- Spieprzył zlecenie dla księcia. Wypuścił z rąk wampira, którego chcą wszyscy - zrobiła palcami w powietrzu znak cudzysłowu - za mniej lub bardziej świadome przemycanie man-eaterów do Saskatchewan Ghetto.
- Lepiej się w to nie mieszać. Brzmi poważnie. Niby - zastanowił się - można by poszukać informacji, puścić mu w zamian za przysługę, ale to zbyt śliski temat, Seraphine. Przynajmniej moim zdaniem.
- Mhm moim też. - pokiwała głową - Ale, ten uciekający był również gościem, chociaż zabawił dużo krócej niż Larson. - Kotołaczka założyła nogi pod siebie, opierając się jedną ręką o biurko i opowiedziała wydarzenia całego wieczoru Nortonowi. - Może jednak warto listę nielegali stworzyć… - zakończyła całość, czekając na przemyślenia byłego męża.

- Dwa nazwiska na niej już masz. Dobry start - odrzekł zamyślony. - Nie wygląda to dobrze - dodał już bardziej na temat dzisiejszych wydarzeń. - Wygląda na to, że Larsson pominął jedną rzecz, ale złą dla Ciebie. - Tym razem on odbił piłeczkę zawieszając temat w celu rozbudzenia ciekawości.
- Mhm? Jaką? - zastanowiła się przez chwilę przewijając w myślach wydarzenia.
- Faktycznie będzie tak, że Koenig klona usunie z tej sprawy. Z jakiegoś powodu jest on dla niego cenny. Klon, ghul, SI. Wciąż to śmiertelnik, ryzykownym byłoby rzucać go na ulicę, aby naprawił swój błąd. - Kiasyd miarowo bębnił palcami po szklanym stoliku nad którym wciąż wyświetlał się w powietrzu holograficzny ekran z emitera. - Problem w tym, że przedstawienie sprawy jako spieprzenie jej przez Larssona nadszarpnie jego opinią. A już jest w tym gnieździe szerszeni problem z jego nieoficjalną pozycją. Koenig nie tylko odsunie go od sprawy, ale pewnie będzie chciał przerzucić odpowiedzialność za to co się stało na kogoś innego.
- Larson III już tego próbował. Próbował przerzucić ją na mnie, bo James był w sklepie i go wypuściłam. Zastanawiam się jednak czy nie poprosić o pomoc Sanga. - Seraphine zeskoczyła miękko ze stołu. - Żeby zabezpieczyć sobie plecy u śmiertelników…
- Larson… Larson jest sprytny. Bardziej niż Koenig, czy wielu z Camarilli, choć nie jest nieumarłym. Jakże mnie ciekawi jak mocną SI mu wgrali - Norton znów się zamyślił, odezwał się w nim badacz. Zaraz jednak znów spojrzał na byłą żonę. - Z tego co mówisz, próbował wskazać ci, że odpowiedzialność jest po Twojej stronie - bębnienie palcami nie ustało - i możliwe konsekwencje. Nie wnikam tu czy w wyrachowaniu chce przysługę za pomoc, czy robi to z jakiejś (niewiadomego rodzaju) sympatii. To takie dziecinne gdy były mąż wtrąca się w relacje byłej żony z innymi mężczyznami. Jak to oceniasz, które jest bardziej realne? - Na razie nie poruszył tematu Sanga.
- Oceniam to na spore ambicje klona - de Noir odparła w zamyśleniu - które nie znajdują lub nie mogą znaleźć ujścia. I mam wrażenie, że nawet jeśli zostanie od sprawy odsunięty, to i tak będzie aktywnie w niej brał udział swoimi kanałami. Wampiry go nie szanują, bo ghul. Ludzie go nie szanują, bo ghul. Ile innych bramek widzisz?
- Też mi się wydaje, że nie zostanie całkiem z tyłu. Jeżeli przekona Koeniga do swego planu to będzie - wystawił jeden smukły niesamowicie blady palec o lekko niebieskawym odcieniu - wampir wystawiony na przynętę McLarenowi - drugi palec - ktoś inny szukający Neesona po cichu przed Camarillą - trzeci - i Ty, jeżeli uznasz za zasadne działać. Tu potrzebny jest koordynator. A tacy zwykle są “poza”, ale tak jakby również “w” sprawie.
- Na chwilę obecną muszę zabezpieczyć sobie tyły. Na wypadek gdyby Nedved jednak chciał jakimś cudem faktycznie puścić w eter oskarżenia. - Seraphine skrzywiła się - A co do mojego udziału, poczekam na ruch Koeniga. Udział w tej sprawie, może oznaczać voucher na Ciebie. Lepiej mieć taki voucher niż nie… - spojrzała w niegdyś szare, a obecnie całkowicie czarne oczy byłego męża.
- ABS nic nie zrobi na razie - Samuel skrzywił się. - Oni są świadomi zagrożenia i skupią się na szukaniu tych wilkołaków swoimi kanałami. Tam faktycznie może dojść do rzezi nieobliczalnej w skutki. Koenig zaś… - Norton zmrużył oczy. Na jego ruchy bym nie liczył, jeżeli oficjalnie odsuwając Larsona, nieoficjalnie przekaże mu koordynację. Nawet więcej, módlmy się by Koenig nie robił żadnych ruchów.
- Chodziło mi raczej o to, czy zdecyduje się na opcję Larsona.
Seraphine zamyśliła się.

- Jak Koenig się zdecyduje, to wątpię by wiedział o tym, że masz zamiar działać. Seraphine, pomyśl chwilę. Nie przyjęłaś tego, aby być nieoficjalnym śledczym księcia w tej sprawie, chcesz mieć wolne ręce, być niezależna, ale z zapleczem od nich gdy to się może przydać. Zjeść ciastko i mieć ciastko, cała Ty. - Seraphine zrobiła oburzoną minkę urażonej niewinności. - A pomyślałaś o tym, że Larson to zaplecze może załatwiać we własnym zakresie, a książę może w ogóle nie wiedzieć iż działasz? Po co Larson ma mu mówić, że faktycznie prowadzić poszukiwania będa trzy osoby, a nie dwie?
- Straszny tłok się zrobi na biednego wampira. - mruknęła - Bo inaczej nie wywiąże się z oferowanej umowy. Wzrostu pozycji jeśli pójdzie gładko. Wtedy z jego przysługi też nici. - kotołaczka wzruszyła ramionami.
Samuel wzruszył ramionami.
- Po wszystkim Seraphine, jakby się udało. To ja na miejscu Larsona odkrył karty, że niezależnie od tego wampira wystawionego Iainowi i kogoś kto zostanie śledczym nieoficjalnie… on Cię zatrudnił, choć miał jedynie doglądać działań tych dwóch. Splendor dla niego, wzrost pozycji dla Ciebie. A ja muszę znaleźć jakieś schronienie psia mać.
- Przecież masz schronienie. A co planów Larsona… cóż… im więcej osób w nie miesza, tym mniejsza szansa na powodzenie. - Seraphine zastanawiała się nad kolejną opcją rozwiązania przyszłego ludobójstwa w ghetcie.
- Nie mam, oboje musimy uciekać. Jak najszybciej.
- Uciekać? - de Noir spojrzała z niedowierzaniem - To jest mój i Twój dom. Chcesz odejść, nie zatrzymuję. Ale uciekać nie mam zamiaru ani powodu.
Norton splótł dłonie w piramidkę.
- Co według Ciebie powinien zrobić i pewnie zrobi Koenig, aby przed Camarillą wykazać iż ucieczka Neesona nie była spowodowana niekompetencją Larsona?
- Jak mówiliśmy wcześniej znaleźć czarną owcę i jak najszybciej znaleźć wampira. W kwestii występowania w roli czarnej owcy chcę skontaktować się z Sangiem.
- Czarną owcą jesteś Ty.
- Jak mówiłam wcześniej. I uważasz, że co? Uciekając zrobię sobie przysługę? Jednych utwierdzę w przekonaniu, że owszem jestem wstaw sobie cokolwiek, a drugich uszczęśliwię bo będą mogli umyć ręce. - de Noir szeptała do byłego męża. - albo rzucić się na polowanie na koty.

- Serpahine… - Norton wstał i położył jej dłonie na ramionach. Górował nad nią. Od przemiany był o wiele wyższy niż za życia. - On potrzebuje czarnej owcy to Cię nią zrobi. Larsonowi przyda się stymulant dla Ciebie, to nie powie księciu, że masz zamiar działać. To polityka. Wydaje mi się, że możesz być pewna, iż klon Cię ostrzeże, że jadą… Ale ja nie potrafię zmieniać się w kota i uciekać na ostatni moment - przeniósł dłonie na jej policzki. Takie zimne. - Rozumiesz?

- To ty nie rozumiesz. Nie zamierzam nigdzie uciekać. Zamierzam rozegrać swoje karty by zablokować Koenigowi opcję robienia ze mnie owcy. Niech szuka kogoś innego, albo niech lepiej dobiera ludzi. Nie on jeden ma wpływy w polityce. - odparła kotołaczka - Jeśli chcesz, nie zatrzymuję. Nie jesteś tu więźniem i dobrze o tym wiesz. - pogładziła trupiozimną dłoń swoją.

Westchnął.
Choć nie musiał, bo przecież nie oddychał.
Pocałował ją w czoło.
- Kto inny znałby Cię lepiej ode mnie… wiem, że sobie poradzisz, ale proszę. Uważaj na siebie.
- Czego ci potrzeba? - spytała mrugając lekko by odpędzić napływającą falę smutku - Pamiętaj, by przysłać namiary.
- Mam ukryte trochę chipów, mam parę osób winnych przysługę i jedną… Nie wiem na ile tam się schronię. Krew… Ale kontakt będę miał bez przerwy - podniósł ze stolika omnifon.
- Krew jest. Nie wiem czy aż tyle byś nie musiał polować po drodze. Transport Ci załatwić?
Kiwnął głową, transport miejski odpadał, a Kiasydowi ciężko byłoby ukryć na ulicy to kim jest. Chciał chyba coś jeszcze rzec, ale zrezygnował.
Wiedział jak potrafi być uparta.
 
corax jest offline